Przemysł, który nie będzie bojkotował Izraela


Steve Apfel 2014-02-11


Plany izolowania Izraela przez bojkot mogą potknąć się lub rozkwitnąć. Możesz nazwać to truizmem.  

To, czy bojkot rozkwitnie, zależy od jednego konkretnego przemysłu, który nie dołączy do bojkotu. Możesz nazwać to paradoksem.

Im gorliwiej działa ten niebojkotujący przemysł w Izraelu i im jest zyskowniejszy, tym bardziej rozkwita ruch bojkotu. Nazwijmy to tezą.


Czy może być ona zasadna?


Jaki biznes może promować Izrael – bojkotując go z jednej strony i lekceważąc bojkot z drugiej?


Biznes praw człowieka.


Jeśli chodzi o to, że jest to biznes, wystarczy spojrzeć na czynniki zrównoważonego rozwoju organizacji społeczeństwa obywatelskiego (lub NGO): góry taniego kapitału na żądanie; zasięg globalny; dobrze ustosunkowani akcjonariusze; media tłoczące się do ich drzwi i towar, którego świat jest żarłocznie głodny. Jeśli to nie są korzystne warunki dla wielkiego biznesu, to jakie inne warunki są jeszcze potrzebne?



Klub Pięciu Wielkich NGO znajduje się na szczycie piramidy tego przemysłu. Nazwy ich są powszechnie znane: Amnesty International; Human Rights Watch; Christian Aid; Oxfam; Save the Children Fund. Nominalnie są one, podobnie jak również NGO drugiego rzutu, autonomiczne, działające nie dla zysku i apolityczne. W prawdziwym życiu wszystko jest inaczej.


Istnieją nie setki, ale tysiące organizacji drugiego rzutu, średnie i małe, a oszałamiająca ich liczba działa w malutkim Izraelu i na Zachodnim Brzegu. Konkurują ostro, żeby dostarczyć produkt oznakowany jako „prawa człowieka”, czasami do Wielkiej Piątki, czasami do ONZ i satelitarnej Komisji Praw Człowieka, lub bezpośrednio do ludzi i jednostek, które potrafią zamienić „zbrodnie” Izraela w dobre wyniki na koncie. Konkurują także o PR i fundusze inwestycyjne.


Podstawę piramidy stanowią źródła, które wykładają pieniądze, by utrzymać to wszystko. Są to miliarderzy – prywatni inwestorzy; kraje strefy euro, które praktycznie obrzucają NGO pieniędzmi; skarbce ekumeniczne; potentaci arabscy i przysłowiowy szary człowiek z ulicy.



Mimo tego wszystkiego ta struktura zawaliłaby się, gdyby nie  niezależna izba rozrachunkowa – ONZ i jej dział specjalny, Komisja Praw Człowieka.  


Podobnie jak spółdzielnia rolna, działają oni jako skupujący nadwyżki, ale robią więcej, działają jako sprzedawcy pogwałceń praw człowieka. A od tej izby rozrachunkowej i od całego tego przemysłu zależy zatrudnienie dziesiątków tysięcy ludzi.


Przejdźmy do towaru, którym handlują. Podobnie jak przy każdym innym towarze i tu istnieją różne gatunki praw człowieka, które zyskują różne ceny rynkowe. Najwyższej jakości gatunek praw człowieka, na który jest większy popyt niż na jakikolwiek inny, ma własną markę: pogwałcenia izraelskie. Finansujący ten przemysł sięgają do portfela chętnie i szczodrze dla organizacji, które handlują tą marką. I pracownicy NGO dobrze o tym wiedzą.


Przeczesują Zachodni Brzeg i Gazę od końca do końca, uzupełniając zapasy markowego towaru. A kiedy trudno im znaleźć rzeczywiste izraelskie pogwałcenia, pracownicy tych firm są mistrzami w tworzeniu własnych. B’Tselem, zamożna organizacja krajowa, rozdaje kamery cyfrowe, żeby pomóc agentom w wyszperaniu, wymacaniu, wygrzebaniu pogwałceń z ziemi świętej. New Israel Fund ma inny model biznesowy. Sprzedawcy natarczywie pchają pogwałcenia izraelskie na arenie międzynarodowej.


Handel jest ożywiony, pieniądze duże, a gracze pełni pasji.


Fundacja Forda jest jednym z większych inwestorów prywatnych z rocznym budżetem grantów przekraczającym 500 milionów dolarów. Christian Aid, z gałęziami w 50 krajach, wnosi 100 milionów lub więcej euro rocznie, podczas gdy Human Right Watch otrzymała 100 milionów dolarów na 10 lat od miliardera George’a Sorosa, który równocześnie przyrzekł 750 tysięcy dolarów ulubionemu lobby żydowskiemu Baracka Obamy – J-Street. Oxfam jest większy od nich wszystkich. Wraz z członkami stowarzyszonymi ściąga 900 milionów euro rocznie, z czego jedną trzecią stanowią pieniądze podatników strefy euro.


Jak popularna jest właściwie izraelska marka pogwałceń praw człowieka?


Jeden z Wielkiej Piątki, Human Rights Watch, poświęca trzykrotnie więcej zasobów na Izrael niż na Iran, Arabię Saudyjską i Autonomię Palestyńską oraz sześciokrotnie więcej niż na Syrię i Liban. Amnesty International wyprodukowała 255 raportów na każdy milion Izraelczyków w porównaniu do 60 raportów o Syrii, 23 o Iraku i Iranie i zaledwie 9 o Arabii Saudyjskiej. Podczas gdy reżim syryjski wymordował ponad 100 tysięcy swoich obywateli, Oxfam ogłosił zaledwie garstkę oświadczeń i petycji potępiających Syrię. Równocześnie Oxfam potępił dziesiątki razy Izrael, kraj stabilny, wolny i zajmujący się swoimi sprawami.



A król królów praw człowieka? Organizacja Narodów Zjednoczonych handluje niemal wyłącznie marką izraelską. Siedemdziesiąt pięć procent potępień i sześćdziesiąt procent sesji nadzwyczajnych tego organu związana jest z Izraelem. ONZ ma jeden stały punkt porządku dziennego na pogwałcenia praw człowieka na całym świecie. I ma drugi stały punkt tylko dla samego Izraela.


Co jest w izraelskich pogwałceniach praw człowieka, że handlarze tak je lubią? Po części odpowiedź na to zahacza o inne pytanie.  Co jest w pogwałceniach praw człowieka w krajach muzułmańskich, że handlarze uciekają od tego jak diabeł od wody święconej? W końcu, Iran jest miejscem, gdzie ludziom obcina się głowy; gdzie wybór niewłaściwej religii może być wyrokiem śmierci; gdzie gejów wiesza się na latarniach ulicznych. Handlarze NGO i ONZ trzymają się z daleka od tych bogatych w pogwałcenia krajów i idą prosto do Izraela z bardzo dobrych powodów.


Wśród nich nadrzędne jest zagrożenie dla życia i nietykalności cielesnej. Ostatnią rzeczą, jaką chcą autokratyczni władcy, to cudzoziemcy – niewierni – grzebiący i wyszukujący pogwałceń praw człowieka. Z drugiej strony Izrael pozwala agentom tych organizacji na szperanie, macanie i wyciąganie ile dusza zapragnie. Izrael jest rajem dla NGO, świat muzułmański jest dla NGO piekłem.


Następnie jest kwestia zrównoważenia ryzyka-nagrody. Kto da pieniądze NGO na zebranie informacji o pogwałceniach praw człowieka w Gazie lub Iranie, a nawet w Syrii? Wymień rząd europejski albo jakiegoś innego George’a Sorosa, który wykłada pieniądze na towar będący tak obficie na rynku. Ale Izrael, jedyna demokracja w regionie, gwarantuje niskie ryzyko za wysokie nagrody. Kto mógłby się temu oprzeć? New Israel Fund dał 200 milionów dolarów 800 NGO działającym w maleńkim Izraelu i na Zachodnim Brzegu.


NGO działają na szczególnym modelu biznesowym. Mają własny interes w pogwałceniach praw człowieka – rzeczywistych lub nie. Występki izraelskie są ich specjalnością, aktywami dającymi się zamienić na gotówkę. A biednych Palestyńczyków można skłonić datkami do złożenia cennego „świadectwa”.


Następnie jest jeszcze szczera, prawdziwa nienawiść. Skoro jest tyle niepokoju i bólu o dobro Palestyńczyków, dlaczego handlarze z NGO i UN zaniedbują potworności popełniane przeciwko nim poza granicami Izraela?


W tym właśnie czasie prawa Palestyńczyków są gwałcone w całym świecie arabskim. Syria głodzi na śmierć setki Palestyńczyków; Liban pozbawia 400 tysięcy Palestyńczyków podstawowych praw człowieka, włącznie z prawami własności, zatrudnienia i swobody poruszania się. Nigdy nie było raportów ani zwykłych oświadczeń potępiających, kiedy władcy arabscy masakrowali Palestyńczyków na wielką skalę. Podczas „Czarnego Września” 1970 r. jordański król Hussein zabił w ciągu jednego miesiąca więcej Palestyńczyków niż Izrael przez ćwierć wieku. Niemniej żadne NGO ani organ ONZ nie miał tego królowi Jordanii za złe i nadal uważany jest za człowieka pokoju.


Odpowiedź jest wyraźna. Palestyńczycy funkcjonują jako piorunochron przeciwko Izraelowi, gdzie żyją Żydzi. Przez tysiąclecia Żydzi byli demonizowani za jedno lub za drugie. Wczoraj była to zaraza. Dzisiaj są to zbrodnie przeciwko narodowi palestyńskiemu.


Jakże cenne są twoje zbrodnie, o Izraelu, twoje otwarcie na NGO, twój liberalizm!


One industry will never boycott Israel

Jerusalem Post, 3 lutego 2014

Tłumaczenie M.K.



___________

Steve Apfel


Dyrektor School of Management Accounting w Johannesburgu. Autor książki "Hadrian’s Echo: The whys and wherefores of Israel’s critics" i współautor "War by other means" (Israel Affairs, 2012). Jego kolejna książka, "Bilaam's curse" spodziewana jest na początku 2014 roku. Jego teksty publicystyczne ukazują się również w prasie amerykańskiej i europejskiej.