Uchodźcy, chłopiec do bicia i Anne Frank


Andrzej Koraszewski 2013-11-20

Leżąc we wrocławskim szpitalu, słuchałem któregoś dnia opowieści Wrocławianina o zawiłych losach jego pochodzącej ze Lwowa rodziny. Zastanowiło mnie pytanie, na które nikt nie szuka nawet odpowiedzi — ile mamy w Polsce milionów potomków przesiedleńców z Kresów, dlaczego nie mają żadnych ziomkostw, jak bardzo wygasła nostalgia za Wilnem i Lwowem, zmieniając się w akceptację historycznych zmian?

Od czasu do czasu widzimy próby wzniecenia niechęci do Ukraińców i Litwinów, ale (przynajmniej jak dotąd) społeczeństwo reaguje na te próby niechętnie, zaś potomkowie polskich wypędzonych, zgoła wrogo. Nie słyszałem, żeby pieczołowicie przechowywali klucze od porzuconych domów, chociaż oczywiście ten i ów zastanawia się, czy ktoś nie da się namówić na sypnięcie groszem za straty ekonomiczne i cierpienia moralne dziadków.

Urodzona w 1943 roku na terenach obecnej Polski Erika Steinbach forsuje ideę zbudowania Centrum Przeciw Wypędzeniom. Idea piękna, ale są powody, aby podejrzewać niecne intencje. W latach siedemdziesiątych należała podobno do przeciwników formalnego uznania granicy polsko-niemieckiej i domagała się zwrotu niemieckiej własności. Ona sama zaprzecza, że ma jakiekolwiek żądania pod adresem rządu polskiego, twierdzi tylko, że odszkodowania wypłacone przez rząd niemiecki były zbyt niskie. Najczęściej jednak powtarza, że najbardziej zależy jej na upamiętnieniu strasznego losu wszystkich ludzi, którzy w wyniku wojny stają się uchodźcami. Takiej idei pewnie gotowi bylibyśmy przyklasnąć, gdyby nie fakt, że Centrum Przeciw Wypędzeniom na terenie Niemiec uważane jest za niewłaściwe, bo przecież to Niemcy wywołali wojnę i to właśnie polityka niemieckiego rządu doprowadziła do tego, że zmieniły się granice i miliony ludzi zostało przesiedlonych.

Pokrętna historia ilustrująca zaledwie drobny wycinek problemu, jakim są uchodźcy i migracje spowodowane konfliktami zbrojnymi. Nie znamy dokładnej liczby ludzi, którzy stali się uchodźcami w wyniku wszystkich konfliktów zbrojnych od czasu drugiej wojny światowej, jednak tylko w 2012 roku Urząd Wysokiego Komisarza Narodów Zjednoczonych ds. Uchodźców szacował, że dziesięć i pół miliona ludzi (nie licząc uchodźców palestyńskich, którymi zajmuje się inna agenda ONZ), wymaga pilnej pomocy.

Pierwsza międzynarodowa agencja do spraw pomocy uchodźcom utworzona została w 1921 roku, a na jej czele stanął słynny polarnik Fridtjof Wedel-Jarlsberg Nansen i do dziś bezpaństwowcy otrzymują tzw. paszporty nansenowskie. (Byłem niegdyś posiadaczem takiego paszportu i muszę przyznać, że rozstałem się z nim bardzo niechętnie.)

Ten urząd utworzony ponownie w 1950 roku przy ONZ, miał działać tylko przez trzy lata, ale nic nie wskazuje na to, aby mógł przestać być potrzebny.

Jego zadaniem jest pomaganie w sytuacjach kryzysowych i możliwie najszybsze doprowadzenie do tego, aby uchodźcy znaleźli dach nad głową i uzyskali możliwość zdobywania środków do życia.

Moja szpitalna rozmowa przypomniała mi się, kiedy czytałem doniesienie o wykładzie w Izraelu zaprzyjaźnionej z redakcją „Racjonalisty" amerykańskiej lekarki pakistańskiego pochodzenia - Qanty Ahmed. Qanta jest wierzącą muzułmanką, ale nie widzi żadnego problemu w tym, by przyjaźnić się z ateistami, uważa również, że obowiązkiem wierzącej muzułmanki jest zwalczanie wojującego, fanatycznego islamizmu, obrzydzeniem napawa ją również islamski antysemityzm (a raczej antyjudaizm). W wywiadzie dla dziennika „Ha’aretz" Qanta Ahmed przypomniała, że sama mogłaby się określać jako uchodźca. W 1947 roku, kiedy doszło do podziału Indii na Indie i Pakistan, kilkanaście milionów ludzi uciekało z Indii do Pakistanu i z Pakistanu do Indii. W tej masie ludzi uciekających w panice, narażonych na śmierć, choroby lub tylko niepewność jutra, znajdowali się jej rodzice. Historia jej kraju i jej własnej rodziny pozwala jej lepiej zrozumieć historię Izraela i jego mieszkańców. Qanta Ahmed zdaje sobie sprawę z tego, że mamy tu rodzaj błędnego koła w sytuacji, kiedy w świecie muzułmańskim dominuje wściekła dżihadystyczna ideologia i wielu przywódców krajów muzułmańskich nie tylko odmawia uznania Izraela, ale otwarcie głosi konieczność jego likwidacji. Jest to problem, którego jej zdaniem nie dostrzega wielu ludzi na Zachodzie. Ten postawiony na głowie problem uchodźców ukazuje dążenie do likwidacji Izraela.

Qanta Ahmed przywołuje obrazy uchodźców żydowskich z Europy oraz to, że ani ona nie jest uchodźcą, ani nikt w Izraelu nie był uchodźcą dłużej niż to było konieczne do znalezienia stałego miejsca pobytu i możliwości zarobkowania. Mówiąc o tym problemie, nawet ona nie dostrzega starannie pomijanego przez wszystkich faktu, że ponad 50 procent żydowskiej ludności Izraela to uchodźcy i potomkowie uchodźców z krajów muzułmańskich (głównie arabskich). Tyle samo lub mniej było uciekinierów arabskich z terenów obecnego Izraela, co uchodźców żydowskich z krajów muzułmańskich. Różnica polegała na tym, że uchodźcy żydowscy (czy to z Europy, czy z Bagdadu, Damaszku, Kairu czy Teheranu) nie tylko nigdy nie dostawali pieniędzy od żadnych międzynarodowych instytucji, ale tracili status uchodźcy po kilku miesiącach i nikomu nie przychodzi do głowy nazywać ich potomków uchodźcami. Tymczasem z około 700 tysięcy osób, które w 1948 roku uciekły z terenu wojny rozpoczętej przez kraje arabskie, mamy dziś około 5 milionów „uchodźców" palestyńskich, z których ponad jedna trzecia mieszka nadal w obozach dla uchodźców. Są to ludzie w większości pozbawieni praw obywatelskich w krajach zamieszkania, mają ograniczoną swobodę wyboru miejsca zamieszkania, ograniczone możliwości wyboru zawodu, nie mają praw wyborczych. Ta dyskryminacja Palestyńczyków w krajach arabskich (ale również w Autonomii Palestyńskich i w Gazie), ma jeden cel — podtrzymanie ich statusu uchodźców (sprzecznego z definicją uchodźcy stosowaną przez Urząd Wysokiego Komisarza Narodów Zjednoczonych ds. Uchodźców ONZ)  — ma służyć jako argument na rzecz likwidacji Izraela. Do jakiego stopnia los tych ludzi nikogo w krajach muzułmańskich nie obchodzi najlepiej świadczy niedawna wypowiedź prezydenta Autonomii Palestyńskiej Mahmuda Abbasa, który o palestyńskich uchodźcach z Syrii powiedział, że gdyby mieli oni zrezygnować z „prawa powrotu" to lepiej, żeby tam (w Syrii) zginęli.

Polityka traktowania palestyńskich uchodźców jako wiecznych zakładników wojny z Żydami nie została jednak wymyślona przez polityków arabskich, oni zaledwie wykorzystali ideę wypracowaną przez ONZ, która utworzyła osobną instytucję zajmującą się uchodźcami palestyńskimi.

Jak podaje wikipedia:

United Nations Relief and Works Agency for Palestine Refugees in the Near East (UNRWA; pol. Agencja Narodów Zjednoczonych dla Pomocy Uchodźcom Palestyńskim na Bliskim Wschodzie) — jest organizacją powołaną w dniu 8 grudnia 1949 przez Zgromadzenie Ogólne ONZ w celu zapewnienia edukacji, opieki zdrowotnej, opieki społecznej i pomocy w nagłych wypadkach dla palestyńskich uchodźców przebywających na terytorium Libanu, Jordanii, Syrii i Autonomii Palestyńskiej. Jest jedyną agencją ONZ angażującą się w pomoc dla uchodźców z określonego regionu świata i określonego konfliktu zbrojnego. Jest oddzielona od urzędu Wysokiego Komisarza Narodów Zjednoczonych do spraw Uchodźców, który zajmuje się problematyką uchodźców na całym świecie.

Organizacja została powołana po I wojnie izraelsko-arabskiej (1948-1949) przez Rezolucję Zgromadzenia Ogólnego ONZ nr 302, która potwierdzała pkt 11 dotyczący uchodźców z Rezolucji Zgromadzenia Ogólnego ONZ nr 194. Agencja musiała określić definicję „palestyńskiego uchodźcy", aby następnie umożliwić im korzystanie z pomocy humanitarnej. Definicja określa, że palestyńskimi uchodźcami są osoby, które przez co najmniej dwa lata przed ucieczką żyły w brytyjskim Mandacie Palestyny, a ich ucieczka wynikała z ratowania własnego życia i utraty swoich domów podczas I wojny izraelsko-arabskiej, lub być potomkiem tych osób.

Podczas gdy UNHCR, który w ciągu swojej działalności pomógł ponad 50 milionom uchodźców, zatrudnia obecnie ponad 7 tysięcy osób i pomaga 20,8 milionom ludzi w 116 krajach. UNRWA zatrudnia około 30 tysięcy osób pomagając około 5 milionom. Szacuje się, że Palestyńczycy otrzymali na głowę 25 razy więcej pomocy niż Europejczycy po drugiej wojnie światowej w ramach Planu Marshalla.

Kluczowe pytanie brzmi: czy utworzenie specjalnej agencji pomocy palestyńskim uchodźcom przyczyniło się do rozwiązania lub złagodzenie problemu palestyńskich uchodźców, czy też zgoła odwrotnie, stało się głównym narzędziem zmiany statusu tymczasowego w status permanentny i pozwoliło krajom muzułmańskim na instrumentalne traktowanie Palestyńczyków jako wiecznych zakładników religijnej wojny z Żydami?

Jak widzimy na wykresie przedstawionym przez norweskiego badacza, Elvina Taruda, palestyńscy uchodźcy są jedyną grupą uchodźców na świecie, która nie tylko nigdy nie maleje, ale systematycznie wzrasta i to w lawinowym tempie.

Żadna grupa uchodźców nie cieszy się tak powszechną sympatią światowej opinii publicznej jak uchodźcy palestyńscy. Ta sympatia ma jednak pewne osobliwe cechy charakterystyczne: większość tych ruchów solidarności z Palestyńczykami cechuje całkowity brak zainteresowania tragicznym losem Palestyńczyków, nigdy nie wspomina się brutalnego pozbawienia ich wszelkich praw w krajach arabskich, nigdy nie wspomina się faktu, że znacznie więcej Palestyńczyków zostało pomordowanych przez arabskie siły bezpieczeństwa aniżeli zginęło w walkach z armią izraelską, nigdy nie wspomina się, że istnieje kraj, który w założeniu miał być ich ojczyzną i w którym stanowią większość społeczeństwa, ale w którym są obywatelami drugiej kategorii, nigdy również nie wspomina się, że z terenów dzisiejszego Izraela wyjechało mniej Arabów niż przybyło na te tereny Żydów z państw arabskich. Całkowitą anatemą tych ruchów jest przyznanie, że izraelscy Arabowie mają wszystkie prawa obywatelskie, których pozbawieni są Palestyńczycy w krajach arabskich, jak również całkowicie pomija się zarówno wszelkie deklaracje przywódców palestyńskich mówiące o tym, że ich celem nie jest pokój, a likwidacja państwa Izrael, jak również religijną motywację wojny z Izraelem oraz systematycznie bagatelizuje się wszelkie ataki na cywilną ludność Izraela.

O osobliwościach owej europejskiej „solidarności" z Palestyńczykami pisała niedawno Petra Marquardt-Bigman, na swoim blogu The Warped Mirror. Petra Marquardt-Bigman urodziła się na wsi w południowych Niemczech, jej rodzice byli „Flüchtlinge" — wypędzonymi z terenów dzisiejszej Polski, mieszka w Izraelu i nie wykazuje zainteresowania budową Centrum Przeciw Wypędzeniom w Berlinie.

Najnowszy wpis na jej blogu nosi tytuł „Solidarity with Palestine in Germany". Autorka zaczyna od wykładu amerykańskiego profesora Josepha Massada w Stuttgardzie. Joseph Massad jest Palestyńczykiem urodzonym w Jordanii i na Columbia University naucza o historii „współczesnej arabskiej polityki" . W Stuttgardzie mówił o „wspólnym antysemickim charakterze nazizmu i syjonizmu".

Jak pisze Petra Marquardt-Bigman:

Tak naprawdę Niemcy nie potrzebują amerykańskiego profesora, żeby im pokazał jak najlepiej ubrać swoje antysemickie resentymenty. Mimo wszystkich oficjalnych wysiłków, by uporać się z nazistowską przeszłością i zwalczać dzisiejszy antysemityzm, najnowsze badania nie tylko pokazują, że około 20 procent Niemców ma silne antysemickie poglądy, ale pokazują silny wzrost antysemityzmu powiązanego z wrogością wobec Izraela. Około 40 procent Niemców wierzy, że „Izrael prowadzi wojnę zmierzającą do eksterminacji Palestyńczyków". Massad mógł spokojnie oczekiwać, że spotka tu publiczność, która z sympatią powita to porównanie nazizmu i syjonizmu.

Jak pisze dalej, w tym towarzystwie mamy pełną gwarancję, że każda próba zakrycia zgrzebnego, otwartego antysemityzmu warstewką szacownego pseudo akademickiego żargonu będzie powitana z gorącym aplauzem.

Urodzony w 1963 roku na Zachodnim Brzegu (okupowanym wówczas przez Jordanię) Palestyńczyk, Abu Khaled Toameh, jest również uchodźcą, mieszka w Jerozolimie, z powodu wielokrotnych gróźb śmierci wobec niego i jego rodziny. W swoim najnowszym artykule pisze o zawiłościach współczesnej arabskiej polityki, a dokładniej polityki prowadzonej przez przywódców Autonomii Palestyńskiej. Okazją do napisania artykułu była dla Toameha decyzja władz izraelskich zabraniających wjazdu byłemu dowódcy sił bezpieczeństwa AP (i przez 17 lat więźniowi w Izraelu, skazanemu za współudział w terrorystycznych zamachach), Jibrilowi Rajoubowi. Rajoub wybierał się na konferencję organizowaną przez skrajnie lewicową partię izraelską Meretz.

Jak pisze Toameh, decyzja izraelskich władz zbiega się z inną konferencją, „Palestinian Boycott, Divestment and Sanctions [BDS] organizowaną przez Bethlehem University na Zachodnim Brzegu. Aczkolwiek ta "naukowa" konferencja odbywała się pod auspicjami władz Autonomii Palestyńskiej, minister gospodarki AP, Jawad al-Naji, został z niej wyproszony, a jego samego oraz prezydenta Abbasa oskarżono o hipokryzję.

Zagniewani uczestnicy konferencji twierdzili, że nie mogą zrozumieć, jak al-Naji może mówić o konieczności bojkotu Izraela, godząc się na współdziałanie sił bezpieczeństwa a nawet godząc się z tym, że niektórzy przywódcy AP spotykają się z Izraelczykami.

Abu Khaled Toameh zastanawia się, czy Rajoub zostałby wyrzucony za drzwi, gdyby pojawił się na tej konferencji. Sprawa jest jednak znacznie poważniejsza, gdyż jak pisze palestyński publicysta, przywódcy Autonomii Palestyńskiej zradykalizowali społeczeństwo palestyńskie w takim stopniu, że większość nie chce nawet słyszeć o pokoju z Izraelem.

Rajoub zaledwie kilka tygodni temu w programie telewizji Hezbollahu mówił, że gdyby Autonomia posiadała broń nuklearną, to natychmiast by jej użyła przeciw Izraelowi. W obliczu takich postaw dominujących w społeczeństwie palestyńskim, wysiłki amerykańskiego Sekretarza Stanu, Johna Kerry’ego wydają się być skazane na niepowodzenie.

Zdaniem Petry Marquardt-Bigman te postawy przywódców arabskich znajdują nie tylko gorących sympatyków w Europie i Ameryce, ale są przez Europę i Amerykę aktywnie wspierane. Europa powróciła do starego hasła: „Nie kupuj u Żyda". Czy przybliża to utworzenie palestyńskiego państwa? Petra Marquardt-Bigman nie ma wątpliwości, że ten cel nie ma dla ruchów solidarności z Palestyńczykami najmniejszego znaczenia. Nie jest to zresztą sprawa opinii. Opisywana przez nią grupa „Palästinakomitee Stuttgart" otwarcie deklaruje, że nie opowiada się za utworzeniem państwa palestyńskiego, a za likwidacją państwa Izrael, by zastąpić go „jednym, świeckim demokratycznym państwem". W rzeczywistości najbardziej gniewa ich fakt, że mieszkańcy Izraela twierdzą, że mają prawo do obrony.

Jak daleko mogą się posunąć zwolennicy hasła „nie kupuj u Żyda" w ukrywaniu swojego prawdziwego oblicza? Holenderska grupa zwolenników tego hasła postanowiła wykorzystać do zasłaniania swojego antysemityzmu twarz Anne Frank. Anne Frank nie była uchodźcą, nie zdążyła.

Zapyta ktoś kto jest tytułowym „chłopcem do bicia? Izrael i Żydzi to odpowiedź, która się sama narzuca, to zaś, że jest nim w tym samym, a może nawet w jeszcze większym stopniu, naród palestyński jest nieco trudniejsza. "Solidarni" z hasłem „nie kupuj u Żyda" z całą pewnością tego nie zauważą.
*Tekst pierwotnie opublikowany w "Racjonaliście" w czerwcu  2013r.