Dlaczego w Izraelu czuję się jak w domu


Tanya Mozias Slavin 2023-11-06


Mieszkałam w wielu miejscach na świecie. Ale od czasu ataków Hamasu zdałam sobie sprawę, dlaczego chcę być tutaj i chcę, żeby moje dzieci tu dorastały.


Ostatnio często mówię swoim dzieciom „na wszelki wypadek”.

Dlaczego w mojej szufladzie na skarpetki jest osiem puszek tuńczyka?

Na wszelki wypadek.

Dlaczego umieściłeś tę drewnianą deskę z dziurą pod moim łóżkiem?


Na wszelki wypadek.


Dlaczego musimy iść do bezpiecznego pomieszczenia, skoro Żelazna Kopuła chroni nas przed rakietami?


Na wszelki wypadek.


Moje dzieci i ja mieszkamy w Izraelu i jak wszyscy tutaj, po straszliwych atakach Hamasu 7 października, musieliśmy nauczyć się istnieć w ciasnej przestrzeni pomiędzy niewyobrażalną tragedią, strachem i niepewnością.


Oprócz zaopatrzenia się w żywność w puszkach i wodę butelkowaną, zdobyliśmy drewniane deski, które mogą zablokować drzwi do bezpiecznego pokoju (który pełni również funkcję pokoju moich dzieci), od wewnątrz, na wypadek gdyby uzbrojeni mężczyźni próbowali się włamać do mieszkania i nas zabić. Dwóch stolarzy przez sześć dni z rzędu wykonywało za darmo zmyślne deski (z otworem pośrodku na klamkę), dla całego miasta.


Może drewniana deska to przesada. Nie wiem. Nie wiemy już czego się bać. Nigdy w życiu się tak nie bałam.


Ale paradoksalnie nigdy nie byłam tak wdzięczna za to, że mieszkam tutaj, a nie gdziekolwiek indziej na świecie. Po 16 latach życia za granicą cztery lata temu wróciłam do Izraela, ale do niedawna nadal uważałam się bardziej za „obywatelkę świata” niż Izraelkę. Wydarzenia ostatnich trzech tygodni to zmieniły.


Dorastałam w Związku Radzieckim, w rosyjskim mieście, w którym praktycznie nie było Żydów, ale było mnóstwo antysemityzmu. Moi rodzice, trójka rodzeństwa i ja byliśmy regularnie prześladowani za to, że jesteśmy Żydami. Na ścianie naszego budynku od zawsze widniało graffiti Bij Żidow („Bij Żydów”). Któregoś razu w mroku na dworcu kolejowym do mojego ojca podszedł nieznajomy i zwrócił się do niego, używając popularnego rosyjskiego imienia: „Hej, Waśka, masz papierosa?” Kiedy jednak światło nadjeżdżającego pociągu oświetliło niesłowiańskie rysy mojego ojca, nieznajomy wybuchnął diabolicznym śmiechem: „Hej, ty nie jesteś Waśka, ty jesteś Abram! Abram!!!” Na szczęście drzwi pociągu otworzyły się i ojciec wsiadł do wagonu bez szwanku.


Dorastałam wśród opowieści mojej babci o Holokauście, które opowiadała nam z  krwawymi szczegółami, jak pewnego dnia naziści przybyli do wsi Nowopołtawka na Ukrainie, gdzie mieszkała większość rodziny mojego dziadka, kazali wszystkim Żydom rozebrać się do naga, poprowadzili ich przez miasto, kazali wykopać sobie grób, a potem jednego po drugim rozstrzeliwali.


Miałam koszmarne sny, w których pojawiał się jakiś niekwestionowany autorytet, kazał nam się rozebrać do naga i wyprowadzał z mieszkania, z budynku, obok graffiti i placu zabaw z połamanymi huśtawkami, na śmierć, a wszyscy sąsiedzi na nas patrzyli. Jednak w tym koszmarze tylko my mieliśmy być zabici. Nie wątpiłam, że nasi sąsiedzi uznaliby to za uzasadnione, a przynajmniej nie aż tak straszne.


Wiedziałam, że moje koszmary z dzieciństwa były właśnie tym, koszmarami. My, dzieci, żyliśmy w innym świecie. Moi rodzice często mówili o kimś: „ten a ten jest Żydem”, co oznaczało: „On jest jednym z naszych i dlatego można mu ufać”. Założenie było takie, że ci, którzy nie byli Żydami, nawet jeśli nie byli jawnymi antysemitami, prędzej czy później powiedzą coś, by wyjawić swoje prawdziwe uczucia, nawet jeśli byłoby to coś potwornie głupiego, jak na przykład „Jesteś dobrym człowiekiem… chociaż jesteś Żydówką”. Uważałam, że ten rodzaj nieufności ze strony rodziców za przesadny. Jasne, wiedziałam, że niektórzy ludzie są antysemitami, ale tak naprawdę nikt nie chciał nas skrzywdzić. Kiedy więc moja rodzina przeprowadziła się do Izraela, gdy miałam 15 lat, dla mnie nie był to jakiś powrót do ziemi przodków. To było po prostu coś, co Żydzi wtedy robili. W połowie lat 90. w Rosji panował wielki bałagan, a antysemityzm był tylko jednym z wielu problemów. To nie jest tak, że etniczni Rosjanie chcieli zostać w Rosji.


Siedem lat później, po ukończeniu szkoły średniej i uniwersytetu w Izraelu, wyszłam za mąż. W tym czasie trwała II Intifada. Nigdy nie zapomnę tego okropnego uczucia po każdym samobójczym zamachu bombowym, wstrzymywania oddechu „liczenia ofiar” i dzwonienia do całej rodziny i przyjaciół, by upewnić się, że jeszcze żyją.


To był jeden z powodów, dla których zdecydowaliśmy się z mężem opuścić Izrael. Ale głównym powodem było to, że chcieliśmy dalej studiować, a podjęcie studiów za granicą wydawało się najrozsądniejszym kolejnym krokiem. Więc przenieśliśmy się do Kanady.


Wyjeżdżając byłam przekonana, że wszędzie będę się czuła jak w domu. Nigdy nie przyszło mi do głowy, że moja żydowska lub izraelska tożsamość będzie czymś, co będę musiała ukrywać.


Podczas następnej dekady z przerażeniem obserwowałam w środowisku akademickim stale rosnącą obsesję na punkcie Izraela i stały wzrost nastrojów antyizraelskich na kampusach.


Obserwowałam, jak dyskurs zmienił się ze „sprzeciwu wobec izraelskiej okupacji” (rozsądne, chociaż podejrzewam, że 90% sprzeciwiających się osób nie miało pojęcia, co dokładnie było okupowane i gdzie) na „Bojkot izraelskiego apartheidu” (hasło, które nie pozostawiło miejsca na żadną debatę o tym, czy takie zjawisko w ogóle istnieje), aż nagle do głównego nurtu weszła dyskusja na temat „prawa Izraela do istnienia”.


Obserwowałam stopniową demonizację terminu „syjonizm”, terminu, który po prostu odnosi się do idei, że naród żydowski zasługuje na własny kraj. Nie chodzi tu o kraj zamieszkały wyłącznie przez Żydów. Oznacza kraj, w którym Pascha i Chanuka są świętami narodowymi, podobnie jak Boże Narodzenie jest świętem narodowym w wielu krajach, w których duża część populacji wcale tego święta nie celebruje.


Mimo wszystko uważałam, że nie jest tak źle. Przecież na moje codzienne życie antyizraelska propaganda nie miała wielkiego wpływu. Ze znajomymi nie rozmawiałam o polityce i choć miałam nadzieję, że większość z nich nie popiera zniszczenia Izraela, to z góry wybaczyłam im wszystko, co pomyśleli, bo przecież mieli po prostu dobre intencje, lewicowi ludzie, którzy chcieli, aby wszyscy żyli w pokoju i którzy nigdy w życiu nie musieli „liczyć ofiar”.


Kiedy byłam poza domem, istniały sposoby na uniknięcie przykrych widoków. Kiedy możesz po prostu przejść przez ulicę, kiedy widzisz ludzi roznoszących ulotki nawołujące do „Bojkotu izraelskiego apartheidu”, kiedy możesz chwilowo wyłączyć (lub wyciszyć) żydowską lub izraelską część siebie, jeśli możesz na te kilka minut po prostu postanowić, że jesteś niezwiązana ze stadem ludzkich ssakiów i zajmujesz się swoimi sprawami, wtedy, w pewnym sensie, to wszystko daje się jakoś tolerować.


Kiedy w 2019 roku podjęłam decyzję o powrocie do Izraela, było to głównie spowodowane względami społecznymi. Tęskniłam za rodziną. Brakowało mi łatwości, z jaką ludzie wchodzą tu w interakcje. Brakowało mi poczucia wspólnoty, które sprawia, że czujesz, że wszyscy opiekują się dziećmi wszystkich. Cieszyłam się, że teraz żyję w kraju, w którym Pesach był świętem państwowym. Ale przede wszystkim nadal uważałam się za „obywatelkę świata”, która jedną nogą wciąż jest za oceanem. W końcu piszę po angielsku i mam wielu przyjaciół za granicą. Może kiedy dzieci dorosną, myślałam, nadal będę mogła wyjechać i przez jakiś czas  mieszkać gdzie indziej.


Ostatnie dwa tygodnie zmieniły wszystko.


Kiedy po brutalnych atakach Hamasu wiele organizacji na kampusach w Ameryce Północnej albo odmówiło potępienia Hamasu, albo minimalizowało lub usprawiedliwiło ataki – stwierdzenie, że byłam „wstrząśnięta”, jest rażącym niedopowiedzeniem.


Choć brzmi to okropnie, zanim się zorientowałam, zaczęłam dzielić ludzi na „tych, którym mogę zaufać” i „tych, którym nie mogę”. Stałam się kopią rodziców. Niektórzy przyjaciele z zagranicy skontaktowali się ze mną za pośrednictwem poczty elektronicznej i mediów społecznościowych, wyrażając obawy lub współczucie. Wiem, że to ludzie, którym mogę zaufać.


Ci, którzy tego nie zrobili? Nie wiem. Wiem, że ludzie są zajęci lub po prostu tak (co zrozumiałe) zmęczeni obsesją mediów na punkcie konfliktu palestyńsko- izraelskiego, że być może nie potrafią docenić znaczenia tego, co się wydarzyło. Ale nie jestem już przy zdrowych zmysłach. Jestem w zwierzęcym trybie samozachowawczym i to jest moja instynktowna reakcja. Moją instynktowną reakcją, pomimo strachu, jest wdzięczność za to, że jestem tu, a nie tam. Nie mogę sobie wyobrazić, że musiałabym znosić odrazę, przechodząc obok antyizraelskich demonstracji na terenie kampusu.


Z drugiej strony widziałam Izraelczyków, podzielonych jak wcześniej, którzy zebrali się w ciągu 24 godzin po ataku pomimo podziałów politycznych, rasy i religii (w tym Druzowie i arabscy obywatele Izraela, którzy nie wspierają Hamasu) i zaczęli podejmować działania na długo przed tym, zanim nasi niekompetentni politycy utworzyli rząd nadzwyczajny. Wygląda na to, że każda osoba z 9 tu mieszkających milionów ludzi, jeśli nie walczy, to albo jest wolontariuszką lub wolontariuszem, albo desperacko szuka wolontariatu.


Zespoły ochotników patrolują ulice i pilnują wejść do każdego miasta. Ludzie zbierają datki i pakują pudła z trwałymi produktami oraz odzieżą dla żołnierzy i dla ewakuowanych rodzin. Restauracje przekazują żywność. Nastolatki oferują bezpłatną opiekę nad dziećmi rodzicom, którzy muszą pracować, a starszym pomagać w zakupach spożywczych. Artyści prowadzą bezpłatne zajęcia z wyplatania koszyków. Kosmetyczki oferują bezpłatne usuwanie lakieru żelowego. 90-letnia ocalała z Holokaustu robi na drutach skarpetki dla żołnierzy.


Umieściłam swoje nazwisko na kilku listach wolontariuszy zajmujących się czymś, co mogłabym robić blisko domu (ponieważ nie prowadzę samochodu), ale ostrzeżono mnie: „Nie możemy niczego obiecać. Mamy bardzo długą listę oczekujących.”


Próbowałam zgłosić mojego psa na ochotnika do oddania krwi rannym psom policyjnym, ale zanim zobaczyłam ten post, ubiegło mnie 342 właścicieli psów, którzy desperacko chcieli być przydatni choćby w ten sposób. Za każdym razem, gdy ktoś wysyła wezwanie do ochotników, 15 minut później zapotrzebowanie jest zaspokojone. To jak próbować kupić nową Playstation: musisz stanąć w kolejce wieczorem, zanim towar pojawi się w sklepach.


Zeszłego lata moja siostra odwiedziła Stany, podróżowała po Wielkich Jeziorach, a po powrocie do Izraela powiedziała: „Tam jest tyle miejsca! Dlaczego wszyscy jesteśmy przywiązani do tego małego, gorącego, przeludnionego i spornego kawałka ziemi?” Szczerze mówiąc, aż do wydarzeń z ostatnich trzech tygodni, czasami zastanawiałam się nad tym samym pytaniem. Dlaczego czuję potrzebę wychowywania moich dzieci tutaj, a nie gdziekolwiek indziej w tym koszmarnie zepsutym świecie?


Teraz wiem dlaczego.


This story originally appeared in English in Tablet Magazine, at tabletmag.com, and is reprinted with permission.


Link do oryginału: https://www.tabletmag.com/sections/community/articles/israel-feels-like-home-hamas-attacks

Tablet, 31 października 2023r. 

Tłumacze nie: Andrzej Koraszewski 


Tanya Mozias Slavin jest pisarką, publikowała Oprah Daily, Boston Globe i Newsweeku. Jest również aktywna na Facebooku i Twitterze.