Krake Zuckerberg


Sarah Honig 2014-03-12

Mark Zuckerberg cartoon. Foto: Made in Germany
Mark Zuckerberg cartoon. Foto: Made in Germany

Przeszliśmy daleką drogę od dni, kiedy “Der Stürmer” kształtował niemiecką opinię publiczną. Ale Zuckerbergowie – niezależnie od swojego charakteru lub osiągnięć i bez żadnych związków z oczernianym Izraelem – są zawsze przede wszystkim postrzegani jako Żydzi. Jako tacy – niezależnie od tego, jak rzeczywiście wyglądają – muszą otrzymać wymagany „żydowski nos”, by oddzielić ich od pięknych ludzi Europy.

Większość publikacji niemieckich nie udaje już nawet dłużej, że stara się nie wypaść antyżydowsko. Minęły dni, kiedy Niemcy musieli przynajmniej wyglądać na odrobinę bardziej ostrożnych od swoich europejskich sąsiadów. Ci ostatni powrócili wystarczająco szybko do starych zwyczajów szczucia na Żydów, a Niemcy z powoli dołączyli.

 

Przekonujących przykładów systematycznie dostarcza lewicowo-liberalna gazeta monachijska „Süddeutsche Zeitung”, która jest największą w Niemczech gazetą dużego formatu. Niedawno zamieściła karykaturę założyciela i dyrektora naczelnego Facebooka Marka Zuckerberga, po nabyciu przez jego firmę WhatsApp. Chodziło o pokazanie Zuckerberga jako żarłoczną ośmiornicę, która połyka wszystko wokół siebie. Podpis w dolnym lewym rogu karykatury był wyraźny „Krake Zuckerberg” („Ośmiornica Zuckerberg” po niemiecku). Do tego punktu jest to znośna krytyka.

 

Ale ośmiornica, narysowana przez karykaturzystę Burkharda Mohra, otrzymała bardzo charakterystyczną twarz. Przypuszczalnie celem było upewnienie się, że nie zgubimy faktu, iż młody Zuckerberg – wystarczająco innowacyjny, by dać światu sieć społecznościową, której używają miliony Niemców – jest Żydem. W tym celu Mohr przedstawił go z groteskowo  haczykowatym nosem i grubymi wargami – jak w wynaturzonym stereotypie, złowieszczo przypisywanym Żydom przez ich prześladowców.


Najbardziej jaskrawym przykładem był “Der Stürmer” Juliusa Streichera z epoki nazizmu, który przewyższał wszystkich rywali w karykaturach Żydów jako haczykowatonosej, złośliwej groteski.  Choć “Der Stürmer” był najgorszy, nie był jednak sam. W rzeczywistości nadal na całym świecie przedstawianie Żydów w stylu Der Stürmer nie wydaje się wywoływać sprzeciwu.


Świat arabski, umiłowany przez żarliwych liberałów, od dawna wyspecjalizował się w tym gatunku demonizującego i poniżającego prezentowania Żydów.


Także w uchodzących za wzór demokracjach, takich jak Wielka Brytania i USA, systematycznie widzimy rzeczy bardzo podobne. Jest tak, jakby tylko i wyłącznie ten stereotypowy obraz Żyda i mógł pokazać tożsamość osoby lub grupy na celowniku. Żyd może być przystojny, jak był nieżyjący już Mosze Dajan, niemniej portretuje się go jako postać odrażającego Żyda z "Der Stürmer” – bo inaczej mogłoby zajść jakieś nieporozumienie. 


Tak więc Zuckerberg z dziecinną twarzą, który w niczym nie przypomina obrzydliwego potwora Mohra, musi otrzymać haczykowaty nos, żeby nikogo nie ominęła ważna informacja.


I na tym polega sedno sprawy.


Dlaczego było tak istotne podkreślenie pochodzenia etnicznego Zuckerberga? Dlaczego trzeba było uderzyć w Zuckerberga jako Żyda? Czy to miało cokolwiek wspólnego z omawianą kwestią? Odpowiedź karykaturzysty była takim samym komunałem jak jego sztuka karykaturzysty. W e-mailu do „Jerusalem Post” twierdził, że „nie zajmowałem się panem Zuckerbergiem, ale Facebookiem”. Niewątpliwie, takie wrażenie próbował przekazać i on, i “Süddeutsche Zeitung” zastępując napis “Krake Zuckerberg” napisem “Krake Facebook”. 


Następnie przyszło pseudo-przeproszenie: “Bardzo mi przykro z powodu tego nieporozumienia i tego, że uczucia jakiegokolwiek czytelnika mogły zostać zranione” – napisał Mohr, podkreślając, że “antysemityzm i rasizm są ideologiami całkowicie mi obcymi”. Westchnienie ulgi! Całkowicie nas uspokoił.


Nie oczekiwalibyśmy niczego innego. Większość współczesnych antysemitów wytrwale i z oburzeniem zaprzecza choćby latentnemu antysemityzmowi.


Najczęstszą pozą dzisiejszych antysemitów jest poza obrońcy sprawiedliwości, praw człowieka i uciskanych.


Oczywiście, maszerujący krokiem defiladowym przodkowie dzisiejszym Niemców również głosili te same, szlachetne uczucia. Wszystko zależy tylko od tego, kogo stawia się w pozycji głównego wroga sprawiedliwości, prawa i uciskanych.


Obecnie, jak i wtedy, modne jest nazywanie tych, których nie lubimy, Żydami. Podczas gdy w czasach Streichera robiło się to otwarcie, dzisiaj jest to robione podstępnie –przez rygorystyczne dyktaty poprawności politycznej.


Stąd więc udawane zaskoczenie Mohra na to, co sugeruje, jest wyłącznie naszą histerią. Trzeba by się bardzo starać, żeby uwierzyć, że w żaden sposób nie mógł zdawać sobie sprawy z podobieństwa między jego sztuką a sztuką „Der Stürmera” – chyba że Mohr jest naprawdę Marsjaninem, który wczoraj wylądował na Ziemi.


Odpowiedź Mohra nie jest jednak jedyną nieszczerą odpowiedzią. Gazeta, która zamieszcza jego produkcję, także jest seryjnie zaskakiwana.


Wyraża żal za to, co zwyczajowo nazywa “nieporozumieniami”. 2 lipca zeszłego roku zdecydowała się na ozdobienie recenzji z książki wrogiej wobec Izraela ilustracją pazernego potwora z rogami i olbrzymimi kłami, gotowego do pochłonięcia swojego żarcia.


Ta makabryczna ilustracja, przeniesiona z książki kucharskiej, nie miała żadnego związku z tematem. Niemniej podpis brzmiał: “Niemcy serwują. Izrael otrzymuje broń od dziesięcioleci – i częściowo nieodpłatnie. Wrogowie Izraela myślą, że jest wygłodniałym Molochem”.


W tym kontekście wykorzystano rysunek, raz jeszcze w stylu Stürmera, do dehumanizacji Żyda i przedstawienia go jako szatańskiego pasożyta.


Nie było absolutnie żadnej konieczności zestawienia niezwiązanej z tekstem grafiki, nie mówiąc już o zamieszczeniu aluzji do Molocha.


Dzień później gazeta odrzuciła burzę protestów jako opartą na “nieporozumieniu”. To słowo wydaje się być niesłychanie modne w “Sueddeutsche Zeitung”.


Jest to ta sama gazeta, która w 2012 r. opublikowała osobliwy wiersz Güntera Grassa, oskarżający Izrael o ni mniej ni więcej tylko zamiar eksterminacji 80 milionów Irańczyków.


Łącznie efekty tego i wielu innych takich “nieporozumień” podburzają wrogie wobec Żydów nastroje. W rezultacie opinia niemiecka, z szybko zanikającym kompleksem wobec państwa żydowskiego, jest dzisiaj równie wroga wobec Izraela jak opinia wszystkich innych państw europejskich.


Niemcy pozbywając się zahamowań przed obrzydliwym występowaniem przeciwko Żydom, nie tylko niczego nie stracili, ale jeszcze zyskali.


Wybitni uczeni połowy XX wieku, którzy badali trwałą i podlegająca mutacjom naturę antysemityzmu i antysemitów, doszli do wniosku, że z dołączeniem do dominującego myślenia grupowego wiąże się poczucie przypływu własnej siły.


Dolegliwości wypływające z wpadnięcia w niekorzystną sytuację można zawsze złagodzić przez przyjęcie panujących uprzedzeń przeciwko innym. Co więcej, im głośniejszy i bardziej agresywny pokaz solidarności z czymkolwiek, co rozpala gorączkę większości, tym lepiej się czuje kolejny bojownik tej sprawy.


Sądzono, że to poczucie przypływu własnej potęgi może w pewnym stopniu wyjaśnić przejawy antysemityzmu wśród czarnych.


Wyjaśnia to jednak także bardzo wiele ideologii „Nowych Niemiec”. Te słynne „Inne Niemcy” czerpią teraz wzmocnioną pewność siebie z włączenia się do odwiecznego europejskiego chóru coraz głośniej śpiewanych antyżydowskich melodii.


Oczywiście Niemcy doprawdy nie potrzebowali nawracania się na antysemityzm innych.


To oni ukuli samą nazwę. W 1881 r. niemiecki agitator i publicysta Wilhelm Marr spopularyzował ten pseudonaukowo brzmiący eufemizm na to, co do tego czasu było znane po prostu jako judenhass (“nienawiść do Żydów”).


Trujące ziarno antysemityzmu nieprzypadkowo rozkwitło na niezwykle żyznej glebie Niemiec. Niezbyt długo po lingwistycznej wynalazczości Marra niemiecki antysemityzm przerodził się w Holocaust – największą w historii zaplanowaną potworność.

 

Potem, przez pierwsze lata, Niemcy musieli pozować na pokutników. Odczuwali znacznie więcej lęku i niepokoju z powodu swojej splamionej reputacji niż prawdziwej skruchy za niewinnych, których torturowali, za krew, którą przelali i przyszłe pokolenia, które unicestwili. Ich wewnętrzny antysemityzm mógł trwać, ale nie było wskazane publiczne okazywanie go w jakikolwiek sposób.


Zmieniający się kształt antysemityzmu wyzwolił jednak Niemców z moralnego obciążenia koszmarnym spiskiem, którego celem była eksterminacja każdej żydowskiej rodziny, aż do obsesyjnego polowania na każde ukryte żydowskie niemowlę. Nowy antysemityzm Europy – ten skierowany pro forma wyłącznie przeciwko państwu żydowskiemu – umożliwił porzucenie powojennej wyrachowanej powściągliwości i swobodę ponownego nienawidzenia wraz z resztą Europy.


Jest to luksusowa nienawiść, która czerpie swoją prawomocność z pozorowanego zaprzeczania nienawiści.


Współcześni judeofobi z oburzeniem odrzucają oskarżenie o judeofobię. Chcą sprawiać  wrażenie, że nie są tknięci judenhass, ale prawią kazania przeciwko grzechom, jakie z lubością przypisują państwu żydowskiemu. Twierdzą, że nie jest to odwieczna bigoteria, która ich atawistycznie rozpala, ale polityka żydowskiego kolektywu w Izraelu.


Incydent z Zuckerbergiem doskonale demaskuje tę szaradę – nie jest on Izraelczykiem.  


Niemniej sam fakt, że Niemcy czują obecnie swobodę szerzenia swojej anty-izraelskości równie śmiało jak reszta Europy, pozwala im pławić się w pełnej samozadowolenia pozornej prawości.


Tym samym wynoszą się – oczywiście we własnych oczach – na wyżyny moralne. Posłusznie spełnili symboliczne bicie się w piersi, nauczyli się recytować standardowe banały liberalne i zrobiwszy cały ten wysiłek czują się nienaganni i bez skazy. Nie tylko są zrehabilitowani, są moralnie wyżsi.


Tak więc potomstwo arcymordeców (i chciwych grabieżców, bezdusznych biurokratów i rzekomo “nic nie wiedzących”) wyniośle gani potomków ofiar (zarówno ofiar zamordowanych w najokrutniejszy sposób, jak tych, którzy przeżyli niewypowiedziane cierpienia).


Jest to świat postawiony na głowie, w którym Niemcy mogą chełpliwie jednoczyć się z wyniosłą rodziną narodów przez dokopywanie Żydom. To jest oznaka oświecenia w naszych czasach.


Przez pouczanie Izraela Niemcy mogą odzyskać pozycję siły moralnej na świecie.


Im bardziej gromią złośliwie oczerniany Izrael, tym dalej Niemcy uciekają od swojego mrocznego cienia. Podkreślanie rzekomych błędów Izraela jest dobre dla Niemiec.


Kiedy więc Martin Schultz, niemiecki przewodniczący Parlamentu Europejskiego, oskarża Izrael o odmawianie wody uciskanym Palestyńczykom, nie ma żadnego znaczenia, że nigdy nie sprawdził statystyk i że jego dane i wnioski są całkowicie fałszywe. Taka jest natura obrzucania błotem, że raz rzucone przywiera – szczególnie jeśli trafia w haczykowatonosych demonów, których Europa nigdy nie może w wystarczającym stopniu nienawidzić.


Nie można jednak zapominać, że Europa nie aprobuje już słowa nienawiść. Europejczycy nie nienawidzą. Europejczycy prawią kazania z popisową świętoszkowatością. Wystarczy, by wszyscy Izraelczycy poddali się nieomylnej mądrości Europy. W innym razie, wszystko jest naszą winą. W końcu Europejczycy wiedzą, co jest dla nas najlepsze i nieodmiennie wiedzą lepiej od nas. Jak zapewniał Schultz z tą samą udawaną niewinnością, co Mohr, jest on najlepszym przyjacielem Izraela.


Taka jest obecna przyjaźń aż nazbyt wielu Niemców – nieodmiennie gotowych do patrzenia z góry, znad swoich doskonałych (i tak niezmiernie cnotliwych) nosów na nasze lęki egzystencjalne i do wyśmiewania naszych stereotypowo zniekształconych kinoli.


Przeszliśmy daleką drogę od dni, kiedy “Der Stürmer” kształtował niemiecką opinię publiczną. Ale Zuckerbergowie – niezależnie od swojego charakteru lub osiągnięć i bez żadnych związków z oczernianym Izraelem – są zawsze przede wszystkim postrzegani jako Żydzi. Jako tacy – niezależnie od tego, jak rzeczywiście wyglądają – muszą otrzymać wymagany „żydowski nos”, by oddzielić ich od pięknych ludzi Europy.


Krake Zuckerberg

Jerusalem Post, 6 marca 2014

Tłumaczenie: Małgorzata Koraszewska



Sarah Honig

Izraelska publicystka, pracuje dla "Jerusalem Post" od 1968 roku.