Nic złego się nie dzieje


Andrzej Koraszewski 2024-08-23

Terroryści Hezbollahu oddają nazistowski salut.
Terroryści Hezbollahu oddają nazistowski salut.

Praca redakcyjna jest nieustanną próbą odczytywania znaków czasu, spraw ważnych, które mogą zmieniać historię, lub pozwalają przewidywać dalszy rozwój wydarzeń. Kiedy patrzymy wstecz, widzimy przeoczone wydarzenia, których znaczenie ujawniło się z biegiem czasu. Brytyjski król Karol III, jako książę następca tronu, był nie tylko patronem wyznawców homeopatii i innych form alternatywnej medycyny, ale również królewskim patronem budowy osławionego meczetu w londyńskiej dzielnicy Finsbury, który stał się głównym rozsadnikiem islamskiego radykalizmu na wyspach. Karol III porzucił tytuł „obrońcy wiary”, chce być „obrońcą wiar”, co brzmi ciekawie, pod warunkiem równych gwarancji wolności sumienia.

W dzisiejszej porcji odnotowanych wiadomości zatrzymała mnie drobna informacja o wypowiedzi związanego z Hezbollahem dziennikarza libańskiego, który ostrzega mieszkających w tym kraju chrześcijan, że ich rola się skończyła.


Reda Saad wywołał burzę swoim stwierdzeniem, że amerykańskie okręty wojenne już przybywają, żeby ich zabrać z Libanu. Dziennikarz zwracał się do „chrześcijańskich braci w Libanie”, przypominając im los Afgańczyków, którzy postawili na współpracę z Ameryką i zostali na lodzie, przypomniał, że stali się mniejszością bez znaczenia, wypominając im współpracę z Francuzami, Amerykanami i z Izraelem. Mówił, że nadal zajmują wysokie stanowiska, ale nikt tego nie będzie dłużej akceptował. Przypomniał, że dziś muzułmanie stanowią większość i stare umowy straciły znaczenie.


Liban, nazywany niegdyś Szwajcarią Bliskiego Wschodu, jest od pół wieku w stanie nieustannej wojny domowej, której największą ofiarą jest stanowiąca niegdyś większość populacja chrześcijańska, który od lat jest polem walki o wpływy sąsiadów, a dziś jest praktycznie irańską kolonią. Kto mógł, z Libanu uciekł, inni próbują się jakoś urządzić w świecie rządzonym przez uzbrojonych zbirów z Hezbollahu.


Początkiem upadku kwitnącego kraju było udzielenie gościny wygnanym z Jordanii uzbrojonym oddziałom Jasera Arafata. Arafat chciał tak niewiele, ziemi z której mógłby atakować mieszkańców Izraela. Ostatecznie doprowadził do wojny domowej w Libanie i do interwencji armii izraelskiej, która musiała bronić swoich obywateli przed ciągłymi atakami z Libanu. IDF mogła ostatecznie zniszczyć Organizację Wyzwolenia Palestyny, gdyby nie Stany Zjednoczone, które postanowiły uchronić OWP przed zniszczeniem i wynegocjowały zawieszenie broni oraz przewiozły swoimi okrętami resztki armii Arafata do Tunezji. Niebawem osłabiony kraj znalazł się pod wpływami Syrii, ale miejsce OWP przy granicy z Izraelem zajął Hezbollah.             


Hezbollah to „Partia Boga”, czyli szyickiego Allaha na służbie Teheranu. Dziś demografia Libanu jest radykalnie zmieniona, a prawdopodobieństwo odzyskania dawnej świetności jest praktycznie zerowe. Kilka osób skomentowało wypowiedź libańskiego dziennikarza jako ostrzeżenie dla innych. Czy jest powód, żeby uznać ją za znak czasu?


Światowa prasa odnotowała, że coś się dzieje w Bangladeszu, na ogół z sympatią, ciesząc się, że naród zrzucił jarzmo autorytarnego rządu. Trzeba szperać, żeby dowiedzieć się czegoś więcej i trudno powiedzieć, ile w tych wiadomościach jest rzetelnej informacji, a ile przesady ze strony wystraszonych ludzi z etnicznych i religijnych mniejszości.


Pogromy Hindusów są faktem, ale czy rzeczywiście są już setki zabitych? Spalone świątynie? Ile, dwie, trzy, kilkanaście, czy może więcej? Tysiące ludzi próbujących przedostać się do Indii i lękliwość indyjskich władz przed napływem muzułmańskich terrorystów to fakt. Za mało mamy danych o szczegółach.


Strona internetowa opindia.com informuje o drobnym wydarzeniu w jednej wsi.     


Decyzją wiejskiej starszyzny zakazano  muzyki na weselach, urodzinach i innych wydarzeniach. Postanowiono, że ktokolwiek będzie grał na  jakimkolwiek instrumencie muzycznym, poniesie odpowiedzialność karną.


Doniesienie z jednej wioski to tylko ciekawostka, zaledwie wspierająca tezę, że rewolta w Bangladeszu to kolejna rewolucja islamska i to w kraju mającym ponad 163 miliony mieszkańców.   

Islamistyczna organizacja Hefazat-e-Islam (obrońca islamu), która podobno miała znaczący wpływ na biorących udział w rewolcie studentów, wzywa do wprowadzenia w kraju szariatu.  


Wiceprzewodniczący tej potężnej w Bangladeszu organizacji spowodował pewną konsternację popierających przewrót bardziej umiarkowanych sił, wzywając do przyjęcia prawa islamskiego i odrzucenia dotychczasowego systemu prawnego opartego na konstytucji i świeckim prawie.  


Muhyiddin Rabbani powiedział m. in.:

Jesteśmy muzułmanami i stanowimy większość w Bangladeszu. Chcemy, aby ten kraj przestrzegał islamu i nasze żądanie jest stanowcze. Kiedy uzyskaliśmy wolność, muzułmanie twierdzili, że kraj ten będzie rządzony przez islam i nadal do tego samego dążymy. Islam bierze pod uwagę nawet prawa niemuzułmanów, co nie ma miejsca w żadnej innej religii”.

Pogrubiłem to ostatnie zdanie nie tylko dlatego, że jest tak komiczne, ale dlatego, że prawdopodobnie dobrze ilustruje głębokie przekonania ludzi, ustanawiających prawo umożliwiające dyskryminację innowierców i podżegających do przemocy wobec innowierców.       

Rabbani wyjaśnił, że w rządzonym przez islam kraju nie będzie miejsca na muzykę ani sztukę: „Jeśli prawo islamskie zostanie wdrożone, każdy będzie miał prawa w formie sprawiedliwości. Będziemy opierać nasze decyzje dotyczące muzyki na tym, co jest dozwolone w islamie. Nie lubimy sztuki ani muzyki. Będziemy się temu sprzeciwiać. Będę stanowczo przeciwko temu przemawiał”. Sprawa hidżabów zostanie rozpatrzona na mocy szariatu.


Organizacja chce również wyburzenia posągów, ich zdaniem powinny zostać zburzone przede wszystkim posągi osobistości politycznych, zwłaszcza tych polityków związanych ze świeckimi korzeniami narodu.


Zapewne powoli, może nawet przez lata, będziemy dowiadywać się o efektach rewolucji islamskiej w Bangladeszu. Wróćmy jednak do Wielkiej Brytanii, gdzie wezwania do wprowadzenia szariatu są chwilowo skromne, często ograniczają się do żądania odrębnego systemu sądownictwa dla muzułmanów i niemuzułmanów. W wydanej przez Układ Sił książce historyka Sławosza Grześkowiaka pt.: Poczet islamskich ideologów i ekstremistów znajdujemy krótki rozdział o historii Umara Bakira Mohammada. Urodził się w Syrii w Aleppo w 1958 roku. Jako piętnastoletni chłopiec wstąpił do oddziału Bractwa Muzułmańskiego (BM), dwa lata później, w Libanie zapisał się do organizacji pod nazwą Hizb ur Tahrir (Partia Islamskiego Wyzwolenia) będącej bardziej radykalnym odłamem BM, dążącym do szybszego wprowadzania szariatu i dążenia do utworzenia kalifatu. Umar później przez krótki czas studiował w Egipcie, ale szybko przeniósł się do Arabii Saudyjskiej, gdzie kontynuował studia teologiczne. Założył tam koło Hizb ur Tahrir, ale doszło do konfliktów z kierownictwem partii w Kuwejcie, które postanowiło go usunąć z partii. Założył własną partię pod nazwą Emigranci (Al Mahajiroun). Była to grupa tajna i po pewnym czasie został aresztowany. Pierwsze aresztowanie w 1984 skończyło się zwolnieniem za kaucją, w rok później aresztowano go ponownie i tym razem skończyło się torturami i nieco dłuższym pobytem za kratkami.


Umar po wyjściu z więzienia w Arabii Saudyjskiej wyjechał w styczniu 1986 roku do Wielkiej Brytanii, gdzie nikt nie interesował się jego przeszłością. Zamierzał pojechać dalej do jakiegoś muzułmańskiego kraju, ale niemiecki emir organizacji Hizb ur Tahrir zaproponował mu kierownictwo tej organizacji na wyspach i pełną swobodę działania.


Jak pisze Grześkowiak, w ciągu dziesięciu lat ten przedsiębiorczy islamski fanatyk stworzył nie tylko silną strukturę tej organizacji w Wielkiej Brytanii, ale miał znaczący wpływ na ożywienie jej działalności w innych krajach.


Podczas gdy w krajach muzułmańskich ta ekstremistyczna organizacja była zakazana, a jej członkowie ścigani, w Stanach Zjednoczonych i w krajach Europy Zachodniej mogli działać bez żadnych przeszkód. W 1996 roku po raz kolejny zerwał z kierownictwem Hizb ur Tahrir  i ponownie utworzył swoją organizację „Emigrantów”.


We wrześniu 1996 zaprosił na organizowaną przez siebie Międzynarodową Konferencję Islamską Osamę bin Ladena i kilku innych najbardziej znanych w tym czasie zwolenników islamskiego terroru. Do konferencji nie doszło, ale sama inicjatywa zyskała mu dodatkową sławę.


Sławosz Grześkowiak opisuje zdumiewającą inercję brytyjskich władz, które nie zareagowały nawet, kiedy w 1991 roku Umar wezwał do zamordowania ówczesnego premiera Johna Majora. Systematycznie podżegał do nienawiści wobec niewiernych otwarcie informując, że „Celem ma być zatknięcie pewnego dnia islamskiej flagi na Downing Street.”


Taktyka była prosta – przekonywanie wiernych, że islam jest nieustannie atakowany, że niewierni chcą zgładzić muzułmanów, że jedyną obroną jest atak.

„Umar – pisze Grześkowiak – głosił, że w Wielkiej Brytanii ma zostać zapoczątkowany kalifat, a brytyjskie prawo i demokrację nazywał szarlatańskimi zasadami stworzonymi przez ‘małpy w parlamencie.’”   

Jednym z miejsce jego występów był meczet Finsbury Park, zbudowany z inicjatywy ówczesnego księcia Walii, (a obecnego króla), ale głównie za pieniądze saudyjskie. Ten meczet od pierwszego dnia był miejscem spotkań islamskich terrorystów i miejscem ekstremistycznej indoktrynacji islamskiej młodzieży. Wśród wychowawców tej młodzieży był nie tylko Umar Bakir Mohammad, ale również Abu Hamza al Masri oraz Anjem Choudary. Nic dziwnego, że ten meczet był punktem, z którego wysyłano młodzież muzułmańską na szkolenia wojskowe w krajach takich jak Pakistan i Afganistan.   


Dlaczego brytyjskie władze traktowały tych ludzi jak jakieś postaci z kabaretu?

„Wszelkie głosy ostrzeżenia o radykalizmie brytyjskich muzułmanów były przyjmowane z lekceważeniem i pobłażliwym uśmieszkiem. Odpowiadano na to: ‘ale to moi wyborcy, to zupełnie normalni mili ludzie’. Nikt z polityków nawet nie odnotował sobie słów jednego z imamów, Abu Basira, który oświadczył: ‘Jednym  z celów imigracji jest wskrzeszenie obowiązku dżihadu i narzucenie władzy niewiernym. Imigracja i dżihad idą ręka w rękę. Jedno jest konsekwencją drugiego i od niego zależne. Trwałość jednego jest zależna od trwałości drugiego.’”                 

Przyjechaliśmy z żoną do Londynu w tym samym roku co Umar. Zamieszkaliśmy w dzielnicy zdominowanej przez Hindusów i słyszeliśmy od naszych sąsiadów ponure ostrzeżenia. Pracowałem w BBC, a tam panowała doktryna, że nic złego się nie dzieje, że terrorysty nie wolno nazywać terrorystą, a wszystkie kultury są równe.


Grześkowiak przypomina, że te idee wzięły swój początek z opacznie rozumianych praw człowieka, które w efekcie uniemożliwiały zablokowanie importu piewców terroru i samych terrorystów. Polityka azylowa zmieniła się w komedię, policja była bezradna, a próby wydalenia z kraju ekstremistów grzęzły w sądowniczej biurokracji.


Zwyciężyła ideologia tolerancji dla nietolerancji, a wydaje się, że największy niepokój budzą ci, którzy zauważają znaki czasu.


Dziś amerykański Sekretarz Stanu Antony Blinken udaje, że troszczy się o porwanych w Izraelu zakładników, chociaż nie trzeba wielkiej przenikliwości, żeby dostrzec, że zależy mu na nich tak, jak prezydentowi Bidenowi zależało na afgańskich współpracownikach amerykańskiej armii. Jest zupełnie oczywiste, że Blinken walczy przede wszystkim o ocalenie Hamasu przed ostateczną klęską. Jego ojczym, urodzony w Białymstoku Samuel Pisar, traktował go jak syna, zapewne nie podejrzewał, że wyrośnie z niego tak nieprawdopodobny kłamca, być może jednak przekonany, że nic złego się nie dzieje i że do niczego złego nie przykłada ręki.