Homo sapiens idzie na wojnę
Na samym początku reportażu pod tytułem Moje lato z dżihadystami Marshall pisze:
„Jesteś z Europy? Ach, Hitler!” – młody islamista, nie mógł mieć więcej niż 25 lat, pokazał mi dwa uniesione kciuki i uśmiechnął się.
„Lubisz Hitlera?” – zapytałem, zaskoczony. W ciemnozielonym mundurze i z rzadkim zarostem wyglądał bardziej jak kubański rewolucjonista niż bojownik Hezbollahu. Jego towarzysz obok miał twarz i wąsy identyczne jak Che Guevara.
„Tak, oczywiście. Zabił yahood.”
„A ty? Ty też lubisz Hitlera?”
Z takim pytaniem jeszcze się nie spotkałem.
Lepiej było nie zdradzać, że führer zabił sporą część mojej rodziny właśnie dlatego, że byli yahood. W końcu byłem na terenie tego chłopaka.
„Cóż, Hitler próbował najechać mój kraj. Nie jestem fanem.”
„Mój kraj”, czyli Anglia, która nagle wydawała się dwukrotnie bardziej odległa, niż była w rzeczywistości.
Rozmowa miała miejsce w mieście Baalbek, przy granicy z Syrią. To święte szyickie miejsce, ozdobione portretami zlikwidowanego lidera Hezbollahu, Hassana Nasrallaha. W pewnym momencie bojownik Hezbollahu zauważył krzyż na szyi Brytyjczyka, który, widząc to, potwierdził, że jest chrześcijaninem.
Muzułmanin uśmiechnął się: „Mamy tego samego wroga. Jesteśmy razem przeciwko yahood.”
Żydzi kojarzą się z Hitlerem, Hitler kojarzy się ze wspólnotą muzułmanów i chrześcijan przeciwko Żydom. Wszystko zgrabnie się kojarzy.
Cofnijmy się w czasie. Jest wczesna wiosna 1948 roku. Amerykanin ormiańskiego pochodzenia, Roy John Carlson, postanawia zbadać powiązania nazizmu z islamskim fanatyzmem. Nie, nie tego niemieckiego nazizmu, który był oczywisty — nazizmu amerykańskiego i brytyjskiego.
Carlson miał swoje własne powody tego zainteresowania. Urodził się w 1909 roku w Grecji jako dziecko ormiańskich rodziców w czasach wojen bałkańskich i pierwszej wojny światowej. Dla Ormian najokrutniejszą wojną była ta, którą Turcy prowadzili przeciwko bezbronnym chrześcijanom Bliskiego Wschodu.
Jak pisze w swojej książce Cairo to Damascus:
Ormianie byli najbardziej bezbronni, ponieważ nie mieli własnego państwa, które mogłoby zaprotestować, ucierpieli najbardziej. Zginął milion ludzi. Liczby okaleczonych i osieroconych nikt nie zna. Ich wybielone kości ciągnęły się od Turcji aż po dzisiejsze pustynie Syrii i Iraku. Rzeka Eufrat spływała ich krwią...” Nikt nie wie, ilu członków naszej rodziny i wśród naszych przyjaciół zostało zamordowanych lub doprowadzonych przez Turków do samobójstwa. Tureccy urzędnicy nurzali się w zagrabionym bogactwie — bogactwie, które później pomogło Kemalowi Atatürkowi sfinansować jego armię i dyktaturę. Na szczęście amerykańska organizacja Near East Relief oraz Czerwony Krzyż przyszły z pomocą tym, którzy przetrwali to ludobójstwo dokonane przez Turków.
Jako dwunastoletni chłopiec znalazł się w Ameryce, gdzie w 1933 roku był świadkiem, jak ormiańscy terroryści zamordowali arcybiskupa przy ołtarzu ormiańskiego kościoła Świętego Krzyża w Nowym Jorku. Mordercy — schwytani i skazani — okazali się członkami ormiańskiej organizacji terrorystycznej zwanej Dasznak, która przeniosła swoje stare spory na amerykański kontynent. „Moja nienawiść do zorganizowanego zła zaczęła się od tego morderstwa. To było moje osobiste przebudzenie. To zabójstwo było również pierwszym sygnałem, jak silnie nienawiści ze Starego Świata przeniknęły do Ameryki, którą uważałem za odporną na takie wpływy.”
Rozpoczyna swoją wyprawę do Kairu od stworzenia fałszywej tożsamości amerykańskiego nazisty. W Londynie, na ulicy, spotyka parę, z którą leciał razem z Nowego Jorku.
– No proszę – powiedziałem, witając ich – nie spodziewałem się, że Londyn jest w tak opłakanym stanie.
– Och, wszystko zostało zrównane – budynki, ale i społeczeństwo – odparł mężczyzna. – Wojna i to, co wydarzyło się później, zmusiły nas do zaakceptowania równości, jaką niesie socjalizm. Niektórzy to lubią, inni nigdy się z tym nie pogodzą.
– Myśli pan, że po socjalizmie przyjdzie komunizm czy faszyzm? – zapytałem.
Roześmiał się. – Nie, większość z nas nie przejmuje się „izmami” tak bardzo jak wy, w Stanach. Może dlatego, że materialnie mamy tak niewiele do stracenia. Wy, Jankesi, boicie się, bo macie wszystkiego pod dostatkiem. Jesteście jak człowiek z pełnym spichlerzem – boi się złodziei i wynajmuje ochroniarzy. My nie mamy takich lęków.
„Jego ostatnie słowa zostały mi w głowie, gdy wracałem do hotelu Cumberland, w którym miałem pokój z widokiem na Hyde Park – historyczne brytyjskie forum wolności słowa. Zastanawiałem się, czy byłby równie obojętny wobec ‘izmów’, gdyby wiedział, jak bardzo wrogowie demokracji wciąż są aktywni.
Carlson zaczął przygotowania do tej wyprawy już w 1945 roku. Jako Charles Morey rozpoczął szeroką korespondencję z brytyjskimi nazistami i przeciwnikami demokracji.
By nadać sobie prestiż, zaczął wydawać powielane wyłącznie do tego celu biuletyny pod intrygującymi tytułami, jak Amerykańska dekada nacjonalizmu. Wychwalał Hiszpanię jako „europejski bastion przeciwko komunizmowi”. Krzyczące tytuły przyciągały i przekonywały brytyjskich nacjonalistów. Carlson założył jednoosobową „Federację przeciw komunizmowi — sekcję amerykańską”. To pozwoliło na rozległą korespondencję z Brytyjczykami, których porwała idea narodowego socjalizmu.
Teraz mógł ich poznać osobiście, zobaczyć ich metody i powiązania z Bliskim Wschodem.
Przede mną leżał list od Victora C. Burgessa, wieloletniego członka Brytyjskiej Unii Faszystów (BUF). List Burgessa brzmiał:
(...) Mam nadzieję, że znajdę kilku narodowo-socjalistycznych przyjaciół w różnych krajach, którzy pomogą mi usunąć Żydów z części handlu eksportowego... Proszę się nad tym zastanowić i dać mi znać. W międzyczasie proszę pisać i informować mnie o najnowszych wydarzeniach w American National Front. Mam nadzieję, że zabijacie tylu Żydów, ilu my w Palestynie.
Wszystkiego najlepszego,
W służbie sprawy,
V. C. Burgess
Carlson odwiedził go w Londynie bez zapowiedzi. Przywitał go dwudziestoośmioletni mężczyzna o wodnistych niebieskich oczach i długich włosach zaczesanych do tyłu. Jego „biuro eksportowe” okazało się zagraconą wnęką z poobijanym biurkiem i drewnianą skrzynką zamiast krzesła. Obok znajdował się pokój jego żony i dwojga dzieci.
Brytyjczyk poinformował, że jest bardzo zajęty koordynowaniem działalności dawnych członków BUF, którzy przyłączyli się do organizacji takich jak Sons of St. George w Manchesterze, British Workers’ Party for National Unity w Bristolu i Imperial Defence League w Derby.
– Moja własna grupa to Union of British Freedom – powiedział. – Zachowałem skrót starego BUF.
Wydawał paszkwil o nazwie Unity dla „Brytanii, Króla i Narodu”. Był to brytyjski odpowiednik amerykańskiego pisma Geralda L. K. Smitha The Cross and the Flag.
– Jeden z chłopaków ma dziś wiec na wolnym powietrzu. Chce pan iść?
– Z przyjemnością – odparłem. – Chciałbym zobaczyć was w akcji.
Udaliśmy się w boczną uliczkę koło Victoria Park, by posłuchać jednego z czołowych londyńskich podżegaczy — Jeffreya Hamma. Były członek BUF, a obecnie lider British League of Ex-Service Men and Women, Hamm przemawiał do tłumu liczącego niemal tysiąc osób. Nie był to ładny widok.
Kiedy Burgess odszedł na chwilę porozmawiać z kimś znajomym, wszedłem na schody wejściowe pobliskiego domu i zacząłem ustawiać aparat, by zrobić zdjęcie tłumu i mówcy. Ale kilkunastu słuchaczy zaczęło się we mnie wpatrywać. Natychmiast zamknąłem aparat i zacząłem gorączkowo klaskać oraz dopingować Hamma. Za późno. Po dwóch, trzech zaczęli się przesuwać w moją stronę. Ich plan był dla mnie oczywisty — otoczyć mnie w przejściu i wepchnąć do środka budynku, gdzie czekałby mnie solidny łomot.
Zaskoczyłem ich, idąc wprost przez ich szyk i próbując wmieszać się z powrotem w tłum. Ale otaczali mnie. W którąkolwiek stronę się zwróciłem, zaraz wyrastał przede mną mur złożony z trzech, czterech osiłków. Krąg się zaciskał, droga ucieczki kurczyła. Każdy przejaw paniki byłby moim końcem.
Przede mną stał potężnie zbudowany mężczyzna wyglądający na robotnika portowego. Lekko skinął głową i zrobił krok w moją stronę. Z tyłu poczułem, jak dwaj inni zbliżają się do mnie. Człowiek z przodu nagle obrócił się całym ciałem i spróbował wbić łokieć w mój brzuch. Instynktowna reakcja to odskok do tyłu — ale kątem oka zobaczyłem, że za mną jeden z nich był już pochylony. Upadłbym na niego, a leżąc, dostałbym kopniaki w krocze. To stary chwyt.
Nie było szans, by mnie usłyszano w ryczącym tłumie. Gdy zobaczyłem zbliżający się łokieć, wykonałem skręt tułowiem i obróciłem się. Uderzenie chybiło. Napastnik się sfrustrował.
– Co tam masz? – warknął i złapał za mój aparat. Ktoś z tyłu chwycił mnie za ramię. Próbowałem się wyrwać. Usłyszałem przytłumione:
– Wyrzućcie go! Dajcie mu nauczkę! To Żyd!
Krzyki wokół przybrały na sile. I wtedy, w tłumie coraz bardziej zamazanych twarzy, zobaczyłem Burgessa.
– Burgess! Powiedz im, że jestem w porządku! – krzyknąłem rozpaczliwie.
Usłyszałem, jak Burgess mówi:
– Znam go. Zostawcie go.
Mężczyźni się odsunęli. Tępy osiłek oddał mi aparat. Jeden po drugim podchodzili i przepraszali ze wstydem.
– Prawie cię dorwaliśmy – powiedział jeden. – Pomyłka, kolego. Myśleliśmy, że jesteś przeklętym Żydem.
– Widziałem, że nie jest Żydem. Nie próbował uciekać – dodał ktoś inny.
Wciąż ciężko oddychając, ale już otoczony lojalną ochroną, słuchałem Jeffreya Hamma. Był wysoki, krępy, o kwadratowej twarzy i blond włosach. Był mówcą zajadłym i niszczycielskim — ocenianym jako drugi po sir Oswaldzie Mosleyu, który wówczas odpoczywał na farmie po zwolnieniu z internowania.
– Zdrajca Churchill, zdrajca Attlee... Anglia została sprzedana Ameryce przez zdrajcę Barucha... Najpierw Brytania! Anglia dla Anglików!... Brudni Żydzi, te nędzne kreatury pełzające po Londynie!
Te teksty wprawiały tłum w ekstazę. Ryczeli aż do ochrypnięcia. Ktoś krzyknął:– Czas ich wytępić!
Roy John Carlson patrzył na wyjący tłum i ręce wzniesione w nazistowskim salucie. To był Londyn w lutym 1948 roku.
Po tym spotkaniu poznał osobiście Jeffreya Hamma — wykształconego, gładko mówiącego trzydziestojednolatka, który kiedyś uczył angielskiego na Falklandach. Hamm był ciekaw „nacjonalizmu w Ameryce”, tego, jak aktywne są nasze grupy i co się stało z księdzem Coughlinem, któremu administracja Roosevelta zablokowała dostęp do radia raczej z powodu jego napaści na prezydenta niż z powodu prohitlerowskich i antysemickich tyrad, które w szczycie jego radiowej popularności ściągały czterdzieści milionów słuchaczy tygodniowo.
Wśród londyńskich miłośników Adolfa Hitlera był kapitan Robert Gordon-Canning, były oficer Królewskich Huzarów, na którego nazwisko Carlson zwrócił uwagę w notce w New York Timesie o zakupie na londyńskiej aukcji popiersia Hitlera za niemałą wówczas sumę 500 funtów. Nawiązał z nim korespondencję jeszcze z Nowego Jorku i teraz miał okazję słuchania jego wyznań:
– Byłem na ślubie Mosleya w Niemczech. Hitler był tam świadkiem, wie pan. Widywałem Hitlera w Monachium i Berlinie, a raz jadłem kolację z Goebbelsem. Hitler był wspaniałym człowiekiem, czarującym człowiekiem. Gdyby trzech Hitlerów mogło rządzić światem — w Niemczech, Włoszech i Anglii — nie bylibyśmy w tym bagnie, bo każdy z nich rozumiałby punkt widzenia drugiego... Niemcy z pewnością wrócą do siły – dodał Canning.
Był jednym z pierwszych członków BUF (Brytyjskiej Unii Faszystów), a w broszurze The Spirit of Fascism pisał:
Duch wolności przenika całe państwo faszystowskie i gwarantuje bogatym i biednym swobodę podążania wybraną drogą życia... W doktrynie narodowego socjalizmu tkwi duch humanizmu... Tylko dzięki swej ogromnej humanitarności, tylko dzięki mistycznemu pragnieniu „absolutnej jedności” narodu, faszyzm głosi swą nietolerancję wobec sił, które przeszkadzają w osiągnięciu tego duchowego celu. Faszyzm posiada zdolność do miłości... Tolerancja to mydlenie oczu ludzkości.
Ten były kapitan Królewskich Huzarów ułatwił Carlsonowi spotkanie z Izzedinem Shawa Beyem, przedstawicielem Bractwa Muzułmańskiego w Londynie, który zajmował się rekrutacją brytyjskich ochotników do wojny z Żydami (już wtedy brytyjscy faszyści pokładali całą swoją nadzieję w muzułmanach).
Egipcjanin był początkowo podejrzliwy, ale po zapoznaniu się z referencjami brytyjskich nazistów mówił zupełnie otwarcie:
– Żydzi myślą, że Ameryka im pomoże w Palestynie, ale tak się nie stanie, bo w Stanach zbyt wielu ludzi jest im przeciwnych. Arabowie są dobrze uzbrojeni i dobrze przygotowani. Wielu już przeniknęło na tereny żydowskie. Jesteśmy pewni zwycięstwa.
– Sam planuję wyjazd do Palestyny – powiedziałem. – Chcę być tam podczas arabskiego zwycięstwa.
– Teraz bym nie jechał – stwierdził Shawa Bey. – Lepiej trochę później. Gdy wojna się zacznie, długo nie potrwa.
Rozmawialiśmy o ludziach, których dotąd poznałem.
– Kapitana Canninga znam od dawna – powiedział. – Pomógł sprawie arabskiej. Inną dobrą przyjaciółką Arabów jest panna Frances Newton. Bardzo się przydała.
Zapytałem o Muftiego.
– Cieszy się dobrym zdrowiem. Teraz jest w Kairze. Często podróżuje między Kairem a Damaszkiem. Ma kwatery wszędzie na Bliskim Wschodzie – Shawa Bey zrobił pauzę. – Najbliższe miesiące będą bardzo ważne. Żydzi szybko się o tym przekonają.
Wstałem, by wyjść. W zewnętrznym pokoju czekali młodzi brytyjscy weterani II wojny światowej w cywilnych ubraniach, gotowi do rozmowy kwalifikacyjnej. W ciągu kilku miesięcy miałem zobaczyć ich walczących i ginących za sprawę arabską, pod arabskimi nazwiskami. Miałem ich widzieć pochowanych w bezimiennych grobach na muzułmańskich cmentarzach – bez honorów i bez sławy. Miałem ich spotkać jako jeńców wojennych w Izraelu.
Wystawny obiad z brytyjskimi nazistami
Ten proszony obiad w Londynie w końcu lutego 1948 roku można uznać za przedwiośnie pierwszego ćwierćwiecza XXI wieku. Wśród gości byli Ramsay, były parlamentarzysta, panna Newton, zakonnica z Jerozolimy, admirał sir Barry Domville, który przed przejściem na emeryturę był gościem Heinricha Himmlera w Niemczech, a później został internowany w czasie wojny.
Jak opisuje Carlson:
Pieczona kaczka, którą podał Canning, była wyśmienita. Jego kotlety jajeczne – znakomite. Deseru z owoców z sosem rumowo-maślanym nie jadłem nigdy nigdzie lepszego. Piliśmy wino i znakomitą kawę – wielką rzadkość w Wielkiej Brytanii. Canning był hojny jako gospodarz. Starałem się być wdzięcznym gościem. Londyn aż kipiał od doniesień o terrorystycznych działaniach w Palestynie i nie brakowało nam tematów do rozmów. Między kolejnymi kęsami tematem był nieodmiennie Żyd.
– „Palestyna to jedyne miejsce na świecie, gdzie goje mogą się zemścić na Żydach” – powiedział Canning. Wszyscy zgodzili się, że zabicie sześciuset tysięcy Żydów będzie dla Arabów tak łatwe, jak strzelanie do kaczek.
Panna Newton powiedziała, że wiele lat temu kupiła ziemię w Palestynie za 3 funty i 80 pensów, a sprzedała ją Żydom za 47 tysięcy funtów.
– „Planuję odzyskać moją własność, kiedy Żydzi zostaną usunięci” – dodała beznamiętnie.
– „Daję Żydom dwa lata po zwycięstwie Arabów” – zauważył Canning. – „Arabowie zrobią to stopniowo”.
Rozmawiali o planie panny Newton, by kupić karetki i zaopatrzenie medyczne dla Arabów. Canning obiecał organizować przyjęcia w swoim mieszkaniu, aby zbierać fundusze.
– „Będziemy pomagać za kulisami” – powiedział. – „Nie wypadałoby, bym pojawił się publicznie w waszym komitecie. Nazwą was faszystami. Admirała też już oczerniono. Wszyscy będziemy działać z ukrycia”.
– „Wszyscy powinniśmy pomagać — z karabinem w prawej ręce lub z lewą ręką w kieszeni” – dodał admirał Domville z entuzjazmem.
– „Pomoc Arabom powinna być ważniejsza niż nasze działania tutaj, w kraju” – powiedziała panna Newton.
– „Jeśli złamiemy kręgosłup Żydowi w Palestynie, złamiemy go na długo” – dorzucił Ramsay.
Kilka dni po tym spotkaniu, na początku marca 1948, Carlson był w drodze do Kairu, gdzie spotkał kilka odmian nazizmu – głównie radziecką odmianę komunizmu, wiele arabskiego nacjonalizmu i przede wszystkim prymitywny muzułmański fanatyzm połączony z głębokim szacunkiem dla Hitlera.
Król nie cieszył się żadnym poważaniem, natomiast Bractwo Muzułmańskie było wszechobecne. Jego twórca, szejk Hassan al-Banna
„miał potężne kontakty w rządzie. Otrzymywał wsparcie od Ligi Arabskiej, od bogatych paszów i właścicieli ziemskich, którzy sprzeciwiali się westernizacji, ponieważ oznaczałaby ona koniec pracy dzieci, możliwe przebudzenie fellachów oraz ewentualny bunt robotników, których płace sięgały zaledwie dwudziestu centów dziennie. Robotnikom el-Banna głosił pilną potrzebę ‘powrotu do Koranu’, który – jak skrupulatnie podkreślał – nie przewiduje istnienia związków zawodowych”.
Dla przeciętnego Egipcjanina terror był synonimem władzy. To był jeden z powodów, dla których większość Egipcjan – bez względu na klasę czy zawód – podziwiała nazistowskie Niemcy. Pomagało to zrozumieć sensacyjny wzrost znaczenia Bractwa Muzułmańskiego (Ikhwan al-Muslimin). Poza Egiptem el-Banna wyobrażał sobie zjednoczenie wszystkich krajów muzułmańskich w jedno gigantyczne mocarstwo islamskie, z samym sobą jako kalifem – zarówno politycznym, jak i religijnym przywódcą świata muzułmańskiego.
Gazeta Ikhwan al-Muslimin ujęła to w następujący sposób:
Nie będzie sprawiedliwości ani pokoju na ziemi, dopóki nie zostanie ustanowione panowanie Koranu i blok islamski. Jedność muzułmańska musi zostać osiągnięta. Indonezja, Pakistan, Afganistan, Iran, Irak, Turcja, Syria, Liban, Transjordania, Palestyna, Arabia Saudyjska, Jemen, Egipt, Sudan, Trypolitania, Tunezja, Algieria i Maroko tworzą jeden blok – blok muzułmański – któremu Bóg obiecał zwycięstwo, mówiąc: »Obdarzymy zwycięstwem wiernych«. Ale nie można tego osiągnąć inaczej niż drogą islamu.
W Kairze krążyły uporczywe pogłoski, że al-Banna był również subsydiowany przez Brytyjskie Biuro Środkowego Wschodu w Kairze – że była to brytyjska strategia mająca na celu utrzymanie Egiptu w stanie podziału poprzez polityczne i religijne waśnie, w nadziei, że egipskie antybrytyjskie nastroje zostaną stłumione przez rosnący wewnętrzny chaos.
Bractwo utrzymywało siatkę szpiegowską wszędzie. Miało także specjalny oddział zabójców, odpowiedzialny za likwidację przeciwników politycznych. El-Banna oburzył się na wyrok, jaki sędzia Ahmed el-Chazindar Bey wydał przeciwko członkowi Bractwa Muzułmańskiego, i wydał rozkaz jego likwidacji. Kazał również zlikwidować szefa policji.
Pod presją opinii publicznej szef kairskiej policji przeprowadził kilka nalotów i dokonał kilku aresztowań. El-Banna był zirytowany. Nakazał swojej grupie terrorystycznej „dać nauczkę komendantowi policji”. Ten został niezwłocznie zabity granatem ręcznym podczas inspekcji Uniwersytetu Fouada. Gdy rektor uczelni zaprotestował, został potępiony jako „Europejczyk”, publicznie znieważony i cudem uniknął zastrzelenia.
El-Banna grał o wysoką stawkę. Nieusatysfakcjonowany likwidacją sędziego i szefa policji, rozkazał Abdelowi Maguidowi Ahmedowi Hassanowi – dwudziestotrzyletniemu studentowi i członkowi jego oddziału terrorystycznego – wypełnić swój obowiązek wobec Allaha. Jeden z religijnych szejków powiedział Hassanowi, że Koran sankcjonuje mordowanie „wrogów islamu i arabizmu”, po czym Hassan posłusznie przysiągł zabić każdego zdrajcę wskazanego przez przywódcę.
Hassan udał się na „rekolekcje” – spędzał dnie na medytacji, modlitwie i przygotowaniach. Dziesiątego dnia po złożeniu przysięgi założył mundur policyjny i udał się do Ministerstwa Spraw Wewnętrznych, gdzie czekał, aż pojawi się egipski premier, Mahmoud Fahmy el-Nokrashy Pasza. Gdy Nokrashy Pasza się ukazał, w towarzystwie ochroniarza, Abdel natychmiast wyciągnął pistolet i zastrzelił premiera – wypełnił tym samym swój obowiązek wobec al-Banny i Allaha, zapewniając sobie miejsce w raju.
Wszystko, czego dowiedziałem się o Hassanie al-Bannie i o bezwzględnej lojalności, jaką wzbudzał w swoich zbirach, tylko zaostrzyło moją chęć, by go poznać. Okazało się to trudniejsze, niż się spodziewałem, ze względu na jego głęboką nienawiść do „Europejczyków”. W końcu jednak, pewnego dnia, w towarzystwie mojego przyjaciela Gamala, wszedłem do kwatery głównej Braci Muzułmanów na audiencję u Najwyższego Przewodnika.
Podszedł do nas — niski, krępy mężczyzna o szczurzej twarzy, nabrzmiałych policzkach i mięsistym nosie. Był ubrany po europejsku – miał na sobie czarny, dwurzędowy garnitur z cienkiego materiału – i nosił wyjątkowo wysoki tarbusz, który dawał złudzenie dodatkowego wzrostu. Oczy – paciorkowate, głęboko osadzone – przypominały dwie ciemne szczeliny przecinające jego twarz. Usiadaliśmy w cieniu, pod godłem przedstawiającym Koran nad skrzyżowanymi mieczami.
Murszid mówił z pobożnym wyrazem twarzy, głowę miał lekko pochyloną w prawo, dłonie złożone pokornie na kolanach. Natychmiast i dogłębnie go znienawidziłem. Był najbardziej odrażającym człowiekiem, jakiego dotąd spotkałem w Kairze. Gamal usiadł obok nas i wiernie tłumaczył.
– Koran powinien być konstytucją Egiptu, bo nie ma prawa wyższego niż prawo koraniczne – mówił. – Pragniemy urzeczywistniać wzniosłe, humanistyczne przesłanie islamu, które w minionych stuleciach przynosiło ludzkości szczęście i spełnienie. Nasz cel jest najwyższy, nasza sprawa – najświętsza, nasza droga – najczystsza.
– Ci, którzy nas krytykują, karmili się u stołów Europy. Chcą żyć tak, jak nauczyła ich Europa – tańczyć, pić, używać, mieszać płcie otwarcie i publicznie.
Zapytałem go o pogląd na przywrócenie Kalifatu – całkowite zjednoczenie Religii i Państwa.
– Chcemy arabskich Stanów Zjednoczonych z Kalifatem na czele i z każdym państwem arabskim, które z pełnym zaangażowaniem przestrzegałoby praw Koranu. Musimy powrócić do Koranu, który głosi dobre życie, który zabrania brać łapówek, oszukiwać, zabijać swego brata. Prawa Koranu są odpowiednie dla wszystkich ludzi, we wszystkich czasach, aż do końca świata. To jest ten dzień i to jest ta chwila, kiedy świat najbardziej potrzebuje islamu.
– Nie zależy nam na parlamencie z przedstawicielami ludu – kontynuował Najwyższy Przewodnik – ani na gabinecie ministrów, chyba że ci przedstawiciele i ministrowie będą muzułmanami koranicznymi. Jeśli ich nie znajdziemy, wówczas sami będziemy pełnić funkcję parlamentu. Allah i rady religijne będą ograniczać naszą władzę, tak aby nikt nie musiał się obawiać dyktatury. Naszym celem jest zniszczenie nowoczesności w rządzie i społeczeństwie. W Palestynie naszym pierwszym obowiązkiem jako muzułmanów jest zmiażdżenie syjonizmu, który jest żydowską nowoczesnością. To nasz obowiązek patriotyczny. Koran nam to nakazuje.
Zamilkł, po czym skinął głową, dając znak, że wywiad dobiegł końca.
Po siedemdziesięciu siedmiu latach Bractwo Muzułmańskie jest silniejsze niż było wtedy. Jego szyicka odmiana rządzi Islamską Republiką Iranu, sunnicka – w Turcji i w Katarze, dominuje w Pakistanie i Bangladeszu, w ONZ ma wsparcie Rosji i Chin oraz oddanych sojuszników w postaci Sekretarza Generalnego, Franceski Albanese i setek innych wysokich urzędników.
Jak pisze w ostatnim artykule Lucy Tabrizi:
Tylko pokolenie całkowicie wyprane z wiedzy historycznej może przedstawić Żydów jako zarówno ofiary, jak i dziedziców nazizmu – i robić to z samozadowoleniem i przekonaniem.
Symbole nazistowskie pojawiają się na wiecach pro-palestyńskich na tyle często, że powinny obudzić świadomość. Swastyki i hitlerowskie pozdrowienia nawiązują do pierwotnej nienawiści nazistów do Żydów. Równocześnie widzimy odwrócenie: Gwiazdy Dawida oszpecone swastykami, napisy „Syjoniści to naziści” i twierdzenia, że ofiary Hitlera są teraz jego spadkobiercami.
Flotylla ze stu krajów płynie na odsiecz Hamasowi, a w Warszawie oblewają izraelskiego śpiewaka w imię swojej miłości do Palestyny. Prawdopodobnie nadal widzimy dopiero początek globalnego nawrócenia.