Nie wszyscy terroryści noszą opaskę dżihadu, niektórzy noszą kefije i torby z nadrukami
Od marksistów w Tokio po radykałów w Waszyngtonie, twarze zmieniły się, ale misja pozostała ta sama: mordować w imię „Palestyny”. Przeszłość nie umarła — zmieniła markę. A teraz maszeruje na kampusach, jest na topie na TikToku i ładuje broń w sercu Waszyngtonu.
53 lata temu, 30 maja 1972 roku, trzech młodych mężczyzn wysiadło z samolotu Air France na lotnisku Lod w Izraelu. Jednak w walizkach nie mieli kostiumów kąpielowych. Zamiast tego przywieźli czeskie karabiny szturmowe Vz. 58 i granaty ręczne w futerałach na skrzypce. Na pierwszy rzut oka wyglądali jak grupa muzyków w drodze na trasę koncertową po Izraelu. Jednak gdy weszli do strefy odbioru bagażu, otworzyli futerały na skrzypce, wyjęli karabiny szturmowe i zaczęli strzelać we wszystkich kierunkach. To była krwawa łaźnia.
Nie byli Palestyńczykami. Nie byli Arabami. Nie byli muzułmanami. Nie krzyczeli „Allahu Akbar”. Byli japońskimi marksistami — schludnymi, spokojnymi i uzbrojonymi po zęby. Członkowie Japońskiej Armii Czerwonej, szkolili się w Ludowym Froncie Wyzwolenia Palestyny (PFLP) w Libanie.
To nie była misja samobójcza — przynajmniej nie do końca. Jeden napastnik zginął kiedy granat wybuchł mu w rękach, drugiego zastrzeliły izraelskie służby bezpieczeństwa. Trzeci, Kozo Okamoto, przeżył i schwytano go, kiedy został ranny.
Ofiary:
- 17 chrześcijańskich pielgrzymów z Portoryko, członków grupy religijnej odwiedzającej Ziemię Świętą
- Jeden obywatel Kanady
- Ośmiu cywilów izraelskich, w tym personel lotniska i osoby postronne
W sumie zamordowano 26 ludzi. Ponad 80 osób zostało rannych, wiele z nich okaleczonych na całe życie.
To nie była religia. To nie był nacjonalizm.
To było coś gorszego: narodziny międzynarodowego kultu terroru, który przekroczył granice, wyznania, a nawet logikę. Był to pierwszy poważny międzynarodowy atak terrorystyczny przeprowadzony przez terrorystów nie-palestyńskich w imię „sprawy palestyńskiej”. Ten sam kult wciąż żyje — i jest głośniejszy niż kiedykolwiek.
Przed sądem Okamoto nie wyraził skruchy. Powiedział, że zrobił to dla „ludu palestyńskiego”. Okamoto został skazany na dożywocie, ale ponad dziesięć lat później — 21 maja 1985 r. — został uwolniony w ramach Porozumienia Dżibrila, wymiany więźniów, w ramach której 1150 palestyńskich i libańskich terrorystów zostało uwolnionych z izraelskich więzień w zamian za trzech izraelskich żołnierzy wziętych do niewoli podczas wojny libańskiej w 1982 r. Wśród uwolnionych więźniów, obok Okamoto, byli funkcjonariusz AP, Dżibril Radżoub, który obecnie pełni funkcję szefa Palestyńskiego Związku Piłki Nożnej i Palestyńskiego Komitetu Olimpijskiego, oraz szejk Ahmed Jassin, duchowny Bractwa Muzułmańskiego, który później został założycielem duchowym Hamasu.
Po uwolnieniu Okamoto przenosił się z Libii do Syrii i ostatecznie osiedlił się w Libanie, gdzie spotkał się z innymi członkami Japońskiej Armii Czerwonej. W 1997 roku on i jego czterech towarzyszy aresztowano w Libanie za używanie fałszywych paszportów. Podczas gdy pozostali zostali deportowani, Liban przyznał Okamoto azyl polityczny, powołując się na jego „opór przeciwko Izraelowi” i „tortury”, których doświadczył w izraelskim więzieniu. Okamoto pozostał w Libanie od tamtej pory — podobno w obozie dla uchodźców w pobliżu Bejrutu. W 2022 roku pojawił się publicznie na ceremonii upamiętniającej 50. rocznicę ataku, składając wieniec na grobach swoich towarzyszy terrorystów i pozując do zdjęć ze zwolennikami LFWP.
Porozumienie Dżibrila było jednym z pierwszych tego typu — i ustanowiło niebezpieczny precedens: terroryści dowiedzieli się, że mogą porywać ludzi i wykorzystywać ich jako karty przetargowe, aby zapewnić sobie uwolnienie. Ta taktyka stała się kamieniem węgielnym palestyńskiego terroryzmu, którego kulminacją jest dziś 251 zakładników wziętych przez Hamas podczas masakry 7 października, z których 58 pozostaje w niewoli ponad 600 dni później.
Przenieśmy się do dnia dzisiejszego.
Radykalny marksista z Chicago udaje się do Waszyngtonu z bronią i z zimną krwią morduje dwoje izraelskich dyplomatów. Dlaczego?
Aby „stanąć po stronie Palestyny”.
Brzmi znajomo?
To nie jest po prostu historia, która się powtarza.
To historia, która rozkwita i paraduje przed celowo ślepym Zachodem.
Elias Rodriguez nie jest muzułmaninem. Nie trenował w Gazie. Nie krzyczał „Allahu Akbar”.
Krzyczał „Wolna, wolna Palestyna”.
Przeprowadził atak terrorystyczny – na amerykańskiej ziemi – ponieważ wierzył w tę samą chorą fantazję, w którą wierzyła Japońska Armia Czerwona: że rozlew krwi w imię „Palestyny” jest rewolucyjną chwałą.
Podobnie jak Okamoto, Elias Rodriguez nie przejmował się tym, czy jego ofiary były Żydami, czy chrześcijanami.
Nauczyliśmy się postrzegać terroryzm jako „problem Bliskiego Wschodu” lub „kwestię islamistyczną”. Ale masakra na lotnisku Lod Airport 53 lata temu udowodniła, że terror dla Palestyny jest otwartą franczyzą. A dziś biznes kwitnie.
Nadal rekrutują. Nadal marzą o tym samym celu: o unicestwieniu Izraela i rozprzestrzenianiu rewolucji przez przemoc. Ale teraz nie potrzebują japońskich partyzantów ani arabskich porywaczy. Mają rozczarowanych studentów. Radykałów z TikToka. Uniwersyteckich piechurów. Faryzeuszy z Zachodu, którzy myślą, że sprawiedliwość społeczna oznacza krew.
Niektórzy terroryści nie noszą opasek dżihadu.
Noszą identyfikatory Ivy League.
Niektórzy nie krzyczą po arabsku.
Cytują Fanona i Foucaulta.
Wielu nie nosi Koranu.
Noszą manifesty.
A gdy nadejdzie czas, niektórzy z nich — podobnie jak ich poprzednicy — użyją przemocy i rozlewu krwi, by uzasadnić swoje zradykalizowane umysły.
Nie łudźcie się: na świecie rośnie w siłę ruch, który uważa mordowanie „syjonistów” dla Palestyny nie za zbrodnię, lecz za akt moralny.
Ubiera się w „dekolonizację”, w „antyimperializm”, w „opór”.
Przemawia za pomocą hashtagów i otwartych listów, ale za tym językiem kryje się coś pradawnego, gwałtownego i przesiąkniętego krwią.
To nie tylko Hamas.
To nie tylko Islamski Dżihad.
To nie tylko LFWP.
To aktywista w Chicago.
Anarchista w Berlinie.
Student studiów podyplomowych w Nowym Jorku.
To sieć ludzi, którzy nigdy nie weszliby do meczetu, ale bez problemu weszliby do konsulatu, szkoły żydowskiej czy synagogi – z pistoletem lub bombą.
Terror teraz chodzi wśród nas okryty językiem sprawiedliwości społecznej.
I staje się coraz odważniejszy.
Zignorowaliśmy radykałów w latach 70.
Potem wysadzili lotniska i ambasady.
Znów ich ignorujemy.
Nie bądźcie zaskoczeni, gdy znowu zaczną płynąć rzeki krwi.
Terroryzm dla Palestyny nie zna granic.
Jest postideologiczny.
I pochodzi z miejsc, gdzie nikt nie chce szukać:
kampusów, protestów, artykułów wstępnych, przekazów w mediach społecznościowych.
To jest sygnał alarmowy.
Nie wszyscy terroryści noszą opaski dżihadu. Niektórzy noszą kefije i torby z nadrukami.
Link do oryginału: https://globaldisconnect.substack.com/p/not-all-terrorists-wear-a-jihad-band
Global Disconnect, 30 maja 2025
Tłumaczenie: Małgorzata Koraszewska