Zaczarowany świat PRL
Nerwowo rozrywałem strasznie starannie opakowaną przesyłkę. Rzuciłem na ziemię folię i karton, żeby wreszcie mieć ten album w ręku. Rzuciłem okiem na zdjęcia z archiwum Marka, zupełnie inaczej prezentujące się na stronach o wymiarze 23,5 × 23,5 cm, na doskonałym papierze – dopieszczone technicznie arcydzieło. I co? I natychmiast przypomniał mi się czarny książę Górnej Volty.
Górna Volta nazywa się dziś Burkina Faso. Książę ze swoją żoną mieszkali w Malmö, a ja byłem przydzielonym przez sąd kuratorem księcia skazanego za drobne kradzieże. Książę studiował na Uniwersytecie im. Patryka Lumumby w Moskwie, miał przydzieloną przez KGB opiekunkę (prawdopodobnie zachęcaną do bliskości łóżkowej z księciem). Ostatecznie książę i kegebistka zostali małżeństwem i mieli dwoje dzieci. Poznałem ich jako sądowy kurator. Ona była alkoholiczką i złodziejką, on tylko okazjonalnym złodziejem. Szwecji nienawidzili serdecznie. Znaleźli się w niej za sprawą przewrotu wojskowego w Górnej Volcie – książę przestał być dla sowieckiego imperium użyteczny i został wydalony z ZSRR. Do swojego kraju wrócić nie mógł, bo tam czekała go śmierć. Wylądowali w Szwecji i poszli na dno. Ona stała się religijna, on był muzułmaninem kulturowym (jakby to określił Richard Dawkins). Nasze rozmowy toczyły się w języku rosyjskim (szwedzkiego nie opanowali nigdy). Ich dzieci zabrały władze szwedzkie – jak przekonywali mnie – bez żadnego powodu. (Jeśli je bili, to raczej ona niż on, ale nawet jeśli tego nie robili, to każdy szwedzki pracownik opieki społecznej, obejrzawszy ich mieszkanie, doszedłby do wniosku, że nie jest ono właściwym środowiskiem dla małych dzieci.)
Któregoś dnia, kiedy w ramach nałożonych na mnie obowiązków przyszedłem z wizytą. Ona była bardzo pijana, a on niemal trzeźwy. Książę był inteligentny, z arystokratycznego rodu. Ona wyła, że nienawidzi Szwecji, że przez księcia znalazła się w tym strasznym kraju i że życie w Moskwie było cudowne. W końcu książę nie wytrzymał i powiedział, że rozumie jej tęsknotę, bo wiadomo, że lepiej być młodą kegebistką w Moskwie niż starą alkoholiczką i złodziejką w Malmö. Zaczęła go szarpać za włosy, utrudniając nam rozmowę o ekonomii krajów afrykańskich.
Dlaczego ta scena przypomniała mi się przy pierwszym kontakcie z doskonałymi zdjęciami Marka? Marek nie jest tylko doskonałym artystą fotografem – Marek jest socjologiem posługującym się obrazem. Pokazywanie tych doskonałych zdjęć w formie ilustracji do artykułu jest bluźnierstwem – to jak zdjęcia obrazów mistrzów malarstwa w jarmarcznym przewodniku dla turystów.
Marek – socjolog i artysta – pokazuje Polskę. Marek nie jest turpistą, wręcz przeciwnie – ignoruje biedę i brzydotę, i próbuje uchwycić radość dzieci bawiących się w błotnej przestrzeni.
O, to zdjęcie doskonale pamiętam – kiedyś bardzo mnie poruszyło i przypomniało smak skórki od ciepłego chleba, żartej po drodze do domu z piekarni. Marzyłem o tym, żeby je użyć do pisanego właśnie artykułu. Napisałem do Marka, a on odpisał, że będzie trudno, ale spróbuje je odnaleźć.
A to zdjęcie – co właściwie pokazuje? A już wiem: strukturę ziemi uprawnej w gospodarstwach chłopskich (przyprószoną śniegiem).
Ileż radości oferowało tamto proste, nieskażone konsumpcjonizmem życie.
Ludzie rozmawiali ze sobą, a nie – jak dziś – gapili się tylko w te swoje telefony.
Marka szczególnie pasjonował rozwój intelektualny dziecka wiejskiego.
Kiedyś ścierałem się ze Stefanem Kisielewskim z powodu jego durnej chłopomanii. W Londynie, z gmaszyska, w którym setki dziennikarzy z różnych krajów co godzinę nadawały kolejny centralny biuletyn informacyjny, wymykaliśmy się czasem z Ludwikiem Lewinem do pobliskiej kawiarni, a dokładniej – do brudnej nory, w której arabski właściciel serwował kawę godną tej nazwy. Ludwik czasem nucił balladę, którą kochałem, ale zapomniałem. W głowie zostało tylko to:
Na głowie kwietny ma wianek,
W ręku zielony badylek,
A przed nią bieży baranek,
A nad nią lata motylek.
W ostatecznej rozpaczy napisałem do Richarda Kernera. Ratuj.
Odpowiedział kilka minut później:
Przypuszczam, że chodzi Ci o piosenkę Stasia Staszewskiego, którą potem śpiewał jego syn Kazik Staszewski, założyciel grupy rockowej „Kult”. Z refrenem – cytatem z Mickiewicza o motylku i badylku.
Podaję Ci pełny tekst ballady napisanej w Paryżu (Stas zmarł na wylew w splocie słonecznym w styczniu 1973, w wieku 47 lat. Zmarł śmiercią poety).
Piosenka o mojej dziewczynie:
(Stanisław Staszewski, pisane w Paryzu, 1970-ty rok)
Ach ci ludzie, to brudne świnie,
Co napletli o mojej dziewczynie,
Jakieś bzdury o jej nałogach,
To po prostu litość i trwoga.
Tak to bywa gdy ktoś zazdrości,
Kiedy brak mu własnej miłości,
Plotki płodzi, mnie nie zaszkodzi żadne obce zło
Na mój sposób widzieć ją...
Na głowie kwietny ma wianek,
W ręku zielony badylek,
A przed nią bieży baranek,
A nad nią lata motylek
Krzywdę robią mojej panience,
Opluć chcą ją, podli zboczeńcy.
Utopić chcą ją w morzu zawiści,
Paranoicy, podli sadyści,
Utaplani w brudnej rozpuście,
A na gębach fałszywy uśmiech,
Byle zagnać do swego bagna, ale wara wam!
Ja ją przecież lepiej znam...
Na głowie kwietny ma wianek,
W ręku zielony badylek,
A przed nią bieży baranek,
A nad nią lata motylek
Znów widzieli ją z jakimś chłopem,
Znów wyjechała do Saint Tropez,
Znów męczyła się, Boże drogi,
Znów na jachtach myła podłogi.
Tylko czemu ręce ma białe?
Chcialem zapytać - zapomnialem,
Ciało kłoniąc skinęła dłonią, wsparła skroń o skroń
Znów zapadłem w nią jak w toń...
Na głowie kwietny ma wianek,
W ręku zielony badylek,
A przed nią bieży baranek,
A nad nią lata motylek
Ech, dziewczyna pięknie się stara,
Kosi pieniądz, ma Jaguara,
Trudno pracę z miłością zgodzić,
Rzadziej może do mnie przychodzić,
Tylko pyta kryjąc rumieniec,
Czemu patrzę jak potępieniec?
Czemu zgrzytam, kiedy się pyta - czy ma ładny biust?
Czemu toczę pianę z ust?...
Na głowie kwietny ma wianek,
W ręku zielony badylek,
A przed nią bieży baranek,
A nad nią lata motylek!
Oglądam tak piękny album Marka i mam wrażenie, że obcuję z geniuszem.
P.S. Na samym początku naszego życia po powrocie do Polski Adam Michnik zapraszał mnie do Warsazawy, a ja jego, żeby kiedyś odwiedził Polskę. Chyba niechcący go obraziłem. W moim pamiętniku to będzie część czwarta i ostatnia. Napiszę ją, jeśli dożyję.
Dziś mija miesiąc od nagłej śmierci Małgorzaty. Jak mnie cieszy, że mogę ten właśnie tekst dziś oddać w wasze ręce.
Marek och Ewa, det är ett förbaskat snyggt album. Stor tack.
P.S. W sprawie kupna tego pięknego albumu należy się zwrócić tu:
piotr.tolwinski@mok.siedlce.pl