Krytycy Izraela po prostu nie chcą, aby Izrael zwyciężył


Jonathan S. Tobin 2024-01-05

Izraelscy żołnierze w Beit Lahia w północnej Strefie Gazy podczas izraelskiej operacji wojskowej w Strefie Gazy, 28 grudnia 2023 r. Zdjęcie: Yonatan Sindel/Flash90.
Izraelscy żołnierze w Beit Lahia w północnej Strefie Gazy podczas izraelskiej operacji wojskowej w Strefie Gazy, 28 grudnia 2023 r. Zdjęcie: Yonatan Sindel/Flash90.

Ci zwolennicy procesu pokojowego, którzy twierdzą, że niemożliwe jest wyeliminowanie Hamasu, zarówno przeceniają terrorystów, jak i nie rozumieją egzystencjalnego charakteru tej wojny.

Jeszcze zanim opadł kurz nad ruinami społeczności w południowym Izraelu, zdewastowanych przez okrucieństwa Hamasu 7 października, ten sam, co zwykle, chór „ekspertów” od Bliskiego Wschodu wygłaszał ostrzeżenia w związku z wszelkimi próbami reakcji wobec tej terrorystycznej grupy palestyńskiej odpowiedzialnej za te zbrodnie. Siły izraelskie nadal walczyły z palestyńskimi terrorystami, którzy przekroczyli granicę w szabatowy poranek w święto Simchat Tora, którzy zgwałcili, okaleczyli, torturowali i zamordowali ponad 1200 osób, w tym całe rodziny. Jednak główne obawy amerykańskiego establishmentu odpowiedzialnego za politykę zagraniczną, a także społeczności międzynarodowej nie skupiały się na ofiarach czy zakładnikach porwanych do Gazy, ale na ich rosnącej pewności, że Izraelczycy wyciągną surowe wnioski z najgorszej masowej rzezi Żydów od czasu Holokaustu.

Kiedy izraelski premier Benjamin Netanjahu po raz pierwszy powiedział, że celem reakcji jego narodu na wojnę rozpoczętą przez terrorystów 7 października jest wyeliminowanie Hamasu, jego słowa zostały odrzucone jako retoryka przeznaczona dla przerażonej izraelskiej opinii publicznej, a nie poważna polityka. Richard Haas, emerytowany przewodniczący Rady ds. Stosunków Zagranicznych, 10 października – na kilka tygodni przed rozpoczęciem izraelskiej ofensywy lądowej w Gazie – przemawiał w imieniu swoich kolegów z establishmentu polityki zagranicznej, kiedy ostrzegał, że Hamasu nie można pokonać.


Haas powiedział, że choć Izrael mógłby uzyskać pozwolenie na kontratak, nie powinien on sądzić, że grupa islamistyczna, która od 2007 r. rządzi Gazą jako niezależnym państwem pod każdym względem poza nazwą, może zostać wyeliminowana. Jest to, stwierdził, „w równym stopniu ideologia, co organizacja”, a idei nie można zabić. Bez względu na to, jak bardzo zły jest Hamas, naruszając granicę i popełniając masowe morderstwa, jakakolwiek reakcja ze strony Izraela jest skazana na niepowodzenie ze względu na problemy militarne związane z kampanią, która obejmowałaby wojnę miejską i wykurzanie terrorystów z sieci tuneli bardziej rozbudowanej niż system metra w Nowym Jorku. Powtarza się znany banał głoszony przez krytyków większości kampanii przeciw rebeliantom po drugiej wojnie światowej, że każdy cios zadany Hamasowi i cywilom, za którymi się ukrywał, „stworzy więcej terrorystów”.


Trzyczęściowy plan


Dwa miesiące po rozpoczęciu izraelskiej kampanii lądowej przeciwko Hamasowi Netanjahu przedstawił swoje cele wojenne w artykule opublikowanym na łamach „Wall Street Journal”Według niego istnieją trzy „warunki wstępne pokoju”: zniszczenie Hamasu, demilitaryzacja Gazy i deradykalizacja narodu palestyńskiego. Ale ani amerykański establishment zajmujący się polityką zagraniczną, ani ich ulubiona publikacja tego nie kupują.


Trzy dni po opublikowaniu tego artykułu inny artykuł na pierwszej stronie „New York Timesa” określony jako „analiza” dał jasno do zrozumienia, że „eksperci” nadal są przekonani, że izraelskiej wojny z Hamasem nie da się wygrać. Chociaż większość ataków na wysiłki wojenne Izraela skupiała się na kwestii ofiar wśród cywilów w Palestynie, potraktowano to jako kwestię poboczną. Zamiast tego artykuł zawierał zwykłą litanię argumentów na temat trudności, z jakimi borykają się wojska izraelskie, siły Hamasu, jego zdolności do wtapiania się w populację palestyńską oraz rozważania o kampanii „radykalizacji” kolejnego pokolenia arabskiej młodzieży.


Artykuł w „New York Times” twierdził, że Hamas jest podobny do talibów w Afganistanie pod tym względem, że potrafi przetrwać porażki militarnym i powrócić. Niektórzy porównują cele Izraela do udanej kampanii prowadzonej przez Stany Zjednoczone i ich sojuszników w celu pokonania ISIS w Iraku. Jednakże w artykule stwierdzono, że Hamas jest silniejszy od innych islamistów i jest „organiczny” dla ludności palestyńskiej ze względu na popularność jego zaangażowania w kontynuowanie wojny przeciwko izraelskiej „okupacji”, zamiast zaakceptowania pewnego rodzaju pogodzenia się z dalszym istnieniem państwa żydowskiego.


Zagłębiając się w problem Sił Obronnych Izraela, cytowani eksperci twierdzili również, że pomimo oczywistego postępu, jaki poczyniły w ciągu dwóch miesięcy walk, Hamas jest daleki od porażki. I że wykorzenienie terrorystów z każdego centymetra Gazy zajmie znacznie więcej czasu, pieniędzy i krwi, niż państwo żydowskie mogłoby poświęcić.


Wnioskiem, jaki można wyciągnąć z tej ponurej oceny, jest to, że Izraelczycy muszą przyznać się do porażki i – jak napisał w zeszłym tygodniu główny krytyk Netanjahu z „New York Timesa” – publicysta Thomas L. Friedman – Izraelczycy muszą zdać sobie sprawę, że jego trzy cele są nierealne. Muszą, grzmiał, spakować swoje wojska, opuścić Gazę i „wrócić do domu”. A jeśli Izraelczycy nie zrobią tego wkrótce, prezydent Joe Biden powinien zaaplikować wobec nich „szorstką miłość” i sprawić, że to zrobią. Proponował (na co zresztą nalegał Friedman od początku całej swojej karieru), by Ameryka wykorzystała wszystkie swoje wpływy i zmusiła Izrael do zaakceptowania porażki i nowego procesu pokojowego, który powoła do istnienia państwo palestyńskie, które raz na zawsze zakończy problem.


Sceptycy mają rację, że IDF jest wciąż daleko od całkowitego zwycięstwa w Gazie. Hamas prawdopodobnie ma znaczne siły nadal zdolne do walki w tych częściach sieci tuneli, które nie zostały jeszcze zniszczone przez Izraelczyków. Nikt w izraelskiej armii nie miał złudzeń, że problem wyeliminowania tak głęboko okopanego wroga, który od lat przygotowywał się do takiej konfrontacji, zostanie szybko rozwiązany. Ponadto – i pomimo ciągłych krytyk ze strony społeczności międzynarodowej i administracji Bidena – dbałość, z jaką IDF stara się w jak największym stopniu uniknąć ofiar cywilnych, spowolniła kampanię i naraziła żołnierzy izraelskich na niebezpieczeństwo, dlatego też w ostatnich tygodniach liczba ofiar była tak wysoka.


Przecenianie i niezrozumienie Hamasu


Mimo to pogląd, że kompleks tuneli w Gazie jest fortecą, której nie można zniszczyć, lub że bandyci Hamasu są tak zręczni, odważni i sprytni, że nie można ich zabić ani schwytać na małym obszarze geograficznym (który z każdym tygodniem się zmniejsza), gdzie się ukrywają, jest bzdurą. Co więcej, ci, którzy wysuwają takie argumenty, nie mówią, jak twierdzą, w oparciu o mądrość wyniesioną z dziesięcioleci nieudanych kampanii przeciw rebeliantom prowadzonych przez zachodnie armie przeciwko grupom zakorzenionym w lokalnych społecznościach.


Wręcz przeciwnie, mylą wojnę Palestyńczyków mającą na celu zniszczenie Izraela z konwencjonalnym powstaniem przeciwko obcemu okupantowi, mimo że w ten sposób od dziesięcioleci zachodnia prasa korporacyjna przedstawia tę walkę.


Motywy wysuwania takich argumentów są również nieszczere. Przez całe pokolenie argumentowali, że jedynym rozwiązaniem konfliktu jest kompromis terytorialny i utworzenie państwa palestyńskiego. Nie mają pojęcia o znaczeniu ataku Hamasu z 7 października, podobnie jak o ofensywach terrorystycznych rozpoczętych przez szefa OWP Jasera Arafata w odpowiedzi na Porozumienia z Oslo i wspólną amerykańsko-izraelską ofertę państwowości i pokoju złożoną Palestyńczykom w 2000 roku. Odmawiają zaakceptowania faktu, że izraelskie zwycięstwo militarne jest nie tylko możliwe, ale i pożądane, ponieważ oznaczałoby to przyznanie, że ludzie tacy jak Haas i Friedman przez cały czas mylili się. To samo dotyczy dyplomatów i polityków, takich jak Biden, którzy przez całą swoją karierę twierdzili, że receptą na pokój jest wywieranie presji na Izrael, aby poszedł na ustępstwa wobec Palestyńczyków.


Następstwa 7 października powinny być momentem, w którym amerykański establishment powinien był zatrzymać się i przyznać, że się mylił.


Palestyńczycy odrzucili wszystkie kompromisowe oferty pokojowe, które zapewniłaby im państwowość przez ostatnie 75 lat. I nie dzieje się tak, ponieważ, jak w pamiętnym zdaniu powiedział izraelski mąż stanu Abba Eban: „nigdy nie przepuszczają okazji, aby przegapić okazję”. Dzieje się tak dlatego, że nie postrzegają pokoju, który dałby im państwo, jako „okazji”, jeśli oznaczałoby to zaakceptowanie legalności lub nawet istnienia państwa żydowskiego, niezależnie od tego, gdzie wytyczone byłyby jego granice. 7 października był – podobnie jak zamachy samobójcze i inne przykłady palestyńskiego terroryzmu, które rozpoczęły się jesienią 2000 roku – oznaką palestyńskich zamiarów, a nie frustracji z powodu negocjacji, które nie powiodły się.


Izrael nie może po prostu spakować się i wyjechać, jak zrobili to Amerykanie w Afganistanie, Iraku i prawie 50 lat temu w Wietnamie. Gaza nie jest położona na drugim końcu świata od Izraela. Jest tuż obok, a polityka pozwalająca Hamasowi na utrzymanie jego potencjału militarnego – będąca kwestią konsensusu wśród izraelskiego establishmentu wojskowego i wywiadowczego, wspierana przez przywódców opozycji, a także Netanjahu – była fatalnym błędem. Hamas nigdy nie zadowoliłby się jedynie byciem panem islamistycznej tyranii w Strefie Gazy ani nawet próbą rozszerzenia pewnego dnia swojej hegemonii na Judeę i Samarię.


Obecna wojna nie była spowodowana izraelską „okupacją” Gazy po prostu dlatego, że nie była ona okupowana 6 października. Izraelczycy wycofali wszystkie osiedla, osadników i żołnierzy z Gazy latem 2005 roku w próżnej nadziei, że dzięki temu, jeśli nie da Palestyńczykom szansy na pokojowe zbudowanie własnego państwa, to przynajmniej powstrzyma konflikt. Celem Hamasu na 7 października nie było wspieranie rozwiązania w postaci dwóch państw, które wielokrotnie odrzucali jego rzekomo bardziej umiarkowani rywale z Fatahu. Było to kontynuowanie i wygrywanie stuletniej wojny Arabów z syjonizmem, w której mieli nadzieję cofnąć czas, wyeliminować Izrael i wymordować jego populację. Dokonanie masowej rzezi narodu żydowskiego pozostaje popularne wśród Palestyńczyków, jak pokazują ich własne sondaże nawet po 7 października, mimo wynikających z tego konsekwencji dla ludności Gazy.


Dlatego Netanjahu ma rację, mówiąc nie tylko o demilitaryzacji Gazy – czymś, co – czy Izraelczykom się to podoba, czy nie – będzie wymagać ciągłej obecności IDF w Gazie w dającej się przewidzieć przyszłości – ale o deradykalizacji Palestyńczyków. Eksperci niepokoją się przyszłą radykalizacją Palestyńczyków spowodowaną obecną wojną. Nie wyjaśniają jednak, o ile bardziej zradykalizowani mogą stać się Palestyńczycy, skoro obecne pokolenie było w stanie nie tylko dokonać niewypowiedzianych okrucieństw 7 października, ale także kibicować im i wychwalać je jako „dumne zwycięstwo” palestyńskiego nacjonalizmu.


Nie jest to konwencjonalne powstanie


IDF podjęłaby się próżnego trudu, gdyby celem było, tak jak miało to miejsce w przypadku walk z rebeliantami gdzie indziej, zdobycie „serc i umysłów” Palestyńczyków. Jednak przedstawianie wojny w tym kontekście jest błędem. Choć Hamas będzie próbował przetrwać i ostatecznie zwyciężyć w drodze wojny partyzanckiej, sytuacja w Gazie znacznie bardziej przypomina tę w Berlinie w 1945 r. niż podczas konfliktów w Iraku czy Afganistanie. Jak Palestyńczycy dali jasno do zrozumienia, wojna nie jest wojną okupantów i okupowanych, ale wojną egzystencjalną pomiędzy dwoma narodami. Hamas nie jest ani mniej, ani więcej ideą niż była Narodowa Partia Socjalistyczna Adolfa Hitlera. Można go zniszczyć jedynie w ten sam sposób, w jaki naziści zostali wymazani z mapy: przez ich całkowitą klęskę militarną i uświadomienie sobie przez Palestyńczyków, że podobnie jak Niemcy, będą musieli porzucić złudzenia i odrzucić ludobójczą ideologię swoich przywódców, jeśli mają nadzieję na jakiekolwiek pozory normalnego życia. Palestyńczycy muszą porzucić koncepcję swojej tożsamości narodowej, która jest nierozerwalnie związana z nienawiścią do Żydów i odmawianiem im państwa w ich starożytnej ojczyźnie.


Realiści, którzy twierdzą, że Izrael nie może wygrać tej wojny, nie tylko wskazują na faktyczną trudność militarnego zadania. Tak naprawdę argumentują, że nie można pozwolić Izraelowi na zwycięstwo, ponieważ udowodni to, że ich sformułowania dotyczące narzucenia regionowi rozwiązania w postaci dwóch państw były katastrofalnym i kosztownym błędem.


Na tym etapie kampanii Izrael nadal jest daleko do zwycięstwa, a nawet po jego osiągnięciu, kolejny cel Netanjahu, dotyczący deradykalizacji, będzie wymagał znacznie więcej czasu. Jeśli Biden podda się naciskom antysemickiego, intersekcjonalnego skrzydła swojej Partii Demokratycznej, odetnie dopływ broni i dołączy do społeczności międzynarodowej w potępieniu wojny – kroki, których na szczęście nie podjął, mimo że jego wypowiedzi są sprzeczne  – wtedy zwycięstwo Izraela będzie prawdopodobnie niemożliwe. Jednak każdy, kto naprawdę pragnie pokoju, powinien odrzucić powtarzanie nieudanych polityk takich jak propagowane przez Haasa i Friedmana, i kibicować osiągnięciu celów izraelskiego premiera. Jedyną drogę do pokoju można znaleźć w doprowadzeniu tej wojny do końca, tak by Palestyńczycy zostali zmuszeni do ponownego przemyślenia swoich celów. Wszystko inne skazuje jedynie zarówno Żydów, jak i Arabów na kolejne pokolenie toczące krwawy i daremny konflikt.


Link do oryginału: https://www.jns.org/israels-skeptics-just-dont-want-it-to-win/

JNS Org., 28 grudnia 2023

Tłumaczenie: Małgorzata Koraszewska


Jonathan S. Tobin
 jest redaktorem naczelnym amerykańskiego magazynu JNS (Jewish News Syndicate).