Przykro mi, ale nie ma rozwiązania w postaci dwóch państw
Udawanie, że można zawrzeć porozumienie z przywódcami palestyńskimi, otwiera jedynie drzwi do kolejnego 7 października. Izraelczycy nie dadzą się oszukać.


Gadi Taub 2024-02-24

Źródło zdjęcia: zrzut z ekranu wideo IDF.
Źródło zdjęcia: zrzut z ekranu wideo IDF.

Nie winię żadnego syjonisty ani sojusznika Izraela za to, że przyjął rozwiązanie w postaci dwóch państw, tak jak sam to robiłem przez wiele lat. Żaden inny plan pokojowy nie potrafiłby tak płynnie godzić interes własny i wzniosłe zasady. Żaden inny plan nie mógłby zaoferować lepszego sposobu na przekroczenie sprzeczności, jakie rzeczywistość narzuciła Izraelczykom, niż przez przedstawienie syjonistycznego argumentu na rzecz państwowości palestyńskiej. Idea dwóch państw, znacznie potężniejsza niż zwykłe rozwiązanie problemu, miała dla nas nieodparty urok – była obietnicą, że podział może zjednoczyć Izrael.

Ten urok wynikał z naszych podstawowych przekonań syjonistycznych. Nasza Deklaracja Niepodległości mówi, że „Jest naturalnym prawem żydowskiego narodu do bycia, jak wszystkie narody, panami własnego losu, we własnym suwerennym państwie”. Podział uczyniłby to stanowisko wewnętrznie spójnym, ugruntowując nasze prawa poprzez walkę o ich prawa. Pogodziłoby to także liberalizm z nacjonalizmem. Przecież okupacja zagraża jednemu i drugiemu, ponieważ nie tylko narusza prawa człowieka Palestyńczyków, ale także zagraża żydowskiej większości. Podział rozwiązałby oba problemy za jednym zamachem.


Rozwiązanie w postaci dwóch państw w naturalny sposób przemawiało do przyjaciół Izraela na Zachodzie, zwłaszcza do liberalnych Żydów: w obliczu prób przedstawiania syjonizmu jako kolonializmu, judaizmu jako fundamentalistycznego mesjanizmu, IDF jako armii okupacyjnej lub Izraela jako państwa apartheidu, rozwiązanie w postaci dwóch państw rozbiłoby natychmiast takie oszczerstwa.


Choć rozwiązanie w postaci dwóch państw jest atrakcyjne jako strategia debaty lub forma autoterapii, nie jest, niestety, żadnym rozwiązaniem. Jest to raczej duży krok na drodze do kolejnego Libanu. Skazałoby projekt syjonistyczny na śmierć, a dążenie do tego celu nie uratowało go, powodując jednocześnie znacznie większe nieszczęścia i większy rozlew krwi zarówno dla Izraelczyków, jak i Palestyńczyków. Dzisiaj większość z nas w Izraelu rozumie tę straszną matematykę. Jeśli nadal istniała wśród nas znaczna mniejszość, która trzymała się obietnicy dwóch państw wbrew dowodom drugiej intifady i wszystkiemu, co po niej nastąpiło, to mniejszość ta znacznie skurczyła się po 7 października.


Teraz wiemy dokładnie, co planują dla nas nasi potencjalni sąsiedzi. Widzimy, że większość Palestyńczyków popiera Hamas i jest bardzo zadowolona z jego masakr. Większość z nas uważa zatem, że przekształcenie Judei i Samarii w drugi Hamastan, aby zadowolić tych, którzy postrzegają masakrę jako inspirację, a jej sprawców jako wzorce do naśladowania, byłoby samobójstwem. Kto przy zdrowych zmysłach spowodowałby rozlew krwi swoich partnerów, dzieci, przyjaciół i rodziców? Jeśli ktoś jest zdecydowany odczuwać przemożne współczucie dla jednego z wielu bezpaństwowych narodów świata, dlaczego nie zacząć od Kurdów, Katalończyków, Basków, Rohingjów, Beludżów lub któregokolwiek z spośród kilkudziesięciu mniejszych grup etnicznych – z których żadna nie wydaje się w najbliższym czasie osiągnąć upragnionych celów państwowości. W końcu Żydom udało się odbudować swoje państwo po prawie 2000 lat. Jeśli Palestyńczycy są zdeterminowani zabić nas na drodze do zastąpienia nas, to chyba też mogą poczekać.


Izraelczycy, którzy nadal tęsknią za państwem palestyńskim, stanowią obecnie bardzo małą, ale dobrze usytuowaną mniejszość: skrajnie lewicowych polityków, naukowców, postępowych dziennikarzy i niektórych członków władz IDF. Nic zaskakuje informacja, że wielu z nich kształciło się na amerykańskich uniwersytetach. Ale oni nie mają już żadnej realnej siły wyborczej.


Oni też to wiedzą. Dlatego nawet ci, mężczyźni i kobiety z 6 października, rzadko mają odwagę powiedzieć izraelskim słuchaczom, że nadal popierają rozwiązanie w postaci dwóch państw. Nawiązują do tego przeważnie za pomocą niejasnych aluzji, które często odwołują się do tematów rozmów Waszyngtonu, a nawet papugują je, jak na przykład nawoływania do nieokreślonego jeszcze „horyzontu politycznego”, jak to ujął doradca ds. bezpieczeństwa narodowego Jake Sullivan, w „ następnym dniu po”. Podaj więcej szczegółów, a na pewno stracisz większość odbiorców. I jest rzeczą oczywistą, że jakakolwiek próba przetłumaczenia „rewitalizowanej Autonomii Palestyńskiej” na język hebrajski uczyniłaby z ciebie pośmiewisko.


Oczywiście rozwiązanie w postaci dwóch państw było szlachetnym marzeniem. Ale okazuje się, że to zawsze było tylko marzeniem. Tym, co umożliwiło ludziom, którzy trzymali się tego marzenia wystarczająco długo, dalsze maszerowanie na ślepo wśród wraków eksplodujących autobusów, ciał zabitych cywilów, ciągłych, dzikich nawoływań do przemocy wobec nas, masowych wysiłków na rzecz budowy infrastruktury terrorystycznej pod naszymi nosami i na naszych granicach, była nasza własna tendencja do wyobrażania sobie Palestyńczyków na nasz obraz. Mimo całej tej modnej mowy o różnorodności, nam również trudno jest wyobrazić sobie naród inny niż my. Znając własne dążenie do samostanowienia, przyjęliśmy, że Palestyńczycy także chcą przede wszystkim być panami własnego losu we własnym suwerennym państwie.


Nie tego jednak chcą. Ogromna ilość pomocy międzynarodowej, jaką Palestyńczycy otrzymali od 1948 r., nigdy nie została wykorzystana do budowania kraju. Nie używano jej do budowy domów i dróg ani do sadzenia gajów pomarańczowych. Została zaprzęgnięta do jednego nadrzędnego celu: zniszczenia państwa żydowskiego. Tym właśnie zajmuje się Agencja Narodów Zjednoczonych ds. Pomocy i Pracy dla Uchodźców Palestyńskich (UNRWA): subwencjonuje i chroni palestyńską infrastrukturę terrorystyczną. To właśnie robi Autonomia Palestyńska ze swoimi pensjami za mordy – gwarantowanymi przez USA – rodzinom terrorystów. I to właśnie Hamas był w stanie zrobić dzięki miliardom zainwestowanym w Gazie: kupił broń, szkolił terrorystów i zbudował rozległą sieć tuneli terrorystycznych – ale ani jednego schronu przeciwbombowego dla ludności cywilnej.


Jak wykazali Einat Wilf i Adi Schwarz w swojej bestsellerowej książce The War of Return, palestyński ruch narodowy zbudował swój etos i tożsamość wokół tak zwanego „prawa powrotu” palestyńskich „uchodźców” – przez co rozumieją zniszczenie Izraela poprzez przesiedlenie do Izraela diaspory palestyńskiej, tak zwanych uchodźców, których liczba według UNRWA wynosi 5,9 miliona. Ale nie ma czegoś takiego jak prawo do powrotu: po pierwsze, nie jest to prawo uznane na arenie międzynarodowej; po drugie, gdyby zostało wdrożone, nie byłby to powrót, ponieważ prawie wszyscy, którzy tego żądają, nigdy nie byli w Izraelu. I wreszcie, spośród tych, którzy uciekli lub zostali wypędzeni z ziemi izraelskiej w 1948 roku, według oszacowań żyje obecnie zaledwie około 30 tysięcy.


Żadnej innej grupy ludzi na Ziemi nie uważa się za uchodźców kilkadziesiąt lat po tym, jak tak wielu jej członków osiedliło się jako posiadający paszporty obywatele innych krajów. W żadnej innej grupie status uchodźcy nie jest nadawany automatycznie potomstwu. Żadna grupa rzeczywistych uchodźców nie jest wykluczona spod kompetencji Wysokiego Komisarza ONZ ds. Uchodźców (UNHCR), a zamiast tego powierzona jest opiece specjalnej agencji UNRWA, której zadaniem jest utrwalanie problemu, a nie jego rozwiązywanie. UNRWA podtrzymuje nadzieje Palestyńczyków na „wolną” Palestynę „od rzeki do morza”, pozwala na przechowywanie broni w swoich obiektach i szkołach oraz na budowę centrum wywiadu i komunikacji Hamasu pod jej siedzibą, indoktrynuje dzieci, by gloryfikowały terrorystów – których również zatrudnia – i szerzy dziki antysemityzm, jednocześnie unikając tego, co powinna była robić przez cały czas: przesiedlania tych, którzy byli lub nadal są faktycznymi uchodźcami.


Centralne znaczenie „prawa powrotu” do etosu palestyńskiego oznacza oczywiście to, że sama tożsamość palestyńska jest skonstruowana jako odrzucenie rozwiązania w postaci dwóch państw i zaprzecza legitymizacji jakiejkolwiek formy suwerenności Żydów gdziekolwiek na ziemi Izraela. Rozwiązanie w postaci dwóch państw zakłada wzajemne uznanie obu narodów. Każdy z nich potwierdzałby prawo drugiego do narodowego samostanowienia. Jeśli żądacie podziału, ale jednocześnie nalegacie na prawo do powrotu, to tak naprawdę prosicie o rozwiązanie składające się z dwóch państw palestyńskich: jednego państwa na Zachodnim Brzegu i w Gazie, oczyszczonego etnicznie z osadników żydowskich, oraz jednego w Izraelu, gdzie Żydzi w końcu staną się mniejszością i w konsekwencji doświadczą losu społeczności żydowskich w każdym innym państwie arabskim. Nigdy nie było przywódców palestyńskich gotowych zrezygnować z prawa powrotu, co oznacza, że zawsze manipulowali swoimi izraelskimi odpowiednikami, a także wszystkimi mediatorami (w tym oczywiście mediatorami amerykańskimi) fałszywymi negocjacjami mającymi na celu wyciągnięcie tymczasowych korzyści, i zyskanie na czasie, przygotowując się do większego celu, jakim jest wymazanie wszelkich śladów żydowskiej suwerenności między rzeką a morzem. Na szczęście za każdym razem kończyło się to fiaskiem. Ale porażka zupełnie nie powstrzymuje ich od dalszych prób.


Nigdy nie było przywódców palestyńskich gotowych uznać legalność żydowskiego państwa narodowego. Jest to stały fakt życia w tym konflikcie. Strona arabska odrzuciła wszelkie plany podziału, począwszy od Komisji Peela w 1937 r., uchwały ONZ o podziale z 1947 r., a skończywszy na różnych amerykańskich planach mediacyjnych i ofertach izraelskich, a także tych oferowanych przez izraelskich przywódców, w tym ofertę z Camp David w 2000 r., w której premier Ehud Barak zgodził się na podział Jerozolimy oraz dalsze ustępstwa zaproponowane później przez premiera Ehuda Olmerta. Wszystkie upadły z powodu niepodlegającego negocjacjom żądania prawa powrotu. Nawet Salam Fajjad, technokrata były premier Palestyny, figurant nieposiadający poparcia społecznego w kraju, ale uwielbiany przez zachodnich orędowników procesu pokojowego – i któremu ponownie poświęca się uwagę w mediach przyjaznych administracji – nalega na prawo do powrotu w artykule, który napisał zaledwie kilka dni po pogromie z 7 października.


Na szczęście Palestyńczycy nigdy nie byli na tyle cierpliwi, aby choćby tymczasowo położyć kres terroryzmowi lub odłożyć żądanie powrotu do czasu, gdy będą mogli zgromadzić lepiej zorganizowane siły. Wydaje się, że kult śmierci i kult męczenników powodują uzależnienie od terroru i potrzebę gwałtownego wyładowania emocji. Jeśli przyprowadzasz swoje dzieci z przedszkola na przedstawienia teatralne, podczas których udają, że zabijają Żydów, nie możesz im także kazać, by jak już podrosną, powstrzymywały się od zrealizowania tego. Wydaje się, że drzewo tożsamości palestyńskiej musi być stale podlewane krwią Żydów, aby je podtrzymać poprzez liczne poświęcenia wymagane dla nieproduktywnego życia w ciągłej roli ofiary.


Gdyby nasi sąsiedzi zdołali się na jakiś czas powstrzymać, nasze zauroczenie iluzją dwóch państw, grą, którą prowadziliśmy sami ze sobą, aby ulżyć naszym moralnym cierpieniom z powodu konieczności sprawowania władzy nad innym narodem, mogłoby z łatwością zakończyć się fatalnie. Gdyby Palestyńczycy wystrzelili megaatak 7 października nie tylko z małej Gazy, ale także z Judei i Samarii, terytorium 15 razy większego, wznoszącego się nad głównymi ośrodkami metropolitalnymi Izraela i międzynarodowym lotniskiem, Izrael znalazłby się w znacznie bardziej niepewnym miejscu już teraz. Bez bufora między Zachodnim Brzegiem a państwami arabskimi na wschodzie Izraela istniałby most lądowy z Teheranu aż do przedmieść Tel Awiwu. Nie jest to ryzyko, na które Izrael może sobie kiedykolwiek pozwolić, a 7 października tylko jaskrawo pokazał rzeczywiste zagrożenia, przed którymi stoimy.


Administracja Bidena, a także główne amerykańskie media mogą dać się uwieść nienawidzącej Netanjahu izraelskiej prasie i wierzyć, że to Netanjahu stoi na drodze do porozumienia ustanawiającego państwo palestyńskie. Ale to nie Netanjahu jest przeszkodą po stronie izraelskiej. To zdecydowana większość Izraelczyków, która może, ale nie musi, głosować na Netanjahu, ale z pewnością nigdy więcej nie będzie głosować na nikogo, kto przyzna się do opowiadania się za rozwiązaniem w postaci dwóch państw. Rzekomo umiarkowany Benny Gantz utrzymuje wysokie wyniki w sondażach tylko dlatego, że unika wszelkich rozmów o dwóch państwach. Wie, że gdyby wspomniał o rozwiązaniu w postaci dwóch państw, straciłby w sondażach szybciej, niż byłby w stanie powiedzieć „państwo palestyńskie”.


Ale jeśli zespołowi Bidena można wybaczyć niezrozumienie izraelskich nastrojów, nie można mu wybaczyć wyobrażania sobie, że może to sprawić, że palestyńska krnąbrność i brutalne zamiary znikną poprzez zatuszowanie ich narodowego etosu fałszywym zachodnim żargonem. Nie ma czegoś takiego jak „rewitalizowana” Autonomia Palestyńska, ponieważ nie ma nikogo, kto chce ją „rewitalizować” w taki sposób, by dostosować ją do propagandy Sekretarza Stanu Antony’ego Blinkena. Nawet dla grupy postępowych, pełnych pobożnych życzeń ludzi ten głupi nowy slogan jest nowym dnem w języku politycznego narcyzmu.


Izrael jest silnym krajem, ale jest też małym krajem otoczonym przez wrogów. Ważne jest, by Izrael zauważył różnicę pomiędzy akceptowaniem szaleństwa a byciem uprzejmym. Nadszedł czas, by Izrael i jego przywódcy głośniej mówili o szaleństwie błędnej polityki Ameryki na Bliskim Wschodzie. Możemy sobie pozwolić na dalsze kuśtykanie z ciężarami okupacji przez kolejne pokolenie lub dwa, kiedy to wydarzy się wiele nieprzewidzianych rzeczy, które mogą sprawić, że rozwiązanie będzie mniej lub bardziej oczywiste. Ale nie pożyjemy długo, jeśli po raz kolejny damy się uwieść syrenim śpiewom o dwóch państwach.

 

This story originally appeared in English in Tablet Magazine, at tabletmag.com, and is reprinted with permission.


Link do oryginału: https://www.tabletmag.com/sections/israel-middle-east/articles/sorry-there-is-no-two-state-solution

Tablet, 13 lutego 2024

Tłumaczenie: Małgorzata Koraszewska

 

Gadi Taub

Izraelski historyk, komentator polityczny i pisarz, przez wiele lat współpracował z „Haaretz”, (kilka miesięcy temu Haaretz” zrezygnował z dalszej współpracy z powodu niepoprawnego stosunku Tauba do reformy sądownictwa). Jest wykładowcą na Uniwersytecie Hebrajskim w Jerozolimie.