Wolność i niepodległość


Andrzej Koraszewski 2013-11-13

Kolejne święto Niepodległości uświadamia nam, że ta nasza niepodległość dzieli nas, a nie łączy. Nie ma w tym nic dziwnego, po raz kolejny mamy wolność, ale nie mamy pomysłu co trzeba zrobić, żeby nie była wyłącznie wolnością do okazywania sobie wzajemnie nieustannej wrogości. Nadal nie umiemy dyskutować ani w Sejmie, ani w szkole, ani w rodzinnej kuchni.


Autor tekstu:

W londyńskim (polskim) kościele z dwóch filarów patrzą na siebie gniewnie portrety Piłsudskiego i Dmowskiego. Jerzy Giedroyc pisał swego czasu w „Notatkach redaktora", że Polską rządzą dwie trumny. Chodziło oczywiście o te same dwie postaci. W maju 1926 roku Piłsudski postanowił położyć kres „sejmokracji" i nie dlatego, że Polska podzielona była na dwa obozy, bo w Sejmie obozów było czterdzieści.

Od 11 listopada 1918 roku do 4 czerwca 1926 roku, kiedy na taborecie premiera posadzony został Kazimierz Bartel, Polska miała 15 premierów. Najdłużej utrzymał się drugi rząd Władysława Grabskiego, bo przetrwał 696 dni.

Mrowie partyjek politycznych nie mogło utworzyć stabilnych rządów ani pozwolić na jakąkolwiek racjonalną dyskusję w ciele ustawodawczym (kiedy nie  ma szans na zdobycie władzy rozmowy toczą się o zbawieniu). Ostatecznie na przestrzeni 20 lat międzywojnia premierzy zmieniali się 29 razy i porównując to z dwudziestoleciem po upadku komunizmu widzimy skok cywilizacyjny, bo mieliśmy zaledwie 15 premierów, z tego czterokrotnie desygnowanym premierom nie udało się utworzyć rządu.

Przed wojną najdłużej rządził premier Sławoj-Składkowski, bo 1233 dni. Obecnie Donald Tusk sprawuje władzę od 16 listopada 2007 roku. Czyli jest rekordzistą dwóch dwudzistoleci.

Teoretycznie tajemnica politycznego chaosu po uzyskaniu niepodległości nie powinna być trudna do odgadnięcia. To nie jest tak, że mieszkańcy Polski są po prostu idiotami, ale system reprezentacyjny składający się z dziesiątków partyjek politycznych mających po dwóch, trzech, a co najwyżej kilkudziesięciu posłów w parlamencie, z natury rzeczy nie może funkcjonować inaczej. W takim ciele ustawodawczym dyskusje przypominają współczesne dyskusje internetowe, gdzie każdy uczestnik reprezentuje tylko siebie, ale chętnie i z pełnym przekonaniem przemawia w imieniu milionów.

Podczas gdy ordynacja do Sejmu kontraktowego narzucona była jeszcze przez komunistów, spory o ordynację przed wyborami parlamentarnymi w 1993 roku wskazywały na niezdolność zrozumienia przyczyn politycznego chaosu w okresie międzywojennym. Sama dyskusja była niemrawa, pojawiały się sporadyczne głosy na rzecz systemu dwupartyjnego, w zasadzie większość zgadzała się na klauzulę zaporową na poziomie 5 procent (stosowaną przez wiele krajów na Zachodzie) natomiast całkowicie ignorowane były wszelkie ostrzeżenia, że dopuszczenie koalicji przedwyborczych z wymogiem uzyskania przez nie 8 procent poparcia w skali krajowej, praktycznie niweluję tę klauzulę.

Przywoływano tu argument o swobodzie zrzeszania się i tworzącej się dopiero scenie politycznej, zapomniano jednak całkowicie o ponurych doświadczeniach „sejmokracji" . Tworząc konstytucję Stanów Zjednoczonych ojcowie założyciele powtarzali bez końca — politycy to nie są ludzie, którym wolno ufać. Tworząc ordynację przed wyborami powszechnymi w 1993 roku zapomniano o tym, że ciało ustawodawcze składające się ze zbieraniny kanapowych generałów to tworzenie Wysokiej Izby Nieustannego Bełkotu.

Kolejne święto Niepodległości uświadamia nam, że ta nasza niepodległość dzieli nas, a nie łączy. Nie ma w tym nic dziwnego, po raz kolejny mamy wolność, ale nie mamy pomysłu co trzeba zrobić, żeby nie była wyłącznie wolnością do okazywania sobie wzajemnie nieustannej wrogości. Nadal nie umiemy dyskutować ani w Sejmie, ani w szkole, ani w rodzinnej kuchni.

Niesłychanie ciekawą egzemplifikacją tego problemu był niedawny wywiad z niegdyś słynnym bramkarzem polskiej kadry, obecnie posłem PiS, Janem Tomaszewskim. Artykuł w Onecie nosi niepokojący tytuł: „Czy Polacy się nienawidzą?

Artykuł poprzedza następujący wytłuszczony wstęp:

Paradoks: w trakcie obchodów Święta Niepodległości człowiekiem numer jeden w Polsce staje się minister spraw wewnętrznych. Człowiek, który w garści trzyma wszystkie służby — na wypadek, gdybyśmy 10 i 11 listopada, krzycząc „Polska!", zaczęli okładać się po twarzach. W tych dniach to doskonale widać: nienawidzimy się. Nadchodzące dwa dni znów mogą dać tego dowód.

Dziennikarz Onetu próbuje coś zrozumieć przeprowadzając rozmowy z reprezentującymi nas w Sejmie posłami Janem Tomaszewskim i Robertem Biedroniem, który jest dla niego przedstawicielem gejów, oraz z najmłodszym z posłów obecnej kadencji, Michałem Kabacińskim, który zapewne ma reprezentować młodzież; rozmawia również z narodowcem Robertem Winnickim, z feministką Katarzyną Bratkowską i z Darkiem Malejonką, nawróconym gitarzystą.

Byłego bramkarza przeraża to, co się dzieje w Polsce. Jego zdaniem te podziały zaczęły się od Smoleńska i jest to wina Rosjan, bo „manipulują nami jak marionetkami" i to oni odpowiadają za tę wojnę polsko-polską, w którą Polacy dali się wmanewrować jak trampkarze.

Poseł Tomaszewski twierdzi, że niebawem odzyskamy wrak samolotu, dowiemy się całej prawdy i ta prawda nas ponownie zjednoczy. Trudno o wątpliwości, że poseł Tomaszewski chciałby dla Polski jak najlepiej:

Ja traktuję Sejm jak reprezentację Polski, w której grałem. Na co dzień „nienawidziłem" Deyny, bo mnie ośmieszał; Laty, bo strzelał mi bramki — ale wszyscy mieliśmy na koszulkach godło naszego wspólnego kraju. I to się liczyło. Wszyscy gramy w jednej drużynie, wszyscy tu w Sejmie, wszyscy w Polsce.

Być może te osobiste skojarzenia byłego bramkarza mówią więcej niż bardziej wyszukane wyjaśnienia innych. Były sportowiec ma wrażenie, że ponownie został wyselekcjonowany do narodowej kadry i teraz będzie w barwach narodowych bronił ojczyzny przed zakusami próbujących nam strzelić bramkę wrogów.

Prawdopodobnie takie właśnie sportowe skojarzenia ma bardzo wielu posłów mających nas reprezentować w Sejmie.

Rozmawiając z nawróconym muzykiem dziennikarz Onetu słyszy wzniosłe słowa:

Chciałbym, żebyśmy umieli się różnić, żebyśmy umieli szanować się nawzajem. Najgorsze jest, gdy różnimy się z nienawiścią. A przecież różnice zdań same w sobie są naturalne, bo każdy ma jakieś własne idee, ideologie. Tylko że teraz — dookoła mamy kupę pogardy.

W gruncie rzeczy podobną wzniosłością częstuje go poseł Robert Biedroń:

Polska potrzebuje dialogu i pojednania jak powietrza. Zmierzamy ku przepaści, która może na trwałe podzielić społeczeństwo. Rosną w siłę ruchy nacjonalistyczne i populistyczne, politycy nie szukają porozumienia, jakiego uczył np. Tadeusz Mazowiecki. Dlatego każdy gest pojednania, wspólnoty jest na wagę złota.

Przywódca Wszechpolaków i najmłodszy poseł obecnej kadencji Sejmu są mniej ugodowi, poseł Michał Kabaciński mówił:

Dopóki tacy ludzie jak Kaczyński i Macierewicz będą bezkarnie podpalać nasz kraj, będziemy żyć w kraju podziałów. A ludzie Radia Maryja razem z narodowcami chcą wrócić do czasów selekcji społeczeństwa. Dla mnie nie ma zrozumienia dla takiego prowadzenia polityki, nie jestem też w stanie żyć w państwie policyjnym, jakiego pragnie Kaczyński.

Gdzie jest problem i dlaczego święto odzyskania niepodległości jest również nieodmiennie wielką demonstracją narodowych podziałów? Być może właśnie dlatego, że zbyt wielu na widok symbolu na koszulkach zapomniało o regulaminie, były bramkarz zapewne traktuje jako oczywistość konieczność podporządkowania się regułom gry i werdyktom sędziego. Nie przychodzi mu nawet do głowy propozycja wolnej amerykanki na stadionie, wzywanie na pomoc kibiców ani idea, żeby sędziego powiesić na latarni.

Arena polityczna musi mieć drużyny pierwszej, drugiej i trzeciej ligi, świętością jest regulamin gry, a nie godło na koszulce czy szaliku kibica, a warunkiem porządnej gry bezwzględny szacunek dla decyzji sędziego.

Mamy wolność, mamy niepodległość nie mamy jeszcze tylko respektu dla regulaminu mieszkańców wspólnej klatki schodowej, czy jeśli ktoś woli piłkarską analogię, do regulaminu gry. Chwilowo wszyscy skubią orła, gwizdka sędziego nikt nie słyszy, na trybunach wszyscy gwiżdżą, zaś gracze na boisku jak nie wiedzieli w co grają, tak nadal nie wiedzą, bo główna część zabawy polega na własnej interpretacji reguł gry i ignorowaniu gwizdków sędziego.    
*Pierwsza publikacja na portalu "Racjonalista", 11 listopada 2013r.