Niszczycielska ukryta wojna
Nieustanne ataki Hezbollahu na północ Izraela są niszczycielskie.
Wojna Izraela przeciwko Hamasowi cieszy się ogromnym zainteresowaniem. To wojna sprawiedliwa, w której nasz cel, jakim jest likwidacja Hamasu, pokrywa się z naszym celem, jakim jest uratowanie naszych porwanych zakładników.
Pełna hipokryzji uwaga świata skupiona była na naszej strategii, taktyce i ostatecznie na naleganiu na zwycięstwo.
Toczy się jednak inna wojna – a ściślej rzecz biorąc, inny front tej samej wojny – której poświęcono mniej uwagi zarówno tutaj, jak i za granicą. Niemniej sugerowałbym, że ten konflikt ma co najmniej taką samą wagę i wymaga od Izraela opracowania i wdrożenia zwycięskiej strategii.
Jest to oczywiście nasz ciągły konflikt z Hezbollahem. Chociaż Hezbollah na szczęście przegapił okazję kontynuowania pogromu z 7 października na południu, pilnie kontynuował codzienne wysyłanie bojowych dronów, pocisków i rakiet do północnego Izraela.
Rezultat był druzgocący. „Cisza” wokół tego konfliktu dotyczy tylko uwagi, jaką wojna na tym froncie wzbudziła (lub nie) na świecie, ale dla mieszkańców Galilei i Wzgórz Golan nie jest to cicha wojna.
Ataki Hezbollahu zniszczyły stan quo ante, rzekome działanie odstraszające sprzed 7 października. Udało im się zlikwidować istniejącą wcześniej strefę buforową bezpieczeństwa w południowym Libanie – od granicy do rzeki Litani – zamiast tego mamy dziś bufor bezpieczeństwa obejmujący Górną i Zachodnią Galileę.
Wiedząc, jak źle bylibyśmy przygotowani, odpierając inwazję lądową w rodzaju 7 października z północy, IDF zachęcała/nakazywała ewakuację dziesiątek północnych miast, miasteczek, kibuców i moszawów.
Szacuje się, że wysiedlono około 60–80 tysięcy mieszkańców, a setki budynków i domów uległo zniszczeniu. Doszło do spustoszenia farm. Rolnicy boją się uprawiać swoje pola, a jeśli mimo wszystko robią to, odczuwają ogromny brak rąk do pracy.
Firmy zostały zamknięte i zrujnowane. Uczelnia Tel Hai, wschodząca gwiazda w świecie akademickim w Izraelu, została zamknięta. W społecznościach takich jak Kirjat Szemonah, największe miasto na północy, widać jedynie pozory życia.
Najbardziej niepokojące jest to, że wydaje się, że nie ma chęci zmiany trwającej strategii „wet za wet”, która nie zmienia sytuacji mieszkańców.
Tak, są obowiązkowe wyrazy empatii i wsparcia, a czasami puste deklaracje determinacji. Wszystko to jednak mija się z podstawowym testem tego, do czego zobowiązany jest suwerenny naród: ochrony bezpieczeństwa swoich obywateli.
Wszystko to rodzi trudne pytanie: dlaczego „odkładamy na później” ten konflikt? Czy jest to kwestia możliwości; tzn., że nie możemy prowadzić wojny na dwóch frontach? A może jest to kapitulacja przed amerykańskimi nawoływaniami, aby nie podnosić temperatury konfliktu w obawie przed…? Zirytowaniem Iranu? Wyrządzeniem szkód Libanowi?
Z pewnością nasi przywódcy muszą zrozumieć, że konflikt ten nie ustanie sam z siebie i że zdolność Hezbollahu do wyrządzania szkód, w przypadku braku ataku wyprzedzającego, zachęci go do dalszego nękania nas, dopóki nie uzyska pewnych ustępstw.
To mogłaby równie dobrze być amerykańskie stanowisko: uspokoić Hezbollah/Iran, trzymać dżina zamkniętego w butelce, nie uwalniać jego wściekłości i „odnieść zwycięstwo”.
Z tą różnicą, że jest to oczywiście antyteza zwycięstwa.
W tej chwili przesłanie jest takie, że północ jest zbędna. Czy tolerowalibyśmy codzienne ataki rakietowe na Riszon LeZion lub, broń Boże, na Bulwar Rothschilda w Tel Awiwie? Oczywiście nie. Byłyby one, słusznie, postrzegane jako egzystencjalne zagrożenia dla narodu.
Nie widzieć i nie mówić tego samego o północy, oznacza zaproszenie do egzystencjalnej tragedii. To są społeczności, które definiują syjonistyczne marzenie o miłości do Ziemi i tworzeniu żyznych spichlerzy ze zdewastowanej krainy. To są społeczności, które z dumą wysyłają swoich synów i córki, aby bronili narodu, służąc w IDF.
Historia współczesnego Izraela jest ściśle związana z historią naszych północnych społeczności. Jednak obecnie tamtejsi mieszkańcy czują się opuszczeni i zbędni.
Tak, Hezbollah ma ogromne zapasy broni i możliwości. Tolerowaliśmy ten wzrost od czasu, gdy wojna w Libanie w 2006 roku wyrządziła im ogromne szkody. Stali się głównym wysuniętym pełnomocnikiem irańskich mułłów, którzy zainwestowali miliardy w uzbrojenie i szkolenie swoich terrorystów.
Oddaliśmy inicjatywę Hezbollahowi. Oni działają, a my tylko reagujemy. Nasze ataki chirurgiczne na kluczowych dowódców nie zmieniły przebiegu, intensywności ani inicjatywy konfliktu. Nadal jest to konflikt w dużej mierze prowadzony i kierowany przez Hezbollah.
Jest bardzo prawdopodobne, że gdybyśmy byli bardziej asertywni i agresywni wobec Hezbollahu, ustąpiliby. Dlaczego? Ponieważ ich irańscy panowie prawdopodobnie nie chcą, aby w tym momencie zużyli cały swój arsenał wojenny.
To oczywiście nieuchronnie rodzi pytanie, co zrobić z Iranem – ale to inny temat. Dość powiedzieć, że Irańczycy prawdopodobnie nie chcą teraz pełnowymiarowego konfliktu w Libanie.
To powinno nas skłonić do zadania pytania, dlaczego godzimy się na ich grę w niską intensywności konfliktu i wyczekujemy?
Ironią jest to, że IDF nigdy nie była silniejsza, ale zachowujemy się tak, jakbyśmy nigdy nie byli tak niepełnosprawni i ograniczeni jak dziś. W przeszłości znacznie mniejsze prowokacje powodowały, że reagowaliśmy znacznie bardziej stanowczo.
Podczas gdy my wahamy się co do czasu i taktyki, istnieje jedna nieunikniona rzeczywistość: północny Izrael jest patroszony.
Link do oryginału: https://www.jns.org/the-destructive-hidden-war/
JNS Org., 26 maja 2024
Tłumaczenie: Małgorzata Koraszewska
Douglas Altabef
Przewodniczący zarządu organizacji Im Tirtzu oraz dyrektor Israel Independence Fund.