Opowieść o religijnym odwróceniu


Mark Joseph 2014-01-06


Jerry Coyne pisze: Jeden z naszych czytelników, Mark Joseph, wspomniał we wcześniejszym komentarzu, że był kiedyś misjonarzem. Proste pytanie z mojej strony spowodowało, że napisał esej o tym, jak i dlaczego porzucił chrześcijaństwo. Uznałem, że zamieszczenie tego jest dobrym sposobem rozpoczęcia nowego roku. Dwie uwagi: zadaje to kłam twierdzeniu, że ateiści nie znają religii. Twierdzenie to ignoruje fakt, że wielu z nas było kiedyś wierzącymi.


Pokazuje to także, że niektórzy z nas, którym łatwo było zrezygnować z wiary w Boga – jak mnie – nie mają pojęcia, jak rozdzierająco bolesne jest porzucenie głęboko zakorzenionych i całożyciowych wierzeń religijnych.

Mark przysłał także wstęp, a potem podzielił swoją opowieść na “przed”, “podczas” i “po” swoim odwróceniu.

***

W swoich przerażających wspomnieniach o anoreksji, Wasted, Marya Hornbacher powiedziała: “Napisałam tę książkę, ponieważ sądzę, że niektórzy ludzie rozpoznają się w niej… Zrobiłabym wszystko, by powstrzymać ludzi przed pójściem tam, dokąd ja poszłam. Ta książka była jedynym sposobem, jaki umiałam wymyślić”. 

Zamień słowo “książka” na “esej” albo “post” i masz moje powody do napisania oraz zgodę na opublikowanie tego w Internecie mimo faktu, że zdaję sobie sprawę z możliwych, bardzo negatywnych reakcji, szczególnie przy możliwości szerokiej cyrkulacji tego eseju oraz faktu, że jak dotąd opowiedziałem tę historię tylko jednej osobie. Chciałbym podziękować Jerry’emu Coyne za zainteresowanie i chęć opublikowania na swojej stronie internetowej tego krótkiego eseju i z ciekawością czekam na jego książkę o nicości teologii.  

DLACZEGO NIE JESTEM JUŻ CHRZEŚCIJANINEM

Mark Joseph


Przed:


Zostałem chrześcijaninem w wieku 18 lat. Mój najlepszy przyjaciel właśnie nawrócił się i wkrótce potem zaakceptowałem Chrystusa jako mojego osobistego zbawiciela. Moim głównym motywem było wieczne życie, a decyzję ułatwiły dwa infantylne aspekty mojego ówczesnego charakteru: pragnienie sprawiania przyjemności innym i niezdolność do krytycznego myślenia lub zadawania pytań.

Ponieważ zawsze byłem świetnym uczniem, wstąpiłem do seminarium (mam magisterium z teologii z seminarium ewangelickiego) i zostałem nauczycielem Biblii. Ożeniłem się w młodym wieku i razem z żoną byliśmy misjonarzami  od 1985 do 1999 r. na Haiti i w Republice Czeskiej. W obu krajach prowadziłem klasy biblijne i seminaria oraz pisałem podręczniki (komentarze do Biblii i książki o dogmatyce). Czytałem ogromne ilości literatury kreacjonistów młodej ziemi i inteligentnego projektu i ignorancko je popularyzowałem: w jednym z moich podręczników zacząłem rozdział o „doktrynie człowieka” czterostronicowym odrzuceniem ewolucji, tak błędnym, że nawet Ken Ham by się wzdrygnął.

Podczas urlopów nauczałem w naszym kościele w rodzinnym mieście. Choć zabrzmi to dziwnie, byłem w tym kościele wyrocznią, ponieważ znałem Biblię i teologię lepiej niż ktokolwiek inny (nie wyłączając pastora) i kochano mnie jako nauczyciela. Nawet teraz, po 15 latach apostazji, byłoby dla mnie dziecinnie łatwe znalezienie stu ludzi, którzy bez wahania oświadczyliby, że byłem najlepszym nauczycielem, jakiego kiedykolwiek mieli.

Całe moje życie kręciło się wokół chrześcijaństwa. Byliśmy ciągle w kościele, większość moich lektur to była Biblia, książki chrześcijańskie i pisma misyjne, wygłaszałem kazania kiedy i gdzie mogłem, modliłem się regularnie, kochałem i starałem się zadowolić Boga, wychowywałem moje dzieci na chrześcijan i nigdy nie byłem nieszczęśliwy ani nie wątpiłem w to, czego nauczałem.

Wiem, że to wszystko brzmi trochę jak pycha, ale jest niezbędne dla zrozumienia siły momentu odrzucenia, że w tym czasie wyznawałem Chrystusa nie jedynie jako jakiś styl życia, ani dlatego, że było to związane z jakimś stanowiskiem politycznym, ani dlatego, że używałem tego jako drogi do kariery, ani jako kładki do grupy społecznej, do której mogłem należeć, a z pewnością nie dlatego, że się w tym urodziłem (wychowałem się w żydowskim domu), ani dla żadnej innej przyczyny, dla której pewni ludzie są religijni w ogóle, a są chrześcijanami w szczególe. Wyznawałem Chrystusa, ponieważ wierzyłem, że to prawda, a próba znalezienia i poznania prawdy zawsze była dla mnie ważna.


Podczas:


Byliśmy misjonarzami na Haiti od 1985 do1992r., a potem w Pradze od1993do1999 r. W Pradze mieszkaliśmy w panelaku, jednym z olbrzymich bloków mieszkalnych zbudowanych przez komunistów. Latem w Europie wielu ludzi wyjeżdża na wakacje, co powoduje, że panelak jest zarówno gorący, jak bardzo cichy. Nie pamiętam dokładnego dnia, ale siedziałem na kanapie w naszym mieszkaniu (byłem sam w domu), modliłem się i całkowicie nieoczekiwanie przeleciała mi przez głowę myśl: „nic się tutaj nie dzieje”. To był ten właśnie moment; to było jak zgaszenie światła. Sądzę, że jestem jedynym chrześcijaninem, który stracił wiarę podczas modlitwy na misji! I jest to ważna część: zdarzyło się to wyłącznie z powodu braku reakcji Boga na moje szukanie go i służenie mu, co robiłem, bo wierzyłem, że jest realny i wierzyłem, że Biblia jest prawdą, przed wszystkimi psychicznymi katastrofami i doświadczeniami edukacyjnymi opisanymi w następnym dziale.


Po:


Oczywiście, ten moment był tylko początkiem procesu. Następnego roku wróciliśmy na stałe do Stanów (podczas drugiej z trzech spraw, następujących szybko jedna po drugiej, kiedy organizacja chrześcijańska skrzywdziła mnie zawodowo, nasz kościół odciął nam wsparcie). W ciągu kolejnych trzech lub czterech lat czyniłem wszystkie wysiłki, by zachować wiarę (zawsze sam, Kościół nie jest bezpiecznym miejscem do wyrażania wątpliwości lub zadawania pytań), nadal czytałem, uczyłem, modliłem się i szukałem Boga. Powiedzenie, że Bóg nigdy w żaden sposób nie odpowiedział, byłoby żałosnym niedopowiedzeniem.

Oczywiście, rozumiem teraz, że powodem jest to, iż religia nie jest prawdą, Bóg nie istnieje, a doświadczenia religijne są jedynie zjawiskami psychologicznymi. Wreszcie, około roku 2002 zrozumiałem, że nie tylko nie wierzę w Boga, ale że nie będę więcej czynić żadnych wysiłków, by w niego uwierzyć.

Mógłbym prawdopodobnie zatrzymać się tutaj, ale najciekawszą częścią jest to, co zdarzyło się od tego czasu.

Katalog moich wysiłków poznania Boga od momentu odwrócenia i jego brak reakcji byłby nudny. Coraz jaśniej widziałem sytuację, kiedy na próżno go szukałem. Ponieważ Bóg ani razu nie wyraził żadnego rodzaju miłości lub szacunku dla mnie, mimo mojego najbardziej szczerego pragnienia i szukania zacząłem myśleć, że Bóg działa wobec mnie jak błędny ognik, prowadząc mnie przez moczary, a potem znikając z szyderczym śmiechem, żebym utonął w grzęzawisku.

A jeśli myślisz, że jest to trudna sytuacja, następna jest wręcz brutalna. W 2003 r. nasza młodsza córka zapadła na anoreksję i niemal umarła (tak, oczywiście obwiniano o to moją apostazję). Po pewnym okresie terapii, kiedy jej stan nieco się polepszył, jechałem z nią do domu z kliniki i powiedziała, że chce owocogurt z McDonalda. W tym czasie, gdyby powiedziała, że chce zjeść najdroższe danie z najdroższej restauracji w Los Angeles, kupiłbym to jej bez chwili wahania. Podjechałem więc do McDonalda – a im skończył się owocogurt. Nie warto dodawać, że nie chciała niczego innego.

To była dosłownie ostatnia kropla – skoro Bóg nie dbał o mnie nawet na tyle, by zapewnić, żeby jedna z największych na świecie korporacji miała dostępny produkt, w który normalnie są zaopatrzeni, kiedy moja córka go potrzebowała (z pewnością jedna z najłatwiejszych rzeczy dla wszechmogącego; nie prosiłem przecież o cud), to było oczywiste jak słońce, że albo nie istnieje, albo go nie obchodzę. W tym momencie opuszczałem już Boga od pięciu lat, powoli i boleśnie, ale nigdy w żaden sposób nie wskazał, że obchodzi go, czy wrócę, czy nie Od tej chwili opuściły mnie wszystkie myśli o powrocie do niego. Albo, jak to powiedział kiedyś jakiś dowcipniś: „Jeśli Bóg w ten sposób traktuje przyjaciół, nic dziwnego, że ma ich tak niewielu”.

W 2004 r., pracując na pełen etat na niedającej perspektyw rozwoju posadzie w biurze, gdzie pracuję nadal, wróciłem do szkoły i zrobiłem magisterium z matematyki, a od 2008 r. uczę na pół etatu na uniwersytecie. Poza matematyką, zacząłem przyswajać sobie solidną (i trwającą nadal) edukację naukową, poczynając od nauki ogólnie (Sagan Świat nawiedzany przez demony) a potem przedzierając się przez fizykę, astronomię i kosmologię, odświeżając chemię (mój licencjat z UCLA był z chemii) i wreszcie biologię i ewolucję. W tym czasie przeczytałem także wiele książek dotyczących rozumu, logiki, filozofii i religii i nie wyrażam już dłużej opinii na tematy, o których niczego nie wiem. Jestem zdecydowanie i nieodwołalnie niereligijny i pozostanę ateistę aż ktoś przedstawi przekonujący dowód o istnieniu jakiegoś Boga.  

Ponieważ już rozgadałem się zanadto, odpowiem na dwa pierwsze pytania, które zostaną zadane.

Od niewierzących: “Czy nie powoduje to napięć między tobą a twoją żoną?”

Tak, powoduje. Z szeregu jednak powodów przyjęliśmy ułatwiającą postawę “nie pytaj, nie mów”. Ona udaje, że nie widzi wszystkich e-maili, jakie dostaję, w których rubryka „od” brzmi „Why Evolution is True”, jak również wszystkich książek o ateizmie i ewolucji na półkach; ja nigdy nie wspominam chrześcijańskich książek na jej półkach ani muzyki do pieśni, jakich uczy dzieci w kościele. W niedzielę rano ona idzie do kościoła; ja zostaję w domu i czytam – na ogół o nauce i krytyce religii. Pomyślcie tylko – pozwalanie innym ludziom na własne wybory w życiu! Poza tym jednak nadal bardzo kochamy się i dbamy o siebie wzajemnie i pracujemy ciężko nad tym, by zrobić coś w życiu. Kiedy wróciliśmy do Stanów, nie mieliśmy niemal niczego i głównym priorytetem przez około dziesięć lat było przetrwanie ekonomiczne. A ponadto jest ona naprawdę cudownym człowiekiem.

Od wierzących: “Czy jesteś zły/smutny/przestraszony?”

Tak, jestem zły. Zły, że zmarnowałem potencjalnie najbardziej produktywny okres życia. Zły, że straciłem tak wiele z tego, co życie ma do zaoferowania. Zły, że robiłem rzeczy w najlepszym wypadku niepotrzebne; w najgorszym, destrukcyjne, podczas gdy tak wiele dobra pozostało niezrobione. Zły, że miałem tłumione wszelkie idee, myśli i wypowiedzi. Zły, że ludzie, o których myślałem, że są moimi przyjaciółmi, patrzą na mnie, jak na przejechane przez samochód zwierzę, ignoranta lub człowieka godnego pogardy. Zły, że tak długo kłamano mi i wprowadzano mnie w błąd. Zły, że „poszedłem na pielgrzymkę, by zbawić rasę ludzką, nie zrozumiawszy, że ta rasa jest od dawna przeszłością”.

Złość jednak przynosi efekt odwrotny do zamierzonego i jest trochę głupawa, bo przecież nikt nie zmuszał mnie, bym stał się religijny. Dlatego też nie wyrażam jej wobec innych, ale w końcu zamykam w sobie jako depresję.  Na szczęście, coraz lepiej radzę sobie z depresją, a moje poczucie humoru nigdy mnie nie opuściło.

Przestraszony? Mowy nie ma. Czego miałbym się bać? Boga? Nie istnieje. Demonów? Nie istnieją? Piekła? Nie istnieje. Jak to ujął Robert Charles Wilson: “Rozumiem tak niewiele. Nie boję się jednak patrzeć: wreszcie jestem dobrym obserwatorem. Mam oczy otwarte i nie boję się”.  

Guest post: A-readers deconversion story

Why Evolution Is True, 2 stycznia 2014

Tłumaczenie M.K.
__________

Mark Joseph

Ateista, były misjonarz.