Biden skazał na wojnę kolejne pokolenie Palestyńczyków
Nadając priorytet fałszywym obawom dotyczącym ofiar cywilnych w Gazie, stracono szansę na zmianę myślenia Palestyńczyków i zakończenie konfliktu w bardziej zdecydowany sposób.
Dużo łatwiej jest grać w tę grę z perspektywy czasu, niż w czasie rzeczywistym. Wszyscy wkraczamy w historię, cofając się, ze wzrokiem utkwionym w przeszłości, często mając bardzo mgliste pojęcie, co stanie się ze światem, lub nie mając go wcale. Zamieszanie wokół decyzji podejmowanych wśród przysłowiowej „mgły wojny” i zawirowań politycznych jest tak wielkie, że zwykle trudno jest przewidzieć, jak dalekosiężne będą ich konsekwencje. Są jednak chwile, kiedy wybory dokonywane przez przywódców, narody i ruchy mają tak bezpośrednie konsekwencje, że oczywiste jest, że ścieżka historii uległa zmianie – być może nieodwracalnie.
Śmiem twierdzić, że żyjemy w takim właśnie historycznym momencie.
Masakry dokonane 7 października przez Hamas zmieniły charakter konfliktu między Izraelem a
Palestyńczykami. W następstwie najgorszej masowej rzezi Żydów od czasu Holokaustu pogląd, że Izrael może współistnieć z rządzoną przez Hamas Strefą Gazy, która pomimo antyizraelskiej propagandy mówiącej o „okupacji” funkcjonowała jako niezależne państwo palestyńskie pod każdym względem poza nazwą, nie jest już do utrzymania. Nie ograniczany już przekonaniem, że należy zachować status quo, Izrael przyjął za cel wyeliminowanie Hamasu i jego państwa terrorystycznego.
Wybór Bidena
Początkowo Stany Zjednoczone popierały ten cel i – przynajmniej w teorii – nadal go wspierają. Jednak niemal natychmiast po tym, jak te słowa wyszły z ust prezydenta Joe Bidena, cofnął je w praktyce przez działania polityczne i presję, jaką wywarł na Izrael, by powstrzymać go od osiągnięcia tego celu tak szybko, jak to możliwe.
Ulegając naciskom lewicowego skrzydła swojej własnej partii, które postrzega Izrael jako państwo „białego ciemiężyciela” i państwo „apartheidu”, i pośrednio akceptując propagandę Hamasu na temat ofiar cywilnych, scharakteryzował izraelski wysiłek wojenny jako „przesadny” i winny „masowego” zabijania Palestyńczyków. Było to całkowicie fałszywe i takie pozostaje. Zamiast jednak zająć się prohamasowskimi i antysemickimi protestami, które wybuchły na kampusach uniwersyteckich i na ulicach krajowych miast, Biden wydawał się zastraszony lewicowymi atakami na Izrael, które odbijały się echem w mediach głównego nurtu.
Co równie ważne, zdecydował się słuchać (jak zawsze to robił) konwencjonalnej mądrości rozpowszechnianej przez tych samych weteranów polityki zagranicznej z administracji Obamy, którzy nadal pełnią funkcje decyzyjne.
Powiedzieli mu, że Izrael nie miał racji, próbując pokonać Hamas. Mówili, że Hamas jest „ideą” i dlatego nie można go pokonać. Co więcej, namawiali go, aby wykorzystał tę chwilę do powrotu do tych samych opatentowanych „lekarstw na wszystko”, do narzucenia których na Bliski Wschód namawiali świat tak zwani eksperci w dziedzinie polityki zagranicznej. Oznaczało to kolejną rundę dyplomacji mającą na celu zmuszenie Izraela do zaakceptowania utworzenia państwa palestyńskiego w Judei, Samarii, Gazie i części Jerozolimy. A robią to mimo faktu, że Palestyńczycy – „umiarkowani” z partii Fatah, którzy kierują skorumpowaną i wspierającą terrorystów Autonomią Palestyńską, a także islamiści z Hamasu – w ciągu ostatniego stulecia raz po raz pokazali, że nie są zainteresowani tego rodzaju planem, jeśli wymaga od nich życia obok państwa żydowskiego, bez względu na to, gdzie wytyczone są jego granice.
Ta amerykańska decyzja o zahamowaniu izraelskiej kontrofensywy w Gazie nie zmusiła rządu kierowanego przez premiera Benjamina Netanjahu do porzucenia decyzji o zniszczeniu Hamasu. Jednak stanowisko amerykańskie – częściowo powtórzone przez niechęć wielu przedstawicieli izraelskiej armii i wywiadu do całkowitego porzucenia ich wieloletniej wiary w utrzymanie status quo z Hamasem na czas nieokreślony – faktycznie spowolniło i ostatecznie powstrzymało Izraelskie Siły Obronne przed osiągnięcie ich celu. Hamas został zmuszony do wycofania się do swojej ostatniej enklawy w Rafah, ale nadal nęka IDF w miejscach, z których już raz został wyrzucony.
Wysyłanie Palestyńczykom niewłaściwych komunikatów
Wejście IDF do Rafah, sprowadziło dalsze potępienie państwa żydowskiego przez świat. Przyjęta narracja o popełnianiu przez Izrael zbrodni wojennych, a nawet „ludobójstwa” w Gazie jest kłamstwem. Jednak gotowość tak wielu osób na całym świecie, by w to uwierzyć i postrzegać sprawę Hamasu jako tę, którą postępowcy powinni wspierać, potwierdziła przekonanie tej grupy terrorystycznej, że wznowienie wojny w celu wykorzenienia istnienia Izraela przez dokonywanie niewypowiedzianych okrucieństw jedynie wzmocniło ich sprawę, nie czyniąc jej szkody.
Ponieważ amerykański sojusznik Izraela jest zdeterminowany nie tylko ukarać Izrael odcięciem broni, jeśli zakończy on robotę w Gazie, ale także nagrodzić Palestyńczyków za ataki Hamasu, Palestyńczycy uznają to za powód do kontynuowania swojej odmowy zaakceptowania pokoju na jakichkolwiek warunkach, z wyjątkiem zlikwidowania Izraela.
To tragedia. I to nie tylko dla Izraela, który rozumie, że egzystencjalna walka o ich państwo nie tylko będzie kontynuowana, ale będzie coraz bardziej krwawa i zaciekła, odkąd Hamas – niezależnie od tego, czy kontroluje części Gazy, czy nie – stał się obecnie dominującą siłą w polityce palestyńskiej. Fakt, że świat zareagował na 7 października potępieniem Izraela i próbą jego izolacji za czelność obrony po ataku, będzie zachętą dla wszystkich frakcji palestyńskich do działania na podobieństwo Hamasu i do coraz większej liczby takich terrorystycznych potworności.
Bez względu na to, kto będzie przewodził Izraelowi w przyszłości, naród i jego obywatele nie poddadzą się. I niezależnie od tego, czy Stany Zjednoczone będą nadal dwulicowe w sprawie wojny z Hamasem, czy nie, państwo żydowskie nie zaakceptuje niezależnego państwa palestyńskiego, które – jak udowodniono 7 października w odniesieniu do Gazy – byłoby śmiertelnym zagrożeniem.
Oznacza to, że obie populacje są uwikłane w konflikt, z którego w dającej się przewidzieć przyszłości nie ma ucieczki. Oznacza to większą izolację dla Izraela i pewność większego rozlewu krwi. Oznacza to także kolejne pokolenie cierpień dla Palestyńczyków. Będą nadal angażować się w wojnę, którą wielu Amerykanów i inne osoby skandujące hasła takie jak „od rzeki do morza” i „globalizuj intifadę” sądzi, że mogą wygrać, ale w rzeczywistości jest to daremna, choć krwawa misja.
Mogło być inaczej
Ale to nie musiało tak wyglądać. Po 7 października pojawiła się szansa na rozegranie zupełnie innego scenariusza, który choć wymagałby wielu walk i rozlewu krwi, mógłby przynajmniej zapewnić szansę na zakończenie konfliktu. I chociaż tę dyskusję można odrzucić jako bezsensowne ćwiczenie z historii kontrfaktycznej, twierdzę, że była to bardziej racjonalna i w istocie bardziej moralna alternatywa w stosunku do tej, którą realizowała administracja Bidena, nie mówiąc już o żądaniach intersekcjonalnej i islamistycznej lewicy, która dąży do całkowitego zerwania sojuszu amerykańsko-izraelskiego.
Co by było, gdyby zamiast wycofywać się ze swojego poparcia dla Izraela, Biden trzymał się swoich oświadczeń z 8 października na temat poparcia wojny z Hamasem?
Co by było, gdyby zamiast robić wszystko, co w ich mocy, aby spowolnić izraelską ofensywę, zmusić Izrael do zezwolenia na dostarczenie pomocy na obszary kontrolowane przez Hamas i zachowywanie się tak, jak gdyby Palestyńczycy zasługiwali na bezkarność za rozpoczęcie wojny i udział w okrucieństwach, Stany Zjednoczone zrobiły wszystko, co w ich mocy, aby pomóc w szybkiej i zdecydowanej ofensywie?
Co by było, gdyby zamiast wykorzystać 7 października jako pretekst do wskrzeszenia nieudanej polityki dwóch państw, administracja oświadczyła, że takie wysiłki zostają wstrzymane na czas nieokreślony, aż Palestyńczycy – z których zdecydowana większość poparła ataki i okrucieństwa – pokażą, że są gotowi żyć w pokoju z państwem żydowskim?
Co by było, gdyby Izrael szybko rozgromił Hamas i pomimo trudności z wykorzenieniem go z jego tunelowych twierdz, odciął go od wszelkiej pomocy – albo od tuneli prowadzących do Rafah z Egiptu, albo od międzynarodowej pomocy dla Palestyńczyków w potrzebie, którą zagarnęli terroryści?
Co by było, gdyby IDF, pomimo ponoszenia ofiar i potępiania przez zwolenników Hamasu, zakończyła ich rozgromienie kilka miesięcy temu, zamiast znajdować się w trudnej sytuacji, przed którą stoi obecnie?
Podobnie jak w przypadku każdego scenariusza alternatywnego, nigdy nie poznamy ostatecznych odpowiedzi na te pytania. Powinniśmy także przyznać, że część problemu wynikała z niepowodzeń w przywództwie izraelskich instytucji politycznych, wojskowych i wywiadowczych – przed, w dniu i po 7 października.
Ale wyobraźmy sobie scenariusz, w którym Izrael był przygotowany do zdecydowanego działania po atakach, a Waszyngton tak samo jak Jerozolima pragnął szybkiego i całkowitego zwycięstwa militarnego w Gazie.
Akceptacja konsekwencji
Nie powstrzymałoby to całkowicie społeczności międzynarodowej od wystąpienia w obronie Hamasu. Jednak zdecydowana kampania wojskowa, której celem było unicestwienie Hamasu, w dużej mierze udaremniłaby rosnącą kampanię demonizowania państwa żydowskiego, którą widzieliśmy w Europie i na amerykańskich kampusach uniwersyteckich. Fakt dokonany, w wyniku którego Hamas zostaje unicestwiony, a Palestyńczycy zmuszeni do zaakceptowania konsekwencji terroryzmu, nie zyskałby popularności w Organizacji Narodów Zjednoczonych ani wśród modnych lewicowych naukowców. Jednak w dużej mierze zmarginalizowałoby to ich protesty.
Gdyby Palestyńczycy zobaczyli, że nikt nie powstrzymuje Izraela, że sprawa kontynuowania ich stuletniej wojny z syjonizmem zyskała niewielkie poparcie lub nie zyskała żadnego poparcia i że Amerykanie w pełni stanęli po stronie Izraelczyków, mogliby nadal pławić się popieranej przez ich społeczeństwo polityce autodestrukcji. Ale stanęliby w obliczu konsekwencji islamistycznego szaleństwa w postaci obrócenia Gazy w gruzy w wyniku walk i izolacji za akceptację barbarzyństwa. Istnieje szansa, że ten odwet mógł być impulsem do radykalnej zmiany w ich kulturze politycznej, która jest jedyną nadzieją na ostateczny pokój.
Równie ważne i niezależnie od tego, czy można sobie wyobrazić ten alternatywny scenariusz rozgrywający się w ten sposób, taki zbieg wydarzeń stanowi jedyną realną szansę, że Palestyńczycy mogą zostać zmuszeni do wyciagnięcia takiego wniosku. I jest to prawdą niezależnie od tego, jakie błędy popełnili przywódcy Izraela.
Analogią do stanowiska Izraela w Gazie nie są walki postkolonialne w Trzecim Świecie ani działania wojenne przeciwko powstańcom w Iraku czy Afganistanie. Raczej jest to analogia do działań aliantów w Niemczech w 1945 r., kiedy brutalna siła militarna zabiła „ideę” nazizmu wraz z ludobójczym reżimem, który ta idea zrodziła. Podobne użycie siły, któremu towarzyszyłaby determinacja społeczności międzynarodowej, aby nie podtrzymywać ich fantazji o świecie bez Izraela, mogłoby zmusić Palestyńczyków do dokonania tego samego wyboru, co Niemcy i porzucenia swojej ideologii, aby móc ponownie dołączyć do wspólnoty narodów. Być może poczucie tożsamości narodowej Palestyńczyków jest zbyt nierozerwalnie związane z ich przekonaniem, że Izrael nie powinien istnieć. Ale odmowa Bidena i wielu innych osób choćby rozważenia tej opcji będzie miała druzgocące konsekwencje dla Żydów i Arabów.
Nauki z historii
Prawdą jest, że niewiele, jeśli w ogóle jakieś, wydarzenia historyczne są naprawdę nieuniknione. Na przykład teraz wiemy, że rację mieli ci, którzy w latach trzydziestych XX wieku sprzeciwiali się ugłaskiwaniu nazistowskich Niemiec. Ale o ile mamy rację, chwaląc Winstona Churchilla za jego prorocze ostrzeżenia dotyczące tego, co miało nadejść, istniał powód, dla którego większość w Wielkiej Brytanii i gdzie indziej sprzeciwiała się mu, aż było za późno na uniknięcie II wojny światowej i Holokaustu. Myśleli, że wszystko jest lepsze niż kolejna wojna z Niemcami i jak to często bywa w przypadku szokujących czynów, wielu, jeśli nie większość rozsądnych ludzi, nie wierzyło, że to, co się stanie, jest możliwe, a nawet wyobrażalne. Nie możemy powstrzymać się od potępienia Neville'a Chamberlaina, ale zawsze musimy to robić ze świadomością, że ani on, ani jego zwolennicy nie wiedzieli, jak potoczy się historia, nawet jeśli uważamy, że powinni byli to wiedzieć.
Mimo to są chwile, kiedy można z pewnym stopniem pewności zagrać w „co by było gdyby?” i powiedzieć, że podejmowane decyzje spowodowały straszne rzeczy, które prawdopodobnie zdarzą się i wykluczają możliwość lepszych wyników.
Biden i establishment zajmujący się polityką zagraniczną w ciągu ostatnich 30 lat wiele razy próbowali utworzyć państwo palestyńskie i nie udało im się to. Mieli także wiele okazji zobaczenia, co się dzieje, kiedy pozwala się islamistom przetrwać, zamiast dążyć do ich całkowitej porażki. Nie jest to prawdą w przypadku Chamberlaina, który wcześniej nie podejmował prób udobruchania totalitarnej i antysemickiej władzy, zanim pozwolił się oszukać Hitlerowi podpisując „pokój w naszych czasach” w Europie i oddając Czechosłowację Hitlerowi.
Jednak Biden i tak zwani „mędrcy” polityki zagranicznej wyciągnęli ze swoich doświadczeń całkowicie błędne wnioski.
Nie zrozumieli, że celem Izraela w Gazie nie była walka z powstaniem w stylu irackim, w której, jak napisał niedawno Fareed Zakaria w „Washington Post”, IDF powinna była starać się „zdobyć serca i umysły” Gazańczyków, którzy oklaskiwali zbrodnie z 7 października. Nie mieli też racji, gdy – jak stwierdził Nicholas Kristof „New York Timesa” - że Izrael nie może i nie powinien pokonać Hamasu ani wykończyć go w Rafah. Obu im brakowało samoświadomości, aby zdać sobie sprawę, że ich rada była samospełniającą się przepowiednią, która mogła zapewnić Hamasowi przetrwanie, nawet jeśli nie musiało tak być.
Gdyby Biden i ci eksperci od polityki zagranicznej mieli choć krzynę uczciwości, przyznaliby, że ich gotowość do ignorowania prawdy o odmowie Palestyńczyków wyrzeczenia się swoich celów likwidacji Izraela była wielokrotnie udowadniana w latach 90. przez porażkę Porozumień z Oslo w doprowadzeniu do pokoju. Gdyby wyciągnęli odpowiednie wnioski z ostatnich trzydziestu lat procesów pokojowych, w których przeszkodą było nieodmienne odrzucenie pokoju przez Palestyńczyków – lekcja, którą administracja Trumpa zrozumiała i która kierowała jej pomyślnymi wysiłkami na rzecz opracowania Porozumień Abrahamowych z 2020 roku – mogliby wytyczyć inny kurs działań po 7 października. Przynajmniej nie przyniosłoby to gorszych rezultatów niż sparaliżowanie Izraela, podczas gdy Hamas jest obecnie wyraźnie na szczycie polityki palestyńskiej i gdy Palestyńczycy wierzą, że pomimo zniszczenia Gazy terroryści mają za sobą opinię międzynarodową.
Zamiast tego Biden i lewicowi wyborcy, których wsparcia szuka, potwierdzili przekonanie Hamasu, że niezależnie od tego, co Izrael zrobił w odpowiedzi, grupa terrorystyczna – i jej Sprawa zniszczenia Izraela i wymordowania jego ludności żydowskiej – odniesie korzyści z ataków. W rzeczywistości dla nich im więcej Palestyńczyków zginęło w wojnie rozpoczętej przez terrorystów, tym lepiej. Liczyli na to, że presja międzynarodowa i sympatia dla ich sprawy przewyższy wszelki horror odczuwany w związku z orgią morderstw, gwałtów, tortur, porwań i bezmyślnych zniszczeń, których dopuścili się ich „żołnierze” i inni Palestyńczycy, którzy poszli ich śladem. I właśnie to się wydarzyło.
Link do oryginału: https://www.jns.org/biden-doomed-the-palestinians-to-another-generation-of-war/
JNS Org., 20 maja 2024
Tłumaczenie: Małgorzata Koraszewska
Jonathan S. Tobin jest redaktorem naczelnym amerykańskiego magazynu JNS (Jewish News Syndicate).