Tętent galopujących wiadomości
Premier Izraela pracuje do trzeciej w nocy, bo jest wojna, ale rano musi stawić się w sądzie, żeby odpowiadać na durne pytania o prezenty, które w żaden sposób nie są podobne do prezentu przyjętego przez Donalda Trumpa, łapówek przyjmowanych przez syna poprzedniego prezydenta USA, czy jałmużny, jaką otrzymywał od katarskiego rządu pełniący dziś obowiązki nieformalnego ministra spraw zagranicznych USA Steve Witkoff.
Dziwny jest ten świat, śpiewał piosenkarz, najwyraźniej nie zdając sobie sprawy z tego, do jakiego stopnia. Trump spotkał się w Arabii (Saudyjskiej) z nowym dyktatorem Syrii Ahmedem al-Szaaraa (za którego głowę Ameryka jeszcze niedawno dawała dziesięć milionów dolarów). To kolejny zbir, któremu Trump ma ochotę „dać szansę”. Zapowiedział cofnięcia sankcji i otworzenie worka z dolarami (namawia również tego przysięgłego islamistę do przystąpienia do Porozumień Abrahamowych). Samozwańczy „prezydent” Syrii kusi go zapowiedzią zbudowania w Damaszku Trump Tower.
Amerykański prezydent zyskuje ostatnio coraz więcej pochwał z obozu walczących z „amerykańskim imperializmem i kolonializmem”, który wzywa do globalizacji intifady, czyli do ostatecznego rozwiązania kwestii wolności. (Oczywiście ostateczne rozwiązanie kwestii wolności musi być poprzedzone ostatecznym rozwiązaniem kwestii żydowskiej, więc antysemici wszystkich krajów świata łączą się teraz w przyspieszonym trybie.)
Premier Izraela Benjamin Netanjahu lubi przypominać, że istnienie bądź nieistnienie Izraela jest kluczowe dla dalszych losów Zachodu. Wielu podejrzewa, że mówi do ściany i widzimy coraz więcej znaków na niebie i ziemi, że Izrael znów zostaje sam w walce z ośmiogłową hydrą. To mocarstwo wielkości znaczka pocztowego budzi jednak nadzieje znajdujących się w jeszcze gorszej sytuacji.
Izraelski dyplomata Reda Mansour był pierwszym Druzem reprezentującym Izrael na stanowisku ambasadora. (Włada pięcioma językami, jest wykładowcą historii Bliskiego Wschodu.) Na łamach „Times of Israel” Mansour pisze o problemach, lękach i nadziejach syryjskich Druzów. Nowy rząd syryjski dąży do narzucenia wszystkim mieszkańcom kraju sunnickich rządów. Alawici, Druzowie, Kurdowie, chrześcijanie i szyici mają powody do obaw.
Podczas trwającej dziesięciolecia dyktatury Assadów w politycznym i wojskowym establishmencie syryjskim dominowali Alawici. Sunniccy islamiści po zdobyciu władzy rozpoczęli rozprawę z mniejszościami od masakry Alawitów. Mordy, grabieże, gwałty, porywania kobiet. Normalny repertuar zwolenników szariatu.
Po Alawitach przyszła kolej na Kurdów, na których poszczuto sunnickich Beduinów. Ponieważ Kurdowie byli uzbrojeni, więc rząd w Damaszku zaczął kampanię umizgów, a sami Kurdowie zaczęli się zastanawiać, czy nie próbować jednak jakiegoś kompromisu z nową władzą. Szybko jednak doszli do wniosku, że śmierdzi to wszystko pułapką i na ataki odpowiedzieli zbrojnie. Jak pisze Reda Mansour:
„Po porażce z Kurdami reżim zaczął podżegać przeciwko Druzom. Media społecznościowe w Syrii od jakiegoś czasu są zalewane wezwaniami do unicestwienia Druzów, do ich masakry, do spalenia ich wiosek. Reżim wydaje się [tego podżegania] nie widzieć ani nie słyszeć. Sfabrykowane nagranie mówcy druzyjskiego przeklinającego proroka Mahometa, które najwyraźniej pochodzi z Turcji, było pretekstem do obecnego ataku.”
Władcy Damaszku zapewniają po arabsku i po angielsku, że nie mają z tym wszystkim nic wspólnego i że chcą zaprowadzić rządy prawa. „Kłamali o rozwiązaniu milicji; te milicje działały pod ich kierownictwem i przyszły aż z Edlib na północy do Jaramana. Następnie kłamali o roli zagranicznych islamistycznych terrorystów w nowych siłach bezpieczeństwa. I wreszcie, ich największe kłamstwo dotyczy integracji mniejszości.”
Druzowie, podobnie jak Kurdowie, mieszkają w różnych krajach, W odróżnieniu od Kurdów nie dążą do ustanowienia własnego państwa i próbują zachować jakąś autonomię pod rządami innych. Ich główne siedliska to Syria, Liban, Izrael i Jordania. W Izraelu mają nie tylko wszystkie prawa obywatelskie, ale pełne wsparcie państwa. Siedliska syryjskich Druzów koncentrują się w pobliżu granicy z Izraelem. W obliczu terrorystycznych napaści Izrael poczuwa się do obowiązku ich obrony zarówno militarnej, jak i dyplomatycznej. Jak pisze Mansour:
„Żydzi stanowią niewielką mniejszość na Bliskim Wschodzie, a sojusz mniejszości nigdy nie był bardziej konieczny niż dzisiaj. Izrael jest niezbędnym graczem w ochronie mniejszości, a tym samym w ochronie samego siebie.”
W tle tego wszystkiego jest islamski antysemityzm, czy jak kto woli, nienawiść do Żydów. Antysemityzm jest podstawowym elementem islamistycznej ideologii zarówno sunnickiej, jak i szyickiej. Żydzi są koronnymi niewiernymi, dopiero dalej są chrześcijanie, Druzowie, Kurdowie i inni, więc „palestyńska sprawa” jest zwornikiem muzułmańskiej ummy, gdzie muzułmanie mordują się wzajemnie w sporach o to, kto bardziej nienawidzi Żydów. Na Zachodzie o islamskiej nienawiści do Żydów mówi się mało lub wcale, wielu kocha mit o ślicznym współistnieniu na przestrzeni dziejów, o współistnieniu, które zniszczyli syjoniści.
Hamas to Bractwo Muzułmańskie, ale Hamas to forpoczta walki z Żydami, więc wszystkie oczy na Hamas, który składa się z samych dzieci, kobiet i innych cywilów. Karta Hamasu z 1988 r.opisuje Żydów jako wiecznie spiskującą bandę, która zmierza do zawładnięcia światem przez dominację w międzynarodowych instytucjach, takich jak ONZ, w mediach, oraz przez banki, masonerię i przemysł rozrywkowy. Jakby to kabaretowo nie brzmiało, wierzących nie brakuje.
Zgodnie z Kartą Hamasu Żydzi są odpowiedzialni za rewolucję francuską, rewolucję bolszewicką i wojny światowe, wojny lokalne i za wewnętrzne podziały między muzułmanami. Artykuł 22 Karty głosi: „Żadna wojna nie ma miejsca bez ich rąk”. Żydzi zachowują się „jak naziści”, to zbrodniarze wojenni, którzy wymuszają okupy od swoich ofiar. (Nawiasem mówiąc Izrael właśnie uderzył w miejsce, gdzie jak twierdzą, znajdowało się wielu przywódców Hamasu, którzy zebrali się w lochu pod szpitalem, podobno zginął tragicznie brat Jahji Sinwara, Muhammad Sinwar, który zastąpił tragicznie zmarłego brata. Potwierdzenia nie ma, a debata o tym, czy zbrodnią wojenną jest wykorzystywanie szpitali do celów militarnych, czy bombardowanie celów militarnych w szpitalach toczy się jak negocjacje amerykańsko- irańskie w odrębnych pomieszczeniach.)
Islamski antyjudaizm jest stary jak Koran, ale w naszych czasach został wzbogacony przez nazistowski antysemityzm i radziecki antysyjonizm. Islamska produkcja przemysłowa nie podbija świata, to nie Chińczycy, jednak idea globalnej intifady, czyli wojny z zachodnim zepsuciem w celu podporządkowania całego globu Allahowi była niesłychanie skuteczna i to od dłuższego czasu, ale nabrała niebywałego przyspieszenia po ludobójczej orgii hamasowskich bestii w Izraelu.
Finansowane z zysków za ropę naftową meczety wyrastały w zachodnich miastach jeden za drugim. Islamscy fanatycy kochają naszą wolność słowa, dbają o dusze żyjących wśród nas wiernych, płacąc miliardy na naszą oświatę i nasze media wiedzą co robią. Rewolucyjny romantyzm globalnej intifady jest porywający. Trump podpisuje w Rijadzie kontrakty na ponad stu miliardowe dostawy broni dla Saudów. Tak, to może wzmocnić amerykański przemysł zbrojeniowy i nie tylko. Mam wrażenie jednak, że czegoś nie rozumie. A może wie, że sprawy już zaszły zbyt daleko i myśli już tylko w perspektywie najbliższych czterech lat.