O naruszeniu dóbr osobistych



Hili 2014-02-21



Może to troszkę nietaktowne, gdyż ujawniam tu sprawę, o której dowiedziałam się przypadkiem, kiedy mój zastępca odszedł na chwilę od komputera, a ja chodziłam po klawiaturze, ale sprawa wydaje mi się intrygująca, a co więcej, również we mnie wywołała uczucie niepokoju, a nawet oburzenia.


Otóż kliknąwszy na któryś z klawiszy wywołałam na ekran stronę, na której był list. Już sam adres spowodował moje zdumienie, gdyż mój zastępca ma silną awersję do pisania listów skierowanych do urzędów. Adres był następujący:


Biuro Poselskie Posła na Sejm Krystyny Pawłowicz

ul. Kopernika 7/34
05-300 Mińsk Mazowiecki


Nie mogłam się oprzeć, żeby nie zacząć czytać. Mój zastępca pisał:


Szanowna Pani,


Naruszenie dóbr osobistych przez moją żonę Małgorzatę, skłania mnie do przesłania Pani stanowczego sprostowania, w celu jednoznacznego wyjaśnienia, że twierdzenia mojej żony nie opierają się na prawdzie.                   


Przetarłam łapką oczy i czytałam dalej:


W związku z przypadającymi na dzień 14 lutego Walentynkami, pozwoliłem sobie napisać żartobliwy wierszyk dla naszej przyjaciółki, kobiety o niepospolitym uroku, mądrej i szlachetnej. Wierszyk  ów, zamieściłem na jej stronie na Facebooku, bez żadnych serduszek, aniołków, czy innych ilustracji.


Westchnęłam do Kota Sufitowego obawiając się, że coś mi zaszkodziło. Kontynuowałam jednak lekturę tego osobliwego listu, w którym autor przytaczał wspomniany wierszyk w całości:


Bez Pani, proszę Pani,
ten świat byłby do bani
i w ogóle.
Owszem byłyby brzozy i inne takie,
Lecz odnoszę wrażenie, że te brzozy bez Pani
byłyby byle jakie.
Więc jeśli Pani pozwoli
będę powtarzał do woli,
że ją lubię, kocham, szanuję,
a mówię to dlatego,
że ja, proszę Pani,
tak czuję.
(W zastępstwie zapitego, dawno nieobecnego pewnego Konstantego, całuję)


Mój zastępca pisał dalej:


Szanowna Pani,


Prawdą jest, iż w ciągu kolejnych dwóch dni, powiedziałem ten wierszyk dwóm innym kobietom, uczciwie przyznając, że nie są pierwszymi odbiorczyniami, i że został on pierwotnie napisany dla kogoś innego, jednakże mogę z całym przekonaniem oświadczyć, że i bez nich „świat byłby do bani i w ogóle”, powtarzałem go również w całości lub w części mojej żonie Małgorzacie, z którą jestem bardzo zaprzyjaźniony.


Za którymś razem, moja żona Małgorzata, mimo iż zna mnie dobrze od ponad 50 lat, oświadczyła, że ja bym to powiedział każdej kobiecie.


Otóż takie stwierdzenie jest nie tylko nieprawdziwe, jest również głęboko krzywdzące, co więcej, obraża moje uczucia areligijne, uwłacza mojej godności i narusza moje dobra osobiste.


He’s gone mad – pomyślałam, pamiętając o Inge Bartsch i powróciłam do lektury przerwanego listu. Mój zastępca pisał dalej:


W związku z powyższym, gdyby przypadkiem dotarła do Szanownej Pani wiadomość jakoby autor wspomnianego wyżej żartobliwego wierszyka zamierzał mówić go wszystkim kobietom, to jest to całkowita nieprawda i pomówienie.


Naprawdę przepraszam za tę niefortuną wypowiedź mojej żony Małgorzaty i proszę o nie traktowanie tego żartobliwego wierszyka osobiście.  

Z poważaniem


Tu mój zastępca złożył swój elektroniczny podpis, wstawił datę i adres naszego sadu.


Zapadłam w zadumę, w mojej głowie pojawiło się tysiące pytań. Czy naprawdę wysłał ten list? Czy tylko do wspomnianej wyżej posłanki? A jeśli nie tylko do niej, to do kogo jeszcze? A wreszcie, najważniejsze pytanie, które będzie mnie jeszcze długo męczyć – on tego wierszyka ani razu nie powiedział do mnie, wstydził się, czy kryje się za tym coś więcej?           


P.S. Przepraszam za to zdjęcie z wczesnej młodości, ale w tej sytuacji chciałam wyglądać bardziej atrakcyjnie.