Dwadzieścia lat amerykańskiej głupoty sprawiły, że atak Izraela na Iran stał się konieczny


Jonathan S. Tobin 2025-06-14

W piątek nad ranem niektóre apartamentowce w Teheranie zostały uszkodzone. Czasem zniszczeniu ulegało mieszkanie generała, a czasem uczonego. Szczególnie ucierpiała dzielnica Halati, co mieszkańców innych dzielnic irańskiej stolicy dziwnie ucieszyło.
W piątek nad ranem niektóre apartamentowce w Teheranie zostały uszkodzone. Czasem zniszczeniu ulegało mieszkanie generała, a czasem uczonego. Szczególnie ucierpiała dzielnica Halati, co mieszkańców innych dzielnic irańskiej stolicy dziwnie ucieszyło.

Bush bagatelizował, Obama i Biden ugłaskiwali, Trump w drugiej kadencji grał na korzyść Teheranu, opóźniając decyzję bezskutecznymi działaniami dyplomatycznymi, nie pozostawiając Netanjahu innego wyboru, jak tylko działać.

Podobnie jak wiele, jeśli nie większość wojen, konflikt między Izraelem a Iranem nie musiał się wydarzyć, a już na pewno nie w ten sposób. Jednak wina za trwające obecnie działania wojenne nie leży po stronie kierowanego przez premiera Benjamina Netanjahu rządu Izraela, który nakazał izraelskim siłom powietrznym przeprowadzenie prewencyjnego ataku na irańskie cele nuklearne wczesnym rankiem 13 czerwca.

 


Nie tak będą to relacjonować międzynarodowe media, jak również liberalne, tradycyjne serwisy informacyjne w Stanach Zjednoczonych. Te same źródła, które demonizowały wysiłki Jerozolimy zmierzające do zlikwidowania terrorystów z Hamasu, którzy 7 października 2023 r. niewyobrażalnymi okrucieństwami rozpoczęli wojnę w Strefie Gazy, zrzucą całą winę na Netanjahu i Izraelczyków. Będą go krytykować za to, że nie czekał, by zobaczyć, czy wysiłki prezydenta Donalda Trumpa w zakresie dyplomacji mogą się powieść i zapewnić, że Iran nie zdobędzie broni jądrowej.

Głosy „przebudzonej prawicy”, takie jak Tuckera Carlsona, niewątpliwie powtórzą swoje oburzające apologie reżimu islamistycznego, w których fałszywie twierdzili, że Teheran nie pracował nad bombą. Prawdopodobnie przywołają znane antysemickie oszczerstwa o próbach Jerozolimy wciągnięcia Stanów Zjednoczonych w niepotrzebną wojnę wbrew interesom Ameryki.

A lewicowe media izraelskie i diaspory żydowskiej prawdopodobnie powtórzą niektóre z tych oskarżeń. Oskarżą Netanjahu o działanie z powodów politycznych lub o lekkomyślne wywoływanie wojny, o rozpoczęcie kolejnej pożogi, zanim jego koalicja w końcu się rozpadnie.

Nie obwiniajmy Netanjahu

Ci, którzy twierdzą, że nie musiało dojść do takich wydarzeń, mają rację, ale mylą się co do tego, kto ponosi główną odpowiedzialność za zniszczenia i ofiary śmiertelne w Iranie, a także za wszelkie szkody wyrządzone Izraelowi w wyniku działań odwetowych reżimu, czy to w postaci ataków rakietowych na terytorium Żydów, czy też ataków terrorystycznych przeprowadzanych przez jego najemne milicje w całym regionie.

Chociaż to Netanjahu wydał rozkaz uderzenia w Iran, prawdziwą winę za toczącą się obecnie wojnę ponosi strona, która obecnie stoi z boku: Stany Zjednoczone.

Wszyscy czterej ostatni prezydenci USA odegrali decydującą rolę w doprowadzeniu do punktu, w którym Izrael nie miał innego wyboru, jak zaryzykować militarne działania, by nie dopuścić do zrealizowania nuklearnych ambicji Teheranu. Gdyby Waszyngton podjął zdecydowane działania w dowolnym momencie w ciągu ostatnich 20 lat, aby poradzić sobie z zagrożeniem ze strony Iranu, nie pozostawiono by Netanjahu i Izraelowi brudnej roboty, której przywódcy świata zachodniego nie byli gotowi wykonać. W rzeczywistości działania Izraela bronią nie tylko samego Izraela, ale bronią cały świat przed sytuacją, w jakiej reżim terrorystyczny dysponuje bronią nuklearną.

Problem pojawił się po raz pierwszy podczas kadencji prezydenta George’a W. Busha.

Ówczesny premier Izraela Ariel Szaron doradzał Bushowi, aby nie dokonywał inwazji na Irak w 2003 r., ale skupił się na Iranie. Słusznie rozumiał, że islamistyczny rząd w Teheranie stanowił o wiele większe długoterminowe zagrożenie zarówno dla Zachodu, jak i Izraela niż niewątpliwie okropny reżim Saddama Husajna w Bagdadzie. Pozbycie się Saddama było dobrą rzeczą, ale niezamierzonym skutkiem upadku Iraku było niepomierne wzmocnienie Iranu.

W czasie drugiej kadencji Busha, kiedy Szaron po udarze zszedł już ze sceny politycznej, Bush był zbyt zajęty katastrofą w Iraku, by poświęcać uwagę i kapitał polityczny potrzebny do zajęcia się zagrożeniem ze strony Iranu, które wolał zbagatelizować.

Ustępstwa Obamy

Następcą Busha został prezydent Barack Obama, który objął urząd z wielką ideą, znacznie gorszą niż obsesja Busha na punkcie obalenia Saddama.

Obama chciał zbliżenia z islamistami, zupełnie nie rozumiejąc konieczności zatrzymania irańskich dążeń do uzyskania broni jądrowej i hegemonii nad Bliskim Wschodem, co mogli Iranowi zapewnić sojusznicy w Syrii, Libanie i podzielonym Iraku. Amerykański prezydent przekonany, że Ameryka i Zachód skrzywdzili świat muzułmański i że jeśli tylko przeprosi, a następnie go udobrucha, wszystkie problemy Ameryki w regionie zostaną rozwiązane.

Oznaczało to większy „rozziew” między Stanami Zjednoczonymi a Izraelem, co do którego Obama miał (w najlepszym razie) ambiwalentny stosunek. Tak więc, gdy premier Benjamin Netanjahu rozpoczął kampanię na rzecz międzynarodowego wysiłku w celu zatrzymania irańskiego programu nuklearnego, wywoływało to wyłącznie sprzeciw w kręgach Obamy w Waszyngtonie.

Izrael mógł zaatakować Iran podczas pierwszej kadencji Obamy, kiedy mułłowie byli jeszcze dalecy od posiadania broni nuklearnej. Waszyngton nie tylko powiedział „nie”, ale także pomógł wpłynąć na izraelski establishment obronny i wywiadowczy, aby skutecznie zawetować pomysł Netanjahu dotyczący prewencyjnego ataku.

To, co nastąpiło potem, było jedną z najgorszych gaf w historii amerykańskiej polityki zagranicznej. Po niechętnym wyrażeniu zgody na sankcje wobec Iranu i przy wsparciu większości społeczności międzynarodowej, Obama i John Kerry, jego drugi sekretarz stanu, postanowili zrezygnować z wszystkich możliwości nacisku i ustąpić praktycznie wobec każdego żądania Iranu w negocjacjach, które zainicjowali za plecami państwa żydowskiego.

Rezultatem było to, co stało się porozumieniem nuklearnym z Iranem z 2015 r. — sztandarowym „osiągnięciem” Obamy w polityce zagranicznej. Nie tylko legitymizowało ono irański program nuklearny, ale także nałożyło takie ograniczenia na wzbogacanie uranu, które dawały się z łatwością omijać. Co gorsza, jego postanowienia o wygaśnięciu gwarantowały, że Iran ostatecznie uzyska broń jądrową do końca lat dwudziestych XXI wieku. Na dodatek złagodzone sankcje i miliardy przekazane Teheranowi w dotychczas zamrożonych funduszach wzbogaciły i zachęciły reżim do eskalacji działań jako wiodącego na świecie państwowego sponsora terroryzmu. Umożliwiło to wzmocnienie Hezbollahu w Libanie, Hutich w Jemenie i, co najważniejsze, Hamasu w Strefie Gazy, czyniąc Obamę pośrednio odpowiedzialnym (wśród wielu innych, którzy również ponoszą winę) za zapoczątkowanie łańcucha wydarzeń, które doprowadziły do horrorów z 7 października.

„Maksymalna presja”

Jest zasługą następcy Obamy, prezydenta Donalda Trumpa, że zrozumiał, że umowa z Iranem była fiaskiem. Ale jak to było w przypadku wielu jego słusznych decyzji w polityce zagranicznej, zajęło mu trochę czasu, zanim coś z tym zrobił. Trump, nowicjusz w kwestiach rządzenia i hamowany przez członków gabinetu  z mentalnością establishmentu, a także zajęty przez mistyfikację o jego rzekomej zmowie z Rosją, która paraliżowało jego pracę, potrzebował ponad roku od objęcia urzędu, aby wycofać się z umowy nuklearnej.

To było coś, co amerykański prezydent prędzej czy później musiałby zrobić, żeby zapobiec zdobyciu przez Iran broni nuklearnej, co umożliwiały lekkomyślne postanowienia umowy. I Trump kontynuował kampanię „maksymalnej presji”, która — gdyby została rozpoczęta wcześniej, lub co ważniejsze, gdyby była kontynuowana po jego pierwszej kadencji — mogłaby rzucić Irańczyków na kolana i ewentualnie doprowadzić do prawdziwego porozumienia nuklearnego, które mogłoby zapobiec powstaniu irańskiej broni nuklearnej.

Po porażce Trumpa w wyborach w 2020 r., prezydent Joe Biden bardzo chciał przywrócić umowę Obamy. Pomimo jego szczerych zalotów, Irańczycy doszli do punktu, w którym wiedzieli, że dzięki oszustwom w sprawie umowy Obamy i nieudolności międzynarodowego monitorowania, mogą zdobyć broń jądrową bez wznawiania rozmów dyplomatycznych.

Przez cały ten okres amerykańskie dyktaty i naciski zasadniczo uniemożliwiały Izraelowi samodzielne powstrzymanie Iranu, mimo wyraźnych dowodów na to, że zbliżał się coraz bardziej do potencjału nuklearnego. Prawdą jest również, że Izraelczycy rozumieli, że najlepszym planem radzenia sobie z zagrożeniem ze strony Teheranu byłoby zaangażowanie sił amerykańskich w ataku na irańskie obiekty nuklearne. Jednak czekanie, aż Ameryka obudzi się i zrozumie, że Iran z pewnością będzie miał tę broń, jeśli świat będzie bezczynny i/lub obojętny na zagrożenie, trwało tak długo, że Jerozolima zrozumiała, że jeśli sami Izraelczycy nic nie zrobią z tym problemem, nikt tego nie zrobi.

Stało się to jeszcze bardziej oczywiste po powrocie Trumpa do Białego Domu po jego zwycięstwie w wyborach prezydenckich w 2024 r.

Administracja Trumpa za jego drugiej kadencji jest bardziej skupiona i celowa niż jego pierwsza próba prezydentury. Jednak wraz z doświadczeniem, jakie zdobył dzięki triumfom i porażkom swojej pierwszej kadencji, pojawiło się jeszcze głębsze przekonanie, że jego główną misją w polityce zagranicznej jest unikanie wszczynania wojen i kończenie wszelkich konfliktów, w które Stany Zjednoczone były uwikłane, bezpośrednio lub pośrednio. Obejmowało to konflikt Ukraina-Rosja, a także walkę Izraela z terrorystami reprezentującymi irańskie interesy w Strefie Gazy i gdzie indziej.

Dyplomatyczne ociąganie się Trumpa

Chociaż Trump był bardzo surowy wobec Iranu podczas swojej pierwszej kadencji, w pierwszych miesiącach drugiej kadencji wypuścił niedoświadczonego Steve'a Witkoffa na Bliski Wschód jako swojego regionalnego wysłannika. Witkoff jest prawdopodobnie skompromitowany przez powiązania biznesowe z Katarem, sojusznikiem Iranu i Hamasu. Czasami wydawał się zdecydowany na powtórzenie wszystkich błędów popełnionych przez Obamę i Kerry'ego w sprawie Iranu i czasami brzmiał, jakby on również prowadził negocjacje o taką samą umowę, która pozwoli Teheranowi zachować program nuklearny i wzbogacać uran. Ponadto nie udało mu się zmusić Iranu do zaprzestania finansowania terroryzmu.

Możliwe, że Trump, który odróżnia dobrą umowę od złej, nigdy nie zgodziłby się na kolejne ugłaskanie Teheranu. Mimo to jego decyzja o podwojeniu wysiłków dyplomatycznych nie była po prostu błędna, ale wydawała się zapewniać fatalne opóźnienie każdej próby użycia siły w celu powstrzymania Iranu, gdyby, co było prawdopodobne, negocjacje nie osiągnęły celu.

Izrael w dużej mierze zniszczył obronę powietrzną Iranu w 2024 r. po tym, jak reżim islamistyczny wystrzelił rakiety przeciwko państwu żydowskiemu w ramach pomocy Hamasowi. W tym czasie Biden zabronił Netanjahu atakowania celów nuklearnych. Izraelczycy, uzależnieni od amerykańskiej pomocy wojskowej, by móc kontynuować wojnę z Hamasem, spełnili to żądanie. Zniszczenie obrony powietrznej Iranu nie naruszało bezpośrednio prośby Bidena, chociaż ją omijało. Ale dało również możliwość ataku na irańskie obiekty nuklearne, które były praktycznie bez obrony, dopóki sojusznik Teheranu, Rosja, nie pomógł im odbudować jej za pomocą nowego systemu.

Trump, jak zwykle zaślepiony ideą, że jest najlepszym negocjatorem i mediatorem pokoju, nalegał, aby Izrael nie podejmował żadnych działań, jak długo on prowadzi swoje daremne zagrywki dyplomatyczne.

Izrael nie miał wyboru

Ostatecznie Netanjahu zdecydował, że musi zaryzykować obrażenie Trumpa, aby nie stracić okazji, która może się zdarzyć raz na pokolenie, i zadać śmiertelny cios nuklearnym ambicjom Iranu. Dalsze opóźnienia w działaniu mogłyby doprowadzić do sytuacji, w której rozwiązanie militarne nie byłoby już możliwe.

Nie wiemy jeszcze, jak skuteczne będą wysiłki Izraela ani jaką formę może przyjąć odwet Iranu. Niemniej, pomysł, że Izrael lub Zachód powinni nadal unikać konieczności działania z powodu tego, co islamiści mogą zrobić w odpowiedzi, byłby kolejnym błędem.

Równie niepewne jest, jak Trump zareaguje na odmowę Netanjahu pójścia za jego radą. Miejmy nadzieję, że dojdzie do wniosku, że premier nie tylko miał rację, ale że robiąc to, wyrządził przysługę Zachodowi, jak również swojemu krajowi.

Jedno, co wiemy, to to, że wydarzenia z czerwca 2025 r. nie były spowodowanie dążeniem Netanjahu do konfliktu. Jeśli już, to był on tak ostrożny i niechętny do użycia siły przeciwko Iranowi, jak na wszystkich innych frontach, dopóki 7 października nie zmusił go do wojny.

W rzeczywistości, to czterech amerykańskich prezydentów, którzy z takiego lub innego powodu wybrali lawirowanie lub ugłaskiwanie Iranu w ciągu ostatnich dwudziestu lat, doprowadziło do tego momentu. Gdyby Stany Zjednoczone podjęły zdecydowane działania przeciwko Iranowi w dowolnym momencie w tym okresie, zwłaszcza w latach Busha i Obamy, jest prawdopodobne, że irańską broń nuklearną można było powstrzymać na zawsze. I można to było zrobić bez znaczącego ryzyka dla Stanów Zjednoczonych lub ich sojuszników, mimo fałszywych ostrzeżeń Obamy i Tuckera Carlsona, że jedynym wyborem jest wojna lub ugłaskiwanie.

Ostatecznie to ci czterej prezydenci i ich nieudana, głupia lub niezdecydowana polityka nie pozostawiły Netanjahu innego wyboru, jak tylko działać, zanim Iran dotrze do progu nuklearnego i wejdzie w posiadanie bomb atomowych, z nieprzewidywalnymi i potencjalnie katastrofalnymi konsekwencjami dla Izraela i świata. Niezależnie od tego, czy popierasz, czy sprzeciwiasz się Netanjahu, konieczne jest uznanie, że jego decyzja o działaniu nie dotyczyła długowieczności jego rządu ani jego perspektyw politycznych, ale przetrwania i bezpieczeństwa państwa Izrael, a także Zachodu. Rozsądni obserwatorzy mogą tylko mieć nadzieję, że 13 czerwca 2025 r. nie było już zbyt późno.


Link do oryginału: https://www.jns.org/two-decades-of-american-folly-made-israels-iran-strike-necessary/

JNS Org., 13 czerwca 2025

Tłumaczenie: Małgorzata Koraszewska


Jonathan Tobin
 jest redaktorem naczelnym JNS.