Chleba naszego powszedniego daj nam Google


Andrzej Koraszewski 2024-02-19

Sudańscy uchodźcy w kolejce po żywność (Źródło: Al-Dżazira, zrzut z ekranu wideo.)
Sudańscy uchodźcy w kolejce po żywność (Źródło: Al-Dżazira, zrzut z ekranu wideo.)

Krótka rozmowa z pracownicą opieki społecznej w moim miasteczku. Czy odwiedzając domy rodzin wymagających pomocy spotyka dzieci niedożywione? Odpowiada zdecydowanie, że nie, dodaje, że nawet dzieci z rodzin patologicznych nie są niedożywione, korzystają z posiłków w szkole, w domu też zawsze jest coś do zjedzenia. Odbiera się dzieci rodzicom, z powodu maltretowania i zaniedbania, problem alkoholizmu matek jest dla dzieci jeszcze groźniejszy niż alkoholizm ojców, jednak samo niedożywienie dzieci przestało być problemem.    


Dzieci z rodzin patologicznych narażone są na złą dietę żywnościową i kulturową. W zasadzie wszystkie mają telefony komórkowe i podczas wizyt widuje się je najczęściej z nosami w ekranie telefonu.


W sklepie moją uwagę zwraca młoda, sympatycznie wyglądająca para. On popycha duży sklepowy wózek patrząc w ekran telefonu, ona przegląda półki. Co ta młoda kobieta zbiera widzę gołym okiem, wózek jest już na wpół wypełniony. Żywność, chemikalia, kilka kosmetyków, czteropak z piwem, jedzenie dla psa. Na co mężczyzna poluje w telefonie? Tego nie mogę zobaczyć, a byłoby to równie interesujące.


Internet jest dostawcą informacji kształtujących nasze opinie, a te opinie, chociaż zawsze obarczone większym lub mniejszym błędem, nieodmiennie opierają się nie tylko na informacjach niekompletnych, ale często w sposób rażący wypaczających rzeczywistość. Te opinie, niezależnie od tego jak bardzo błędne, są podstawą naszych zachowań.           


Świat w zasięgu ręki. Nawet podczas gdy żona zajmuje się zbieractwem, możemy się dowiedzieć o czymś, co stało się przed chwilą na drugim końcu świata. Jak bardzo ta wspaniała technologia zmieniła nasz świat? Czy prawdą jest, że media społecznościowe znacząco obniżyły jakość informacji docierających do społeczeństwa? Czy obniżyły jakość, czy tylko zmieniły ich skład i natężenie?


Jarmark i ambona były skuteczne od niepamiętnych czasów, jakość informacji była zawsze podła, plotka była zawsze silniejsza od żmudnych dociekań, a manipulacja jest techniką dobrze znaną również naszym małpim kuzynom. (Prawda, że w krajach demokratycznych zdarzały się okresy świetności niektórych gazet.)


Jak zatem nowe technologie komunikacyjne zmieniają jakość naszego poinformowania o otaczającym nas świecie, jak wpływają na nasze opinie, na więzi społeczne i zachowania?         


Bardzo trudno to ocenić. Radykalnie wzrósł poziom wyksztalcenia. Pamiętam zdanie z pamiętnika działacza chłopskiego, który jako pierwszy w rodzinie ukończył siedem klas. Dziś coraz rzadziej spotyka się ludzi, którzy jako pierwsi w rodzinie ukończyli wyższe studia.


Żyjemy w czasach i w miejscu, gdzie pytanie o to, kiedy będziemy mieli szansę na następny posiłek, jest właściwie abstrakcją, a słowa modlitwy pańskiej nie kojarzą się z tak silnie przez tysiąclecia obecną grozą głodu niosącego rozpacz i śmierć.


Określenie chleb powszedni stało się wygodną przenośnią na różne inne rzeczy, które są równie powszechne jak chleb. Informacja z drugiego końca globu stała się naszym „chlebem powszednim”, ale bułką z masłem jest to, co podniecało od setek pokoleń, czyli nie tyle miłość bliźniego, ile niechęć do wybranych bliźnich, których lubimy nie lubić. 


Dlaczego setki tysięcy zabitych w jednym miejscu interesują mniej niż tylko setki w innym? Podnieta jest ważniejsza niż sama śmierć i cierpienie. Jarmark informacji porządkują emocje. W ostatnich dniach są zakłócenia połączeń internetowych w Sudanie, gdzie pięciu milionom ludzi grozi głód, a dzienna liczba śmierci jest nieznana. (Gaza nie ma problemów z Internetem, więc informacja o tym, co nas interesuje najbardziej, dociera sprawnie.) Władze w Chartumie podobno zadbały, żeby Internet nie działał tam, gdzie zbyt wielu ludzi umiera, bo chociaż mało kogo to obchodzi, jednak trzeba dbać o dobre imię.     


Co w Sudanie oznacza określenie „grozi głód”?  W wyniku trwającej od dziesięciu miesięcy wojny domowej dziewięć milionów ludzi utraciło swoje domy, jedni próbują przedostać się do sąsiednich krajów, inni błąkają się po bezdrożach. W doniesieniach czytamy o „zapomnianej” wojnie. Ta wojna nie jest jednak zapomniana, jest ignorowana, nie porusza polityków, nie mobilizuje tłumów, na granicy nie ma czekających na wjazd sznurów tirów z pomocą humanitarną.  


Materiałów z Sudanu jest w sieci niewiele, nie mają zawrotnej liczby otwarć. Również Jemen, gdzie trwa od wielu lat wojna domowa, budzi nasze zainteresowanie tylko wtedy, kiedy Huti ostrzeliwują lub porywają okręty na morzu, bo sam fakt, że Jemeńczycy zabijają się między sobą, raczej nas nie wzrusza. Owszem, mogliśmy słyszeć, że Jemen to największy kryzys humanitarny na świecie, ale to musiało być jakiś czas temu, bo chociaż sytuacja wyłącznie się pogorszyła, ilość doniesień z samego Jemenu jest więcej niż skąpa.


Mieszkający w Szwecji Jemeńczyk pisze, że 10 milionów dzieci w Jemenie głoduje. Zastanawiam się co to znaczy. W Jemenie mieszka około 33 miliony ludzi. Około jedna trzecia to dzieci i młodzież poniżej 15 roku życia. Czy to znaczy, że wszystkie dzieci w Jemenie głodują? To mało prawdopodobne. Tak czy inaczej, mamy do czynienia z niewyobrażalnym dramatem milionów ludzi, którzy nie wiedzą, czy i kiedy będą mieli następny posiłek. Prezydent Biden na samym początku swojego urzędowania skreślił Huti z listy organizacji terrorystycznych, motywując to koniecznością ułatwienia dostaw pomocy humanitarnej, (czym podobno niebywale wzmocnił tę organizację, kontrolującą obecnie odbiór i rozdawnictwo pomocy).  


Próba organizowania demonstracji żądającej natychmiastowego zawieszenia broni w Sudanie lub Jemenie spotkałaby się zapewne ze zdumieniem i znaczącym stukaniem w czoło.                 

Brytyjski publicysta Brendan O’Neill pisze, że wojna jest teraz transmitowana na żywo, do gadżetów w naszych kieszeniach. Nie każda wojna tak samo. Podaż informacji o różnych wojnach jest uwarunkowana zarówno mentalnością nadawców, jak i poprawnymi założeniami na temat oczekiwań odbiorców. „Widzimy ciągły spektakl przemocy” – pisze O’Neill. To prawda, ale jest to spektakl niesłychanie wybiórczy. Artykuł Brendana O’Neilla traktuje o utowarowieniu palestyńskiego cierpienia.

…fetyszyzacja palestyńskiego cierpienia, wykorzystywanie palestyńskiego bólu dla wpływów i upodobań mówi nam coś o naszej kulturze. Oraz o bardzo specyficznym charakterze tego, co nazywa się „solidarnością palestyńską”, ale co niektórzy z nas wolą nazywać „izraelofobią”. 

Zapotrzebowanie na obrazy śmierci z Gazy jest równie silne jak nieprzeparta potrzeba zdzierania plakatów ze zdjęciami ludzi porwanych przez bestialskich terrorystów. Nowe technologie odpowiadają na stare jak świat zapotrzebowanie. Czy są bardziej skuteczne niż jarmark i ambona, niż będące sto lat temu nowością radio, czy późniejsza o ćwierć wieku telewizja?


Pani ekspertka w piśmie dla nastolatków twierdzi, że niektórzy ludzie „czują, że muszą… patrzeć dalej” – to znaczy oglądać obrazy grozy – aby upewnić się, że ich „uczucia mają sens”. Jednak jak wyraźnie widać, odbiorcy tych przekazów nie chcą się rozpraszać na wszelkie cierpienie, nie interesuje ich każda wojna, każda śmierć dziecka, każda klęska głodu. Wyławiają z sieci to, co jest ich zdaniem najbardziej dla nich pożywne.


Dara Horn, autorka fascynującej i pięknie napisanej książki People Love Dead Jews w artykule na łamach „The Atlantic” zastanawia się nad pytaniem dlaczego najbardziej wykształceni ludzie w Ameryce dają się nabrać na antysemickie kłamstwa?


Autorka cytuje innego pisarza, Davida Nirenberga, historyka, autora książki Anti-Judaism, w której analizuje postawy i opinie przywódców intelektualnych w różnych krajach na przestrzeni dwudziestu trzech wieków, przygląda się jak artykułowali ideały swoich społeczeństw i jak często odczuwali potrzebę odrzucania wszystkiego co „żydowskie”.

„Jeśli pobożność była ideałem danego społeczeństwa, Żydzi byli bezbożnymi bluźniercami; jeśli sekularyzm był ideałem, Żydzi byli zacofanymi pietystami. Jeśli kapitalizm był zły, Żydzi byli kapitalistami; jeśli komunizm był zły, Żydzi byli komunistami. Jeśli gloryfikowano nacjonalizm, Żydzi byli kosmopolitami pozbawionymi korzeni; jeśli oczerniano nacjonalizm, Żydzi byli szowinistycznymi nacjonalistami. ‘Antyjudaizm’ staje się zatem słuszną walką o promowanie sprawiedliwości.”

Dara Horn pisze, że ta dynamika zmusza Żydów do przyjęcia defensywnego trybu ciągłego udowadniania, że nie są źli, albo nie aż tak źli, albo nie wszyscy tacy źli, a nawet po prostu, że mają prawo do istnienia. Przywołuje za historykiem wydarzenia sprzed dwóch tysiącleci:  

„Około 38 roku n.e., po tym jak uczestnicy zamieszek w Aleksandrii zniszczyli setki żydowskich domów i spalili nieznaną liczbę Żydów żywcem, żydowski aleksandryjski intelektualista Filon i nieżydowski aleksandryjski intelektualista Apion popłynęli do Rzymu na ‘debatę’ przed cesarzem Kaligulą na temat tego, czy Żydzi zasługują na rzymskie obywatelstwo. Apion wierzył, że Żydzi odprawiali coroczny rytuał, podczas którego porywali nie-Żyda, tuczyli go i zjadali. Kaligula zwlekał z wysłuchaniem Filona przez pięć miesięcy, a potem słuchał go w trakcie konsultacji z projektantami w sprawie wystroju pałacu.”

Wtedy aleksandryjscy Żydzi utracili swoje prawa obywatelskie na mocy cesarskiego dekretu. Co oczywiście nie daje nam informacji, czy inna decyzja Kaliguli zapobiegłaby wymordowaniu kolejnych 50 tysięcy aleksandryjskich Żydów w roku 66 naszej ery. Zew krwi był mocniejszy od zadowolenia ze sprawnej sieci handlowej również w czasach, w których nie było Tik-Toka.  


Czy umiemy zrozumieć działanie jarmarku idei? Jake Wallis Simons, redaktor naczelny „Jewish Chroniclena łamach brytyjskiego „Telegraph” przywołuje napisane przed pół wiekiem słowa Saula Bellowa o dwóch Izraelach – jednym będącym maleńką  kropką na mapie i drugim w ludzkiej wyobraźni. Ten drugi:

„Działa jak kocimiętka na antysemitów, którzy zawsze fetyszyzowali Żydów jako naród wybrany pociągający za sznurki i równocześnie gardzili nimi jako pokonanymi zabójcami Chrystusa, co utrzymuje się do dziś dzięki oszczerstwom takim jak ‘lobby syjonistyczne’ czy ‘ludobójstwo’.


Jak to w niepowtarzalny sposób ujął Bellow: ‘Izrael mentalny jest ogromny, kraj niedoceniony, odgrywający główną rolę w świecie, tak szeroki jak cała historia i być może głęboki jak sen’.”

Ta odwieczna nienawiść jest znów chlebem powszednim, albo raczej bułką z masłem, która syci zew krwi.


W małym biednym polskim miasteczku, które kiedyś miało żydowską większość, przeglądam doniesienia ze świata. BBC niepokoi się, że zawieszenie broni w Gazie nie wygląda obiecująco. Nie wspomina o tych, którzy zostaną dziś bez posiłku, informuje, że Ukraina dostanie jednak pomoc, chociaż ta pomoc może być trochę spóźniona.


Z Brukseli donoszą o incydencie w belgijskim parlamencie, do którego wiceprzewodniczący z ramienia partii socjalistycznej, Hasan Koyuncu, zaprosił islamskiego duchownego, który (przywołując  stosowny werset Koranu), wezwał do zabijania i brania do niewoli Żydów.  Nic specjalnego, zaledwie znak czasu, można powiedzieć „chleb powszedni”.

P. S. Już po napisaniu tego tekstu przeczytałem artykuł byłego ambasadora Izraela przy ONZ, Michaela Orena. Trudno powiedzieć, czy opowiedziana w pierwszym akapicie historia powinna zdumiewać, czy już tylko śmieszyć. Oren opisuje, jak w 2009 roku, wkrótce po objęciu urzędu prezydenta przez Baracka Obamę, jeden z jego najbliższych współpracowników, generał Jim Jones, wystrzelił następujące obwieszczenie: „Gdyby Bóg pojawił się przed Prezydentem i powiedział, że Prezydent może zrobić jedną rzecz na planecie, to wybrałby rozwiązanie w postaci dwóch państw”. 

Michael Oren pisze ze zdumieniem, że nie byłoby to zatem wyeliminowanie głodu, ani wojen, ale utworzenie palestyńskiego państwa. Generał nie był w tym obłędzie odosobniony, a upływ czasu wiele nie zmienił.