Izraelski Apartheid i jego radzieckie korzenie


Andrzej Koraszewski 2014-03-08


Wygląda na to, że wszystko pomyliliśmy. Chcieliśmy się włączyć w międzynarodową akcję zwalczania dyskryminacji rasowej i religijnej, antagonizmów etnicznych i odmawiania praw kobietom, tymczasem okazało się, że ta wielka inicjatywa dotyczy tylko „izraelskiego apartheidu”. Niczego nie zrozumieliśmy, a niektórzy podejrzewają nawet, że jest jeszcze gorzej, że pisząc o prawach kobiet, o niewolnictwie, o prześladowaniu mniejszości religijnych, czy o losie   Palestyńczyków w krajach arabskich, odciągamy tylko uwagę od tego co najważniejsze dla Organizacji Narodów Zjednoczonych, dla Amnesty Interntional, dla Human Rights Watch i dla dziesiątków tysięcy studentów na uniwersyteckich campusach.

Obawiamy się, że zostanie to zauważone i że na niektórych portalach spotkamy się z uzasadnioną krytyką.   


Historia „Tygodnia Izraelskiego Apartheidu” ma długą tradycję. Po pokonaniu Niemiec nazistowskich antysemityzm nigdy nie zniknął, wielu oficerów SS znalazło schronienie w Egipcie i Syrii, oferując swoje usługi w realizacji planów dokończenia ostatecznego rozwiązania kwestii żydowskiej Bractwu Muzułmańskiemu. Wielka Brytania natychmiast wsparła armię jordańską, dostarczając jej broni, organizując szkolenia, a nawet doświadczonych dowódców oraz ostrzeliwując okręty z żydowskimi uciekinierami z Europy. W dyplomacji zachodniej otwarty antysemityzm stał się jednak rzeczą wstydliwą i przynajmniej w sferze werbalnej poszukiwano nowych form wyrazu dla starej tradycji.


Nieco inaczej sprawy przedstawiały się w Kraju Rad, gdzie idea międzynarodowego braterstwa, idea internacjonalizmu stała się dla „chorążego pokoju”, generalissimusa Stalina okazją do sformułowania teorii, że Żydzi są piątą kolumną zagrażającą skutecznej walce o pokój i braterstwo na świecie.


Podczas samej wojny idea internacjonalizmu została wzbogacona o wątki narodowe, zaś od stuleci obecny w rosyjskiej tradycji antysemityzm, przyjął w ideologii komunistycznej nową formę zwalczania „kosmopolitów bez korzeni”. Współcześni historycy dokopali się do planów przesiedlenia radzieckich Żydów na Syberię, zaś to co pamiętają świadkowie tamtych czasów, to tak zwany spisek lekarzy kremlowskich, który był dość oczywistą próbą wywołania ogólnonarodowej histerii antysemickiej, przerwaną śmiercią Józefa Stalina w dniu 5 marca 1953 roku.  


Ta historia ma intrygujące powiązania z współczesnymi wydarzeniami, czyli poprzedzającą ów „spisek lekarzy" sprawą krymską, związaną z inicjatywą żydowskiego działacza Żydowskiego Komitetu Antyfaszystowskiego w 1944 roku, żeby utworzyć na Krymie „Autonomiczną Republikę Żydowską”. Sprawa wywołała gniewną reakcję Stalina, który orzekł, że „jest to próba oderwania Krymu od ZSRR i przekazania tego terytorium pod kontrolę USA".      


Jeszcze przed zakończeniem wojny zaczęła się ostra kampania antysemicka, która przybrała bardziej zdecydowane formy „walki z syjonizmem” po roku 1948, by osiągnąć swoją kulminację na krótko przed śmiercią Józefa Stalina.


Jak czytamy w wikipedii sprawa „spisku lekarzy”:     

„...została propagandowo nagłośniona przez wszystkie publikatory w ZSRR, rozpętano jednocześnie publiczną nagonkę na "potworów i morderców, którzy depczą święty sztandar nauki i kryją się pod płaszczykiem szanowanego i szlachetnego zawodu lekarza i badacza". Lekarzom zarzucono jednocześnie szpiegostwo na rzecz wywiadu brytyjskiego i amerykańskiego, które miały rzekomo działać w ZSRR poprzez "skorumpowane żydowskie organizacje nacjonalistyczno-burżuazyjne".


Józef Stalin zmarł, świat pogrążył sie w żałobie, „antysyjonizm” przycichł, ale nie zszedł z wokandy. Jak pisze Ben Cohen w artykule pod tytułem Tydzień Izraelskiego Apartheidu jest tworem radzieckim, od początku lat 1960. walka z „antysyjonizmem” ponownie się nasiliła i zaczęto w ZSRR masowo rozpowszechniać książki i broszury poświęcone pokazaniu, że judaizm i syjonizm są doktrynami, które gloryfikują rasizm żydowski wobec nie-Żydów.


Najohydniejszym przykładem tego gatunku –pisze Ben Cohen - była książka opublikowana w 1963 r. – proszę zauważyć datę, bo było to cztery lata zanim Izrael przejął kontrolę nad Zachodnim Brzegiem, Gazą i Jerozolimą Wschodnią w wyniku wojny 6-dniowej – pod tytułem Judaizm bez upiększeń. Autorem był człowiek o nazwisku Trofim Kiczko. [...] (Książkę tę stosunkowo niedawno wznowiono na Ukrainie - A.K.)


Kiczko połączył klasyczny antysemityzm z antysyjonizmem. Definiował syjonistów jako „pasożytów ideologicznych”, „kapitalistów żydowskich” i w zajadłych słowach prezentował  ruch syjonistyczny – w zadziwiająco podobny sposób jak to robią dzisiejsi, intelektualnie modni antysyjoniści – jako szczególnie brutalną postać kolonializmu. Ten ostatni wątek pojawiał się w wielu publikacjach radzieckich, które ukazały się kolejnych latach. W 1975 r. Związek Radziecki zaczął propagować inny oszczerczy traktat, niejakiego Walerego Skurlatowa, pod tytułem Syjonizm i apartheid. W tej pracy Skurlatow głosił: „Rasowo-biologiczne doktryny, według których ludzie są podzieleni na ‘naród wybrany’ i gojów, zamieniono w oficjalną ideologię i politykę państwową w Izraelu i w Afryce Południowej, gdzie ‘gorsi’ są przemocą oddzieleni od ‘lepszych’. Tym właśnie jest apartheid”.


Czy znamy już wszystkie kulisy osławionej rezolucji 3379 ONZ, która zrównywała syjonizm z rasizmem? Prawdopodobnie rosyjskie archiwa kryją tu jeszcze sporo tajemnic. Teoretycznie rezolucja była sponsorowana przez kraje muzułmańskie, zyskała jednak jednogłośne poparcie całego sowieckiego bloku (w tym oczywiście i Polski). Przegłosowana została 10 listopada 1975 roku, w rocznicę Nocy Kryształowej.


Przed głosowaniem, ówczesny ambasador USA przy ONZ, Daniel Patrick Moynihan w płomiennym przemówieniu ostrzegał, że Organizacja Narodów Zjednoczonych zmienia antysemityzm w prawo międzynarodowe. Zapowiedział również, że Stany Zjednoczone „nie uznają i nie będą nigdy respektować tej haniebnej decyzji.”


Rezolucję przyjęto większością 72 głosów przeciw 35 przeciwnych i 32 głosach wstrzymujących się. W 1991 roku, po rozpadzie ZSRR, rezolucja ta została unieważniona i uznana za haniebną. 


Kiedy współcześnie ktokolwiek się dziwi, że „Le Monde Diplomatique” i ONR w swojej (absolutnie nie-antysemickiej) walce z syjonizmem odwołują się do tych samych „źródeł”, to nie ma w tym niczego dziwnego. Neonaziści i postępowi obrońcy „praw człowieka” mogą się czasem spierać, ale w tej kwestii opierają się na łączącej ich przez wieki tradycji. Ateiści-antysyjoniści oklaskują potępienie Izraela przez Kościoły chrześcijańskie, bo i w tym wypadku przeważa stara tradycja nad niesmakiem z powodu „teologii zastąpienia”. Oczywiście, krzywią się tylko na „teologię”, bo „zastąpienie” aprobują jak najbardziej. Feministki zamykają oczy na morderstwa „honorowe”, patriarchalny ucisk kobiet w krajach islamskich, systematyczne łamanie praw kobiet, żeby potępić Izrael. Geje i lesbijki zapominają o publicznym wieszaniu gejów w Iranie i potępiają Izrael – jedyny kraj na Bliskim Wschodzie, gdzie bycie gejem nie jest przestępstwem. No i rok po roku łączy ich wszystkich „Tydzień Izraelskiego Apartheidu”, który dla niektórych trwa przez 365 dni w roku.


Napisy na murach uniwersyteckich campusów głoszą:


Śmierć syjonistycznemu bytowi, pozdrowienia od Hamasu.
Śmierć syjonistycznemu bytowi, pozdrowienia od Hamasu.

Oczywiście w tych dniach  antysyjoniści pamiętają również  o dniu kobiet:



Światowy protest przeciwko utrudnianiu zabijania Żydów trwa.