Proces pokojowy nie powiódł się, ale jego złe założenia wciąż żyją
Jak błędne przekonania na temat natury ludzkiej przyczyniły się do błędnej strategii.
Esej Shany Mora identyfikuje cztery „koncepcje”, które jego zdaniem oślepiły nas przed zbliżającą się katastrofę 7 października. Pierwsza to jego zdaniem skłonność Benjamina Netanjahu do inercji, druga to projekt polityczny osadników religijnych, trzecia to długotrwały efekt „procesu pokojowego”, a ostatnia to wypaczona struktura suwerenności politycznej w Gazie, w której zewnętrzne mocarstwa biorą na siebie finansową odpowiedzialność za dobrobyt ludności, uwalniając rzeczywistych władców, aby mogli skupić się na terroryzmie.
Z czterech, trzeci, który wskazuje na błędną logikę tak zwanego „procesu pokojowego”, jest, moim zdaniem, najbardziej przekonujący — dlatego drugi, obwiniający religijnych osadników, jest najmniej przekonujący. Wielu Izraelczyków uważa wręcz, że 7 października usprawiedliwił osadników: gdybyśmy nie ewakuowali Strefy Gazy w 2005 r., nic z tego by się nigdy nie wydarzyło. Trudno to podważyć.
To powiedziawszy, refleksje Mora na temat długotrwałych skutków nieistniejącego procesu pokojowego są istotne. Nie sam proces, ale stan umysłu, który go ożywił, nadal wpływa na działania Izraela, Ameryki i Europy — polityczne, administracyjne i wojskowe — w nieoczekiwany sposób; wpływa nawet na działania przeciwników procesu pokojowego.
Dzieje się tak, ponieważ proces pokojowy nie jest opinią na temat pojedynczej kwestii, ale ramą koncepcyjną zakorzenioną w konkretnym światopoglądzie. Być może ten światopogląd można najlepiej zrozumieć, jeśli spojrzymy na błędne przekonania, które stworzył jako swego rodzaju rosyjską matrioszkę, w której każda lalka ukrywa się w większej; to znaczy, że każda idea jest osadzona w bardziej ogólnej idei na wyższym poziomie abstrakcji i przez nią uwarunkowana.
Przyjmując te założenia, możemy sklasyfikować błędne przekonania, które doprowadziły do katastrofy od wewnątrz: technologiczno-obronna strategia na poziomie wojskowym; paradygmat rozwiązania w postaci dwóch państw stojący za procesem z Oslo i wycofaniem się z Gazy na poziomie politycznym; ideologiczny pogląd na stosunki międzynarodowe jako wzajemne oddziaływanie niezależnych państw narodowych realizujących racjonalne interesy własne; i wreszcie wyraźnie zachodnia filozoficzna koncepcja natury ludzkiej, która leży u podstaw pozostałych koncepcji.
Prawicowa koalicja Izraela, sprawująca od wielu lat władzę, jest bardziej odporna niż opozycja na większość tych koncepcji. Niemniej jednak te koncepcje były wystarczająco silne, aby mieć decydujący wpływ — mniej dlatego, że Netanjahu i jego rząd podzielali ten czy inny fragment konkretnej idei, a bardziej dlatego, że ramy koncepcyjne były tak wszechobecne na wszystkich poziomach, że narzucały rządowi zewnętrzne ograniczenia, które były wystarczająco silne, aby zapobiec radykalnym odchyleniom od polityki.
Przede wszystkim nigdy nie było czasu, kiedy rząd Netanjahu mógłby zainicjować wojnę na pełną skalę w Gazie, która nawet teraz cieszy się zbyt małą międzynarodową legitymacją i pewną krytyką krajową. Mimo to, ponieważ 7 października wydarzył się za rządów Netanjahu, ponosi on część odpowiedzialności, pomimo że spędził większość swojej kariery próbując zwalczać wiele z tych błędnych przekonań. (Wrócę do jego roli na zakończenie tego eseju.)
Najpierw jednak należy powiedzieć słowo przestrogi. Rzeczywistość jest frustrująco chaotyczna. Nie wszystkie nieudane koncepcje umierają od siły jednego ciosu. Częściej rozpadają się powoli, tracąc wpływ najpierw na niektórych ludzi, a potem na innych. 7 października zmiótł już podupadły gmach przekonań. A gdy nie ma tylko jednej błędnej koncepcji, ale liczne, nakładające się na siebie błędy, nie znikają one wszystkie naraz ani w przewidywalnej kolejności.
Nawet jeśli 7 października skazało ten zbiór idei na polityczną nieistotność, nadal może on działać podskórnie, a nawet wygrywać w wyborach. Pamiętajmy: minęły cztery lata od zakończenia wojny Jom Kipur, zanim nastąpiła polityczna zmiana w 1977 r., kiedy Likud Menachema Begina po raz pierwszy zdobył władzę. Podobnie, efekty polityczne wydarzeń 7 października mogą być nadal odległe i możemy jedynie przypuszczać, jakie one będą.
Mając to na uwadze, przyjrzyjmy się bliżej tym koncepcjom.
I. Strategia obronna
Na najniższym poziomie taktycznym, jako najmniejsza, najbardziej wewnętrzna lalka matrioszki, Izrael przyjął postawę obronną, a nie ofensywną, opierając się na przewadze technologicznej.
Podobnie jak reszta Zachodu, Izrael uważał, że jego technologiczna przewaga jest wystarczającym środkiem odstraszającym. „Mała, inteligentna armia” wystarczy zatem, ponieważ, jak głosiła ta logika, technologia sprawiła, że duże wojny lądowe stały się przestarzałe. W ciągu ostatnich dwóch dekad Izrael wielokrotnie zmniejszał liczebność swoich dywizji pancernych i innych sił lądowych. Zamiast tego polegał na dużych i silnych siłach powietrznych, operacjach specjalnych, wyrafinowanej obronie przeciwrakietowej, cyberwywiadzie i technologicznie zaawansowanym płocie granicznym.
Razem wzięte, nie stanowią one skutecznej siły w pełnoskalowej wojnie lądowej na wielu frontach. Poleganie wyłącznie na nich było lekkomyślnym hazardem. A podejmując ten hazard, Izrael popadł w samozadowolenie pod żelazną kopułą, za murem oddzielającym nas od Gazy.
Ta strategia była błędna na prawie każdym poziomie. Po pierwsze, nasi wrogowie nie byli odstraszeni naszą technologią. Dostosowali się do niej i użyli niskiej technologii, aby ją przechytrzyć: Jahja Sinwar wiedział, że Izrael może przeniknąć do telefonów komórkowych, więc komunikował się za pomocą ręcznie pisanych notatek. Wiedział, że Izrael jest nadmiernie zależny od kamer pilnujących ogrodzenia granicznego i znalazł sposób, aby je oślepić, używając do tego tanich komercyjnych dronów. Wiedział, że mur graniczny jest prawie niemożliwy do podkopania, więc użył buldożerów, aby stworzyć wyłomy i paralotni, aby przelecieć nad nim. Nie miał czołgów, ale szybki pickup Toyota może przewozić RPG.
Jak wyjaśnili Michael Doran i Can Kasapoglu , Izrael był gotowy na Gwiezdne Wojny , a Hamas dał mu Mad Maxa : hybrydowe pole bitwy oparte na niskiej technologii, do którego Izrael nie był przygotowany.
Hamas i jego irańscy mentorzy również zrozumieli fatalną wadę czysto defensywnych strategii: obrońcy nieuchronnie popadają w rutynę. Atakujący będą studiować te rutyny i wykorzystywać przeciwko nim zalety inicjatywy i zaskoczenia.
Przede wszystkim jednak obrona nie może wygrać wojny. Założyliśmy, że możemy ich po prostu uniknąć. Pod cieniem ochronnego technologicznego parasola stopniowo traciliśmy z oczu samą ideę zwycięstwa militarnego.
II. „Rozwiązanie w postaci dwóch państw
Zaawansowany technologicznie mur graniczny Gazy jest fizycznym przejawem polityki jednostronnego podziału. Ale nie był to pierwszy wybór Izraela. Podział był wcześniej zawarty w szerszej koncepcji: porozumieniu pokojowym, które oferowałoby terytorialne rozwiązanie konfliktu izraelsko-palestyńskiego. Zgodnie z tym paradygmatem negocjacje miałyby doprowadzić do uzgodnienia granicy między dwoma państwami narodowymi, zmęczonymi wojnami i zdeterminowanymi, by zmierzać w kierunku współistnienia i współpracy.
Ale pokój nie nadszedł, jak większość Izraelczyków zrozumiała już w 2000 r., kiedy ówczesny premier Ehud Barak zaoferował Jaserowi Arafatowi wszystko, co izraelska opinia publiczna mogła znieść, a nawet więcej, tylko po to, by spotkać się z odmową i dostać w nagrodę drugą intifadę. W tej sytuacji Izraelczycy wybrali jednostronność i narzucili w Gazie podział, który mieli nadzieję wynegocjować w Camp David 2000. Niepodległość, lub coś zbliżonego, została w ten sposób narzucona Gazie.
W ten sposób podstawowa logika procesu z Oslo przetrwała upadek tej idei i wpłynęła na wycofanie się z Gazy. Uwodzicielska moc jednostronnego podziału jest oczywista: podobnie jak porozumienie pokojowe, łączyło ono interes własny z obowiązkiem moralnym. Gdyby zostało wdrożone zarówno w Gazie, jak i na Zachodnim Brzegu, zgodnie z pierwotnym planem, rozwiązałoby problemy demograficzne Izraela i zapewniło żydowską większość w samym Izraelu, uwolniłoby Izrael od administrowania dużą populacją palestyńską i uwolniło go od moralnego ciężaru rządów wojskowych nad obcą, cywilną, populacją. Innymi słowy, zrobiłoby wiele z tego, co pokój mógłby zrobić, bez możliwości zawetowania tego przez Palestyńczyków.
Ale jednostronny podział nigdy nie był celem samym w sobie. Był środkiem tymczasowym na drodze do ostatecznego pokoju. Był próbą stworzenia państwowości palestyńskiej, opartą na nadziei, że Palestyńczycy się opamiętają i zrozumieją, po skosztowaniu niezależności politycznej i zyskaniu możliwości ekonomicznych, głupotę niekończącej się wojny.
Ten proces zakończył się niemal natychmiastową porażką. Rakiety wciąż spadały na południowe miasta Izraela po wycofaniu się IDF z Gazy; Hamas wygrał wybory w 2006 r., a następnie w 2007 r. brutalnie wyeliminował OWP w Strefie Gazy. Utworzył quasi-państwo terrorystyczne, które Mor słusznie opisuje jako anomalię konstytucyjną, w której Hamas przeznacza swoje zasoby na budowę infrastruktury terrorystycznej, sprawiając, że codzienne potrzeby ludności stają się problemem zewnętrznych darczyńców. Regularny, niekończący się napływ pomocy międzynarodowej sprawił, że rozwój gospodarczy stał się zbędny.
Wiele mówi się teraz o pieniądzach z Kataru, które Izrael pozwolił przelać do Gazy w formie walizek z gotówką. Podobno to był wielki błąd Netanjahu, który pozwolił Hamasowi stać się potworem, jakim okazał się w 2023 r. W rzeczywistości pieniądze z Kataru były tylko kroplą w morzu pomocy finansowej oferowanej przez społeczność międzynarodową pod wieloma postaciami, w znacznym stopniu za pośrednictwem wspierającej terroryzm Agencji Narodów Zjednoczonych ds. Pomocy Uchodźcom Palestyńskim (UNRWA).
Prawda jest taka, że po wycofaniu się z Gazy Izrael miał niewielkie pole manewru. Ponieważ opinia publiczna w Izraelu i poza nim nie dawała ani krztyny legitymizacji do pełnej inwazji na Gazę w celu obalenia Hamasu ani do skutecznego oblężenia enklawy, Izrael mógł jedynie zrobić, co w jego mocy, aby traktować administrację cywilną oddzielnie od wyzwań wojskowych. To powodowało niestabilną, groźną dynamikę: pomoc płynęła, ponieważ izraelski wywiad uważał, że wyższy standard życia pomoże uspokoić Strefę, podczas gdy na rakiety doraźnie odpowiadano ograniczonymi działaniami wojskowymi, głównie z powietrza. To była taktyka marchewki i kija, za pomocą której zarządzano konfliktem.
Cała kadra służb wywiadowczych wierzyła, że strategia działa. Gdyby ktoś miał wskazać jedno rażące nieporozumienie, porażkę wywiadu na miarę wojny Jom Kipur, to byłoby przekonanie, że mamy poprawne zrozumienie motywów Hamasu i że skutecznie nimi manipulujemy.
Dowództwo armii i służb bezpieczeństwa było tak przekonane do swojej analizy, że nawet gdy oznaki zbliżającego się ataku mnożyły się w pamiętną noc z 6 na 7 października, nie uważano za konieczne obudzenia ministra obrony ani premiera.
W najbardziej jaskrawym przykładzie tego stadnego myślenia, zaledwie na dwa miesiące przed masakrą 7 października, generał major rezerwy Tamir Hayman, były szef wywiadu IDF i obecny dyrektor generalny prestiżowego think tanku Institute for National Security Studies, powiedział publicznie, że nie jesteśmy w przededniu wojny. Nie trzeba przeglądać informacji wywiadowczych, aby się o tym przekonać, argumentował; wystarczy zrozumieć zaangażowane interesy. To najczystszy przypadek, jaki można sobie wyobrazić, niebezpieczeństwa, jakie teoretyczne koncepcje stwarzają dla pracy wywiadowczej: wykluczają one uwzględnienie nowych danych. IDF miało w swoich rękach plan Hamasu na operację w stylu 7 października. Była prezentacja PowerPoint na ten temat, przygotowana przez niższych rangą oficerów, zatytułowana Mur Jerycha. Ich przełożeni odrzucili ją jako produkt wyobraźni.
III. Pokój między suwerennymi państwami narodowymi
Jednostronny podział zrodził się z upadku Porozumień z Oslo. Ale oba były zakorzenione w tym samym błędnym pojmowaniu palestyńskiego ruchu narodowego. Wyobrażaliśmy go sobie na nasz obraz. Założyliśmy, że jego celem jest samostanowienie narodowe, a Palestyńczycy wykorzystają okazję, aby uzyskać polityczną niepodległość, aby mogli budować swoją polityczną i ekonomiczną przyszłość.
Ale budowanie narodu nigdy nie było ich programem. Zrozumielibyśmy to, gdybyśmy poważnie przestudiowali ich kulturę polityczną, zamiast automatycznie zakładać, że podzielają naszą. Państwo narodowe nie jest stabilną strukturą polityczną w świecie arabskim, a tożsamości narodowe, takie jak „syryjska” czy „jordańska”, są słabe. Arabska Wiosna i wewnętrzne konflikty, które wywołała, pokazały to aż nadto wyraźnie.
Z perspektywy czasu głupotą okazało się wyobrażanie sobie, że spośród wszystkich narodów arabskich Palestyńczycy okażą się wyjątkiem, który doprowadzi do powstania stabilnego państwa narodowego. Nigdy nie było to celem palestyńskich przywódców i żadnej frakcji politycznej, począwszy od muftiego Jerozolimy. Jak ujął to Shany Mor, „głównym powodem do żalów piewców sprawy palestyńskiej... nie jest brak własnego państwa narodowego, ale istnienie innego”. I każda decyzja podjęta w służbie tej sprawie, od odrzucenia podziału w 1947 r. do nalegania na bezprecedensowe „prawo powrotu”, wspiera ten fakt. Tak zwane „prawo powrotu”, które jest w centrum palestyńskiego etosu narodowego, jest po prostu eufemizmem dla celu jakim jest zniszczenie państwa żydowskiego, chociażby przez zmianę jego demografii.
IV. Homo economicus
Ale nieporozumienie jest znacznie głębsze. Nie chodzi tylko o to, że wyobrażaliśmy sobie palestyński ruch narodowy na obraz naszego. Przenieśliśmy również na Palestyńczyków nasze własne błędne wyobrażenia o naturze ludzkiej. Źle ich zrozumieliśmy.
Współczesne elity Zachodu zakładają zazwyczaj, że wszyscy chcemy przede wszystkim przyzwoitej pracy, jedzenia na stole i bezpiecznego środowiska dla naszych dzieci. Ale kiedy postrzegamy całe życie w tych materialistycznych kategoriach, tracimy zdolność wyobrażenia sobie ludzkiej zdolności do idealizmu i zła. A zachęcani przez niejasne liberalne i socjalistyczne założenia Ameryki, Europy i globalnego przemysłu NGO, Izraelczycy nie uwierzyli w złowrogie intencje swoich sąsiadów.
Kiedy jeden po drugim szefowie wywiadu IDF zapewniali nas, że Palestyńczycy są odstraszani, ponieważ nie leży w ich interesie ryzykowanie poziomu życia, który pomogliśmy im osiągnąć, to dlatego, że przypisywali Palestyńczykom nasze idee ludzkiej motywacji. Takie założenia wydają się tak oczywiste, że stają się niewidoczne dla tych, którzy je wyznają.
Te założenia służą jako filtry, które blokują sprzeczne informacje, kwalifikując je jako pesymizm, panikarstwo, urojenia, absurd lub oszustwo — i w ten sposób te informacje nigdy nie wchodzą do kalkulacji wywiadowczych. Te same projekcje i nieporozumienia dominują w działach studiów bliskowschodnich na całym Zachodzie.
To właśnie na podstawie zachodnich koncepcji natury ludzkiej założyliśmy, że nasza technologia będzie wystarczająco odstraszająca; to właśnie ta perspektywa ukształtowała nasze przekonanie, że po wyzwoleniu spod okupacji izraelskiej mieszkańcy Gazy naturalnie skupią się na budowaniu narodu i poprawie swojej sytuacji gospodarczej; na podstawie tej perspektywy przekonaliśmy również samych siebie, że uznają oni, iż pokój jest lepszy od wiecznej wojny.
Dlatego właśnie nie traktowaliśmy poważnie ich teologii nienawiści, ich głęboko zakorzenionego rasizmu i głębi ich barbarzyńskiego sadyzmu.
Nie traktowaliśmy siebie poważnie, i dlatego nie rozumieliśmy sił w nas samych, które się teraz obudziły.
W swoim mistrzowskim eseju pod tytułem „Churchill w 1940 r.” Isaiah Berlin napisał, że Winston Churchill nie stworzył siły, którą Brytyjczycy okazali w swojej determinacji do walki ze złem nazizmu. On tylko obudził coś, co już w nich było, ale o czym sami zapomnieli. W mniej poetycki sposób, można powiedzieć, że Benjamin Netanjahu obudził siłę w sercach izraelskich Żydów, o której większość z nas już nie pamiętała, że ją posiada. Uczynił to prosto i bezpośrednio: od pierwszego dnia nalegał na całkowite zwycięstwo i od tamtej pory nigdy się nie zachwiał.
W przeciwieństwie do Churchilla, który przejął władzę nad całym brytyjskim społeczeństwem, Netanjahu musiał zarządzać wojną pomimo sprzeciwu ze strony większości państwowej i wojskowej biurokracji, kapryśnych partnerów koalicyjnych, wrogiej prasy i elity, która go nienawidzi. Ta elita obejmuje wielu czołowych przedstawicieli IDF i Shin Bet, którzy nie raz próbowali go zniszczyć. Zamiast niezachwianego wsparcia, jakie Wielka Brytania otrzymała od administracji Roosevelta jeszcze przed Pearl Harbor, obecny rząd USA wielokrotnie próbował doprowadzić do przyspieszonego zakończenia kadencji Netanjahu, a także zakończenia wojny bez zwycięstwa Izraela. Podważa również długoterminowe bezpieczeństwo Izraela swoją strategią uspokajania Teheranu.
Pomimo tego wszystkiego Netanjahu uparcie podążał do zwycięstwa, a teraz Izrael wydaje się być bliski jego osiągnięcia, być może nawet usunięcia irańskiego zagrożenia nuklearnego. To zapierający dech w piersiach wyczyn męża stanu według wszelkich standardów — taki, w który większość z nas, w tym ja, w ogóle nie wierzyła, że jest możliwy.
Mimo wszystko, 7 października wydarzyło się pod rządami Netanjahu. Kwestia jego odpowiedzialności czeka na zbadanie, gdy wojna się skończy. To, co zrobił i czego nie zrobił przed tym dniem, będzie musiało zostać porównane z tym, co zrobił później.
Ale prawda jest taka, że Izraelczycy teraz nie bardzo się tym przejmują, dlatego próby zrzucenia odpowiedzialności za katastrofę na premiera nie zyskały popularności. Po serii niezwykłych sukcesów operacyjnych w prowadzeniu wojny i po opieraniu się zewnętrznej presji, by ugiąć się przed wrogami Izraela, popularność Netanjahu systematycznie rośnie w sondażach. Dzieje się tak, ponieważ zdecydowana większość w Izraelu rozumie egzystencjalne niebezpieczeństwo, w jakim się znajdujemy, i dlatego nie marzy o zastąpieniu jedynego człowieka, który nigdy nie zachwiał się w kwestii „całkowitego zwycięstwa”.
Link do oryginału: https://mosaicmagazine.com/response/israel-zionism/2024/10/the-peace-process-failed-but-its-bad-assumptions-live-on/
Mosaic, 28 października 2024 r. Tłumaczenie: Andrzej Koraszewski
Gadi Taub jest historykiem, powieściopisarzem, komentatorem politycznym i scenarzystą. Jest wykładowcą na Uniwersytecie Hebrajskim w Jerozolimie.