Izrael nie może wygrać tej wojny, jeśli nie mówi kim jest wróg


Yonatan Daon 2025-06-19


To nie jest po prostu wojna z Hamasem. To jest wojna z "Palestyną".

Pamiętam popularny w izraelskich wiadomościach klip z 2017 r., z kolejnej izraelskiej operacji militarnej będącej odpowiedzią na ataki Hamasu z Gazy. (Straciłem rachubę, ile ich było).


W panelu zasiadł Moshe Feiglin, były poseł Knesetu, i Giora Inbar, były generał brygady w IDF. Feiglin zadał proste pytanie: „Kto jest wrogiem: Hamas czy tunele?”


Inbar nie wahał się. „Tunele” – powiedział.


I to była informacja: cały wysiłek wojenny sprowadzony do problemu infrastruktury. Nie wróg, nie ideologia, nawet nie ludzie — ale beton i pręty zbrojeniowe. Najwyraźniej nie byliśmy w stanie wojny z Gazą. Byliśmy w stanie wojny z projektem budowlanym.


Tak zwane „pukanie w dach”, „doktryna”, formalnie przyjęta przez Siły Obronne Izraela w 2009 r., jest najwyraźniejszym przykładem tego, jak Izrael walczy z czymś innym niż z społeczeństwem Gazy.


Gdy Izrael ustali, że w obiekcie będącym celem militarnym mogą znajdować się „niezaangażowani cywile”, IDF dzwoni do mieszkańców budynku. Samoloty zrzucają ulotki. Czasami rzucają nawet małą atrapę pocisku na dach jako ostrzeżenie. Wszystko to robi się po to, by dać ludziom czas na ewakuację, kosztem utraty elementu zaskoczenia. W wielu przypadkach dowódcy IDF odwoływali atak. Innymi słowy, Izrael nie atakuje wroga. Planuje atak, jakby wojna była projektem rozbiórki miejskiej.


To nie jest moralna wojna. To moralna ślepota, odmowa rozpoznania, kim jest wróg. Strategia wojenna Izraela traktuje Gazę nie jako wroga, ale jako zbiór budynków z kilkoma złymi lokatorami. To nie jest walka z kulturą; to spór o uprządkowanie stoiska, na którym jest kilka „zgniłych jabłek”.


Można by pomyśleć, że to złudzenie umarło 7 października. Można by pomyśleć, że po tym, jak tysiące mieszkańców Gazy przekroczyło granicę — przypadkowi cywile, milicje, Hamas, Palestyński Islamski Dżihad, Ludowy Front Wyzwolenia Palestyny, wszyscy podobni do siebie — i wymordowali naszych ludzi, spalili nasze domy i transmitowali swoją radość na żywo w mediach społecznościowych, Izrael w końcu będzie skłonny nazwać mieszkańców Gazy wrogiem.


Ale nie, nadal jesteśmy zajęci rozdzielaniem włosa na czworo, niczym w skeczu Monty Pythona, dyskutując, czy to Ludowy Front Palestyny, czy Palestyński Front Ludowy pociągnął za spust, jakby dla zabitego miało to jakiekolwiek znaczenie.


Nawet 6-latka mogła dostrzec rzeczywistość, której nasi przywódcy wahali się przyznać. Po masakrze 7 października mała Romy, która widziała brutalne morderstwo swoich rodziców dokonane przez palestyńskich terrorystów, zapytała swojego wybawcę: „Czy jesteś z Izraela?”. To pytanie nie dotyczyło geografii; dotyczyło zaufania, bezpieczeństwa i desperackiej potrzeby odróżnienia przyjaciela od wroga w świecie wywróconym do góry nogami.


Już od pierwszych dni wojny powtarzano w kółko: „Hamas to ISIS”. Rzecznicy izraelscy powtarzali to jak mantrę, jakby głównym zadaniem nie było zniszczenie wroga, ale zmiana jego marki. Pamiętam, jak nasze media świętowały to porównanie, jak to rzekomo było strategiczne „zwycięstwo” Hasbary „To wielki wstyd dla strony palestyńskiej – powiedzieli. - To rozbija ich sojusze. To sprawia, że Zachód staje po naszej stronie”.


Pewnie nawet nie pamiętasz tej kampanii, prawda?


To mówi wszystko o tym, jak dobrze to działało. To miało być przełomowe wydarzenie w Hasbarze, nasz pewniak. Zniknęło bez śladu. Taki jest okres przydatności komunikatów zbudowanych na unikaniu prawdy. Jakby celem wojny było współczucie. Jakby zachodni dyskomfort był miarą zwycięstwa.


Czego nie widzieli i nadal nie chcą zobaczyć, to że porównanie Hamasu i ISIS to nie tylko porażka. To odwracanie uwagi. Podtrzymuje i wzmacnia centralne kłamstwo — że to wojna przeciwko konkretnej frakcji politycznej, a nie zindoktrynowanej populacji.


Ten esej dotyczy ceny tego kłamstwa. Kłamstwa, które kierowało każdą izraelską kampanią od czasu jednostronnego wycofania się Izraela z Gazy w 2005 r. Kłamstwa tak niebezpiecznego, tak zakorzenionego, że nawet po naszej największej narodowej traumie nadal odmawiamy porzucenia go.


Przywiązujemy się do tego jak do narkotyku, wstrzykując to do każdego komunikatu prasowego, każdego uzasadnienia i każdego przemówienia, nawet po 7 października. Nawet po masakrach w kibucach, po rzezi na festiwalu muzycznym Nova, po niewypowiedzianych okropnościach tamtego dnia, wciąż nie porzuciliśmy go.


A to dlatego, że to nie jest tylko błąd strategiczny. To nie jest tylko porażka PR. To jest moralny upadek — odmowa identyfikowania zła jako zła i bronienia dobra bez przepraszania. Taki jest koszt unikania prawdy.


Zanim zaczniemy mówić o Gazie, musimy mówić o sobie i musimy mówić szczerze: Izrael stworzył ten koszmar. Nie w sposób, w jaki twierdzą nasi wrogowie, nie przez oblężenie, głód i/lub okupację, ale w o wiele bardziej niszczycielskim, cywilizacyjnym sensie. Zalegitymizowaliśmy go. Umocniliśmy go. Uścisnęliśmy dłoń śmierci i nazwaliśmy to pokojem.


Był kiedyś czas, przed porozumieniami z Oslo z lat 90., przed wieloletnim palestyńskim przywódcą (i megaterrorystą) Jaserem Arafatem, kiedy Gaza, choć niespokojna, była stosunkowo cicha. Żadnej utopii, ale też żadnego piekła. Izrael zarządzał nią bezpośrednio. Mieszkańcy Gazy mogli pracować w Izraelu, a wielu Izraelczyków robiłoby zakupy w Gazie. Mieszkańcy Gazy mogli budować życie. Nie głosowali na reżimy terrorystyczne. Przemoc była prawdziwa, ale dało się ją powstrzymać.


Wtedy przyszli marzyciele i dyplomaci. Architekci pokoju. Budowniczy iluzji. Dali nam Porozumienia z Oslo w 1993 r. Sprowadzili Arafata z wygnania i dali mu ziemię, broń i chwałę. Powiedzieli nam, że Palestyńczycy muszą sami się rządzić. Więc pozwoliliśmy im.


I co z tym zrobili?


Zbudowali „Palestynę”. Nie wyimaginowany „Singapur Bliskiego Wschodu”, ale prawdziwą „Palestynę” — tę, który ich ruch zawsze obiecywał. Państwo, które nie jest oparte na  wolności, ale na nienawiści. Nie na sprawiedliwości, ale na praktykowaniu dżihadu. Państwo zbudowane nie na marzeniu o życiu, ale na kulcie śmierci.


To nie była zdrada sprawy palestyńskiej. To było jej spełnienie.


W 2005 roku wyrzuciliśmy Izraelczyków z ich domów w Gazie. Pozostawiliśmy stojące synagogi, nienaruszone szklarnie. Daliśmy im szansę, choćby niewielką, że wybiorą inną drogę. Nie wybrali. Wybrali Hamas. Wybrali rakiety. Wybrali tunele. Wybrali 7 października.


Powinniśmy byli wiedzieć. Powinniśmy byli stać twardo. Powinniśmy byli ich zasymilować, tak jak zrobiliśmy to z Arabami z Hajfy, Nazaretu i Jaffy, którzy żyją pod izraelską suwerennością z równymi prawami i względnym pokojem. Zamiast tego zostawiliśmy Gazę wilkom, a robiąc to, porzuciliśmy ludzi, którzy mogliby być czymś lepszym.


Gaza to nie tylko pas ziemi. To pierwszy prawdziwy wyraz palestyńskiego marzenia: samorządny, Judenrein i uzbrojony. A to, co zbudowali, nie było krajem; to było 7 października. Izrael stworzył warunki, ale koszmar, który zbudowali sami, jest ich koszmarem.


Dzieci z Gazy szkolą się w posługiwaniu się bronią w Strefie Gazy latem 2021 r. (zdjęcie: Hamas)
Dzieci z Gazy szkolą się w posługiwaniu się bronią w Strefie Gazy latem 2021 r. (zdjęcie: Hamas)

 Nie ma na Ziemi reżimu, który cieszyłby się większą pobłażliwością ze strony świata niż reżim w Gazie.


Jest to jedna z najbrutalniejszych dyktatur na świecie, w której nie ma żadnych praw obywatelskich, żadnych praw jednostki, rządów prawa ani ochrony kobiet, mężczyzn, gejów, niemuzułmanów i ateistów.


To totalitarne państwo religijne, na które jego ludność głosowała, które celebrowała i które podtrzymywała. Otrzymało wyzwanie tylko raz, od Fatahu (który rządzi Autonomią Palestyńską), rywalizującego gangu, który podziela tę samą ludobójczą ideologię i teraz rządzi własnym małym anarchicznym państwem w Judei i Samarii (znanym również jako Zachodni Brzeg).


Pozostałe frakcje Gazy to gałęzie tego samego trującego drzewa: islamiści, komuniści lub jedni i drudzy. W Gazie nie ma klasycznych liberałów. Nie ma kapitalistów. Nie ma sprzeciwiającej się opozycji. Jest tylko szereg kultów śmierci rywalizujących o władzę i sympatię Zachodu.


7 października nie był aktem grupy łotrów. To był wybuch kulturowy. Pogromów nie dokonywali wyłącznie komandosi Hamasu; dołączyli do nich cywile ze wszystkich środowisk. Napastnicy pochodzili ze wszystkich środowisk, ale wszyscy pochodzili z jednego miejsca, a to miejsce celebrowało ich działania. Filmowali się. Plądrowali. Brali zakładników. Wiwatowali.


Nawet teraz nie ma wiarygodnych doniesień o znaczącej liczbie Gazańczyków buntujących się, potępiających lub nawet próbujących uratować choćby jednego zakładnika. Wręcz przeciwnie, nagrania pokazują świętowanie i współudział.


A jedyną rzeczą, która ich wszystkich łączy, nie jest frakcja, lecz flaga.


Przybyli z gazańskiego państwa „Palestyny” i mordowali Izraelczyków w imię tej tożsamości. Nawet komandosi Hamasu mieli palestyńską flagę na piersiach, nie zieloną flagę Hamasu, ale czerwoną, czarną, białą i zieloną flagę palestyńskiej sprawy. Nie byli to dżihadyści kontra cywile. To było społeczeństwo zjednoczone pod jednym symbolem, jednym marzeniem: unicestwienia Żydów.


I jak każdy pasożyt ideologiczny, to społeczeństwo żyje z tego, czego nie jest w stanie stworzyć. Szpitale, dzielnice, szkoły — wiele z nich nosi nazwy zagranicznych darczyńców. Ponieważ Gaza jest zasadniczo pasożytniczym społeczeństwem, nie produkuje niczego poza tunelami, rakietami, propagandą i śmiercią. Jej największym narodowym eksportem są roszczenia. Jej gospodarka opiera się na zagranicznym poczuciu winy. Produkuje ofiary w taki sposób, w jaki tyranie produkują medale. Jest kleptokracją finansowaną przez humanitarnych masochistów.


Wychowują swoje dzieci nie z nadzieją, ale z nienawiścią — nie do budowania przyszłości, ale do zniszczenia (żydowskiego) narodu. Od najmłodszych lat dzieci dostają pistolety-zabawki i uczą się pieśni o męczennikach. Ich bohaterami są mordercy. Ich kołysanki to pieśni nawołujące do rzezi. To nie jest edukacja. To indoktrynacja do sadyzmu.


Dlaczego nie wyjechać? Tysiące już to zrobiły. Co roku mieszkańcy Gazy przekupują egipskich urzędników, aby pozwolili im uciec. To trudne, ale nie niemożliwe. Mimo to masy zostają. Zakładają rodziny. Przekazują kulturę. I nazywają to godnością.


Tak, to jest tragiczne urodzić się w takiej kulturze. Ale w pewnym momencie tragedia staje się wyborem. Jeśli sprowadzisz dziecko do Gazy i wychowasz je w tym kulcie śmierci, to nie, nie jesteś niewinny. Jesteś współwinny jego śmierci.


To rozdziera serce. Nie sprawia mi przyjemności pisanie tego. Nie jest triumfem sumienia, gdy mówimy, że ludzie wychowani w tej kulturze są współwinni jej zbrodni. To tragedia — tragedia, na którą Izrael pozwolił. Oglądaliśmy, jak zatruwano całe pokolenie, i mówiliśmy sobie, że to tylko polityka.


Ale po 7 października iluzje są luksusem, na który nie możemy sobie pozwolić. Nie można pozwolić, by tak było dalej.


To nie jest wezwanie do niekończącego się rozlewu krwi ani rzezi jak popadnie. Wojna jest sposobem zmuszenia wroga do poddania się, a ofiary cywilne są tragicznym, ale często koniecznym kosztem pokonania zakorzenionego, totalitarnego wroga, zwłaszcza takiego, który celowo ukrywa się w szkołach i szpitalach. Najszybszą drogą do pokoju jest bunt. Poddanie się. Informacje. Wydajcie zabójców. Odrzućcie kłamstwa. Pomóżcie zdemontować kult śmierci, który pożera wasze dzieci. Zróbcie to nie tylko dla nas; zróbcie to dla siebie.


Do tego czasu tę wojnę trzeba toczyć — i wygrać.


Ponieważ pokój nie przyjdzie z powściągliwości; przyjdzie tylko wtedy, gdy zło zostanie nazwane, ujawnione i pokonane. Nie zarządzane. Nie negocjowane. Pokonane.


Prezydent Izraela Isaac Herzog trzyma arabską wersję Mein Kampf Hitlera znalezioną przy ciele Palestyńczyka w Strefie Gazy. (zdjęcie: Rezydencja Prezydenta)
Prezydent Izraela Isaac Herzog trzyma arabską wersję Mein Kampf Hitlera znalezioną przy ciele Palestyńczyka w Strefie Gazy. (zdjęcie: Rezydencja Prezydenta)

 

Gazańczycy nie są skazani metafizycznie na zagładę. Nie są więźniami losu ani wiecznymi ofiarami historii. Są mężczyznami i kobietami, istotami ludzkimi z umysłami, wartościami i wolną wolą. I dokonali wyboru.


Przytłaczająca ich większość głosowała na Hamas. Nie raz, ale w sondażu za sondażem, rok po roku. Świętują 7 października paradami, słodyczami i piosenkami. Wychowują swoje dzieci nie po to, by marzyły o zostaniu przedsiębiorcami, ale by umierały w imię ludobójstwa. Partie, które zajęły dalsze miejsca, nie są lepsze — Fatah, Palestyński Islamski Dżihad, Ludowy Front Wyzwolenia Palestyny — każda z nich to inna maska tego samego kultu śmierci.


To nie jest tragiczna porażka demokracji. To logiczny wynik, gdy społeczeństwo czci śmierć. Gaza nie jest pod okupacją. To społeczeństwo, które finansuje, zasila, daje schronienie i uświęca terror. To nie jest margines. To nie jest frakcja. To kultura.


I tu następuje wielka inwersja: pociąganie ich do odpowiedzialności nie oznacza ich odczłowieczenia; wręcz przeciwnie.


Chodzi o uznanie ich sprawczości, ich moralnej odpowiedzialności i ich zdolności do lepszego zachowania. Chodzi o danie im jedynej drogi do rozwoju: możliwości rozpoznania winy. Tylko wtedy możliwe jest odkupienie. Ale jeśli będziemy powtarzać mieszkańcom Gazy, że są wiecznymi ofiarami, jak mogą kiedykolwiek się rozwinąć? Nie możesz odczuwać skruchy za zbrodnię, której nie wolno ci przyznać. To nie jest współczucie. To jest moralne uwięzienie.


To infantylizacja Gazy przez Zachód i Izrael jest prawdziwie rasistowska — idea, że Palestyńczyków nie można oceniać według tych samych standardów moralnych, co innych ludzi, że są skazani na przemoc, nigdy nie można ich osądzać, a jedynie można się nad nimi litować. To nie jest współczucie. To jest pogarda.


Odpowiedzialność nie jest karą. Jest godnością. Powiedzieć: „Wybrałeś to. Mogłeś wybrać inaczej”. Powiedzieć: „Nie jesteś zwierzęciem. Jesteś człowiekiem. Więc postępuj jak człowiek”.


I tak, kultury mogą się zmieniać. Niemcy się zmieniły, Japonia się zmieniła — nie przez rozpieszczanie, ale przez porażkę. Gaza też mogła się zmienić. Ale Izrael nigdy tego nie żądał.


Co gorsza, traktował nienawiść Gazy nie jako zagrożenie, ale jako narzędzie. Niech Hamas rządzi Gazą. Niech Autonomia Palestyńska rządzi Zachodnim Brzegiem. Podzielony wróg. Równowaga terroru. Przydatny impas.


To było cyniczne. To było złe. Ponieważ to, na co pozwolił Izrael, nie było rywalizującym reżimem; to był kult śmierci. Kultura, która pewnego dnia wybuchła przez granicę ogniem, nożami i kamerami. I czyniąc to, Izrael dał światu idealną broń.


Gaza nie jest po prostu państwem upadłym; jest pionkiem, używanym w większej wojnie świata przeciwko Żydom. Pobłażliwość, wyjątkowość, agencje ONZ, rzeki pomocy zagranicznej, nic z tego nie jest używane jako pomoc Gazańczykom. Jest przeznaczone do użycia ich.


Oni nie są kochani. Są trzymani, konserwowani jako żywa skarga, pokazywani jako ofiary, używani jako moralny kij. A Izrael, w swojej słabości, dodał temu kijowi uchwyt.


Nie można wygrać wojny z grupą, jeśli ludzie, którzy ją tworzą, finansują, wychowują, chronią, kształcą i gloryfikują ludobójstwo, są traktowani jako neutralni cywile. Nie można oddzielić ruchu od matek, które śpiewają jego pieśni, szkół, które nauczają jego doktryny, meczetów, które głoszą jego nienawiść, i dzieci, które dorastają marząc o rzezi.


To nie jest wojna z marginalną milicją. To wojna z kulturą — kulturą, która celebruje masowe morderstwa jako boską sprawiedliwość, która uczy swoją młodzież gloryfikacji śmierci i która postrzega życie nie jako coś świętego, ale jako coś, co należy poświęcić dla zniszczenia innych.


Hamas nie jest wyjątkiem. Jest wyrazem, politycznym instrumentem głębszego zepsucia moralnego.


A jeśli Izrael nie potrafi nazwać tej zgnilizny — jeśli nie potrafi powiedzieć głośno, że wróg nie jest tylko flagą, ale światopoglądem — nie może wygrać. Może bombardować budynki. Może zabijać przywódców. Może likwidować tunele. Ale nigdy nie zniszczy tej rzeczy, która stworzyła te rzeczywistość. A to oznacza, że nigdy nie wygra.


Celem wojny nie jest kara. Nie jest zemsta. Nie jest pozowanie w kolejnym programie CNN. Celem wojny jest złamanie woli walki wroga. Zniszczenie nie tylko jego środków, ale i chęci ponownej próby.


A nie możesz złamać woli wroga, którego nazwania odmawiasz.


Link do oryginału: https://www.futureofjewish.com/p/israels-war-cannot-be-won-until-it

Future of Jewish, 6 czerwca 2025

Tłumaczenie: Małgorzata Koraszewska


Yonatan Daon studiuje filozofię.