Oszczerstwo Eli Sidi w sprawie edukacyjnych wyjazdów izraelskiej młodzieży szkolnej


2014-02-16

7 lutego 2014 roku "Gazeta Wyborcza" opublikowała artykuł Eli Sidi "Serdecznie witamy w Auschwitz". Autorka stara się przeforsować tezę, której nie ukrywa: wycieczki młodych Izraelczyków do Polski nie służą nauczaniu o Szoa, tylko wzbudzaniu i pielęgnowaniu polonofobii i żydowskiego szowinizmu. Nad tytułem wypocin Sidi nawet się nie zatrzymamy. Nawet jeśli miał być ironiczny - istnieją nieprzekraczalne granice przyzwoitości, których, jak widać, Ela Sidi nie uznaje.

Już na początku artykułu Ela Sidi serwuje czytelnikom zdania o agresywnym zachowaniu młodych Izraelczyków wobec Polaków i strachu polskich przechodniów, zmuszonych do ucieczki przed izraelską grupą na drugą stronę ulicy. Nawet jeśli pominiemy milczeniem, że każdy może napisać wszystko, co mu ślina na język przyniesie i jeśli nie podaje źródeł (pod hasłem "ten zapytał mnie o to, a tamten dodał jeszcze tamto") opublikować "wypowiedzi" nieistniejących osób o zdarzeniach, które nie miały miejsca - chcemy podkreślić niespójność tego wiodącego akapitu z dalszym ciągiem tekstu.


W innym bowiem wyimku Ela Sidi twierdzi, że Izraelczycy przed wyjazdem do Polski uczeni są "[by] nie nosili koszulek z hebrajskimi napisami, nie afiszowali się tym, że są Żydami, nie rozmawiali na ulicy po hebrajsku, nie wychodzili sami z hotelu. I absolutnie nie nawiązywali kontaktów z Polakami".


Sidi każe nam uwierzyć w dwie sprzeczne rzeczy. Z jednej strony pisze, że grupa powinna być trudna do zidentyfikowania, z drugiej - jej rozmówcy mają pewność, że agresywnie zachowująca się młodzież, to na pewno izraelscy Żydzi. Są to twierdzenia wykluczające się, do tego obydwa są kłamstwem.


Dowody na kłamstwa Sidi?


Każda szkoła na ten wyjazd przygotowuje specjalne ubrania i akcesoria dla uczestników - minimum koszulki i bluzy, na których znajdują się nadruki po hebrajsku m.in. nazwa szkoły, nazwa programu. Nie mówiąc o tym, że nikt nie każe religijnym chłopcom chodzić po Polsce bez kip (jarmułek)...



Nikt nie zabrania rozmów po hebrajsku, to twierdzenie jest po prostu absurdalne. Trudno się nawet odnieść do tego, można jedynie zapytać: w jakim języku, według Eli Sidi, ma rozmawiać grupa izraelskiej młodzieży idąca ulicą w Polsce? W suahili, esperanto czy po arabsku?


Druga rzecz to agresja, jak rozumiemy grupowa, wobec Polaków - nie odnajdujemy w policyjnych annałach śladów tej agresji.


W tych samych "przytoczeniach" rozmówcy Eli Sidi twierdzą podobno, że "dzisiejsza Polska, z licznymi festiwalami żydowskimi czy izraelskimi sztukami Hanocha Levina, jest im wyjątkowo przychylna".


Zapewne wielu Polaków słyszało o żydowskich festiwalach w Polsce, które niestety pielęgnują głównie polskie wyobrażenia o folklorze żydowskim. Szeroka znajomość sztuk Lewina nad Wisłą jest fikcją, więc wątpimy w prawdziwość i tego twierdzenia tłumaczki jego dzieł, że takie zdanie pada z ust z jej rozmówców. Lewin jest słabo znany w Izraelu, a co dopiero w Polsce. To nie jest argument, ale reklama produktu (product placement).


Organizacja w Polsce festiwali (niech będzie, że upowszechniających kulturę żydowską), nie może być dowodem na wyjątkową przychylność wobec Żydów w kraju, w którym większość postępowań z wniosków o ściganie za czyny nienawiści jest umarzanych z powodu niewykrycia sprawców lub, co gorsze, z powodu uznania niskiej szkodliwości lub nie uznania w ogóle czynu za przestępstwo  - o wyrokach w sprawach, które jakimś sposobem znajdują swój finał w sądzie szkoda nawet wspominać. Wyjątkową przychylnością dla Żydów nie jest też zakaz szechity. Festiwale i sztuka Lewina są jakimś pozarozumowym argumentem Sidi - nie pierwszym i nie ostatnim w tym tekście. 


Festiwale nie są organizowane poza tym ani dla Żydów mieszkających w Polsce, ani tym bardziej dla Izraelczyków - może kiedyś, po latach (i tylko niektóre z nich) zbudują Polskę bardziej przychylną Żydom w ogóle, o ile porzucą ciasną maskę stereotypowych wyobrażeń o kulturze żydowskiej, która już od dawna wyszła ze sztetla, zdjęła klezmerski kapelusz i powstaje głównie w Izraelu.


Teraz o przytoczonej w kolejnym akapicie wypowiedzi Icchaka Szamira: "Polacy wyssali antysemityzm z mlekiem matki", którą jakoby słyszeli młodzi Izraelczycy już w szkołach i o której mają, według Sidi, zawsze pamiętać. 


Szamir, zanim emigrował do Palestyny, studiował prawo w Warszawie. W mieście szalały endeckie bojówki, a on podlegał rasistowskiej segregacji w uczelni - gettu ławkowemu. Icchak Szamir opuścił Europę i dominujący w niej w latach 30. ubiegłego wieku antysemityzm, jednak w Polsce pozostali jego rodzice i siostry, którzy nie przeżyli Szoa. Według Szamira za śmierć jego ojca, który uciekł z transportu zmierzającego do niemieckiego obozu zagłady, odpowiedzialni byli mieszkańcy jego rodzinnej miejscowości - kilkakrotnie publicznie opowiadał o powrocie ojca do Różany i o tym, że został on zatłuczony na śmierć przez własnych sąsiadów, których niegdyś miał za przyjaciół.  


Opinia Szamira, chociaż generalizująca i na pewno niesprawiedliwa, ma korzenie właśnie w tej rodzinnej i osobistej historii.  Poza tym zdanie to jest wyjęte z kontekstu całej wypowiedzi Szamira i rozumiane zbyt dosłownie - oczywistym jest, że ma znaczenie przenośne. Szamir miał na myśli antysemityzm napędzany uprzedzeniami kulturowymi, którego doświadczył i który był powszechny w Polsce, z której wyjechał. Do tego nie jest prawdą, że opinia Szamira jest jakąkolwiek wykładnią dla Izraelczyków kwestii narodowej odpowiedzialności Polaków za Szoa. Nie jest nawet tak, jak Ela Sidi stara się wmówić czytelnikom GW, że opinia ta jest przytaczaną często i powszechnie znaną przez nastoletnich Izraelczyków. Ze wstydem można przyznać, że wielu z nich nie jest w stanie prawidłowo odpowiedzieć na pytanie: "kim był Icchak Szamir?", a co dopiero mówić o znajomości tego zdania. Jest niestety prawdą, że zdaniem tym posługują się z upodobaniem głównie antysemici, bo bez kontekstu całej wypowiedzi i znajomości historii Szamira robi piorunujące wrażenie. Czy pani Sidi posłużyła się nim z premedytacją jest pytaniem retorycznym.


Ela Sidi dość odważnie każe czytelnikom, by weszli w buty młodego Izraelczyka, czy jednak wie o kim pisze?  



Czytamy: "Wyobraźcie sobie, że jesteście nastoletnimi Żydami z Izraela. Odkąd pamiętacie, jeden dzień w roku kojarzył się Wam z wyciem syren, smętną muzyką i programami w telewizji, których rodzice nie pozwalali Wam oglądać. Tego dnia Wasz dziadek, nie chcąc widzieć nikogo, zamykał się w pokoju, a babcia płakała, przytulając Was do siebie. Już w przedszkolu powiedziano Wam, że to smutny dla Żydów dzień wspomnień o tych, których zamordowano gdzieś na końcu świata, w kraju, którego nigdy nie widzieliście na oczy". Rzecz jaką należy w tym miejscu wyjaśnić: już ponad połowa żydowskich obywateli Izraela ma korzenie w krajach pozaeuropejskich i ich dziadkom obce było osobiste doświadczenie Szoa.


Dla wszystkich izraelskich Żydów jednak Jom HaSzoa [Dzien Pamięci o ofiarach Zagłady] ma znaczenie narodowe. Nie należy jednak przeceniać znaczenia Szoa w budowaniu izraelskiej tożsamości narodowej, co przewija się przez cały tekst Eli Sidi.


Spróbujemy to wyjaśnić.


Szoa jako bezprecedensowa i niewyobrażalna zbrodnia jest zwrotnym momentem w historii Żydów i ich dążeniu do odzyskania siedziby narodowej. Tak, to prawda. Nigdy jednak zbrodnia ta nie była jedyną przyczyną odrodzenia Izraela i idea własnej państwowości nie narodziła się wśród Żydów po Szoa.


Nigdy więcej Szoa! Tak, to prawda. Jednak Szoa w tym haśle symbolizuje również wiele wieków historii i współczesne dążenia do eliminacji Żydów, również fizycznej - od czasów starożytnej Babilonii przez średniowieczną Europę po współczesną działalność większości krajów muzułmańskich.


Gwarantem bezpieczeństwa Żydów jest posiadanie własnego państwa. Jednak to nie Szoa jest "centralną osią żydowskiego doświadczenia narodowego" współczesnego młodego Izraelczyka. Od momentu odrodzenia Państwo Izrael zmuszone jest do ciągłej obrony fizycznej egzystencji swoich obywateli. Młodzi Izraelczycy wiedzą przede wszystkim, że ich dziadkowie - i ci, którzy cudem ocaleli z Szoa, i ci, których Szoa nie było osobistym doświadczeniem  - musieli stanąć z bronią w ręku w obronie swojego kraju, że to samo było udziałem ich rodziców i że będzie to ich powinnością.


Polaków i izraelskich Żydów dzieli więc nie 20 lat zerwanych stosunków dyplomatycznych, jak twierdzi Sidi, ale 68 lat powojennej historii, w czasie których (pomimo długiego okresu braku demokracji) Polacy żyli w pokoju, podczas gdy Izraelczycy składali w ofierze życie i zdrowie swoich najbliższych - ojców, synów, braci, wnuków - w kolejnych wypowiadanych Izraelowi wojnach i zamachach terrorystycznych.


Brak tej perspektywy i świadomości realnego zagrożenia Izraela sprawia, że łatwo jest wmówić Polakom, że Szoa, którego główną sceną była Polska, jest jedynym lub najważniejszym kluczem do tożsamości narodowej Izraelczyków. Brak tej perspektywy  jednocześnie uniemożliwia "postawienie się na miejscu" młodego Żyda z Izraela.


Wielkim nieporozumieniem jest też cała rozprawa Sidi o tym, jak młodzi Izraelczycy postrzegają Polskę, ponieważ w większości nie postrzegają jej wcale.
Polska nie zaprząta ich głów. Tekst Sidi w tych miejscach jest projekcją zainteresowania Polaków Żydami, którzy zajmują istotne miejsce w ich życiu, chociaż praktycznie ich w Polsce już nie ma.


Polacy bez względu na światopogląd żywo komentują wydarzenia w Izraelu i tworzą swoje opinie zarówno na temat narodu jak i kraju. Nie będziemy tutaj wnikać, że część z nich powiela antysemickie stereotypy, a część odzwierciedla normalne zainteresowanie losem innego narodu - chodzi o powszechność zjawiska. Izraelskich Żydów Polska nie interesuje niemal wcale - ani jej wewnętrzna, ani zagraniczna polityka nie jest przedmiotem powszechnych komentarzy czy dyskusji. Nie mają także zazwyczaj żadnej opinii o Polakach.


Wyjazdy do Polski są jak odwiedziny bliskich na cmentarzu. Tak, to prawda. Nie należy się jednak doszukiwać w tym dna: Polska jest cmentarzem.


Polska miała to nieszczęście, że Niemcy głównie z praktycznych względów założyli na jej terenach obozy zagłady. Po prostu by ułatwić transport  i obniżyć jego koszty, gdyż znakomita większość Żydów europejskich była niemal "na miejscu". Trudno jest uczyć o Zagładzie nie unaoczniając istoty tej zbrodni, której nie widać na "ulicach Berlina", tylko tam gdzie się odbywała. Polska ziemia skrywa prochy milionów Żydów zmarłych w gettach z głodu i chorób, zamordowanych bestialsko w fabrykach śmierci... Polska ziemia, nie niemiecka. Tylko w Polsce istnieje również tak wiele materialnych śladów po Żydach - ze względu na ich liczbę przed II wojną światową. Dlatego Polska jest punktem przeznaczenia tych wyjazdów.  Nie można żądać, by Izrael miał zaprzestać nauczania o Szoa w miejscach, gdzie odbywała się zbrodnia. Można tutaj pokazać młodym Żydom jaką i w jaki sposób ich naród poniósł stratę, o której nie da się do końca opowiedzieć.


Celem tych wyjazdów nie jest wskazanie Polaków jako sprawców - mają one upowszechnić wiedzę o Szoa i umożliwić oddanie hołdu pomordowanym tam, gdzie spoczywają ich prochy. Z naszego punktu widzenia zamienienie ich w wypady krajoznawczo-rekreacyjne jest pozbawione sensu. Jak napisaliśmy - Szoa nie jest najważniejszym kluczem do tożsamości, jednak celem tych przyjazdów do Polski jest nauczanie o Zagładzie. 


Nikt chyba poważny nie uwierzy, że ktokolwiek przypisuje Polakom sprawstwo. Nie można mieć jednak pretensji, że o tym czasie opowiada się młodzieży całą prawdę. Nie da się wymazać z historii ani Sprawiedliwych, ani szmalcowników i nie należy zapominać, że są dwiema stronami tego samego medalu. Mamy nadzieję, że nikt poważnie nie pomyślał, że Żydzi zapomną kiedykolwiek o 6 milionach pomordowanych i w ogóle zaprzestaną nauczania o Zagładzie.


Wiedza o tej narodowej tragedii jest obowiązkowa dla każdego Żyda bez względu na to czy ucierpieli w niej członkowie jego rodziny - tak jak wiedza o rozbiorach, Katyniu czy historia Polski w czasie II wojny światowej dla każdego Polaka. Jeśli nabycie jej i przez to wzmocnienie tożsamości narodowej określane jest realizacją "syjonistyczno-nacjonalistycznych" celów, to my proponujemy byście wyobrazili sobie, że w polskich szkołach zaprzestano nauczania np. o Powstaniu Warszawskim, bo wzmacnia to polską tożsamość narodową...


Ela Sidi powołuje się w swoim tekście na artykuł "Haareca" dotyczący sondażu prof. Mosze Zimmermanna z 2008 r., nie podając jaka część izraelskiej młodzieży wg tego badania uważa, że Polacy byli głównymi sprawcami Zagłady, ani nie podając linku do artykułu na który się powołuje.


My zaś dysponujemy wynikami badań, które jednoznacznie wskazują, że nauczanie o Szoa przynosi sporo pożytku, a nie tylko "motywuje do służby w wojsku", jak "sugeruje" Sidi.


Większość uczniów deklaruje, że wyjazd do Polski ma dla nich znaczenie etyczne, emocjonalne i poznawcze związane nie tylko z Szoa, ale o wymiarze uniwersalnym, np. 

 

Zastanawiamy się, jak można czynić zarzut z tego, że większość młodych ludzi po powrocie do kraju deklaruje wzmocnienie dumy z tego, że są Izraelczykami. Bycie dumnym ze swojego kraju, obywatelstwa i przynależności do narodu to coś negatywnego? Czy tylko bycie dumnym Izraelczykiem? Jak można nazywać realizacją nacjonalistycznych celów wzmocnienie poczucia solidarności losu z innymi Żydami?


I jeszcze jedno - Izraelczycy, tak jak każdy naród, nie budują swojej tożsamości i poczucia przynależności narodowej tylko na zdarzeniach tragicznych. Izrael jest niebywałym cudem. Już niemal 66 lat odnowienia państwowości, to nie tylko konflikty, w które został uwikłany. Izrael to pustynia zamieniona w żyzne pola i niebywały rozwój gospodarczy. Izrael jest krajem, który znajduje się w ścisłej czołówce wynalazczości we wszystkich dziedzinach nauki. Izrael to również tysiące lat religii i związanej z nią kultury, którą nawet świeccy Żydzi izraelscy są przesiąknięci. Kolejne pokolenia Izraelczyków PRZEDE WSZYSTKIM budują swoją teraźniejszość i przyszłość czerpiąc z sukcesu swojego państwa, rozwijając się ciągle i napędzając kolejne powodzenia własnego kraju. 


W tekście Eli Sidi pełno jest stwierdzeń, z którymi trudno jest dyskutować, ponieważ nie podaje ich źródeł.


Przykładem niech będą jej pełne oburzenia zdania na podobno powszechnie obecny w mediach zachwyt Niemcami, którzy budują pomniki ofiarom i dają odszkodowania. Zachwytów powszechnych Niemcami w izraelskich mediach nie odnotowaliśmy. Po prostu te zdania są twierdzeniami umysłowego nędzarza. Nędzy umysłowej trzeba więc kawę na ławę: Sidi, do pani nie dociera, ale żaden pomnik nie okupi 6 milionów istnień, żadne odszkodowanie. Teraz zajmijmy się innego rodzaju "omsknięciami", już mniejszego kalibru niby, ale drażniącymi i w całości artykułu potrzebnymi autorce, by "podkręcić" argumenty forsowanej tezy.


Sidi nie podoba się, że młodzież jest ostrzegana przed grożącym im w trakcie wyjazdu do Polski niebezpieczeństwie. Zapomina tylko dodać, że takie same środki bezpieczeństwa byłyby zastosowane, gdyby zorganizowana grupa młodzieży szkolnej pojechała do Holandii czy Zambii i że kraj w jakim przebywają nie ma nic do rzeczy. Że środki bezpieczeństwa są adekwatne do zagrożenia udowadniają dwie rzeczy: niedawny zamach bombowy na izraelskich turystów w bułgarskim Burgas i tryb postępowania polskiej policji w trakcie pobytu izraelskich grup w Polsce.


Izraelscy ochroniarze i środki bezpieczeństwa są po to, żeby izraelskie dzieci wróciły żywe, całe i zdrowe do domów, a nie po to, żeby Sidi czy inny pismak mogli rozprawiać o wydumanym antypolonizmie.


Zamach w Burgas przypomniał, że istnieje realne zagrożenie, którego nie wolno ignorować - szczególnie, że chodzi o dzieci. Terroryści islamscy polują na Izraelczyków na całym świecie i chyba to oczywiste, że ktoś w końcu spróbuje dokonać jakiegoś zamachu i w Polsce. Tryb postępowania polskiej policji też nie pozostawia złudzeń: każe zawiadamiać o każdej izraelskiej grupie, z powodu podwyższonego zagrożenia często eskortuje autokary, wystawia dodatkowe patrole w pobliżu hotelu, gdzie nocuje grupa i zaleca NIE ODŁĄCZANIE SIĘ OD GRUPY I JAK NAJMNIEJ KONTAKTÓW Z NIEZNAJOMYMIZapewne polska policja cierpi na polonofobię, tak mniemamy.


Do tego znaleźliśmy też obok kłamstwo dodatkowe - otóż nikt nie wymaga od organizatorów, by grupy zabierały z powodów bezpieczeństwa jedzenie tylko z Izraela. W Izraelu owszem obowiązuje regulacja, która mówi, że na wyjazdach zorganizowanych dzieci muszą mieć możliwość jeść koszernie i muszą dostawać posiłki z bezpiecznego źródła. Wiemy o co najmniej kilku polskich dostawcach, którzy przygotowują całodniowe wyżywienie dla grup izraelskich w Polsce.


Wyssanym z palca jest zarzut Eli Sidi, że izraelska młodzież ma pretensję do palestyńskich i amerykańskich Żydów o to, że nie zrobili niczego by ratować europejskich Żydów w czasie II wojny światowej. Prawdziwą chucpą jest włożenie tego powielanego przez antysemitów poglądu w usta "młodego człowieka z Izraela". Grubo ponad milion żydowskich żołnierzy walczyło na wielu frontach II wojny światowej z nazistami. Walczyli w szeregach armii amerykańskiej, radzieckiej, brytyjskiej, polskiej i innych. Wiele mogił żołnierskich na polskim cmentarzu na Monte Cassino ma Gwiazdy Dawida. O próbach ratowania europejskich Żydów przez Żydów amerykańskich czy tych z Erec Israel powstało wiele książek. Wystarczy się zainteresować, a nie powtarzać stereotypy antysemickie - "Żydzi w USA i Palestynie nic nie zrobili" -  które gładzą sumienia europejskich sąsiadów Żydów. Ci "sąsiedzi" z prawie wszystkich krajów Europy zbyt często gorliwie pomagali Niemcom w Holokauście.


Ela Sidi zresztą przez cały artykuł utrzymuje, że pisze w imieniu izraelskiej młodzieży, że zna bardzo dobrze ich przekonania i myśli, jakby siedziała w ich głowach. Pisze zresztą w takiej manierze, która sprawia, że polski czytelnik łatwiej wierzy w jej twierdzenia. Tłumaczy dziwacznie wydumane "agresywne zachowania" i "antypolonizm" zrzucając "winę" za nie na sposób nauczania przed i w trakcie wyjazdów, biorąc tym artykułem udział w nagonce izraelskiego lewactwa na nauczenie o Szoa.


Mamy pytanie:
 dlaczego Sidi nie operuje konkretami tylko pisze "Próbuję tłumaczyć, że to skomplikowana sprawa, przytaczając fakty i statystyki. Ale chyba najlepszym sposobem zrozumienia młodych Żydów przyjeżdżających na ''wycieczki pamięci'' z Izraela do Polski będzie postawienie się choćby na chwilę na ich miejscu" i używa w całym artykule stwierdzeń trudnych do weryfikacji? Do tego utrzymuje, że takie przekonania mają młodzi Izraelczycy? Jak myślicie? Sidi wpiera izraelskiej młodzieży dziecko w brzuch.


Młodzież izraelska zachowuje się tak samo w Polsce, jak w innych krajach. I tak samo jak zachowuje się młodzież ze Stanów Zjednoczonych, Francji czy Niemiec.
I tak samo jak zachowuje się polska młodzież na wyjazdach. Na setki tysięcy dzieciaków z Izraela przyjeżdżających do Polski zdarzają się incydentalne zniszczenia, których koszty pokrywane są natychmiast przez organizatorów. Jak już pisaliśmy - poważniejszych zdarzeń z udziałem agresywnej wg Sidi (czy jej "rozmówców") młodzieży izraelskiej próżno szukać w kronikach policyjnych. Czemu ich tam nie ma, jeśli są tak powszechne wg autorki tego artykułu?


Na koniec: co roku tysiące Polaków wyjeżdża do Izraela, by dążyć śladem jednego ukrzyżowanego Żyda, podczas gdy Żydzi przyjeżdżają do Polski, by oddać hołd 6 milionom pomordowanych Żydów

 

Polacy nie mają prawa żądać zmiany programu izraelskich "wycieczek", nawet jeśli w ich czasie nie dochodzi do spotkania z polską młodzieżą, ani izraelska młodzież nie jedzie na Mazury. Tak jak Izrael nie ma prawa wtrącać się w program pielgrzymek polskich do Ziemi Świętej. Te wyjazdy nie służą ani budowie, ani wzmocnieniu stosunków czy jeśli wolicie - przyjaźni między izraelskimi Żydami a Polakami. Służą poznaniu przez Żydów tragicznej części historii własnego narodu i uzależnianie możliwości zdobycia tej wiedzy i pojechania do miejsc, gdzie działa się Zagłada od czyichkolwiek żądań zmiany czegokolwiek w ich programie, byłoby niezwykłym świństwem.

 

I jest to właściwa odpowiedź na zadane przez Sidi pytanie "Dlaczego nie żądamy zmian w ich programie?".

___________________

Artykuł redakcyjny portalu Erec Israel z 13 lutego 2014r. Portal informuje o Izraelu w języku polskim.  

 

P.S. Redakcji "Listów"

Nawiasem mówiąc jeżdżąca z pielgrzymkami do Ziemi Świętej polska młodzież rzadko ma okazję zobaczenia prawdziwego Izraela. Tym większa frajda, kiedy dostaje się od przyjaciół z Jerozolimy takie listy:

We fell in love with M. and her friends: all intelligent, educated, kind and considerate. It's a treat to have them around. We have been explaining them about the situation in the region and about Israel. They are extremely interested in everything.


Dodajmy wreszcie od siebie - za publikowanie idiotyzmów odpowiada redaktor naczelny pisma, a nie autor czy autorka, ktora je do redakcji wysyła. Redaktorem naczelnym "Gazety Wyborczej" jest Jarosław Kurski.