PROCES


Paul Finlayson 2025-07-19


Adaptacja Kafki, mająca na celu ujawnienie zła biurokracji akademickiej w Kanadzie. Poznajcie parę demonów – wujka Malfaksa i jego ukochanego demonicznego siostrzeńca oraz nowego ucznia Smolderguta.

 

Kiedy to czytasz, pewnie jestem już zwolniony. Nie wiem, czy dlatego, że powiedziałem, że stoję po stronie Izraela, czy dlatego, że nazwałem Hamas nazistami, albo może zraniłem czyjeś uczucia wyżej postawionej osoby, mówiąc historyczną prawdę. Może to przez mój strój. Coś przecież musiało być.


Podręcznik szkoleniowy: Mistrzowski kurs w sztuce instytucjonalnego wymazywania


Dział:
Biuro Subtelnej Złośliwości i Biurokratycznej Rozpaczy, Uniwersytet w Guelph


Seminarium:
Dziewięć faz unicestwienia obrońcy wzgardzonych
(Podręcznik uprzejmego potępienia)
Autor: Starszy Podsekretarz Malfaks, z adnotacjami ucznia Smolderguta



Przedmowa narratora:


Potraktujcie to jak depeszę z beżowych trzewi instytucjonalnego piekła, gdzie duszy nie dusi ogień, lecz formularze, gdzie zło nosi identyfikator i popija bezkofeinową kawę. Gdyby Kafka i Hannah Arendt mieli dziecko, byłoby nim to seminarium — jak zniszczyć człowieka, nie uroniwszy kropli krwi, a przy tym trajkotać o „dobrostanie”.


Nasz cel? Profesor, który ośmielił się nazwać Hamas nazistami i stanąć po stronie Izraela. Nasza metoda? Proces kafkowski bez hitlerowskiego marszu, ale z solidną porcją schadenfreude. Zapnij pasy, drogi czytelniku — oto biurokracja jako czarna komedia, której puentą jest rozpacz. — P.F.



Scena: Seminarium Cieni


Pokój jest beżowy. Nie egzystencjalnym beżem szpitalnego korytarza, ani przytulnym beżem kanapy z przedmieść, lecz domyślnym beżem biurokracji, która zapomniała, że ma cokolwiek czuć. Ściany wibrują sterylnym brzękiem świetlówek, poplamione tam, gdzie niegdyś wisiały plakaty z hasłem „Razem Rozkwitamy”. Teraz pozostały tylko ich duchowe kontury — jak nagrobki nadziei.


Nie ma biurek. Nie ma krzeseł. Tylko chwiejny plastikowy stół uginający się pod zepsutym głośnikiem i trzema segregatorami: „POUFNE”, „NIE CZYTAĆ” i „MATERIAŁY SZKOLENIOWE”. Tablica flipchartowa — zasłonięta szarą tkaniną — obiecuje objawienie.


Malfaks, starszy podsekretarz Biura Akademickiej Subtelnej Złośliwości i Biurokratycznej Rozpaczy, stoi z przodu, ubrany w biurowy luz. Jego błękitna koszula jest pognieciona akurat na tyle, by udawać człowieczeństwo, a węzeł krawata zbyt ciasny jak na człowieka z podwiniętymi rękawami. Jedną ręką trzyma letnią bezkofeinową kawę, drugą bawi się wskaźnikiem laserowym, którego i tak nigdy nie użyje. Monitor z czerwonym światełkiem sygnalizującym gotowość czuwa naprzeciwko.


Smoldergut, jego siostrzeniec, przysiada na ergonomicznym stołku. Ściska podkładkę z notatkami i pisze z zapałem demona robiącego MBA z potępiania dusz. Żadnej siarki, żadnych pazurów — tylko ledwie wyczuwalny zapach tonera i szelest zalakowanych kopert. To piekło akademickiej biurokracji: banalne, skrupulatne, skrajnie grzeczne. W pokoju nie ma powietrza, tylko jedno okno, roleta prawie całkiem zasunięta. Wtorek czy koniec świata? Bez znaczenia.


Malfaks odchrząkuje.


— Smoldergucie, mój tlący się żarze, witaj w sztuce wymazywania — mruczy, poprawiając kołnierzyk z kpiącym uśmiechem. — Dziś nazywamy to „optymalizacją cyklu życia pracownika” — dział HR uwielbia eufemizmy.


Chichocze, jakby ktoś niszczył dokumenty w niszczarce. — Żadnych ognistych czeluści, siostrzeńcze. Tylko wideokonferencje, autorespondery i ty — jeśli posłuchasz robaczków, może usłyszysz, jak skandują mantrę kuzyna Jeremiego¹: Pokój, pokój, choć pokoju nie ma.


Malfaks kontynuuje:


— Nasz cel: profesor. Głupiec, który mówi prawdę o Izraelu, który nazywa Hamas tym, czym jest — odrodzonymi nazistami. Obrońca wzgardzonych, Smoldergucie, a więc problem. Jego kolega, Zebadiasz — jadowity plugawiec, którego dysk twardy kipi od nienawiści do Żydów — przeklinający Izrael, nazywający Żydów „plugastwem” — jest naszą świętą krową. Nietykalny z urzędu. Nasza misja: wymazać prawdomównego, uczynić go pariasem, podczas gdy uniwersyteckie drony przypinają „Shalom” do tła na Zoomie i paplają o „dobrostanie psychicznym”.


To nie zemsta. To mistrzowski kurs w biurokratycznym złu — bezmyślnym, bezkrwawym, takim, które niszczy życie, szepcząc „pokój, pokój”, choć pokoju nie ma.


Malfaks odsłania flipchart:



Dziewięć faz zatruwania miejsca pracy i cichego wymazania obrońcy


FAZA PIERWSZA: Aresztowanie przez dwuznaczność

Zaczynamy, Smoldergucie, od aresztu — nie kajdankami, lecz notatką. Zawieś profesora w połowie semestru, w chaosie sesji, gdy studenci są zombie, a kadra to duchy. Bez zarzutów, bez wyjaśnień — tylko list: „Zostajesz zawieszony do odwołania. Nie kontaktuj się z nikim z uczelni — ani z przeszłości, ani z teraźniejszości, ani z przyszłości.” Podpisany? Nie nazwisko, lecz tytuł: Dyrektor ds. Równości, Różnorodności i Marzeń o Dobrostanie.


Ironia to nasz aperitif.


Tak, zakaż mu wstępu na kampus. Groź aresztem, jeśli zbliży się do biura. To jest bezosobowość, siostrzeńcze — nikt nie ponosi odpowiedzialności, a jednak rozkaz wykonany. Odpowiedzialność? Mit. Wydziału nie można pozwać, nie można zawstydzić.


Smoldergut zamyślony:
— Czemu go kneblować? Bez zarzutów, bez oskarżycieli?


Malfaks pstryka palcami:
— Po co? Nie ma powodu. Knebel zrywa więzi ze studentami, współpracownikami, sprzątaczkami. Oddzielenie to bulion przed gulaszem. Wkrótce zaczynają szeptać: „Zniknął? Podejrzane.” Ludzie pragną domknięcia, Smoldergucie. Pustka aż prosi się o kłamstwo.


Malfaks wskazuje na monitor, który nagle ożywa.


— Wprowadźmy Wiceprezesa Bland, naszego kafkowskiego urzędnika w żakiecie, z dyplomem z internetowego uniwersytetu, oprawionym nad przemówieniami napisanymi przez stażystów.


Bland mamrocze:

— On jest skończony — i uśmiecha się.

— Co to znaczy: skończony? — pyta Smoldergut.


Malfaks kiwa głową:

— Właśnie, rozumiesz, Smoldergucie — niejasność się sączy, pretensjonalność zaciemnia, a ludzie, przewijający telefony, kochają tę mgłę — pozwala im unikać winy. Skandują „pokój, pokój”, choć pokoju nie ma, myląc słowa i etykiety z prawdą.


Malfaks wciska przycisk na pilocie, zmieniając obraz.


Profesor widzi robaki, karaluchy, nieco wyższe od ludzi, ale lepiej ubrane. Kafkowskie potworności ślizgające się po korytarzach, ale nikt nie podnosi wzroku. Trzęsie się z odrazy.


— Ślepota moralna, siostrzeńcze — rzuca Malfaks. — Są zbyt zajęci przewijaniem. Nigdy nie dostrzegają naszych przyjaciół — wskazuje na robaki w khaki i golfowych koszulkach Tommy’ego Hilfigera.


Adnotacja Smolderguta:


Brak zarzutów? Zbyt jawne?


Odpowiedź Malfaksa:

Jawne? Oczywiście — plotka subtelniejsza niż fakt. Pusta kartka zaprasza do coraz mroczniejszych kłamstw.



FAZA DRUGA: Pierwszy Szept Oszczerstwa


– Teraz, Smoldergut, przyzywamy sąd szeptów – cichszy niż alibi księdza i dwa razy bardziej tłusty – Zebadiah, nasz gorliwy fanatyk napędzany nienawiścią, rozsiewa pogłoski: nasz przyzwoity profesor to „człowiek skłonny do przemocy”, i…


Zawiesza głos. – To groteska, owszem, ale mówi, że profesor stanowi zagrożenie dla dzieci – co jest, rzecz jasna, chytrym puszczeniem oka: oskarżeniem o pedofilię, przestępstwo. Zapamiętaj sztuczkę – sugeruj szeptem, tak by to już zawsze było jasne, ale nigdy nie wypowiedziane. „Pedofil”? Zbyt prostackie.


– Insynuacja to nasz jad – przerywa, delektując się dźwiękiem własnej myśli. – Piętnaście postów dziennie Zebadiah – Żydzi jako „plugastwo”, upadek Izraela, jego brednie o krwi, o Holokauście, jego fantazje o śmierci – to nasz scenariusz. Nikt nie sprawdza jego przeszłości – nużące to. Bland go chroni, kolejny funkcjonariusz sądu, co chowa akta. Kłamstwa ropieją, ciekną, rozprzestrzeniają się.


– Gdy profesor zaprotestuje, groź mu „procedurą”. Czemu się oburza? Na pewno winny. Plotka mutuje; i po dwóch tygodniach – przy zmierzchu – staje się potworem. Twierdzimy: „Tysiące skarg” – wszystkie spreparowane – chichocze.


– W roku 2025 sprawdzanie faktów to przykry obowiązek. To zniesławienie szeptem, odpowiedzialność znika jak notatka w archiwum. Doktorzy filozofii kiwają głowami, myląc dyplomy z cnotą, dołączają do nienawiści, wciąż mamrocząc: pokój, pokój, choć nie ma pokoju. Mylą twierdzenie z prawdą i wierzą, że słowo „sprawiedliwość” uświęca kłamstwo. A przecież są ślepi na syk prawdy robactwa – widzi je tylko profesor.


Notatka Smolderguta:
„A jeśli kłamstwa się rozpadną?”


Odpowiedź Malfaksa: Rozpadną? Są zbyt zajęci przewijaniem. Szept dalej, a kupią to. Lecz nienawiść to wróg rozumu – człowiek nią ogarnięty jest głupszy niż dziecko. Pamiętaj lekcję, którą odebrałeś lata temu, kiedy nasz ukochany Goebbels wpadł z wizytą i opowiadał, że jeśli powtórzysz kłamstwo dostatecznie często, ludzie zawsze w nie uwierzą. Miej wiarę, młody demonie.



FAZA TRZECIA: Lekcja Producenta o Biurokracji


– Wkracza nowa postać, Smoldergut – „konsultant”, mówi Malfaks. Kiwnięcie głowy, palce „zaciskają się” w świętym rytuale akademickiego sarkazmu – te nerwowe cudzysłowy, które sygnalizują moralną wyższość, nie mówiąc absolutnie nic.


To dr Quill, emerytowany dziekan z narożnym gabinetem i talentem do wyjaśniania tego, co niewyjaśnialne. Mówi profesorowi: – System nie jest zepsuty – on został tak zbudowany. To nie wadliwa maszyna sprawiedliwości, to precyzyjnie dostrojona maszyna niesprawiedliwości.


– Odwołania? Składane, ale nieczytane. Ale istnieją! Coś stworzyliśmy i nadaliśmy temu nazwę, więc nie kłamiemy – ale, rzecz jasna, kłamiemy. Rozprawy? To samo. Teatr. Marny teatr.


Quill nie jest okrutny, tylko zrezygnowany – trybik, który widział, jak maszyna mieli wielu na papkę.


Ten etap pogłębia trwogę profesora. Quill ujawnia potęgę Bland: jej pozycja w akademickim diagramie organizacyjnym, duszna i niepożądana, czyni ją nietykalną. Jak to możliwe, że ludzie, których wartość i kompetencje sprowadzają się do ostrych łokci, awansują tak wysoko? Łamie zasady – zawieszenie bezprawne, zakaz wypowiedzi bez przyczyny – i ziewa.


Kiedy profesor płacze, Bland wzdycha: – O co mu chodzi?


Naruszenia chowają się w mailach: „Twoja sprawa jest rozpatrywana. Miłego dnia!” Zabija uśmiechem, bezmyślnie, mamrocząc pokój, pokój – choć pokoju nie ma.


– Profesor może błagać: „Jestem wyrzucony, niech to się skończy,” a Bland nie mrugnie, pokazując koleżance przypinkę „Tygodnia Zdrowia Psychicznego”. Na monitorze, wokół niej syczą robaki – ale ona scrolluje. Znów ich nie widzi.


Notatka Smolderguta:
„Czy nikt jej nie zgłosi?”


Odpowiedź Malfaksa: A komu? System to sąd, a Bland to jego sekretarz. Naszym sprzymierzeńcem jest apatia w duecie z instynktem samozachowawczym.



FAZA CZWARTA: Tchórzliwa Zdrada


– Teraz, Smoldergut, profesor szuka sprzymierzeńców – mówi Malfaks, wskazując na ekran. – Wkracza Profesor Emeritus Grey, mentor, który niegdyś chwalił odwagę naszego celu. Grey, zaniepokojony, obiecuje pomoc: „Pogadam z dziekanem!”


Lecz jego szepty w pokoju nauczycielskim szybko kwaśnieją. – Ma kłopoty – zwierza się Grey – może powiedział za dużo o Izraelu. Koledzy uśmiechają się złośliwie, delektując się upadkiem, przez ich twarze przemyka dreszcz szadenfreudowskiej przyjemności. Ten dobry profesor był tak popularny, że pewnego roku zebrał tyle głosów w plebiscycie studenckim, iż proszono o przerwanie bolesnego liczenia.


– Myślał, że jest taki wspaniały – szydzą.


Wkrótce Grey milknie.


– To jest Krąg Milczenia, siostrzeńcze – brak odpowiedzi jako berło, ostracyzm jako miecz. Ignoruj maile profesora, jego prośby i błagania o pomoc. Milczenie jest bezkarne. Jeśli zaprotestuje – „sprawia kłopoty”. Jeśli milczy – winny. Milczenie pozwala rozkwitać nienawiści, a ludzie to kochają.


Maile Bland ociekają miodem: „Rozpatrujemy twoją sprawę – miłego lata!” Jej uprzejmość zaciska pętlę. Posty nienawiści Zebadiaha piętrzą się, lecz Krąg go chroni.


Profesor woła: – Jestem wygnany! Czyżbym był nieczysty?


Bland świergocze: – Przypinka „Tygodnia Zdrowia Psychicznego”? Komputerowe robale płyną, ale nikogo to nie obchodzi – apatia uszczelniona pracą zdalną. Nikt ich nie widzi.


Notatka Smolderguta:
„Jak milczenie może zwyciężać?”
Odpowiedź Malfaksa: To pustka tam, gdzie powinna być troska. Ludzie wypełniają ją radością i nazywają to pokojem.



FAZA PIĄTA: Puste obietnice prawniczki


Zdesperowany profesor zatrudnia prawniczkę, panią Vellum. Jest stałym elementem kampusu — jej biuro tonie w aktach i obietnicach „dostępu do zakulisowych kontaktów”. Tłumaczy:
„Uniewinnienie? Rzadkość. Celujemy w odwlekanie — utrzymanie cię w zawieszeniu.”


Vellum przedstawia kontakt — studencką aktywistkę z „powiązaniami z działem HR”, która szepcze: „Po prostu milcz.”


To zdrada pod płaszczykiem pomocy, Smoldergucie. Opłaty Vellum wysysają profesora z pieniędzy, a jej rady więżą go.


Tymczasem uzbrajamy Biuro Praw Człowieka.


Zebadiah składa zarzuty: „niebezpieczny”, „szkodliwy”, „islamofobiczny” — mgliste, nie do udowodnienia, śmiertelne.


Bland triumfuje: „Już po nim.”


Nasze demoniczne zespoły piszą skargi, zawyżają liczby dzięki radykalnym grupom — setki tysięcy, żadna prawdziwa. Plotka staje się ewangelią, tłum ucztuje, skandując pokój, pokój, gdzie nie ma pokoju.


Grzech profesora? Prawda o Hamasie. Przekształcamy go w bigota. Albo w „rasistę” — słowo, które w obelżywym języku ma taką moc, jakby „biblioteki pełne dowodów” nie miały znaczenia.


Malfax ciągnie: „Sceptycy wzruszają ramionami: 'Coś zrobił.' Tyrady Zebadiaha — pornografia śmierci, propaganda nienawiści — są ignorowane. Hipokryzja króluje. Jego antysemiccy współpracownicy noszą przypinki „Shalom”, wrzucają selfie z marszu dla Izraela na Insta (przybywając spóźnieni), i uważają się za świętych, ślepych na komputerowe robal e syczące w korytarzach.”


Notatka Smolderguta: „Czemu nie widzą tej hipokryzji?”


Odpowiedź Malfaxa: Widzenie wymaga wysiłku. A oni są zbyt zajęci pozowaniem.



FAZA SZÓSTA: Ponure opcje malarza


A teraz, drogi siostrzeńcu, poznaj „mediatora”.


Spoglądają na ekran.


„Dr. Shade”, były pracownik HR, „zna system.” Przedstawia los profesora: uniewinnienie (mit), odroczenie (wieczne zawieszenie) lub „ostateczne wymazanie” (zwolnienie z uśmiechem). „Wybierz swoją truciznę” — mówi Shade, rysując schematy na serwetce. Profesor nie widzi ucieczki — każda droga prowadzi do zguby.


„Wzmacniamy Schadenfreude, Smoldergucie” — mówi Malfax. — Koledzy szepczą: „Jest objęty dochodzeniem? Ooooh.”


Jego nieobecność to wina, milczenie to dowód. Przeszukują jego stare tweety w poszukiwaniu pretekstu. Gdy się odezwie — „nęka”. Gdy milczy — „ukrywa się”. Wyobraź sobie potęgę, gdy każemy personelowi nie odpowiadać na jego maile, tylko przesyłać je do martwej skrzynki w zapomnianym kącie HR.


Jakiego potwora każde słowo zatruwa, niczym najjadowitsza roślina, po której dotknięciu zostaje czerwony, piekący ślad? — tłumaczy Malfax.


Ale czy nazwali go potworem? Szeptali to, i to już cud, bo będą go nienawidzić; może krzyczeć w niewinności, błagając o odrobinę życzliwości, ale każde słowo tylko wzmaga ich nienawiść. Stał się toksycznym chwastem — czyż to nie chwalebne?


I kto ich posądzi o złą wolę? Przecież tylko „chronili personel”.


Więc każdy ruch go pogrąża — bo ich radość tego wymaga. Zasiej plotkę: „Na przykład, powiedz, że policja jest zaangażowana.” Nawet jeśli po prostu skopiowano ich w mailu — takie półprawdy są lepsze od kłamstw. Wystarczy ziarnko oskarżenia, a wyrośnie, trzeba tylko wierzyć w swoją magię.


Malfax opiera się o biurko.


„Nie trzeba krzyczeć — szept działa lepiej. Wsuń go jak arszenik do herbaty. 'Czy powinnam się martwić?' — pytają, nie sprawdzając, czy to prawda. Ludzie wierzą, że każda plotka zawiera cząstkę prawdy — ale to nieprawda, mówią tak, bo delektują się soczystym kąskiem oszczerstwa. To głód nimi kieruje, nie mądrość.”


„Prawda mogłaby zepsuć zabawę. Ćwiczą jego pogrzeb: 'Sam sobie zasłużył' — uśmiechają się złośliwie.”


„I nie ma łez, tylko westchnięcia zatwierdzone przez HR” — Malfax śmieje się, wskazując ekran.


Więcej robali tłucze się po szufladach w pokoju wykładowców, a dwie sekretarki — te, które nie pracują zdalnie — wymykają się bocznymi drzwiami o 15:15.


Notatka Smolderguta: „Czemu nieobecność obciąża?”


Odpowiedź Malfaxa: Pozwala im namalować potwora. Nie znają już profesora; nie jest człowiekiem, odkąd odszedł — jest karykaturą, negatywną aurą, dziecięcym szkicem, nieco zbyt ciemno zamalowanym Schadenfreude.



FAZA SIÓDMA: Nadciągające przesłuchanie


Zbliża się „postępowanie dyscyplinarne” — Zoomowy spektakl, gdzie winę spisano z góry, a sprawiedliwość nie jest ślepa, lecz znudzona. Śledczy uznaje go winnym wszystkiego: przemocy, nienawiści, grożenia, złej postawy — bez dowodów, bez świadków, bez sensu. Odwołania? Nieczytane. Jeden wyrok bazuje na rzekomej skardze, której rzekomy autor zaprzecza — ale śledczy wierzą Zebadiahowi, sakralizując pogłoski.


„Jedno odwołanie trafia z powrotem do śledczego — jak pies do swoich wymiocin — tylko po to, by ktoś mógł powiedzieć, że 'zostało rozpatrzone'.”


Inne trafia do Bland, która mruczy pod nosem „Dyscyplina” jak mantrę biurokraty albo dewianta recytującego poezję do lustra podczas masturbacji.


Ona wie, że to słowo oznacza wyrok — „dyscyplina” to zawsze kod na zwolnienie — ale jest politurowane „procedurą”: odbyło się przesłuchanie.


„I tak biedny człowiek musi mówić, wiedząc, że jego słowa to pył. Rozum działa na nierozumnych jak alarm przeciwpożarowy na głuchego. 'Miałeś przesłuchanie' — ćwierkają, choć sędzia był prokuratorem, a ława przysięgłych jego kolegami. 'Miałeś obronę' — choć nikt nie przeczytał jego dokumentów. 'Miałeś apelację' — choć wszystko zostało przetworzone, podstemplowane i rytualnie wyrzucone.”


„To nie jest sprawiedliwość. To ceremonia sprawiedliwości, wydrążona i sprzedana oskarżonemu jako litość. I zawsze wygrywa złotą gwiazdkę diabelstwa” — mówi Malfax z zadowoleniem.


„Zapamiętaj te słowa, Gutty: apelacja, procedura, obrona — my robimy z nich nie działania, lecz relikwie, pięknie brzmiące etykiety przybite do pustki.”


Służą za odpusty dla pobożnych oszustów, którzy ich używają — wystarczy, by zagłuszyć odruch winy, zanim wrócą do skrzynki odbiorczej. I w tej świętej chwili samo-usprawiedliwienia wysychają im sumienia — aż zostaje z nich opłatek sprawiedliwości: cienki, bez smaku, już rozpuszczający się na języku tchórzostwa.”


Malfax dodaje: „A jeśli nadal coś ich gryzie, mogą wrzucić mem o zdrowiu psychicznym i znów uwierzyć, że mają złote serca.”


Malfax śmieje się, zasłaniając zasłony, gasząc ostatnie żółte światło na podłodze. „A jednak niszczą życie bez cienia winy. Zapamiętaj, Smoldergucie: wina oznacza, że jeszcze komuś zależy. A w świetle Zooma już nikt nie dba.”


„Wina jest taka... kościelna. Oni mają nową religię: sympatię — ale to tylko cienka warstwa na ich przesadnym poczuciu własnej dobroci.”


Notatka Smolderguta: „Naprawdę nie dbają?”


Odpowiedź Malfaxa: Dbałość? Oni wybierają emotki od dobrego samopoczucia. Ich bóg to apatia.



FAZA ÓSMA: Maskarada sprawiedliwości


„To przesłuchanie to nasz zamach stanu, Smoldergucie — widowisko, gdzie sprawiedliwość to pikselowy mit. W miejscu pracy nikt nie kwestionuje wyroku, bo kwestionowanie jest trudne. Prawda? Sprawiedliwość? Używają tych słów tylko w memach, jeśli w ogóle.”


„To nie głupota — to apatia. Lęk przed tym, by nie wyjść na 'niewrażliwego'.”


To nie jawny antysemityzm, ale ten tchórzliwy, ten „dobry”, to publiczne półsłówka, domowe pijaństwo. Ten antysemityzm przetrwa, rozrośnie się i zarazi — mówi Malfax, mieszając resztki letniej kawy bezkofeinowej. — Jest lepszy od wrzasków zamaskowanych bandytów na ulicy z 'wracajcie do Polski' i 'tak, panie władzo, dwie śmietanki do kawy.'” — uśmiecha się. — „Oni nie mają dyskrecji.”


„Oczywiście, wszyscy wiedzą, że przesłuchanie to odhaczanie punktu, jak segregacja śmieci. Związki wzruszają ramionami, zarząd kiwa głową, koledzy scrollują. Jeden z członków komisji czyta z notatek z drwiącą uprzejmością: 'Jak się pan czuje psychicznie?'”


Profesor krzywi się i zaczyna mówić: „Cóż—”


Ale inkwizytor mu przerywa, niecierpliwy: „Musimy się streszczać. Urodziny żony, nie chcę mieć przez to kłopotów. Szefowa, wie pan…”


Dwóch pozostałych członków komisji kiwa niezręcznie głowami.


Do sali wchodzą dwa kolejne robaki w khaki; syczą, ale komisja ich nie zauważa — wszyscy zapatrzeni w telefony.


Profesor wyłącza Zooma, a Malfax unosi kamerę, pokazując, jak członkowie komisji się zbierają.


Jeden chrząka z kpiną: „Co z nim robimy?”


Drugi żartuje: „Ułaskawić go — wzruszyłem się!”


Śmieją się szczerze, kobieta o czarnych włosach w czerwonym garniturze chichocze zbyt głośno, przewraca kubek, który na szczęście był pusty.


„Kto wyśle wypowiedzenie?” — pyta.


„Mam szablon” — odpowiada niski, ciemnoskóry mężczyzna z uśmiechem. — „Napisałem go przed przesłuchaniem.”


Śmiech odbija się od ścian. Przebiega karaluch w białym polo.


„Nie zapomnij o kurierze” — mówi kobieta w czerwonym garniturze, zdejmując identyfikator.


„I o premii — związek nie przyszedł. Nie ma odprawy. Finansujemy za to wyjazd integracyjny!”


„Pokoje jednoosobowe?” — pyta mężczyzna.


„Potwierdzone” — kiwa głową z dumą, ciesząc się, że to ona rządzi.


„Dziękujemy, profesorze!” — rzuca słowa w powietrze. Chowa nieotwarty notes do drogiej teczki, dodając jakby kropkę nad i:


„Temat wyjazdu: odporność psychiczna, zdrowie i życzliwość w miejscu pracy.”


Nawet Malfax się wzdryga. Odwraca się do Smolderguta, oczy zmrużone.


„Świętoszkowatość” — warczy i dławi się — „to najsłodszy napój dla tego, kto ją tworzy — ale nieznośny dla wszystkich innych. To kłamstwo, które udaje miłość.”


„Nawet my, demony, uznajemy to za zło. To fałszywa cnota uzbrojona, samouwielbienie z aureolą, cukrowa posypka na tchórzostwie. Gdy mówią 'życzliwość', rozszarpując człowieka — to właśnie świętoszkowatość.” Zatrzymuje się, patrząc złowrogo w ekran. „A ona wierzy w każde słowo.”


„Pewnie się zabije” — szepcze kobieta do nikogo w szczególności, wychodząc. — „I dobrze, pozbędziemy się problemu” — syczy.


Notatka Smolderguta: Czemu nie ma winy? Przebiłaby każdego demona. Brak sumienia to wartość w zarządzaniu.


Odpowiedź Malfaxa: Wina wymaga troski. A te stworzenia już nie dbają — zlecają troskę na zewnątrz, jak etykę. Porzucili winę, gdy znaleźli wygodę w sloganach.


FAZA DZIEWIĄTA: Kamieniołom wymazywania i podsumowanie nauki


Tak więc nasz majstersztyk, Smoldergut: obcy nienawidzili profesora od pierwszego wejrzenia — wystarczał szept — „Słyszałeś?”


Jest dziś tylko plamą, nieprzyjemnym dossier w archiwum. Tłum nazwał to sprawiedliwością. Milczenie to wina; mówienie — to bunt. Nie szafuję słowami, siostrzeńcze; miejsce pracy jest zatrute. Zebadiah ma się świetnie, Bland odnosi sukcesy, prawdomówny zostaje wymazany.


„Obłuda, Smoulder, to nasze wędrowne pluskwy, rozumiesz?”


Smoulder kiwa głową, gdy lekcja zaczyna się układać w całość w jego głowie. Rozumie.


„A ostracyzm to klucz — jest tak bezkonfliktowy — i pamiętaj, co mówił Jeremy: pokój, pokój itd. Chodzi o to, żeby oni nigdy nie odpowiedzieli.


Ale jak to się kończy?” — pyta Smouldergut.


Malfax kiwa głową w stronę ekranu.


Profesor otrzymuje list z wypowiedzeniem przez kuriera. Smukła, kremowa koperta. Woń siarki od kuriera, który grzecznie przeprasza za zakłócenie spokoju. W środku: pojedyncza kartka, wydrukowana laserowo, biurokratycznie wyprana z emocji.


Zaczyna się, oczywiście, od tej najbardziej kanadyjskiej z sztyletowych formułek: „Mamy nadzieję, że ma się Pan dobrze.” Następnie: „Dziękujemy za spotkanie. W imieniu członków komisji, doceniamy poświęcony czas.”


Pocałunek Judasza:


„Byliśmy jednogłośni w opinii, że nie jest Pan już odpowiednim kandydatem do nauczania na naszej uczelni.”


„Popatrz, Smouldergut” — mruczy Malfax — „to arcydzieło tchórzostwa. Nie 'złamałeś prawo', nie 'skrzywdziłeś studenta', tylko 'nie pasujesz' — brak konkretnych zarzutów, nawet w zgniłych trzewiach ich podświadomości wiedzą, że jest niewinny. Ale 'pasować' to słowo tak puste, że może znaczyć wszystko, a więc znaczy wszystko. To język ludzi, którzy zapomnieli mówić prawdę, potrafią tylko mówić polityką.


„Życzymy powodzenia w przyszłości.”


„Ten ostatni wers mógłby być podpisany: Z poważaniem, Torquemada.” Malfax wybucha śmiechem. „To coś drogocennego — uśmiech do pogrążonego w żałobie, wyściełana pętla przy egzekucji, śnieżnobiała serwetka na dnie wiklinowego kosza pod gilotyną.”


Malfax wskazuje na monitor i przewija nagranie, szarpiąc się z pilotem. „Spójrz na ich twarze, Gutty — wmawiają sobie, że załatwili to z współczuciem. Na Lucyfera, jakie to obrzydliwe.”


Profesor składa list spokojnie i chowa go z powrotem do koperty. Rzuca ją na brązową, skórzaną kanapę, a jego młody westik [szkocki reriuer – A.K.], spragniony uwagi, wskakuje i siada na kopercie.



Postscriptum: A jednak stoi


Notatki Malfaksa


Myśleli, że to koniec. Ale profesor nie błagał, nie klął, nie płakał. Stał. Powiedział rzeczy, których nie zrozumieli. Ale stał. W nieoświetlonych zakamarkach sumienia, gdy premie znikają, a pluskwy się rozpierzchają, powtarza: „Stałem po stronie Izraela. Nazwałem zło po imieniu. Zwolniliście mnie, ale się nie złamałem.”


„Ojciec byłby dumny, naszego nazwiska nie splamiono.”



I nadal stoi — nieugięty, nieprzyjęty, nieodpowiedziany. Milczenie, które wzięli za klęskę, było sprzeciwem, odmową rzucania pereł przed wieprze. Gdzieś poza zasięgiem ich papierów i pozorów, jego przekonania stwardniały.


Niech marsze haseł trwają, niech kłamstwa się mnożą, niech pieczętują, podpisują, uświęcają — ale on był dumny, nie ustąpił i, jak mówią Rosjanie, kłamstwo nie przeszło przez niego.


Stał. I nadal stoi. Ruszy dalej.


Link do oryginału: https://www.freedomtoffend.com/p/the-trial       

Freedom to Offend, 17 sierpnia 2024



Paul Finlayson – kanadyjski nauczyciel akademicki, wykładowca marketingu na University of Guelph-Humber, obecnie zawieszony na sześć miesięcy w związku z zarzutem uporczywego dementowania kłamstw o Izraelu.