Kto i jak walczy z rasizmem?


Andrzej Koraszewski 2025-01-26


Tak się złożyło, że inauguracja prezydenta Donalda Trumpa zbiegła się z Dniem Martina Luthra Kinga Jr. Oczywiście to kompletny przypadek, nikt tego nie planował, ale nie był przypadkiem fakt, że Trump w swoim inauguracyjnym przemówieniu powiedział między innymi: „Stworzymy społeczeństwo, które będzie ślepe na kolor skóry i oparte na kwalifikacjach”, zaś jedno z pierwszych jego rozporządzeń wykonawczych traktuje o „zakończeniu nielegalnej dyskryminacji i przywróceniu szans opartych na kwalifikacjach”.


Brzmi to jak powtórzenie marzenia Kinga, żeby jego dzieci były oceniane po charakterze, a nie po kolorze skóry. Przez ostatnie lata widzieliśmy w Ameryce (i nie tylko w Ameryce) boje o poprawę położenia ludności kolorowej w obliczu dyskryminacji przez rasę białą. Kto tu zatem u licha walczy z rasizmem?  


No cóż, ja sam zachowałem się po rasistowsku,. Kiedy po raz pierwszy wybrano Baracka Obamę i ucieszyło mnie ogromie, że wreszcie jest pierwszy czarny prezydent USA. Co więcej, byłem przekonany, że to wspaniały wybór, bo elokwentny, dobrze wykształcony, ładnie mówi. Dopiero jego podróż do Kairu i pokłony wobec Bractwa Muzułmańskiego uświadomiły mi, że radość z powodu koloru skóry skłoniła mnie do pochopnych wniosków.


Wróćmy jednak do dzisiejszego sporu o to, co jest, a co nie jest rasizmem. Urodzony w 1996 roku Afro-Amerykanin Coleman Hughes, najpierw grał na trąbce, potem zrobił magisterium z filozofii, a potem zaczął pisać i niemal natychmiast zrobiło się o nim głośno, bo płynął pod prąd. 


Jeszcze zanim ukończył studia podkomisja ds. wymiaru sprawiedliwości  Izby Reprezentantów poprosiła go o złożenie zeznań w sprawie reparacji za niewolnictwo. Hughes stwierdził wówczas, że takie reparacje utrudniłyby rozwiązywanie problemów, na które napotykają czarni. Te problemy to wysoki wskaźnik przestępczości i zabójstw, zła edukacja, rozbite rodziny. Tu nic pieniądze wypłacane za cierpienia przodków nie pomogą, mogą sprawę pogorszyć, zwiększą społeczne podziały. Co więcej, będzie to obraźliwe, zmieniając wielu takich jak on w ofiary bez ich zgody.


Przed rokiem ukazała się książka Colemana Hughesa pod tytułem The End of Race Politics: Arguments for a Colorblind America. Gdyby ktoś szukał w młodym pokoleniu Afro-Amerykanów najbardziej prawowitego dziedzica Martina Luthra Kinga, to mam wrażenie, że Coleman Hughes jest najlepszą kandydaturą. Jak pisał w swojej książce, ignorowanie koloru skóry i traktowanie wszystkich tak samo, bez względu na rasę, to jedyny sposób jeśli nie likwidacji, to ograniczenia rasizmu i ta zasada powinna być fundamentem amerykańskiej polityki w tej sprawie.  Nic dziwnego, ż Hughes zareagował wręcz entuzjastycznie na  rozporządzenie wykonawcze Trumpa nr 14171.


W artykule na łamach Free Press pod tytułem „The End of DEI” Coleman Hughes przytacza zdanie uzasadniające wydanie tego rozporządzenia wykonawczego:

„rząd federalny, duże korporacje, instytucje finansowe, przemysł medyczny, duże komercyjne linie lotnicze, agencje ścigania i instytucje szkolnictwa wyższego przyjęły i aktywnie wykorzystują niebezpieczne, poniżające i niemoralne preferencje oparte na rasie i płci pod pozorem tak zwanej ‘różnorodności, równości i inkluzywości’” (DEI).

Walka z rasizmem przy pomocy kwot i aktywizmu od kilku lat spotykała się z ostrą krytyką (nie tylko ze strony Republikanów).


Teraz w instytucjach federalnych z dnia na dzień zwolniona zostanie cała armia biurokratów, których zadaniem było systematycznie podporządkowywanie polityki kadrowej poprawności politycznej.


Autor artykułu pisze, że:    

„Najbardziej kontrowersyjną częścią tego rozporządzenia wykonawczego jest to, że uchyla ono legendarne, rozporządzenie wykonawcze 11246, podpisane przez prezydenta Lyndona Johnsona w 1965 r. Pierwotne rozporządzenie Johnsona nakazywało, aby wykonawcy kontraktów dla rządu podejmowali „działania afirmatywne”, aby zapewnić, że pracownicy są zatrudniani „bez względu na ich rasę, kolor skóry, religię lub pochodzenie etniczne”.

Hughes zwraca uwagę na fakt, że dzisiejsi aktywiści nadali inne znaczenie określeniu „akcja afirmatywna”, które w latach sześćdziesiątych ubiegłego wieku oznaczało, że firmy miały obowiązek zaprzestania dyskryminacji, podczas gdy dziś interpretuje się to jako obowiązek aktywnej dyskryminacji na rzecz czarnoskórych i innych kolorowych. 


Żeby było ciekawiej, ten gatunek odwróconego rasizmu zainicjował  republikański prezydent Richard Nixon, który ustanowił kwoty rasowe na szczeblu federalnym.

„Po raz pierwszy w historii Ameryki prywatne firmy musiały spełnić rygorystyczne normy kwotowe, aby móc prowadzić interesy z rządem federalnym. Firmy przemysłu metalowego w Filadelfii musiały do roku 1973 zatrudniać nie mniej niż 22 procent osób niebiałych; firmy produkujące armaturę budowlaną musiały zatrudniać co najmniej 20 procent osób niebiałych; zaś firmy produkujące sprzęt elektryczny  musiały mieć nie mniej niż 19 procentach z osób niebiałych, itd.”

Ta próba biurokratycznego wymuszenia sprawiedliwości rasowej miała łatwe do przewidzenia konsekwencje. Ponieważ firmy będące własnością rasowych mniejszości nie miały takich przeszkód w zdobywaniu zamówień rządowych, często łatwiej i taniej było dobrać kogoś do grona właścicieli, niż szukać tysięcy odpowiednio wykwalifikowanych i rasowo właściwych pracowników. (Ten fenomen był doskonale znany w innych krajach, m. in. w Malezji gdzie chciano wypchnąć z przedsiębiorczości Chińczyków i dać szanse Malajom. Efektem było zjawisko zwane AliBaba. Ali był Chińczykiem i wiedział co robi, a Baba był Malajem, dzięki któremu władze się nie czepiały.) W USA te rasowe oszustwa, jak pisał w 1992 roku New York Times, stały się powszechne. (To i tak mało dramatyczna konsekwencja uroczych pomysłów na naprawę świata, bowiem jak czytałem wiele lat temu, pewien sułtan, postanowił ukrócić korupcję swoich urzędników i każdemu złapanemu na braniu łapówek za przychylną decyzję kazał obcinać głowę, obdzierać ze skóry, a jego następca miał siedzieć na poduszce zrobionej ze skóry poprzednika. Efektem było zwielokrotnienie korupcji, bowiem urzędnicy byli szantażowani, że oczekujący od nich haraczu złoży donos, więc z konieczności, brali łapówki od kogo się tylko dało, żeby móc się opłacić szantażystom. Po kilku latach dobry sułtan musiał odstąpić od tego znakomitego pomysłu.)     


Jak pisze Coleman Hughes:

„Dzisiejsi postępowcy uchylenie przez Trumpa rozporządzenia wykonawczego LBJ z 1965 r. przedstawiają jako odwrócenie zdobyczy z ery walki o prawa obywatelskie. Opisując to uchylenie, magazyn „Axios przypomina czytelnikom, że „segregacjoniści w czasach Johnsona sprzeciwiali się rozporządzeniu wykonawczemu”. Jednak taka interpretacja ma sens tylko wtedy, gdy pominie się zmianę znaczenia akcji afirmatywnej na przestrzeni czasu. Segregacjoniści z lat 60. chcieli zachować normy oparte na rasie i chcieli wykluczyć czarnoskórych z możliwości, podczas gdy dzisiaj Trump sprzeciwia się kwotom rasowym. Segregacjoniści byli przeciwni całkowitemu ignorowaniu koloru skóry; Trump jest za taką normą społeczną.”

Zdaniem autora omawianego artykułu, decyzja Trumpa jest znacznie bliższa pierwotnym założeniom niż protesty postępowców. Przypomina, że główny sponsor ustawy o prawach obywatelskich z 1964 roku, senator Hubert Humphrey, żartował, iż gotów jest zjeść tę ustawę, jeśli ktokolwiek znajdzie w niej zapisy o preferencyjnym zatrudnianiu w oparciu o narzucone kwoty. 


To wzajemne zarzucanie sobie rasizmu ma już w USA długą historię, datującą się co najmniej od czasów administracji Reagana. Trump jednak jest pierwszym prezydentem, który nie ograniczając się do słów podjął jednoznaczną decyzję. Oczywiście ma to ograniczony zakres, poszczególne stany mają własne legislacje, ale ten stanowczy sygnał może zmobilizować przeciwników DEI, którzy do tej pory byli zagłuszani. 


Jak pisze Hughes, Trump robi to, o czym inni tylko mówią i boją się kiwnąć palcem. Tak było ze zwlekaniem przez dziesięciolecia z przeniesieniem amerykańskiej ambasady do stolicy Izraela, tak było z przeciwstawieniem się odwróconemu rasizmowi.         


Czy jednak rzeczywiście to Coleman Hughes jest prawdziwym spadkobiercą Martina Luthra Kinga, a nie tłumy spod znaku DEI?


Douglas Murray przypomniał niedawno postać Kinga, jego poglądy i jego spory z ówczesnym światem.       


W dzień przed tragiczną śmiercią, 3 kwietnia 1968 r. na wiecu w Memphis, King mówił:    

„Jak każdy, chciałbym żyć długo, ale teraz mnie to nie obchodzi.


Byłem na szczycie góry i spojrzałem z góry. I zobaczyłem ziemię obiecaną. Mogę tam nie dotrzeć z wami. Ale chcę, abyście dziś wieczorem wiedzieli, że my, jako naród, dotrzemy do ziemi obiecanej”.

Wszyscy, którzy znają jego nazwisko, znają również to jego marzenie, żebyśmy patrząc na drugiego człowieka widzieli jego charakter, a nie kolor jego skóry, więc ta jego ziemia obiecana, była ziemią bez rasizmu. Ten w dniu śmierci niespełna czterdziestoletni pastor, doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że jest to trudne wyzwanie i że ofiary czasem zmieniają się w prześladowców.


Douglas Murray cytuje jego słowa wygłoszone przy innej okazji:

„Nie możemy zastępować jednej tyranii inną, a to, że czarny człowiek walczy o sprawiedliwość, a potem odwraca się i staje się antysemitą, jest nie tylko bardzo irracjonalnym, ale i bardzo niemoralnym postępowaniem”.

Wiedział również, że społeczne konflikty nie są związane wyłącznie z biedą.


Ponad pół wieku temu mówił:

„Widzimy na każdym kroku niepokój dobrze urządzonych i niezadowolenie zamożnych, i jakoś wydaje się, że ten gigantyczny statek państwowy nie zmierza w stronę nowych i bezpieczniejszych brzegów, ale w stronę starych, niszczycielskich skał”.

Martwiły go nie tylko konflikty wywoływane przez dobrze urządzonych i zamożnych, ale również zachowania cynicznych i amoralnych przywódców religijnych, udających świętoszków i zajmujących się błahostkami.


Douglas Murray przypomina, że Martin Luther King walcząc z rasizmem uważał za niesłychanie ważne zwalczanie antysemityzmu i był zdecydowanym przyjacielem Izraela.


Po wojnie sześciodniowej, kiedy na chwilę zapanował spokój, King mówił: „Pokój dla Izraela oznacza bezpieczeństwo, a to bezpieczeństwo musi być rzeczywistością”. Doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że to co ludzie nazywają „krytyką Izraela” jest nową formą odwiecznego rasizmu, tego rasizmu, który jest wzorcem dla innych rasowych uprzedzeń.   


Ta sprawa również łączy młodego amerykańskiego pisarza z Kingiem. „Walka o wolność czarnoskórych nie ma nic wspólnego z Izraelem”, pisał Coleman Hughes w dwa miesiące po 7 października 2023 r. ostrzegając przed oszustami twierdzącymi, że w Izraelu jest jakiś apartheid i twierdzącymi, że Palestyńczycy to wyłącznie szlachetne bezbronne i niewinne ofiary.


Donalda Trumpa trudno lubić, nie jest młody, nie jest piękny, jest bogaty, chytry, impulsywny i mściwy. Niektórzy twierdzą, że potrafi być życzliwy i otwarty, że umie słuchać, że są powody, dla których jest dziś w Ameryce tak popularny. Czy w sprawie tego, że powinniśmy być ślepi na kolor skóry drugiego człowieka i oceniać go tylko po jego charakterze i umiejętnościach może mieć  rację? Nie mogę tego wykluczyć.