Brudne sumienie c.d.


Romana Kolarzowa 2024-12-12

To najlepsze, co może być: widzieć i nie być widzianym.
Obrazek:Romana Kolarzowa
To najlepsze, co może być: widzieć i nie być widzianym.

Dyskusja - dopowiedzenie do wątku.

Może być jeszcze coś gorszego - gdyby Zachód wyraźnie postrzegał siebie - powiedzmy - od początku lat 70. jako społeczność, preferującą bezwyznaniowość czy wręcz ateizm, to mam wrażenie, że jednak nie byłoby aż tak idiotycznie. Oba te samookreślenia, przyjmowane serio, wymagają zachowania rezerwy wobec wszystkiego, co jawnie wspiera się na religijności i wymusza (vide: Iran) podporządkowanie całej struktury społecznej nakazom religijnym. Wierzenia plemienne, szamanizm, wierzenia własnej społeczności, islam itd. są jednakowo "podejrzane" - nie ma zatem powodu, aby kogokolwiek preferować/ignorować. Tu się jednak zdarzyło coś wręcz przeciwnego: postawa własna rozmyła się. Nie sama, ale przy wydatnej pracy środowisk akademickich; a te tak mają w zwyczaju, że palą diabłu świeczkę i bogom ogarki (albo odwrotnie). Niezdolne do jednoznaczności, ugrzęzły w "świeckim humanizmie", "religii ludzkości" i podobnie mgławicowych nastrojach. "Ludzkość" zaś była tym bardziej nęcąca, im odleglejsza. Dbać o swoich albo takich bardzo podobnych? To chyba przedstawiało się niewystarczająco szlachetnie. Dopiero solidaryzowanie się jeśli nie z "dzikimi", to chociaż z "odrażającymi, brudnymi i złymi" dawało patent na moralne oczyszczenie. O tym, że ta postawa jest prościutką kopią najbardziej podejrzanych praktyk mistycznych XVII - XVIII. wieku raczej mało kto pomyślał; chociaż we Francji, gdzie wariackie praktyki Marguerite Marie Alacoque były jednak dość powszechnie znane (w czym miały niebłahy udział szkoły jezuickie), takie skojarzenia niekiedy rozbłyskiwały. Za mało o tym wiem, ale chyba też niemieccy "antysystemowcy" lat 60/70 mieli takie mistycyzujące asocjacje. To poszukiwanie "odrażającego, brudnego i złego" musiało swój obiekt znaleźć: i zdefiniować go na nowo, jako "najbardziej wykluczonych" czy też "najgłębiej upośledzonych". Już to sami "odrażający, brudni, źli" się o to postarali, aby odpowiednio wyraziście wleźć w oczy zachodnich kandydatów na "świętych humanizmu". I tak to się potoczyło: teraz trzeba było zacząć udowadniać gorliwość, bezinteresowność i bezstronność. A tu nie ma lepszego sposobu, jak zawsze brać stronę apriorycznie "uciemiężonych" i co najmniej ignorować tych, przeciwko którym oni występują.