Piekło wojen miejskich nie jest unikalne dla Gazy


Bradley Brincka 2023-10-23

Irackie oddziały w Mosulu, 16 listopada 2016 (Źródło zdjęcia: Wikipedia)
Irackie oddziały w Mosulu, 16 listopada 2016 (Źródło zdjęcia: Wikipedia)

Podczas kampanii przeciwko ISIS w Mosulu Stany Zjednoczone zrównały z ziemią duże miasto przy znacznie mniejszej prowokacji – przestrzegając przy tym wszystkich zasad współczesnej wojny.

Izrael w nadchodzących dniach może rozpocząć inwazję lądową na Strefę Gazy w odpowiedzi na koszmarny pogrom przeprowadzony 7 października przeciwko Izraelczykom. Zbliżająca się operacja skłoniła wielu do poszukiwania precedensów w historii wojskowości. Stosunkowo niedawno miała miejsce jedna walka miejska mająca ogromne znaczenie dla zbliżającego się ataku na Gazę, który choć mało prawdopodobne, aby komukolwiek przyniosło to pocieszenie, może dać pewne zakotwiczenie historyczne. To wspierana przez USA iracka kampania mająca na celu wyzwolenie Mosulu spod kontroli Państwa Islamskiego w latach 2016–2017.


Byłem pomniejszym uczestnikiem tej gigantycznej sprawy, służąc jako ochotniczy kierowca karetki pogotowia w Free Burma Rangers, humanitarnej grupie medycznej, która wówczas służyła armii irackiej. Od stycznia do czerwca 2017 r. towarzyszyłem irackiej 9. Dywizji Pancernej w jej powolnym okrążaniu Mosulu od zachodu, aż w końcu tej wiosny rzucono wszystkie amerykańskie i radzieckie czołgi do walki w gęstej betonowej dżungli wzdłuż rzeki Tygrys. Było to dla mnie pouczające doświadczenie, które pokazało mi brutalną naturę walk w miastach.


Trzy lata wcześniej Państwo Islamskie wdarło się na scenę światową po rozgromieniu tej samej armii irackiej w Mosulu, z łatwością podbijając drugie co do wielkości miasto w kraju w ciągu pięciu dni, podczas gdy wyszkolona przez Amerykanów armia iracka w dużej mierze rozsypała się lub uciekła. 


29 czerwca 2014 r. tajemniczy przywódca grupy Abu Bakr al-Baghdadi proklamował powstanie kalifatu. Niedługo później jego legiony najechały sąsiedni okręg Sindżar, poddając jej mieszkańców Jazydów ludobójstwu, eksterminując całe wioski, porywając ponad 6 tysięcy kobiet i dzieci jako niewolnice seksualne i przechwalając się przywróceniem niewolnictwa w swoim ilustrowanym magazynie w języku angielskim. W ciągu następnych miesięcy osławiony oddział brytyjskich członków ISIS, znanych jako „The Beatles”, ścinał głowy zachodnim zakładnikom i groził przyszłymi atakami. Te wszędzie pokazywane filmy wideo w połączeniu ze zdjęciami jazydzkich kobiet uprowadzanych na targi niewolnic kalifatu zdecydowanie pobudziły amerykańską opinię publiczną do opowiedzenia się za interwencją wojskową.


Zamiast wysyłać własne wojska z powrotem do Iraku, zmęczone wojną Stany Zjednoczone starały się zwyciężyć „przez, z i poprzez” swoich lokalnych pełnomocników, „kierując z tylnego siedzenia”. W praktyce oznaczało to finansowanie, wyposażanie i zapewnianie amerykańskiego wsparcia powietrznego wspieranym przez Iran szyickim grupom milicji – tym samym grupom, które wcześniej przeprowadzały ataki na żołnierzy amerykańskich – które stanowiły trzon nowych irackich Ludowych Sił Mobilizacyjnych. W tym samym czasie małe grupy żołnierzy amerykańskich operacji specjalnych rozpoczęły szkolenie elitarnych irackich jednostek komandosów w oczekiwaniu na ostateczny atak mający na celu wypędzenie ISIS z Mosulu. Takie podejście oznaczało, że siły irackie i kurdyjskie będą walczyć i ginąć, podczas gdy Stany Zjednoczone będą zapewniać wsparcie logistyczne, wywiadowcze i – co najważniejsze – wsparcie powietrzne. Była to strategia, która okazała się zabójczo skuteczna.


Przez następne pięć lat koalicja pod przewodnictwem Amerykanów prowadziła niemal ciągłą kampanię bombardowań w połączeniu z partnerskimi operacjami naziemnymi. Kampania obejmująca dwie administracje doprowadziła do zrównania z ziemią wielu głównych miast w Iraku i Syrii, zabijając dziesiątki tysięcy i wysiedlając setki tysięcy kolejnych. W żadnym momencie w owym czasie środowiska polityczne nie dyskutowały w jakiś znaczący sposób o skuteczności lub moralności tej polityki. Jak już, to kandydaci na stanowiska publiczne prześcigali się w tym, kto będzie bardziej stanowczy w walce z tą grupą terrorystyczną, a kandydat na prezydenta Donald Trump proponował: „Kiedy dopadniecie tych terrorystów, musicie wyeliminować ich rodziny. Dbają o swoje życie, nie dajcie się oszukać”.


Tymczasem Państwo Islamskie, wyparte w innych częściach Iraku, zdążyło wzmocnić obronę kontrolowanych przez siebie twierdz miejskich. Eschatologiczne ambicje kalifatu zderzyły się z determinacją koalicji, by go wykorzenić, gdy obie strony pędziły ku nieuniknionej trajektorii: unicestwienia miast takich jak Manbidż, Mosul i Rakka.


Przed splądrowaniem przez ISIS w 2014 r. wielka nadrzeczna metropolia Mosul szczyciła się około 2 milionami mieszkańców. Do 2016 roku aż 12 tysięcy zatwardziałych obrońców ISIS stawiło czoła 100 tysiącom irackich żołnierzy, policji i elitarnej służby antyterrorystycznej (CTS). Irakijczycy byli lepiej uzbrojeni, lepiej wyszkoleni i lepiej dowodzeni niż wcześniej, a teraz wspierała ich oszałamiająca amerykańska siła powietrzna. Bitwa rozpoczęła się 16 października 2016 r. Odwrócenie tego, czego osiągnięcie w 2014 r. zajęło Państwu Islamskiemu mniej niż tydzień, zajęło 252 dni zaciekłych walk.


Ze względu na charakter walk miejskich iraccy żołnierze, którym powierzono zadanie uwolnienia Mosulu od ISIS, stanęli w obliczu wszelkiego rodzaju wstrząsających dylematów taktycznych i moralnych. Stanęli przed okopanym przeciwnikiem, który miał dwa lata na przygotowanie się do oblężenia pod osłoną cywilów jako ludzkiej tarczy (dla porównania Hamas rządzi Gazą od 2007 roku). Drony – wówczas dość prymitywna nowość na polu bitwy, na wiele lat przed ich rozpowszechnieniem w Europie Wschodniej – pojawiły się znikąd na wyzwolonych obszarach, wywołując panikę zarówno wśród żołnierzy, jak i cywilów z powodu często zrzucanej przez nie śmiercionośnej amunicji. Ciężko opancerzone „improwizowane ładunki wybuchowe przenoszone przez pojazdy samobójcze” (SVBIED) wyjechały z garaży i wybuchały za przejeżdżającymi kolumnami irackimi. Niewidzialny wymiar podziemnych tuneli (Gaza ma własny zbudowany przez Hamas system tuneli wzmocnionych cementem), umożliwił bojownikom Państwa Islamskiego wyskakiwanie z ziemi i wywoływanie zniszczenia. Zmechanizowani żołnierze iraccy, sprzeciwiali się ściganiu duchów w tych labiryntach i woleli zamiast tego zawalić tunele i pogrzebać wrogów.


Bohaterstwo irackich żołnierzy, którzy walczyli w Mosulu, nie może przyćmić alarmujących kosztów wyzwolenia tego miasta: około 8200 zabitych irackich żołnierzy (aż 60% ofiar wśród elitarnych jednostek CTS), szacunkowo 10 tysięcy zabitych cywilów (choć prawdopodobnie znacznie więcej), z czego  uważa się, że 3200 zginęło w nalotach koalicji i zniszczenie 40 tysięcy domów w samym zachodnim Mosulu. Mimo sporadycznej krytyki ze strony mediów w związku z szczególnie śmiercionośnymi uderzeniami, w stolicach zachodnich i arabskich nie było żadnych wartych wspomnienia powszechnych protestów, a już na pewno nie przypominały one dziesiątek tysięcy maszerujących ulicami w zeszłym tygodniu w sprawie Gazy. W tamtym czasie kulminacyjna rozgrywka między Irakiem a Państwem Islamskim była po prostu kolejną kłótnią w odległym kraju, pomiędzy ludźmi, o których większość wolała nic nie wiedzieć.


Apokaliptyczne zniszczenie Mosulu może prowadzić niektórych do wniosku, że koalicja prowadziła masowe bombardowania wszystkiego, aby uwolnić miasto od okupantów, ale wcale tak nie było. Procedury namierzania ataków w USA są ściśle kontrolowane i zbiurokratyzowane, a na każdym kroku zaangażowani są prawnicy. Banalny proces ustalania, czy budynek i jego mieszkańcy mają zostać zniszczeni, bardziej przypomina kwartalne posiedzenie zarządu HOA [Stowarzyszenie Właścicieli Domów, na ogół w jednej dzielnicy miasta] niż majaczenia doktora Strangelove’a.


Warto to podkreślić: nawet najbardziej „humanitarne” użycie siły, w pełnej zgodzie z prawami konfliktu zbrojnego, w gęsto zaludnionym mieście skutkuje szokującą liczbą zabitych i zniszczeniami znacznie przekraczającymi to, co większość uznałaby za „proporcjonalne”. Niewinnym osobom schwytanym w takich atakach ten żargon wydaje się zwykłymi rytualnymi ablucjami lub voodoo; zaciemnieniem przedsięwzięcia, które – sprowadzone do swej istoty – polega na nieprecyzyjnym paleniu wrogów za pomocą mechanicznych smoków. Abstrakcje takie jak „chirurgiczna precyzja” i „redukcja szkód” nie są żadną pociechą dla kogoś, kogo dom został zrównany z ziemią lub zabito mu rodzinę.


To powiedziawszy, ani Irak, ani koalicja nigdy poważnie nie rozważały pomysłu pozostawienia Mosulu w rękach Państwa Islamskiego. Zagrożenie uznano za egzystencjalne i należało pomścić zbrodnie i sadyzm z poprzednich lat. Los Mosulu został przesądzony na długo przed zbliżeniem się wojsk irackich do jego obrzeży w 2016 roku. Brutalna logika zniszczenia miasta w celu jego ratowania została już dawno zinternalizowana. Perspektywa ofiary z ludzi wydawała się mniej przerażająca tylko w porównaniu z konsekwencjami rezygnacji z ofiary. Rezygnacja z ognia oczyszczającego oznaczałoby dalsze działanie targowisk niewolników, jeńców gnijących w lochach, miliony dusz pozostających pod butem kultu czczącego śmierć, a hordy kalifatu raz jeszcze wylałyby się z pustyni. O ile istniał jakikolwiek wybór, nie był on pomiędzy tym, co wzniosłe i niskie, ale pomiędzy tym, co straszne i tym co nie do pomyślenia. Taki jest dylemat konfrontacji z wrogiem ukrytym w mieście wśród ludności.


A to w końcu przenosi dyskusję do Gazy. Okropności, jakie Hamas wyrządził w zeszłym tygodniu południowemu Izraelowi, stanowią casus belli o wielkości przyćmiewającej stosunkowo trywialną przyczynę, która skłoniła Amerykanów do akceptacji myśli o zabiciu nowego państwa w powijakach i zrównaniu z ziemią całych metropolii po drugiej stronie świata. Zarzynanie żydowskich matek i nienarodzonych, masakra, stosy palonych dzieci i gwałty na kobietach wyniesionych jako łup wojenny do legowisk napastników, w niepokojący sposób przywodzą na myśl ludobójczą kampanię przeciwko Jazydom w 2014 roku.


Piszę bez radości i triumfalizmu, że dynamika wydarzeń wskazuje na złowieszczą i pozornie nieubłaganą trajektorię: że Gaza jest skazana na zagładę, że miasto zostanie zniszczone, a jego ludność wkrótce podzieli los Mosulu. Natura ludzka jest taka, jaka jest, każdy izraelski rząd, który nie chce lub jest zbyt wrażliwy, aby to zrobić, prawie na pewno zostałby zastąpiony przez taki, który nie ma takich skrupułów, lub zostałby usunięty w inny sposób. Żadna magia technologiczna nie umożliwi Izraelowi wytępienia Hamasu w sposób, który pozostawi cywilów bez szwanku lub zadowoli tych, dla których okropności wojen miejskich i oblężeń są problemami, które można złagodzić dzięki coraz skuteczniejszemu technokratycznemu zarządzaniu.


No cóż, Mosul stoi do dziś, ale nie jest już tym samym miastem, którym był kiedyś i nie będzie nim już nigdy więcej. Jego rozbite domy leżą na wpół zatopione w piaskach północnego Iraku. Przypomina Ozymandiasa, kolosalny wrak, bezgraniczny i nagi. Jest świadectwem ceny szaleństwa, pychy i ludzkich ofiar, a także zwiastunem tego, co ma nadejść.

 


This story originally appeared in English in Tablet Magazine, at tabletmag.com, and is reprinted with permission.


Link do oryginału: https://www.tabletmag.com/sections/israel-middle-east/articles/the-hell-of-urban-warfare

Tablet, 19 października 2023

Tłumaczenie: Małgorzata Koraszewska


Bradley Brincka 
 - jako wolontariusz był kierowcą ambulansu podczas zdobywania Mosulu w 2016 roku.