Trudna sztuka zrozumienia istoty rzeczy (III)


Lucjan Ferus 2023-10-22


Jest to kontynuacja cyklu, w którym próbuję odpowiedzieć na pytanie czytelnika: „Dlaczego skądinąd mądrzy ludzie wierzą bezkrytycznie w „prawdy” religijne i wiernopoddańczo stosują się do wszelkich poleceń swych duszpasterzy?”. W tym celu polemizuję z podręcznikiem do nauki religii dla klas V, na podstawie którego, dzieci i młodzież są uczeni (raczej indoktrynowani religijnymi „prawdami”) tak skutecznie, iż potem przez resztę życia nie mogą (a może też i nie chcą?) uwolnić się od religijnego sposobu patrzenia na świat i religijnie pojmowanej hierarchii wartości i ważności. Do rzeczy zatem.

                                                           ------ // ------

Będzie to dalszy ciąg polemiki z podręcznikowymi cytatami, jak chociażby z tym: „Bóg tak bardzo kocha człowieka, że nie opuszcza go nawet wtedy, gdy ten odwraca się od Niego, popełniając zło. Jezus jest obecny wśród nas, szczególnie poprzez sakramenty święte. /../ W sakramencie chrztu – obmywa nas z grzechu pierworodnego /../ W sakramencie pokuty i pojednania – przebacza nam grzechy, na nowo zapraszając nas do przyjaźni ze sobą, oraz daje łaskę uświęcającą, która pomaga nam stawać się lepszymi”.

                                                           ------ // ------

Rzeczywiście, jest bardzo dziwna ta „miłość Boża” do ludzi: Stwórca mający nieskończone możliwości, mógłby na samym początku nie dopuścić do zaistnienia grzechu pierworodnego człowieka, a jeśli już to się stało, mógłby cofnąć czas i powtórzyć to wydarzenie w raju, tym razem bez udziału podstępnego gada. Ale mógłby też (kiedy już zorientował się, iż doszło do upadku ludzi w raju), nie dopuścić do tego, aby rodzaj ludzki wywodził się z protoplastów o skażonej grzechem naturze, którzy „drogą rozrodu” będą przekazywać ją swemu potomstwu i z czasem zło zapanuje nad całą ludzkością. Wystarczyło więc, by w miejsce tych grzesznych  osobników stworzył nową i doskonalszą parę, która zapoczątkowałaby doskonałą ludzkość.

 

Czy nie byłby to przejaw większej (i mądrzejszej) miłości Stwórcy do swych stworzeń, niż to Jego bierne przyglądanie jak człowiek z grzeszną naturą popełnia zło (wiadomo, że „natura ciągnie wilka do lasu”, jak mówi przysłowie) i nie odwracanie się od niego i jego marnego losu – choć jako wszechmogący Bóg, był w stanie stworzyć rozumne istoty doskonałe, żyjące w doskonałym świecie, pozbawionym zła, przemocy, niezawinionych krzywd, cierpienia i niesprawiedliwości? Cóż to jest za „miłość”, którą stać jedynie na „przebaczanie ludziom grzechów (w sakramencie pokuty i pojednania) i na nowo zapraszanie do przyjaźni ze sobą”?

Czy to nie jest jakaś parodia „miłości” i „przyjaźni”, wymyślona przez chorą wyobraźnię?!

 

Dalej: Czy to nie jest dziwne i podejrzane, że „Jezus jest obecny wśród nas, szczególnie przez sakramenty święte” (rytuał odprawiany w kościołach), o których w Biblii czytamy: „On, który jest Panem nieba i ziemi, nie mieszka w świątyniach zbudowanych ręką ludzką i nie odbiera posługi z rąk ludzkich, jak gdyby czegoś potrzebował, bo sam daje wszystkim życie i oddech i wszystko” (Dz 17,24-25). I jeszcze to: Jeśli „Jezus w sakramencie chrztu obmywa nas z grzechu pierworodnego”, to jak jest to możliwe, że Jego wyznawcy nadal rodzą się z „piętnem grzechu pierworodnego”?! Przecież potomstwo rodziców, którzy byli „obmyci podczas chrztu z grzechu pierworodnego”, także powinno być już pozbawione tej kłopotliwej, teologicznej dolegliwości, nieprawdaż? Czemu więc nie jest?!

                                                           ------ // ------

I dalej: „Nasze przymierze z Bogiem, zapoczątkowane w sakramencie chrztu świętego, aktualizuje się wówczas, gdy z wiarą uczestniczymy we Mszy Świętej, gdy uznajemy Chrystusa za swego Boga i Pana, deklarujemy wolę pójścia za Nim i wypełniania Jego przykazań”. Musi to być dla kapłanów ważny problem, gdyż w następnym rozdziale są powtórzone te same słowa: „Chrześcijanin na wiele sposobów spotyka się z Panem Jezusem: przez udział we Mszy Świętej, przystępując do sakramentów, w modlitwie”. To jest także ciekawy problem „teologiczny”, gdyż inaczej rozumieją go kapłani, a inaczej sam Jezus.

 

Otóż kapłani (jak wynika z powyższych cytatów) widzieliby najchętniej wiernych jak najczęściej w kościołach na Mszach Świętych, gdyż wg nich, tym samym uznają oni Jezusa swoim Bogiem i Panem (!?) i deklarują wolę pójścia za Nim i wypełniania Jego przykazań.

Tymczasem sam Jezus „nieco” inaczej widział ów problem, o czym możemy dowiedzieć się z Jego słów, zapisanych w jednej z Ewangelii: „Gdy się modlicie, nie bądźcie jak obłudnicy. Oni lubią w synagogach /../ modlić się, żeby się ludziom pokazać. /../ Ty zaś gdy chcesz się modlić, wejdź do swej izdebki, zamknij drzwi i módl się do Ojca twego, który jest w ukryciu. /../ wie Ojciec wasz, czego wam potrzeba, wpierw zanim Go poprosicie” (Mt 6,5-8). Kogo więc powinni słuchać wierni w tej kwestii: Jezusa czy kapłanów i ich „msze święte”?

                                                           ------ // ------

Natomiast w rozdz. pt.: „Chrystus przyjdzie na końcu czasów” zapowiedziane jest w tym podręczniku bardzo ważne wydarzenie dla każdego wyznawcy tejże religii, tyle że uczyniono to w „bardzo oszczędny sposób”, cenzorując i fałszując przez to jego wymowę. Mam na myśli ten fragment: „Syn Człowieczy w czasie swojego powtórnego przyjścia dokona sądu nad ludźmi – będzie sądzić żywych i umarłych. Do królestwa niebieskiego zaprosi tych, którzy kierowali się miłością okazaną Jezusowi w bliźnich. Właśnie ci ludzie będą cieszyć się szczęściem wiecznym”. A co się stanie z tymi, którzy jednak nie kierowali się Jego naukami? Czy nie byłoby dobrze, aby dzieci i młodzież wiedzieli co ich czeka w takim przypadku? 

                                              

Otóż w Ewangelii św. Mateusza znajduje się m.in. fragment, który udziela odpowiedzi na to pytanie: „Gdy Syn Człowieczy przyjdzie w swej chwale i wszyscy aniołowie z Nim, wtedy zasiądzie na swoim tronie pełnym chwały. I zgromadzą się przed Nim wszystkie narody, a On oddzieli jednych (ludzi) od drugich, jak pasterz oddziela owce od kozłów. /../ Wtedy odezwie się do tych po lewej stronie: „Idźcie precz ode Mnie, przeklęci, w ogień wieczny, przygotowany diabłu i jego aniołom! /../ I pójdą ci na mękę wieczną, sprawiedliwi zaś do życia wiecznego” (Mt 25,31,41-46). No, pięknie! Męka wieczna w piekle za to, że człowiek rodząc się już z grzeszną naturą, podczas swojego życia realizuje jej „grzeszne” potrzeby?!

                                                           ------ // ------

A zatem ta osławiona „miłość Boża, która leczy duszę i ciało”, te gorliwe zapewnienia, iż: „Bóg tak bardzo kocha człowieka, że nie opuszcza go nawet wtedy, gdy ten odwraca się od Niego, popełniając zło”, czy też: „Bóg opiekuje się ludźmi” lub: „Jezus ratuje człowieka od grzechu”- ile one są warte, w połączeniu z tą okrutną i przerażającą wizją wiecznej (!) męki piekielnej, dla tych wszystkich, którzy nie sprostali „moralnym wymogom”, „kochającego i miłosiernego” Boga! A o to jest akurat nietrudno, bo pamiętajmy, iż wg tejże religii: „Od czasu popełnienia przez Adama i Ewę grzechu pierworodnego, w ludziach drzemie skłonność do zła”. Czyli, tak jak „wilka ciągnie natura do lasu”, człowieka „ciągnie do grzechu”. Choć wszechmogący Bóg mógł od początku nie dopuścić do takiej sytuacji.

 

Cóż z tego, że z rozdziału „Zbawcze dzieło Jezusa” dowiadujemy się m.in.: „Każdy grzech oddziela ludzi od Boga. Człowiek sam nie jest w stanie pojednać się ze swoim Stwórcą, którego obraził przez wyrządzone zło”! A czemu to ów człowiek jest takim niewdzięcznikiem w stosunku do swego „kochającego” Boga i nieustannie wyrządza to zło, mimo że obraża ono jego Boga? Ano dlatego, że rodzi się on już z naturą skażoną grzesznymi skłonnościami, więc dla niego takie zachowania są czymś naturalnym. Czymś, co nawet Bóg zaakceptował jako biologiczną konieczność związaną z tym niedoskonałym człowieczeństwem, skoro zamiast zlikwidować ów problem na samym początku, wymyślił piekło z wiecznymi mękami. I to nie tylko dla tych, którzy źle czynią, ale też dla tych (może głównie), którzy w Niego nie wierzą!       

                                                           ------ // ------

Na czym właściwie polega ów problem, który staram się wytłumaczyć temu dociekliwemu czytelnikowi, poprzez polemikę z cytowanymi fragmentami podręcznika do nauki religii? Otóż przede wszystkim na tym, aby uzmysłowić sobie „mechanizmy psychologiczne”, jakim poddawane są nieświadome osoby (w tym przypadku głównie dzieci i młodzież), korzystające z owego podręcznika. Po pierwsze jest to „uzależnienie ideowe”, polegające na potrzebie okazywania wdzięczności Bogu, za ten „niewyobrażalny ogrom Dobra”, jakie uczynił (i czyni nadal) dla swych rozumnych stworzeń – ludzi. W tym podręczniku skrupulatnie wyliczono te powody, dla których Bogu należy się miłość i wdzięczność od ludzi. Oto niektóre z nich:

 

„Miłość Boga jest większa od naszych grzechów” – ale ta Boża „miłość” nie zapobiegła temu, że każdy człowiek rodzi się już z grzeszną naturą, skłonną do czynienia zła!? Dalej: „Stwórca kocha każdego /../ grzesznika, na którego nawrócenie cierpliwie czeka” – czy zamiast cierpliwego czekania na nawrócenie grzesznika, nie byłoby lepiej dla ludzi, aby Bóg nie pozwolił na to, by rodzaj ludzki począł się z protoplastów mających grzeszną naturę? Lub to: „Dobry Ojciec wspomaga nas w walce ze złem”- ale ten „Dobry Ojciec” (Bóg), jest ponoć wszechmogący i mógł więc nie dopuścić do zaistnienia zła w swym dziele, prawda? I jeszcze to: „Jezus ratuje człowieka od grzechu” – przecież już Jego wszechmocny Ojciec mógł uratować człowieka od grzechu, na samym początku dziejów ludzkości, gdyby tylko chciał! I nie potrzebna byłaby do tego „odkupicielska ofiara” z Jego zamęczonego na śmierć Syna, jaką złożył samemu Sobie z Siebie, by przekupić samego Siebie (wg dogmatu o Trójcy Św.). Wystarczyłby Jego słowa: „Niechaj każdy człowiek zostanie Zbawiony!”.Itd. Itp.   

                                                           ------ // ------

Drugim „mechanizmem psychologicznym”, jakiemu poddawani są użytkownicy tego podręcznika jest „uzależnienie od obrzędowości, rytuałów i liturgii”, jakie są immanentną cechą wszystkich religii sacerdotalistycznych (czyli tych, gdzie między Bogiem a Jego wyznawcami pośredniczą kapłani). Ta forma religijności (a właściwie religianckości) jest tak popularna i tak mocno związana z monoteistycznymi religiami, że ich wierni nie zdają sobie sprawy z tego, iż są oszukiwani i okłamywani na dwóch poziomach „religijności”: ideowym i rytualnym. W tym podręczniku widać wyraźnie, jak te dwa problemy uzupełniają się i wspomagają wzajemnie, tworząc ideowo-rytualny „konglomerat” tej zakłamanej doktryny.

                                                            

Czy to nie jest dziwne i zastanawiające, iż wszechmogący i wszechwiedzący Stwórca, który może wszystko i wie wszystko o swoim dziele, zanim cokolwiek w nim zaistnieje – tak się zachowuje, jakby w ogóle nie posiadał tychże nadprzyrodzonych cech i musiał reagować na różne wydarzenia, których nie potrafił przewidzieć, ani ich uniknąć?! Nie mówiąc już o poradzeniu sobie z nimi w sposób godny wszechobecnego i wszechmogącego Boga? Tak, byłoby to bardzo dziwne i niezrozumiałe zarazem zjawisko, jakie powinno dać dużo do myślenia Jego wiernym wyznawcom. Jednakże nie aż tak dziwne i nie aż tak niezrozumiałe, jeśli spojrzymy na ów problem z perspektywy kapłanów wszechczasów – prawdziwych twórców naszych bogów/Boga i wszelakich religii, jakie kiedykolwiek istniały na Ziemi.

                                                           ------ // ------    

Zacznę od podstawowego pytania: do czego byliby potrzebni kapłani, wszechmogącemu, wszechwiedzącemu i wszechobecnemu w swym dziele (wg teologów) Bogu, który z racji tych (jak i wielu innych) atrybutów, ma absolutną władzę nad stworzoną przez siebie rzeczywistością oraz rozumnymi istotami – ludźmi? Jedyna logiczna odpowiedź jaka mi przychodzi na myśl jest taka: do niczego! Otóż to! Powtórzę dla jasności wywodu: Stwórcy o nieskończonych możliwościach, kapłani do niczego nie byliby potrzebni! Dlatego kapłani tej religii (innych też), wykreowali z czasem, wewnętrznie sprzeczny (nie dla wiernych) wizerunek Boga i właściwą do niego koncepcję. Wg niej, Bóg mimo posiadanej wszechmocy, wszechwiedzy i wielu innych atrybutów – zachowywał się tak, jakby ich nie posiadał.   

 

Co najlepiej widać w starotestamentowych mitach, kiedy to Bóg (mimo, że cały wszechświat stwarza słowami: „Niechaj się stanie”), w rajskim ogrodzie nie zapobiegł nieposłuszeństwu (doskonałych ponoć) ludzi, którzy zjedli zakazany przez niego owoc, podstępnie skuszeni przez węża (szatana), co spowodowało ich „upadek”, który w połączeniu z karą jaką dostali od Boga, przerodził się w tzw. „grzech pierworodny człowieka”, jaki „drogą rozrodu” będzie przechodził na następne pokolenia ludzi, aż cała ludzkość na ziemi stanie się grzeszna. Do czego był potrzebny kapłanom taki żenująco infantylny, wewnętrznie sprzeczny i całkiem nielogiczny wizerunek Boga? Otóż głównie do tego, aby obarczyć ludzi odpowiedzialnością i winą za zło istniejące w dziele Bożym, a nie ich wszechmogącego Stwórcę.

 

Religijna narracja jest taka: Bóg chciał dla ludzi jak najlepiej, ale przez ich nieposłuszeństwo doszło do nieprzewidzianego przez Boga wydarzenia, za które musiał On ukarać ludzi (różnymi przypadłościami i śmiertelnością) i wygonić ich z raju. Jako wszechmogący, mógł  cofnąć czas i natychmiast naprawić zaistniałą sytuację, ale nie o to przecież chodziło twórcom tego mitu. Ten cwanie pomyślany mit „sankcjonuje” też religijny pogląd, iż wszyscy ludzie już rodzą się z „grzeszną naturą”, która ich skłania do czynienia zła. Dlatego aby temu zapobiec, Bóg musi „wylewać” na nich swoją łaskę, bowiem bez niej, człowiek sam z siebie nie jest w stanie panować nad swoją grzeszną naturą. Mówiąc wprost: bez pomocy Boga i religii, nie da on rady przejść przez życie o własnych siłach, tak, by zasłużyć na zbawienie.

 

To ideowe zakłamanie najdobitniej jest widoczne w tym fragmencie Katechizmu Kościoła kat.: „Człowiek zwiedziony przez szatana, pogrzebał w swym sercu zaufanie do Boga, nadużył danej mu wolności i sprzeciwił się Bożemu przykazaniu. W tym objawił się pierwszy ludzki grzech. Odtąd prawdziwa powódź grzechu zalewa świat: Kain zabił Abla; grzech stał się zgubą ludzkości”. Zaś Sobór Wat. II, orzekł m.in.: „W ciągu bowiem całej historii ludzkiej toczy się ciężka walka przeciw mocom ciemności; walka ta zaczęta ongiś u początku świata, trwać będzie do ostatniego dnia, według słowa Pana”. Tak wygląda (w dużym skrócie) ta ideowa „pułapka zastawiona” na ludzką świadomość, wymyślona już dawno temu i przez te wszystkie wieki dopracowywana do perfekcji (oczywiście przy pomocy „Ducha Świętego”!).                                                       ------ // ------

Reasumując. Dopóki człowiek będzie bał się śmierci i nieistnienia, dopóty będą istniały idee religijne, które z założenia mają pomagać mu pokonać ów wrodzony lęk przed śmiercią, a w rzeczywistości jeszcze bardziej go podsycają, sugestywnymi wizjami ognistego piekła.  Największe zakłamanie w tym podręczniku polega na tym, że propagowany w nim wizerunek Boga jest tak cwanie pomyślany i dopasowany do takich psychicznych potrzeb człowieka, że nie tylko dzieci i młodzież można nim uwieść i nakłonić do wiary w niego, ale też dorosłe osoby, którym (w istocie rzeczy) odpowiada taka infantylna koncepcja i idea bogów/Boga.

 

Bowiem w głębi umysłu pozostają oni na dziecięcym poziomie pojmowania istoty religii, dlatego przedstawiony w tym podręczniku sposób argumentacji, całkowicie ich zadowala intelektualnie oraz wystarczająco dobrze spełnia ich „potrzeby duchowe”. Czy ta moja próba odpowiedzi na postawione przez Czytelnika pytanie: „Dlaczego skądinąd mądrzy ludzie bezkrytycznie wierzą w religijne „prawdy” i wiernopoddańczo stosują się do wszelkich poleceń swych duszpasterzy?”- będzie wystarczająco dla Niego satysfakcjonująca?

 

Październik 2023 r.                            ------ KONIEC? ------