Odrażające lekcje z 7 października
Miesiące wsparcia USA dla sprawy narodowej Palestyny przyniosły zdumiewające rezultaty dla dyplomacji palestyńskiej. Podczas gdy niecałe dwa lata temu na spotkaniu z prezydentem Mahmoudem Abbasem prezydent Biden oświadczył, że „grunt jeszcze nie dojrzał” do wznowienia negocjacji między Ramallah a Jerozolimą, masakry z 7 października sprawiły, że Biden zmienił zdanie i uczynił najszybsze możliwie ustanowienie państwa palestyńskiego głównym priorytetem amerykańskiej polityki na Bliskim Wschodzie. Od 7 października cztery kraje uznały „Państwo Palestyny”, a trzy państwa europejskie wyraziły swój zamiar w maju. To więcej uznań niż AP zdobyła w ciągu całej ostatniej dekady (warto zauważyć, że tylko jeden kraj zdecydował się uznać państwowość palestyńską za rządów Trumpa).
Instytucje międzynarodowe, widząc, że ochrona Izraela przez USA została zniesiona, również obsypały prezentami sprawców wydarzeń z 7 października. W ostatnich tygodniach Zgromadzenie Ogólne ONZ głosowało za podniesieniem statusu Autonomii Palestyńskiej, przyznając jej przywileje zarezerwowane dla państw członkowskich. W poniedziałek [20 maja] Międzynarodowy Trybunał Karny oskarżył premiera i ministra obrony Izraela o popełnienie zbrodni wojennych, stawiając ich na równi z terrorystycznym przywódcą Hamasu, Jahją Sinwarem, co stanowi ogromny dyplomatyczny sukces dla tej grupy terrorystycznej, bowiem tworzy moralną równoważność między nią a Izraelem. Gdyby 7 października udało się jedynie wznowić procesy Żydów o zabijanie dzieci, i tak byłby to triumf.
Rzeczywiście, przez pierwsze trzy lata urzędowania Biden starał się unikać jawnego uchylania którejkolwiek z historycznych proizraelskich inicjatyw prezydenta Trumpa, preferując bardziej pośrednie podejście, które mimo wszystko wskazywałoby preferencje i końcowe cele administracji. W ostatnich miesiącach administracja porzuciła wszelkie pozory, dając jasno do zrozumienia, że Iran, a nie Izrael, jest jej ulubionym klientem regionalnym. Izraelowi nie wolno przywracać pokoju na północy kraju poprzez atak na Hezbollah w Libanie ani reagować czymkolwiek więcej niż symboliczną odpowiedzią na masowy bezpośredni atak Iranu.
Podobny zwrot zastosowano w kwestii granic Izraela. W listopadzie 2019 r. ówczesny sekretarz stanu Mike Pompeo wyjaśnił, że Stany Zjednoczone nie postrzegają Żydów przebywających w Judei i Samarii („osadników z Zachodniego Brzegu”, jak się ich nazywa) za naruszenie prawa międzynarodowego; dwa miesiące później „uchylił ważność” tak zwanego Memorandum Hansella z 1978 r., w którym na podstawie niepewnego uzasadnienia prawnego uznano społeczności żydowskie w historycznej kolebce narodu żydowskiego za nielegalne. W czerwcu 2023 r. Departament Stanu przekazał wytyczne dotyczące polityki zagranicznej odpowiednim agencjom, kończąc dwustronną współpracę naukową i technologiczną z instytucjami izraelskimi w Judei i Samarii, Wschodniej Jerozolimie oraz na Wzgórzach Golan, utrzymując przy tym, że nie przywrócił ważności notatki Hansella.
Jednak w lutym bieżącego roku administracja puściła to wszystko w niepamięć. Nie zadając sobie trudu przedstawienia jakiejkolwiek analizy prawnej, sekretarz stanu Blinken oświadczył, że społeczności żydowskie na terenach oczyszczonych etnicznie przez Jordanię po 1948 r. są nielegalne („niezgodne z prawem międzynarodowym”), idąc dalej niż nawet administracja Obamy, która stosowała mniejszy epitet „nieprawne”.
W zeszłym miesiącu administracja zapowiedziała, że może wymagać, aby produkty izraelskie z Judei i Samarii nie były już oznaczane jako „Wyprodukowane w Izraelu”.
Zielone światło od Białego Domu ożywiło wysiłki rozwijającej się w kraju sieci postępowych organizacji pozarządowych wspieranych przez miliarderów, mające na celu izolację i napiętnowanie państwa żydowskiego. Dwa lata temu ogłoszono śmierć tak zwanego Ruchu Bojkotu, Dywestycji i Sankcji (BDS) – kampanii prowadzonej przez aktywistów z sieci sponsorowanych przez państwo antyizraelskich organizacji pozarządowych. W ciągu 20 lat, jakie upłynęły od jego założenia na konferencji ONZ w Durbanie w Republice Południowej Afryki, BDS narobił wiele hałasu, ale odniósł niewiele zwycięstw poza mniejszymi stowarzyszeniami akademickimi. Rzeczywiście, 36 stanów przyjęło prawa, które traktują bojkot Izraela jako formę dyskryminacji. Nawet producent lodów Ben & Jerry's musiał wycofać się z bojkotu Izraela kilka lat temu.
Sprawa wygląda teraz zupełnie inaczej, gdy administracja Bidena tchnęła nowe życie w BDS i uczyniła z niego nieoficjalną politykę USA. Na kampusach uniwersyteckich, bastionach Partii Demokratycznej, izraelscy profesorowie i artyści opisują powszechny i rosnący de facto bojkot akademicki. Bojkot i wycofywanie inwestycji z Izraela to główne żądania aktywistów, którzy tej wiosny przejęli kampusy uniwersyteckie.
W obawie przed reakcją darczyńców i narażeniem się na konsekwencje prawne żaden uniwersytet nie podjął jeszcze kroku polegającego na wycofaniu inwestycji z Izraela, chociaż niektóre wydały performatywne oświadczenia w tej sprawie. Jednak generalnie pozwalali bez obawy poważnych konsekwencji na nękać Żydów na kampusie przez propalestyński tłum, którego celem było wypędzenie pro-syjonistycznej kadry i studentów z kampusu. Niedawna fala protestów na kampusach jest krajowym lustrzanym odbiciem polityki zagranicznej tej administracji, która wywyższa i nagradza palestyński terror: im bardziej groteskowa, jawnie antysemicka i ludobójcza przemoc, tym wyższa nagroda.
Uniwersytety mogły wzbraniać się przed wycofaniem inwestycji z Izraela, przynajmniej chwilowo, ale to drobnostka, jeśli weźmie się pod uwagę, że sankcje wobec Izraela stały się oficjalną polityką rządu USA. W lutym Biały Dom rozpoczął wdrażanie nowego systemu sankcji wobec Izraela, który podobnie jak te nałożone na terrorystów i przywódców państw zbójeckich, zamraża konta bankowe wskazanych Izraelczyków i odmawia im wiz do USA. Jednak w przeciwieństwie do amerykańskich sankcji nałożonych na terrorystów i ich sponsorów państwowych, sankcje nałożone na Izrael niekoniecznie są oparte na jakimkolwiek brutalnym lub nielegalnym postępowaniu. Opierają się raczej na niejasnej i elastycznej kategorii „działań zagrażających pokojowi” na Zachodnim Brzegu. Może to oznaczać wszystko, co chce administracja Bidena, w tym podważanie rozwiązania w postaci dwóch państw. Co więcej, na mocy dekretu wykonawczego Bidena każdy mieszkaniec USA, który przekazuje datki na rzecz grup wspierających społeczności Judei i Samarii, co według administracji Bidena podważa rozwiązanie w postaci dwóch państw, staje się potencjalnym celem sankcji – bez uprzedniego powiadomienia.
Niezależnie od tego, czy chodzi o ukrywanie ataków Palestyńczyków na Żydów w Judei i Samarii w celu podniesienia liczby incydentów tak zwanej „przemocy ze strony osadników”, czy też przekazywanie setek milionów dolarów podatników kontrolowanej przez Hamas Strefie Gazy lub subsydiującej terroryzm Autonomii Palestyńskiej, podstawowy wątek polityki USA jest stały: nagradzanie palestyńskiej przemocy i terroryzmu.
Doprowadzając tę perwersję do logicznego wniosku, administracja podjęła również decyzję o ukaraniu IDF i ograniczeniu jego zdolności do zwalczania terroryzmu. W kwietniu administracja miała nałożyć sankcje na batalion IDF Necach Jehuda – wycofała się dopiero po ostrej reakcji zarówno we własnym kraju, jak i ze strony sojuszników w Izraelu. Niezrażona administracja zakończyła miesiąc wstrzymaniem dostaw amunicji do Izraela.
Ten niezwykły ciąg sukcesów sprawy palestyńskiej wymaga wyjaśnienia. Z pewnością Palestyńczycy nie zbliżyli się do tego, co jest wymagane dla państwowości. Wiosna palestyńskiego sukcesu politycznego nie zrodziła się z niczego, do czego zachęcały wcześniejsze inicjatywy dyplomatyczne, takie jak Porozumienia z Oslo: czyli do wyrzeczenia się terroru, pełnego i wewnętrznego uznania legitymacji Izraela, reform demokratycznych czy wyrzeczenia się polityki antyżydowskiej.
Przeciwnie, doszło do morderstwa na skalę nigdy wcześniej nie osiąganą. Morderstwa najbardziej brutalnego i barbarzyńskiego rodzaju, gwałtów i tortur, masowych porwań cywilów, od niemowląt po ocalałych z Holokaustu, oraz ciągłego złego traktowania, wykorzystywania i egzekucji zakładników. To, w połączeniu z cynicznym wykorzystywaniem własnej ludności, okazuje się być receptą na realizację palestyńskich żądań politycznych. Proces ten był zamierzony: przywódcy Hamasu oświadczyli, że ich celem było właśnie przyciągnięcie uwagi świata. To pokazuje, że instynktownie rozumieją zachodnią psychikę i postawę polityczną Waszyngtonu, i przeczuwają, że uwaga, jaką zwrócą na siebie, będzie w praktyce pozytywna.
Trzeba przyznać, że zjawisko to nie jest nowe. Dążenia palestyńskiego ruchu narodowego do zwrócenia na siebie uwagi świata w latach 70. opierały się wyłącznie na terrorze, włącznie z najsłynniejszym - serią porwań cywilnych samolotów pasażerskich. Ale przynajmniej w latach 70. istniało złudzenie, że terror jest po prostu sposobem na zwrócenie uwagi na żądania polityczne, które z pewnością z czasem ulegną złagodzeniu, jeśli zostaną wprowadzone w trwały kontakt z rzeczywistością. Okazuje się jednak, że jest odwrotnie. To właśnie wtedy, gdy ich przemoc stała się wyjątkowo barbarzyńska i sadystyczna, i powiązana z jawnie ludobójczym programem politycznym, Palestyńczycy zdobyli najszersze poparcie elit.
Warto w tym miejscu zauważyć, że średniowieczna przemoc pociąga zachodnich postępowców w sposób dość specyficzny. Na przykład odmiana ISIS czy Al-Kaidy nie doprowadziła do wezwań postępowych elit do wspierania ich programów politycznych lub uznania ich pseudopaństw. Ten entuzjazm jest raczej zarezerwowany dla konkretnych sprawców: Iranu i Palestyńczyków.
Lekcja dla aspirujących etniczno-religijnych grup terrorystycznych nie jest zatem taka, że zapewniono by im uznanie, gdyby tylko udało im się dorównać makabrycznym wydarzeniom z 7 października. Ujgurowie i Kurdowie: nie próbujcie tego u siebie. Jeśli nie jesteś IRGC, irańskim pełnomocnikiem lub grupą palestyńską, nie zawracajcie sobie głowy prośbami o sympatię.
Druga strona tego równania jest jeszcze bardziej obsceniczna. Waszyngton nagradza irański i palestyński terroryzm pod pseudonimem „deeskalacji”. Oznacza to, że Iran i Palestyńczycy mogą mieć ciastko i zjeść ciastko: ich barbarzyństwo przyczynia się do realizacji ich planów, a wszelkie próby odwetu przeciwko nim są potępiane i ograniczane.
Co doprowadza nas do sedna sprawy, a mianowicie tego, co Iran, Hezbollah i palestyńskie grupy terrorystyczne mają wspólnego ze sobą, a czego nie ma ISIS? Sama w sobie specyficzna tożsamość sprawców makabrycznej przemocy nie wyjaśnia zachodniego agitowania w ich imieniu. Wyjaśnia to jedynie specyficzna tożsamość ofiar: Żydów. Jest to wspólny wątek, który łączy poparcie dla palestyńskiego barbarzyństwa za granicą i dla antysemickich tłumów w kraju.
To prowadzi nas do programu dyplomatycznego administracji Bidena, którego celem jest rozpoczęcie odliczania do powstania państwa palestyńskiego, by można było w listopadzie przypisać sobie zasługę za jego powstanie. Duża część zawodowej klasy dyplomatycznej i politycznej, która nalegała na taki wynik przez trzydzieści lat, pozostaje mu w pełni oddana. Podobnie jak w przypadku terminu „deeskalacja”, administracja Bidena używa orwellowskiej dwójmowy, aby uzasadnić swoje dążenie do ustanowienia palestyńskiego państwa terrorystycznego terminami takimi jak „pokój”, „bezpieczeństwo” i „stabilność”. Ale schemat ostatnich ośmiu miesięcy niewątpliwie pokazał Palestyńczykom i ich irańskim patronom to, że dalsza rzeź Żydów, zwłaszcza taka, która prowokuje zdecydowaną reakcję Izraela, jest najpewniejszym sposobem na uzyskanie tego, czego chcą.
Zwolennicy państwowości palestyńskiej od dawna utrzymują, że gdyby takie państwo zaatakowało Izrael, społeczność międzynarodowa zdecydowane poparłaby działania Izraela mające na celu zneutralizowanie zagrożenia. Jednak reakcja USA na atak ze strony Gazy z 7 października, a także na późniejsze ataki ze strony Libanu i Iranu, które są państwami, pokazuje coś przeciwnego. Okrucieństwa, jakie państwo palestyńskie mogłoby wyrządzić Izraelowi zredukowanemu do granic z 1949 r., sprawiłyby, że 7 października wyglądałoby jak bójka w barze. Obecna postawa międzynarodowa pod przewodnictwem Stanów Zjednoczonych pokazuje całkiem wyraźnie, że Izrael stanie w obliczu presji na pójście na jeszcze większe ustępstwa terytorialne i dalsze narażanie swojego bezpieczeństwa, aż państwa żydowskiego już nie będzie. To był cel palestyńskiego ruchu narodowego od jego powstania i pozostaje nim do dziś.
Rozsądny obserwator może jedynie stwierdzić, że celem „państwa palestyńskiego” zarówno dla Palestyńczyków, jak i ich zachodnich zwolenników nigdy nie było osiągnięcie pokojowego współistnienia z Izraelem, co było w najwyższym stopniu osiągalne w każdym momencie, począwszy od planu podziału ONZ, które Izrael zaakceptował, a Palestyńczycy i ich zwolennicy państwa arabskiego odrzucili. Jedynym „państwem palestyńskim”, które jest akceptowalne dla jego zwolenników, jest to, które zastąpi Izrael na mapie. Kiedy Biały Dom, rządy europejskie, postępowe organizacje pozarządowe, bojkotujący świat akademicki, ONZ i inne dostojne organy ogłaszają swoje poparcie dla państwowości palestyńskiej, w ostatecznym rachunku właśnie to wspierają.
This story originally appeared in English in Tablet Magazine, at tabletmag.com, and is reprinted with permission.
Link do oryginału: https://www.tabletmag.com/sections/news/articles/ugly-lessons-of-october-7
Tablet Mag., 22 maja 2024
Tłumaczenie: Małgorzata Koraszewska
Eugene Kontorovich
Profesor prawa, specjalista w dziedzinie prawa konstytucyjnego, prawa międzynarodowego i prawa gospodarczego. Wykładowca Northwestern University School of Law w Chicago. Obecnie przeniósł się na stałe do Izraela.