Tybetańskie dylematy
walczących o sprawiedliwość


Noru Tsalic 2013-12-15


6 października 1950 r. armia chińska najechała na Tybet – niepodległe państwo, które nigdy nie zagrażało Chinom. Mała i źle wyposażona armia tybetańska została szybko pokonana. Bezbronny kraj został w całości włączony do Chin jako „region autonomiczny”. Rząd tybetański wniósł skargę do Organizacji Narodów Zjednoczonych, ale – działając zgodnie z własnymi interesami politycznymi – Indie i Wielka Brytania nie dopuściły do debaty nad tą sprawą.

Debata co prawda nie pomogłaby: Związek Radziecki – w owym czasie sojusznik Chin komunistycznych – miał prawo weta, powalając na niedopuszczenie do przyjęcia jakiejkolwiek rezolucji ONZ.

Po sześciu latach chińskiej okupacji Tybetańczycy zbuntowali się; w latach 1956-1962 miała miejsce długa wojna między tybetańskimi partyzantami a armią chińską. Ocenia się, że podczas tego buntu zginęło około 87 tysięcy Tybetańczyków. Trudniej ocenić ilu Tybetańczyków zmarło z powodu „Wielkiego Skoku” Mao; według Wysokiego Komisarza Narodów Zjednoczonych ds. Uchodźców, szacunki wahają się od 200 tysięcy do miliona. Podczas „Rewolucji kulturalnej” zniszczono około 6 tysięcy klasztorów.



W1962 r. Chiny i Indie prowadziły wojnę o sporne regiony Tybetu Południowego i chińskiego Aksai. Napięcie między tymi mocarstwami nuklearnymi trwa do dziś; Indie goszczą tybetański rząd na wygnaniu w mieście niedaleko od granicy.

Istnieją liczne raporty o pogwałceniach praw człowieka popełnionych przez władze chińskie przeciwko Tybetańczykom. Według Friends of Tibet (organizacji, która walczy o niepodległość Tybetu):

“Ponad milion Tybetańczyków zginęło jako bezpośredni rezultat chińskiej inwazji i okupacji Tybetu. Trudno dzisiaj znaleźć rodzinę tybetańską, która nie straciła przynajmniej jednego członka uwięzionego lub zabitego przez reżim chiński”.



Tybetańczycy, którzy ośmielają się żądać swoich praw, są systematycznie prześladowani, więzieni i traceni.

Chińskie pogwałcenia praw człowieka w Tybecie obejmują bezprawne internowanie, pozaprawne kary włącznie z egzekucją, „sądowe” kary bez właściwego procesu, przemoc i tortury policji, politykę przymusowej kontroli urodzin, dyskryminację ekonomiczną i polityczną, próby marginalizowania kultury tybetańskiej i zamazania narodowej tożsamości tybetańskiej itd. Istnieją liczne i dobrze udokumentowane przypadki naruszenia wolności wyznania, wolności słowa, zgromadzeń, poruszania się itd.

Według Amnesty International władze chińskie w sposób rażący uciskają “tybetańską mniejszość narodową”. Tybetańczycy nie odpowiadają zamachami samobójczymi; ale od marca 2011 r. 120 ludzi podpaliło się w Tybecie w proteście przeciwko chińskiej okupacji. Amnesty International konkluduje:

“Rząd chiński musi położyć kres represyjnej polityce, która narusza podstawowe wolności etnicznych Tybetańczyków. Władze chińskie nie rozważyły żądań Tybetańczyków i zamiast tego uciekły się do autorytarnej taktyki, która może tylko pogłębić i bardziej podsycić urazy. Muszą one respektować prawo Tybetańczyków do praktykowania swojej religii i do posiadania własnej kultury”.



Władze chińskie prowadzą politykę transferu osadników – Chińczyków Han – do Tybetu. Według tybetańskiego rządu na wygnaniu w Tybecie jest obecnie co najmniej 7,5 miliona chińskich osadników; ich liczba ciągle rośnie z powodu polityki, która przyznaje osadnikom korzyści ekonomiczne, odmawiając ich równocześnie Tybetańczykom:

“Ciągły transfer populacji Chińczyków do Tybetu w ostatnich latach spowodował, że Tybetańczycy stali się mniejszością we własnym kraju. Dzisiaj chińscy imigranci, którzy otrzymują preferencyjne traktowanie w edukacji, dostępie do miejsc pracy i prywatnej przedsiębiorczości niezmiernie przewyższają liczebnie sześć milionów Tybetańczyków. Tybetańczycy, z drugiej strony, traktowani są we własnym kraju jak obywatele drugiej kategorii”.

Według Dalajlamy:

“Nowi osadnicy chińscy stworzyli alternatywne społeczeństwo: chiński apartheid, który – odmawiając Tybetańczykom równego status społecznego i ekonomicznego we własnym kraju – grozi ostatecznie przytłoczeniem i wchłonięciem nas”.

Polityka chińska stworzyła wielkie napięcia, które prowadzą do okresowych wybuchów przemocy. W jednym takim wybuchu w 2008 r. między populacją tybetańską a osadnikami Han, świadek naoczny cytowany przez BBC donosił:

“Ulica jest właściwie w ogniu. Widziałem wielką liczbę żołnierzy w mieście. Nagle wybuchło szaleństwo. Tybetańczycy podpalili wszystkie sklepy chińskie. Czołgi na ulicy. Gaz łzawiący. Widziałem ludzi wynoszonych na noszach i zwykłych Tybetańczyków wpadających w szał. […] Kiedy biegli mnisi, nagle ludzie, policjanci pojawili się jakby znikąd i zaczęli ich bić, szarpać i kopać, kiedy biegli do głównego wejścia do świątyni”.



Po tych starciach nadeszły informacje, że rząd chiński podniósł poziom kontroli i represji. Między marcem 2008 r. a marcem 2010 r. źródła tybetańskie na wygnaniu udokumentowały, że w starciach zginęło 228 Tybetańczyków, 1294 zostało rannych, 4657 arbitralnie internowanych, 371 skazanych, a 990 zniknęło. 20 października 2009 r. stracono w Lhasa czterech Tybetańczyków, podczas gdy władze chińskie potwierdziły tylko dwóch. 11 Tybetańczyków skazano na dożywocie. W większości wypadków oskarżeni nie mieli niezależnego adwokata, a kiedy wybrany przez oskarżonych prawnik miał ich reprezentować, władze blokowały to albo przez zastraszenie, albo z przyczyn proceduralnych.

Centralne władze chińskie są w pełni świadome sytuacji praw człowieka w Tybecie. W celu ukrycia tego przed obserwacją międzynarodową, ograniczyły ruch ludzi i informacji. Cudzoziemscy obywatele potrzebują specjalnego pozwolenia na odwiedzenie Tybetu – a takich pozwoleń odmawia się bardzo często (patrz oficjalne rady brytyjskiego Foreign Office). Żadne tego typu pozwolenia nie są potrzebne na odwiedzanie innych części Chin. Wspomnienie Tybetu jako celu podróży na podaniu o wizę chińską powoduje na ogół odmowę otrzymania wizy. Posiadanie literatury zachodniej o Tybecie powodowało, że cudzoziemcom odmawiano wjazdu do Chin, nawet jeśli posiadali ważną wizę. Dostęp internetowy do informacji o Tybecie jest zablokowany w całych Chinach.

Negocjacje między rządem chińskim a Dalajlamą/rządem tybetańskim na wygnaniu nie doprowadziły do żadnego postępu. Strony oskarżają sie wzajemnie o brak chęci dotarcia do pokojowego rozwiązania.

Wszystko to nie przeszkodziło premierowi Wielkiej Brytanii, Davidowi Cameronowi w odbyciu oficjalnej wizyty w Chinach na czele tego, co oficjalnie nazywa się “największą brytyjską misją handlową, jaka kiedykolwiek pojechała do Chin”. Pan Cameron nie skorzystał z tej okazji, by odwiedzić Okupowany Tybet.

Stosunek premiera Wielkiej Brytanii do kontaktów z Chinami jest zdecydowanie entuzjastyczny:

“Niektórzy w Europie i gdzie indziej widzą, że świat zmienia się i chcą zamknąć Chiny za bambusową kurtyną barier handlowych. Wielka Brytania chce zburzyć te bariery”.

“Żaden kraj w Europie nie jest bardziej otwarty na inwestycje chińskie niż Wielka Brytania”.

“Będę wspierał umowę handlową UE-Chiny z równym zdecydowaniem, z jakim wspieram umowę handlową UE-USA”.

I w tym wypadku czyny niewątpliwie poszły za słowami: nie mniej niż 10 porozumień o współpracy chińsko-brytyjskiej już zostało podpisanych.

Nie dziwię się zapałowi pana Camerona do współpracy z Chinami: zawsze twierdziłem, że większość polityków działa kierując się interesami (w najlepszym wypadku narodowymi, w najgorszym osobistymi) – i do diabła z etyką.

Ale istnieją kohorty aktywistów, którzy twierdzą, że powodują nimi wyłącznie względy etyczne. Mówią, że dążą do „sprawiedliwości” i hałaśliwie nawołują do bojkotowania Izraela za grzechy takie jak: „okupowanie ziemi palestyńskiej”, „nielegalne osiedla”, „uciskanie Palestyńczyków” itd. Chcą bojkotować izraelskie firmy, izraelskie towary, izraelskich akademików, izraelskie zespoły taneczne, izraelskie zespoły teatralne itd. itd. itd. Wzywają nawet do bojkotu firm współpracujących z firmami w Izraelu i żądają od słynnych piosenkarzy, by nie występowali w Izraelu. Wszystko to, ponieważ – jak powiadają – Izrael robi rzeczy nie tylko niemoralne, ale także sprzeczne z „prawem międzynarodowym”.



Działacze BDS hałaśliwie protestowali, kiedy Mistrzostwa w piłce nożnej UEFA U-21 odbywały się w Izraelu. Nie wydali jednak było ani jednego pisku o Olimpiadzie w Chinach. Dlaczego?

Dlatego, jeśli nie uważają, że “moralność” i “prawo międzynarodowe” stosuje się wyłącznie do Żydów, trudno zrozumieć, dlaczego bojownicy BDS nie mieli zupełnie nic do powiedzenia przeciwko wizycie ich premiera i jego zapałowi do współpracy z Chińskimi Okupantami. Gdzie są wezwania do bojkotu?? W końcu zorganizowali oni kampanię przeciwko Tomowi Jonesowi wyłącznie za to, że zaśpiewał w Tel Awiwie; wyobraźmy sobie, co zrobiliby, gdyby David Cameron powiedział: „Będę wspierał umowę handlową UE-Izrael z równym zdecydowaniem, z jakim wspieram umowę handlową UE-USA!”

Oczywiście, bojkotowanie Chin jest trudniejsze niż bojkotowanie malutkiego Izraela. Z pewnością jednak, nie powinno to odstraszać ludzi, którzy mają takie wzniosłe ideały; w końcu w etyce chodzi o „mówienie prawdy w oczy silniejszemu”, nie zaś „zmawianie się przeciwko słabemu”. Czy może się mylę?

Nawołujący do bojkotu muszą się wytłumaczyć: w jakim sensie Arabowie palestyńscy są bardziej godni “sprawiedliwości” niż Tybetańczycy? Dlaczego Izrael ma być bojkotowany za pozwolenie Żydom na “osiedlanie się” w Jerozolimie, podczas gdy nie ma żadnego nawoływania do bojkotu Chin, które osiedliły miliony Chińczyków Han w Tybecie? Dlaczego prowadzi się kampanie przeciwko izraelskim pomidorom i awokado, ale okazuje całkowitą obojętność wobec olbrzymiego importu towarów chińskich? Dlaczego są szalone „protesty” przeciwko każdemu, choćby odlegle związanemu z demokratycznym Izraelem, ale nie słychać choćby piśnięcia przeciwko okupującym Tybet, autokratycznym, gwałcącym prawa człowieka Chinom?

Czekam na jakieś logiczne wyjaśnienie. I obiecuję, że je starannie przeanalizuję.

http://pol-inc-pol.com/2013/12/03/BDS'ers: explain!

Politically incorrect Politics, 3 grudnia 2013

Tłumaczenie: Małgorzata Koraszewska

___

Noru Tsalic

Izraelski bloger, obecnie pracuje w Wielkiej Brytanii.