Nieistniejący Bóg.
Czyli przedwczesny optymizm teistów (IV)Natomiast drugi dodatek wieńczący zakończenie książki, jest bardzo znamienny: autor - dla którego głównym powodem nawrócenia się na teizm były ponoć dowody naukowe (i to nie byle jakiej, bo nowoczesnej nauki!), oddaje głos księdzu N. T. Wrightowi, broniącemu prawdziwości objawienia się Boga chrześcijan. Pisze o nim tak: „Odpowiedzi, których Wright udziela /../ stanowią w sumie najsilniejszy argument na rzecz prawdziwości wierzeń chrześcijan, z jakim się zetknąłem. Obydwa dodatki uważam za wartościowe uzupełnienie tej książki, ponieważ są ilustracją tego sposobu myślenia, który przywiódł mnie do zmiany zdania w kwestii istnienia Boga".
Skoro więc najsilniejszym argumentem do nawrócenia się na wiarę w Boga, była dla autora tej książki, argumentacja księdza Wrighta, to po co było angażować do tego autorytet nauki i powoływać się na jej najnowsze dokonania? Ta argumentacja, która tak bardzo przekonała A. Flew'a, sprowadza się do następujących twierdzeń (w skrócie):
1. „Dowody na rzecz istnienia Jezusa są w rzeczywistości tak przytłaczające /../ co za istnieniem każdej innej postaci świata starożytnego /../ Jest całkiem oczywiste, że Jezus jest bardzo, ale to bardzo dobrze udokumentowaną postacią historyczną".
2. Podstawy do twierdzenia, że Jezus jest wcielonym Bogiem, zawierają liczne cytaty ze świętych ksiąg Żydów, oraz świadectwa przedstawione w Starym jak i Nowym Testamencie.
3. Sama historia Jezusa opisana w Ewangeliach, przekonuje nas, że był prawdziwym Bogiem.
4. Dowodów na zmartwychwstanie Jezusa, jest tyle w Ewangeliach przedstawionych, że trudno nie uwierzyć w nie. Należy tylko wierzyć, że opisują one prawdę.
------ // ------
Właśnie tego rodzaju argumentacja jest tak bardzo przekonująca dla autora książki, iż wszystkie jego dotychczasowe (60-cio letnie) dokonania na niwie ateizmu, wydają mu się bezwartościowe. Po cóż więc było cofać się do początków wszechświata, odległych od nas o prawie 14mld lat - kiedy wystarczyło tylko zapoznać się z pierwszą lepszą argumentacją księdza katolickiego? Po cóż była ta jałowa „pielgrzymka rozumu", skoro wystarczyło się cofnąć do wierzeń z dzieciństwa, aby stwierdzić, że to jest właśnie ta prawda, którą negowało się przez całe dorosłe życie, a która i tak tkwiła głęboko w podświadomości, by teraz wydostać się na wierzch i całkowicie zawładnąć świadomością autora.
A co wobec tego z wiedzą religioznawczą, którą chyba - jako wieloletni ateista - powinien autor posiadać, a która przecież bardzo wyraźnie wskazuje na jeden konkretny aspekt pochodzenia naszych „bogów" i wierzeń religijnych? Np. w doskonałej książce pt. Jak człowiek stworzył bogów jej autor Jerzy Cepik napisał: „Mały wojowniczy Bóg Jahwe (postać prawdopodobnie zrodzona z egipsko -mezopotamskiego boga Jao i bogini Jahu), długo nie mógł się równać z bogami Syrii, z wpływami Ela, Baala pod różnymi imionami czy z Panią Baalat z Byblos. Jego religia długo musiała czerpać ze starych znakomicie opracowanych teologii egipskich i mezopotamskich, zanim gdzieś w VI w. p.n.e., objawi się jako monoteistyczna, to znaczy wyłączająca wszystkich innych bogów jacy rządzą światem i człowiekiem. Przyczyną jego dominacji i jedynowładztwa będą warunki bardziej polityczne niż religijne."
„Nowy mit nowego boga, łączący w sobie mitologię egipską i mezopotamską, egipskie przykazania moralne, egipską ideę boga poprzez słowo, egipskie i mezopotamskie prawa - zwłaszcza zasadnicze punkty zaczerpnięte z kodeksu Hammurabiego, sumeryjskie fragmenty mitu o potopie jako karze za grzechy ludzkie oraz przeróżne wątki teologiczne. Wszystko to znajduje się w Starym Testamencie /../ zwłaszcza mity mezopotamskie miały użyczyć „historycznej prawdy" żydowskim autorom objawionej wiary".
„Jezus jako postać łącząca Stary Testament z Nowym, łączył w sobie wszystkie cechy starych bogów, także to, że tak często występowali oni pod postacią Trójcy, czyli jednego boga, jednej boskiej siły w różnych postaciach działającej".
„Na życiorys Jezusa składają się bogate stare mity i rytuały świata starożytnego, sięgające nawet w prehistorię /../ Na Krecie znano na przykład grób śmiertelnego Zeusa, boga, który dzielił chleb i wino, umierał i zmartwychwstawał /../ Podczas wiosennych misteriów Wielkiej Matki Kybelii /../ jej kapłani oznajmiali: „Radujcie się, gdyż Bóg jest zbawiony i wy także będziecie zbawieni". Zbawienie mieli uzyskać wtajemniczeni w misteria Izydy i Ozyrysa /../ Idea tych misteriów podyktowała autorom Egipskiej Księgi Umarłych takie słowa: „Jak prawdą jest to, że żył Ozyrys, tak i on (zmarły) żyć będzie. Jak nie umarł Ozyrys, tak i on też nie umrze". Tę myśl powtórzy idealnie św. Paweł, autor „Listu do Koryntian" z Nowego Testamentu: „Jeśli Chrystus nie powstał, próżne jest przepowiadanie nasze i próżna wiara nasza".
„Są to tylko nieliczne fragmenty rozległego systemu wątków religijnych, przetwarzanych w różnych kulturach i mitach od tysięcy lat. Fakty te mówią z ilu mitologii musieli czerpać autorzy Nowego Testamentu /../ na przykład: Sąd Boży chrześcijan był zapożyczeniem Sądu Ozyrysa, mitu starszego o tysiące lat, ale wtajemniczenie w mity i teologie Egiptu nie było dostępne szerokim masom. W rzeczywistości cała historia Judasza, Sądu Żydowskiego, wydania Jezusa Rzymianom i Golgota, to jest droga męki i ukrzyżowanie - były przenośnią literacką tej nowej filozofii religijnej, nowego mitu". „Idea oczekiwania przez ludzi na jakiegoś zbawiciela, mesjasza, sotera, połączyła teologię Starego Testamentu z Nowym Testamentem".
Wnioski do jakich doszedł autor tej książki są następujące: „Nasza cywilizacja, nasi bogowie rodzili się z nas, przez nas, na ziemi. Z naszych lęków, z naszej niewiedzy, z naszej ciekawości poznania". Oraz: „Człowiek zawsze tworzył swoich bogów /../ pod wrażeniem, pod ciążeniem niesamowitej niezrozumiałości sił przyrody". A także: „W dziejach cywilizacji naszej planety, jedynym stwórcą i twórcą był człowiek. Nie było żadnych cudów ani działań ponadludzkich i nikt spoza ziemi do interesów naszej rodziny się nie wtrącał". Mam takie same poglądy, dotyczące religijnych wierzeń człowieka. Czy ta wiedza nie powinna dać do myślenia - nie tylko ateiście - ale każdemu człowiekowi, uważającemu się za myślącego?
------ // ------
Czy warto było przeczytać książkę Bóg istnieje A. Flew'a? I tak i nie. Nic wartościowego nie wniosła do mojego światopoglądu, poza mało istotnymi szczegółami. Więc z tej strony patrząc - nie warto. Jednakże wnioski jakie się narzucają po jej lekturze są na tyle interesujące, że jednak warto było. Przede wszystkim chciałbym zwrócić uwagę na to, że jej autor nie jest odkrywczy; ani w pomyśle wykorzystywania autorytetu nauki do udowadniania istnienia Boga, ani w argumentacji, która powiela od dawna już funkcjonujące rozumowania „obrońców Boga". Na przestrzeni ostatnich kilkudziesięciu lat, ukazało się zapewne wiele takich pozycji, jak choćby ta, którą cytowałem w niniejszym tekście (Sto dowodów na istnienie Boga), i która ukazała się ponad 30 lat temu.
Jest napisana wg tego samego schematu co Bóg istnieje, tylko jest w niej o wiele więcej owych „dowodów" (100 jak sugeruje sam tytuł) i o wiele więcej argumentów z autorytetu, czyli cytowanych wypowiedzi o Bogu, znanych naukowców. Poza tym są tam wykorzystane wszelkie znane odkrycia współczesnej nauki (czyli sprzed kilkudziesięciu lat i dużo starsze), aby potwierdzić nimi istnienie Boga. Są więc tam dokonania: astronomii, kosmologii i kosmogonii, astrofizyki, fizyki kwantowej, teoria względności Einsteina, biologii, medycyny, geologii, ba! nawet ewolucja i prawo entropii (gdyby autor znał teorię czasoprzestrzeni, też by ją uwzględnił, bo się nadaje jak mało która). Nie licząc filozofii i teologii, bo to oczywiste.
Jest w tej książce wszystko to, za co kiedyś (stosunkowo nie tak znów dawno) Kościół kat. palił ludzi na stosach, torturował ich i wyrywał im języki, rzucał na nich klątwy i ekskomuniki, pod groźbą surowej kary nakazywał im wypierać się publicznie owych nieprawomyślnych poglądów, palił na stosach i chłostał (!!!) ich rękopisy (Jak np. Listy filozoficzne Woltera w 1734r. i „Słownik filozoficzny" tego autora w 1765r.), zakazywał wydawania i rozpowszechniania ich dzieł, oraz zamykał w aresztach domowych. A teraz proszę: te wszystkie dokonania myśli ludzkiej - kiedyś potępiane i usuwane siłą - obecnie wykorzystywane są do udowadniania istnienia Boga! Niech ktoś powie, że Kościół nie potrafi odnaleźć się we współczesnym świecie.
Ten perfidnie pomyślany pęd teistów do powoływania się na autorytety naukowe i odkrycia nowoczesnej nauki, podczas dowodzenia istnienia Boga, czasami daje zabawne skutki. Np. w wyżej wymienionej książce na jednej i tej samej stronie podane są cztery różne „wieki" wszechświata: ok. 5mld lat, 6mld lat, ok. 6mld lat i „nie przekracza 10 mld lat". A wszystko to ma dowodzić istnienia Boga (dowód nr.14). Tyle, że żaden z nich nie jest już aktualny! To samo jest z nieaktualną już ilością gwiazd w naszej Galaktyce, która ma ponoć (ta ilość) świadczyć o istnieniu Boga.
I pomyśleć, że ta bezsensowna i pseudonaukowa zbitka informacji z przeróżnych dziedzin poznawania świata przez rozum ludzki, jest serwowana jako koronny dowód na to, iż naukowe odkrycia potwierdzają wszystkie główne prawdy religijne (oczywiście naszej religii, jakże by inaczej!). Ergo: Bóg istnieje, a jest nim nie kto inny, jak osobowy Bóg chrześcijaństwa. Charakterystyczne jest dla tego rodzaju publikacji, iż żadna z nich nie stara się rozwiązać (wyjaśnić) wewnętrznych sprzeczności tkwiących w religiach. Każda zaś woli przekonywać czytelników, że odkrycia naukowe potwierdzają prawdy religijne. Oczywiście wiadomo o co tu chodzi: przekonując wierzących do poglądu, że ich wiara ma uzasadnienie naukowe, zyskuje się aprobatę tych wszystkich, którzy są przeświadczeni, że wierzą racjonalnie. Oni i tak zresztą nie są świadomi tych wszystkich sprzeczności i absurdów tkwiących w ich religiach, więc można im wciskać taki „kit".
------ // ------
Teraz drugi aspekt książki Bóg istnieje, ten ważniejszy: we wstępie napisałem, że jest to bardzo dziwna książka, wyjaśnię więc dlaczego tak uważam. Otóż nie spotkałem się jak dotąd z sytuacją, w której autor - stosując się do tej samej zasady rozumowania (przypomnę: „za danym rozumowaniem musimy iść, dokądkolwiek prowadzi" Sokrates) - poszedł w przeciwne do siebie drogi rozumowania (ciekawe czy wycofał z obiegu te wszystkie swoje publikacje napisane z pozycji ateistycznych? Przecież to jego nawrócenie na wiarę w Boga udowodniło, że są one całkowicie bezwartościowe!).
Od samego początku tej lektury miałem nieodparte wrażenie jakiegoś fałszu w niej istniejącego. Dopiero jednak po jej skończeniu (szczególnie tego znamiennego dodatku B), dotarło do mnie na czym on polega. Postaram się więc teraz przedstawić tą sprzeczną z logiką wymowę przedstawionych argumentów, jak i zawartego tam rozumowania. W dużym skrócie wygląda to tak: Przez ok. 60 lat autor owej książki był zdeklarowanym ateistą, który miał ponoć ogromne dokonania w tej dziedzinie (liczne publikacje). Mając już ponad 80 lat, dostrzegł, że niektóre odkrycia nowoczesnej nauki (szczególnie kosmologia), mogą świadczyć na rzecz istnienia Stwórcy naszego wszechświata.
Do zmiany poglądów przekonały go też na nowo zinterpretowane, klasyczne filozoficzne dowody na istnienie Boga. Więc dalszy ciąg powinien moim zdaniem wyglądać następująco: Dokonania na niwie ateistycznej tak znamienitego myśliciela powinny się opierać przede wszystkim na wiedzy religioznawczej, która jest wręcz kopalnią informacji o wszystkich dotychczasowych bogach człowieka; ich genezie, ewoluowaniu tej idei w różnych systemach religijnych, przenikaniu się wierzeń w kulturach ludzkich, okoliczności tworzenia mitów i ich rola w rozumieniu świata przez ówczesnych ludzi, historia Kościołów, ich doktryn, dogmatów, itd., itd.
Zatem bogata wiedza religioznawcza (którą chyba każdy szanujący się ateista powinien posiadać), mówi wyraźnie i jednoznacznie, że wszyscy bogowie, którzy dotąd istnieli w historii naszych religii, zostali stworzeni wyobraźnią ludzką, z psychologicznie umotywowanych powodów, w konkretnych okolicznościach polityczno - religijnych. Jednym słowem wierzenia religijne człowieka są immanentnym elementem jego kultury, która wraz z nim ewoluowała, przybierając przeróżne formy i przejawy. To był (i jest nadal) nieustanny proces kulturowy, odbywający się bez żadnych nadprzyrodzonych objawień, epifanii, czyli bezpośrednich kontaktów ze Stwórcą. Nikt spoza ziemi w nim nie uczestniczył.
Gdyby więc autor owej książki w ten sposób przedstawił problem zmiany swoich poglądów: odkrycia nowoczesnej kosmologii mogą świadczyć, iż przyczyną powstania naszego wszechświata był nieskończenie inteligentny Umysł, nazywany przez ludzi Bogiem. Najprawdopodobniej nie miał on nic wspólnego z bogami wyznawanymi i czczonymi przez ludzi, którzy są jednym z elementów naszej lokalnej kultury, przejawiającej się w różnych wierzeniach religijnych,. ale pewności nie mam. W tym wypadku nie mogę uważać się za 100% ateistę, nie pozwala mi na to uczciwość w stosunku do nowo nabytej wiedzy.
Takie postawienie sprawy spowodowałoby, iż jego dotychczasowe 60 letnie dokonania na niwie ateizmu, nie straciłyby sensu, gdyż ich podstawa opiera się na wiedzy religioznawczej, czyli przekonaniu, że wszystkich bogów, które człowiek dotąd czcił i wyznawał - stworzyli sami ludzie na własny obraz i podobieństwo. Jednakże A. Flew postąpił inaczej: w swojej książce stara się przekonać czytelników, że ów Bóg, który 14 mld lat temu stworzył wszechświat, jest tym samym Bogiem, jakiego wyznaje nasza judeo - chrześcijańsko - katolicka religia.
------ // ------
Oddając na końcu swojej książki głos księdzu, broniącemu w pokrętny sposób prawdziwość objawienia osobowego Boga chrześcijańskiej religii udowodnił tym samym, że jego nawrócenie na wiarę w Boga, nie ma nic wspólnego z odkryciami współczesnej nauki, i że ta jego „pielgrzymka rozumu" była całkowicie niepotrzebna i jałowa. Skoro wystarczyło wrócić do wierzeń z dzieciństwa, nie potrzeba było do tego angażować autorytetu nauki - te wierzenia bowiem nie wymagają rozumowych uzasadnień, gdyż taka jest natura wierzeń. Cóż to za ateista, który nie wie, że główne „prawdy" religijne (inne zresztą też), jak np. upadek człowieka w raju, grzech pierworodny itp. wynikają z mitów, którymi ludzie tamtych czasów tłumaczyli sobie otaczający ich świat i niepokojące ich aspekty natury ludzkiej. Jeśli więc tenże ateista skłania się ku poglądowi, że sens chrześcijaństwa (konkretnie chodzi o odkupienie grzechów ludzkości, przez ofiarę krzyża złożoną z Syna bożego i zbawienie nią tych wszystkich, którzy w nią uwierzą), oparty jest na historycznej prawdzie, to może warto byłoby przedstawić naukowe dowody na poparcie tej tezy?
Bo aż nie mogę uwierzyć, aby doświadczony ateista uważał, że wszyscy bogowie jacy byli dotąd czczeni przez ludzi w czasie ich 30-40 tysiącletniej historii religii (w tekście „Święto zmarłych bogów" przytoczyłem ponad 400 ich imion, w rzeczywistości było ich o wiele więcej), zostali stworzeni ich wyobraźnią (czyli byli fałszywymi bogami), a tylko ten jeden, jedyny jest prawdziwy i realnie istniejący?! No, bo jeśli w coś takiego autor miałby wierzyć, to ja pozwolę sobie nie wierzyć, iż te jego „dokonania na niwie ateizmu przewyższają wszystko, co mają do zaproponowania dzisiejsi ateiści".
Ta książka jest doskonałym przykładem na rozróżnienie ateizmu powierzchownego (którego przejawy można dostrzec w pierwszej części książki), od ateizmu „głębokiego", czyli opartego na religioznawstwie, historii religii i wierzeń, bardzo dobrze uzasadnionego i popartego dużą wiedzą . Z tego rodzaju publikacji wynika wyraźnie, jak niewiele potrzeba wierzącym do podtrzymywania ich wiary, wpojonej im w dzieciństwie. W porównaniu z tym, ateiści muszą posiadać nieporównywalnie więcej wiedzy (i to z wielu dziedzin), oraz umiejętności logicznego rozumowania, aby mogli być niewierzącymi. Wbrew pozorom nie jest to jednak smutna konstatacja.
Jednakże najbardziej paradoksalne w tym wszystkim jest to, iż tej religijnej wiary w jakiegoś boga (tu akurat Boga chrześcijaństwa), bronią ludzie uważający się racjonalnie myślących, korzystających z odkryć współczesnej i nowoczesnej nauki i co najważniejsze - wydających się ją rozumieć! Przecież niemożliwością jest, aby nie znali oni krwawej, pełnej przemocy, okrucieństwa, hipokryzji i nietolerancji - historii religii?! Aby nie wiedzieli, że „wszystkie historyczne religie stanowią jedynie pozostałość po niemowlęcym okresie ludzkości, kiedy miejsce wiedzy zajmowały przesądy". Dlaczego więc to robią? Oto jest pytanie, na które nie potrafię odpowiedzieć.
------ // ------
Od Redakcji:
Książka, w której Antony Flew obwieszcza swoją wiarę w Boga ukazała się w oryginale w 2007 roku. Szybko okazało się, że nigdy jej nie napisał. W rzeczywistości była produktem dwóch ewangelikańskich autorów Roya Varhesa i Boba Hostera. Antony Flew od dłuższego czasu cierpiał na zanik pamięci, a jedyną jego wypowiedzią o przedstawionym mu manuskrypcie było stwierdzenie „nie widzę tu niczego złego". Historię tej dziwnej książki opisywał w New York Timesie Mark Oppenheimer. Publikacja jej polskiego przekładu bez informacji o tym fakcie jest zwyczajnym oszustwem.
2011/2024 r. ------ KONIEC ------
*Powyższy tekst pod tym samym tytułem został opublikowany po raz pierwszy w ówczesnym Racjonaliście w 2012 r. i zamieszczono do niego 65 komentarzy. Obecna wersja różni się wieloma szczegółami, nie mającymi jednak wpływu na jego ogólną wymowę.