Kurdowie: zapomniany naród w świecie odurzonym wybiórczym oburzeniem


Paul Finlayson 2025-06-26


Niedawno znalazłem się na międzywyznaniowym spotkaniu zorganizowanym przez godną podziwu, nieco donkiszotowską organizację Tafsik — grupę, której misją jest zszywanie postrzępionych nitek ludzkiej wspólnoty w epoce dudnienia plemiennych werbli. To było wspaniałe wydarzenie, kalejdoskop wiary połączony w sprzeciwie wobec ponurych obrazów współczesnego świata.

Muzułmanie i hinduiści dzielili scenę, ich muzyka była dla mnie obca, lecz miała w sobie rytm, który rozkwitał i narastał — uderzenia bębnów pchały wszystko naprzód. Brodaty bębniarz zamknął na moment oczy, wziął oddech — chwilę, w której wszyscy obecni jakby zostali wyprowadzeni ze świadomości i przez tę krótką chwilę nie istniało nic poza biciem bębnów.


Kurdyjscy tancerze w zachwycających zielonych strojach, obszytych złotą koronką, wirowali, a światło odbijało się od cekinów; ich pewność siebie rosła w cieple sali, kręcili się coraz szybciej.


Indusi i Żydzi, spleceni ramionami, dołączyli do tańca — ich śmiech był przelotnym protestem przeciwko wiecznym krwawym waśniom Bliskiego Wschodu. Cała sala pulsowała — przypomnienie, że ludzkość czasem potrafi wznieść się ponad własną głupotę i plemienność.


Przyszedłem sam; moja córka była zbyt obciążona syzyfową udręką egzaminów, by mi towarzyszyć. Znałem tylko kilka osób spośród setek obecnych, więc usiadłem z przodu — i od razu otoczyła mnie grupa nienagannie ubranych Kurdów, których serdeczność była równie rozbrajająca, jak druzgocące były ich późniejsze opowieści.


Był wśród nich dziennikarz, człowiek, którego cierpliwość wobec mojej ignorancji była równie wielkoduszna, co zawstydzająca. Przyznałem, że moja wiedza o Kurdach była żałośnie powierzchowna: znałem Peszmergów, legendarnych wojowników, którzy z odwagą zawstydzającą zachodnich „pluszowych wojowników” patrzyli śmierci w oczy; pamiętałem kurdyjskiego przyjaciela ze Stambułu, znakomitego biznesmena, który szeptem opowiadał mi o codziennym rasizmie, jaki spotykał go w Turcji — szeptem, jakby nawet ulice mogły go zdradzić.


Poza tymi strzępami — byłem żałośnie zagubiony. Mieniłem się obserwatorem świata, a oto lud — liczący 35 do 45 milionów ludzi — o którego historii nie wiedziałem niemal nic. Kim oni są? Mój nowy przyjaciel — i nie używam tego słowa na wyrost — z godnością nauczyciela przyzwyczajonego do światowej amnezji, rozpoczął moją edukację w opowieści o Kurdach — narodzie zapomnianym przez planetę zbyt zajętą pozerstwem, by ich zauważyć.
Aby zrozumieć sytuację Kurdów — i zrozumieć, dlaczego ich prawo do państwa nie tylko przewyższa palestyńskie roszczenia, ale wręcz stanowi latarnię rozsądku w bliskowschodnim cyrku chaosu — trzeba najpierw zmierzyć się z historią zdrad: historią złamanych obietnic, międzynarodowego tchórzostwa i zachodniej hipokryzji tak bezczelnej, że aż rumienią się cynicy.


Kurdowie, grupa etniczna zamieszkująca Turcję, Irak, Iran, Syrię i Armenię, wywodzą się od Medów, ludu indoirańskiego, który przyczynił się do upadku imperium asyryjskiego w VII wieku p.n.e. Ich ojczyzna, zwana Kurdystanem, zamieszkana była od tysiącleci — góry chronią odrębną kulturę i język, znacznie starsze od podbojów islamskich.


Większość Kurdów to sunnici, ale ich tożsamość nie jest związana z religią. Wśród nich są Jezydzi, chrześcijanie, zaratusztrianie, alewici, ateiści — różnorodność, która zawstydza monokulturowe fantazje ich prześladowców. A jednak, mimo tak bogatego dziedzictwa, pozostają największym bezpaństwowym narodem na świecie — fakt, który mówi więcej o świecie niż o nich samych. Świecie, który z zapałem dzieli ich ziemie, udając, że nie istnieją.
Traktat z Sèvres z 1920 roku dawał nadzieję na kurdyjską niepodległość po upadku imperium osmańskiego — przez chwilę wydawało się, że alianci biorą pod uwagę sprawiedliwość. Ale już w 1923 roku Traktat Lozański zatrzasnął drzwi — ziemie Kurdów podzielono między Turcję, Iran i Irak z precyzją rzeźniczego noża.


„Kurdowie” — jak pisał historyk David McDowall — „zostali z niczym poza górami i marzeniami.” Od tamtej pory państwa, w których żyją, traktują ich nie jak obywateli, lecz jak intruzów — szkodniki do wytępienia.


Turcja, w imię „jedności narodowej”, prowadzi nieustanną wojnę z kurdyjską tożsamością. W latach 80. i 90. całe wsie były równane z ziemią, mieszkańców wysiedlano lub zabijano. Kurdyjska tożsamość mogła przynieść ci etykietkę terrorysty — praktyka ta trwa do dziś, gdy demokratycznie wybrani kurdyjscy burmistrzowie trafiają do więzienia pod sfabrykowanymi zarzutami.


Irak Saddama Husajna wybrał bardziej bezpośrednią drogę: ludobójstwo. Kampania Anfal z 1988 roku, kulminująca atakiem broni chemicznej na Halabdżę, który zabił tysiące ludzi w jeden dzień — świat ledwie mrugnął.


W Syrii Kurdowie stali się celem arabizacji i pozbawiania obywatelstwa; w Iranie cierpią systemowe represje. Schemat jest zawsze obrzydliwy.


A jednak w tej litanii nieszczęść kryje się coś zaskakującego: Kurdowie od lat wspierają Izrael — ten wieczny piorunochron bliskowschodniego gniewu.


Podczas gdy despoci i demagodzy regionu skandują „Wolna Palestyna!” z zapałem telewizyjnego kaznodziei, ich moralne oburzenie znika, gdy mowa o Kurdach — lub o jakiejkolwiek masakrze muzułmanów przez muzułmanów, w której nie uczestniczą Żydzi. Jak ująłby to Orwell: „Wszyscy są równi, ale niektórzy są równiejsi od innych.”


Sympatia Kurdów do Izraela nie jest tajemnicą. Oba narody były prześladowane, długo pozbawione państwowości, bite przez imperia, zdradzane przez sojuszników. W latach 60. i 70. Izrael udzielał kurdyjskim rebeliantom w Iraku wsparcia wojskowego i logistycznego — pragmatyczny sojusz, który zaowocował trwałą sympatią. Dziś kurdyjscy przywódcy otwarcie podziwiają izraelską demokrację, innowacyjność i nieustępliwość wobec zagrożeń.


„Kurdowie widzą w Izraelu odbicie własnej walki” — pisze Omer Taspinar — „naród, który przekuł przeciwności w siłę.”


Jeśli szukasz prawdziwej solidarności na Bliskim Wschodzie, nie patrz na pełne frazesów zloty Ligi Arabskiej. Spójrz raczej na góry Zagros i Taurus, gdzie Kurdowie — jak Żydzi — znają cenę przetrwania.


Argument za kurdyjską państwowością nie tylko jest przekonujący — to moralny i praktyczny kolos w porównaniu do sprawy palestyńskiej, która zbyt często przypomina globalne fetyszyzowanie nienawiści do Żydów. Kurdowie mieszkają na swojej ziemi od tysiącleci, ich tożsamość kulturowa i językowa jest osadzona głęboko w ziemi tego regionu.


Palestyńczycy to natomiast konstrukcja delikatnie mówiąc nowsza. Jak zauważył Bernard Lewis, „palestyńska tożsamość narodowa ukształtowała się głównie w opozycji do syjonizmu, a nie jako uprzednia struktura państwowa.” Przed XX wiekiem region był mozaiką prowincji osmańskich — bez odrębnego palestyńskiego bytu politycznego.


Kurdowie rzadko uciekali się do terroryzmu. Walczyli z honorem o autonomię. W Iraku Regionalny Rząd Kurdystanu stworzył oazę stabilności, przyjmując 1,8 mln uchodźców — Arabów, chrześcijan, Jezydów — bez śladu społecznego sprzeciwu. Dla porównania: Hamas, w którego karcie są wezwania do zniszczenia Izraela, stosuje taktyki obejmujące rakiety spadające na cywilów. Kurdowie budują szkoły i szpitale; Hamas kopie tunele i gloryfikuje męczeństwo. Jedni chcą rządzić — drudzy niszczyć.


Peszmergowie i Syryjskie Siły Demokratyczne (SDF) odegrały kluczową rolę w pokonaniu ISIS — świat podziwiał ich odwagę. A jaka była nagroda? Zdrada. Wycofanie wojsk USA z Syrii w 2019 roku wystawiło ich na agresję turecką. Jak napisał Taspinar, „tragiczna ironia kurdyjskiej historii” .


Tymczasem przywódcy palestyńscy zmarnowali dekady międzynarodowego współczucia. Miliardy dolarów pomocy rozpłynęły się w kieszeniach przywódców lub podsycały nienawiść. Autonomia Palestyńska gloryfikuje terrorystów i zaprzecza historycznym związkom Żydów z ich ziemią. Kurdowie dążą do samostanowienia bez negowania istnienia sąsiadów. Palestyńczycy — przynajmniej ich liderzy — domagają się zagłady Izraela.


Gdyby sprawiedliwość była walutą świata, Kurdowie byliby miliarderami. A jednak pozostają bez państwa, ignorowani przez wspólnotę międzynarodową, która woli ofiary fotogeniczne i narracje uproszczone. Dlaczego? Bo wspieranie Kurdów jest geopolitycznie niewygodne. Turcja, członek NATO, ma prawo weta nad sumieniem Zachodu. Iran i Irak mają ropę, Syria — rosyjskie wsparcie, a wszystkie te państwa drżą na myśl o kurdyjskiej autonomii. Palestyńczycy natomiast idealnie pasują do opowieści, która łechce światową namiastkę sumienia: dzielni mali bohaterowie kontra złowieszczy Izrael. Kurdowie, sojusznicy Żydów, nie wpisują się w ten scenariusz. Są zbyt zajęci walką z prawdziwymi tyranami, by grać kartą ofiary.


Rola mediów w tej farsie jest szczególnie irytująca. Badanie z 2023 roku przeprowadzone przez Kurdish Peace Institute wykazało, że anglojęzyczne media poruszają temat Kurdów „co najwyżej sporadycznie” — zazwyczaj wtedy, gdy ich losy splatają się z szerszymi wydarzeniami, jak walka z ISIS czy decyzje USA. Sprawa palestyńska natomiast nieustannie gości na pierwszych stronach, w hashtagach i na protestach uniwersyteckich — z niezawodnością szwajcarskiego zegarka.


ONZ przyjęła dziesiątki rezolucji o samostanowieniu Palestyńczyków — ani jednej w sprawie Kurdów. Liga Arabska i Organizacja Współpracy Islamskiej, tak głośne w sprawie Palestyny, milczały podczas masakry w Halabdży. Można by niemal podziwiać tę hipokryzję — gdyby nie rodziła prawdziwej śmierci.


Los Kurdów to bolesne przypomnienie, że sprawiedliwość międzynarodowa to ustawiona gra — grana przez tych, którzy mają najgłośniejsze megafony i najwygodniejsze ofiary. Kurdowie mają mocniejsze podstawy do państwowości, wyższe argumenty moralne i udokumentowany wkład w globalną stabilność.


A mimo to są zdradzani przez sojuszników, marginalizowani przez media, ignorowani przez obrońców praw człowieka, którzy dostają spazmów w obronie spraw znacznie mniej zasadnych. Jak pisał Hitchens: „Prawdziwa radykalność naszych czasów będzie pochodzić od tych, którzy powiedzą to, co wszyscy wiedzą, ale o czym nikt nie mówi.” Kurdowie są tą prawdą — narodem, którego odporność zawstydza wybiórcze oburzenie świata.
Jeśli jest nadzieja — tkwi ona w ich niezłomnym duchu. Przetrwali ludobójstwo, wysiedlenia, zdrady, a jednak wciąż mówią swoim językiem, tańczą swoje tańce i domagają się miejsca pod słońcem.


Na tym spotkaniu Tafsik, gdy kurdyjscy tancerze wirowali, a muzyka sięgała zenitu — widziałem ludzi, którzy nie dali się złamać. Ich radość była aktem oporu wobec okrucieństw historii. Może kiedyś świat przestanie udawać, że nie istnieją.


A do tego czasu — gdy znów usłyszysz kogoś rozprawiającego o „sprawiedliwości” na Bliskim Wschodzie, zapytaj go o Kurdów. Zobaczysz, jak zacznie się wiercić, zmieniać temat albo patrzeć w pustkę swojej niewiedzy. Gdyby celem rzeczywiście była sprawiedliwość — Kurdowie już mieliby własne państwo. I świat byłby dzięki temu lepszym miejscem.


Tytuł oryginału: The Kurds: A Forgotten People in a World Drunk on Selective OutrageThey Deserve Their Own State.

Freedom To Offend, 24 czerwca 2025

Tłumaczenie ChatGPT and me.


Paul Finlayson
kanadyjski nauczyciel akademicki, wykładowca marketingu na University of Guelph-Humber, od listopada 2023 roku zawieszony w związku z zarzutem uporczywego dementowania kłamstw o Izraelu. Nie jest Żydem, gdyby ktoś pytał..