Prawo i anarchia


Liat Collins 2023-07-29

MĘŻCZYZNA w koszulce z napisem „Wszyscy jesteśmy braćmi” dmie w szofar w pobliżu Sądu Najwyższego w Jerozolimie, wzywając do jedności z antyreformatorskimi demonstrantami.(zdjęcie: MARC ISRAEL SELLEM/THE JERUSALEM POST)

MĘŻCZYZNA w koszulce z napisem „Wszyscy jesteśmy braćmi” dmie w szofar w pobliżu Sądu Najwyższego w Jerozolimie, wzywając do jedności z antyreformatorskimi demonstrantami.

(zdjęcie: MARC ISRAEL SELLEM/THE JERUSALEM POST)



To nie jest zabawne. To może nawet nie być satyra. Klip z programu komediowego Eretz Nehederet (Cudowny kraj) sprzed dwóch lat cieszy się nadal ogromnym zainteresowaniem. W skeczu Szauli mówi swojej żonie Irenie, że rozwiązaniem niekończących się wyborów jest wojna domowa. „Nic nie wzmacnia kraju bardziej niż wojna domowa. Każdy dzień, w którym ze sobą nie walczymy, jest stratą czasu” — oświadcza Szauli.


Żarty o wojnie domowej mogą brzmieć zabawnie w programie satyrycznym, gorzej kiedy całkiem na poważnie padają z ust byłego premiera, Ehuda Baraka.


Inny klip rozszedł się jak ogień po prerii w zeszłym tygodniu. Były w nim fragmenty przemówienia, które Barak wygłosił w lipcu 2020 r., w samym środku kryzysu związanego z COVID-19. W swoim wystąpieniu przez Zoom do grupy protestacyjnej Forum 550, złożonej z wielu pracowników rezerwy Sił Powietrznych Izraela, Barak używa tych samych haseł i tematów, które słyszy się podczas obecnych demonstracji. Obejmuje to wykorzystanie Deklaracji Niepodległości, która stała się symbolem dzisiejszych protestów.


„Protesty na Balfour” przeciwko Benjaminowi Netanjahu, które wzięły swoją nazwę od miejsca w Jerozolimie w pobliżu rezydencji premiera, przekształciły się w Siły z Kaplan, które przyjęły swoją nazwę od ulicy w Tel Awiwie, gdzie od 30 tygodni odbywają się główne protesty. Wielu przywódców protestu to te same znajome postacie, w tym Szikma Bressler. Barak zauważa na marginesie swojego wykładu, że dobrze byłoby mieć kobietę na czele walki.


Obawiając się, że klip wideo mógł zostać wyrwany z kontekstu, spędziłam bardzo nieprzyjemne 75 minut oglądając całe to wydarzenie. W swoim przemówieniu Barak nazywa rząd Netanjahu (ten sprzed trzech lat) „dyktaturą” w stylu Polski i Węgier. Wyjaśnia również, że gdyby Netanjahu został zmuszony do rezygnacji – z powodu zagrożeń dla bezpieczeństwa i niepokojów społeczno-ekonomicznych – byłby skłonny i zdolny do przejęcia władzy w ciągu kilku godzin.


„Obiektywnie rzecz biorąc, jestem najbardziej odpowiednią osobą w państwie do przejęcia kontroli nad kierownicą” – mówi Barak. Wcześniej przyznał, że nie jest skromny. 


Nie jest też głupi. Barak przedstawia taktykę – a właściwie strategię – która może doprowadzić do obywatelskiego buntu i przynieść zamierzony skutek. Celem jest obalenie Bibi, a cel uświęca środki. Wzywa do coraz bardziej gwałtownych demonstracji, które nieuchronnie doprowadzą do starć między obywatelami i policją, a „które mogą tylko wzmocnić protest”. 


W mrożącym krew w żyłach momencie Barak wspomina, jak przyjaciel, historyk, powiedział mu: „Ehud, wezwą cię, kiedy w Jarkonie [rzece] będą pływać ciała”. Wyjaśnia, że konkretnie ma na myśli ciała Żydów zabitych przez Żydów. To nie jest plan polityczny; to plan bitwy – wezwanie do wojny domowej. 


Słuchałam głosu Baraka, oglądając transmisje na żywo z Tel Awiwu po uchwaleniu w poniedziałek ustawy znoszącej „klauzulę rozsądności”. Demonstranci (lepszym określeniem są uczestnicy zamieszek), zablokowali ruch na głównej autostradzie Ayalon, palili opony i drewniane palety, uszkodzili infrastrukturę oraz rzucali przedmiotami w policjantów i policyjne konie. Zagrozili wszystkim.


Izraelska mieszanka politycznych i wojskowych zamachów stanu


Robiło to wrażenie bardzo izraelskiej mieszanki politycznych i wojskowych zamachów stanu. Byli szefowie sztabów – m.in. Barak, Dan Halutz, Mosze (Bogie) Ja'alon – nie starają się dojść do porozumienia w sprawie koniecznych zmian w sądownictwie, a jedynie debatują jak pozbyć się premiera i rządu.


Stale rosnąca liczba rezerwistów IDF odmawiających służby jest przerażająca. To samo dotyczy prób normalizacji odmowy przez używanie nazwy wolontariat zamiast służba. I dzieje się coś więcej niż mała wojna psychologiczna. W rezultacie Netanjahu i koalicja doszli do etapu, w którym uznali, że nie mogą sobie pozwolić na poddanie się narastającym zagrożeniom ze strony elity wojskowej, zarówno z przeszłości, jak i obecnej. 


Wciąganie IDF w protesty osłabia wojsko i rozdziera kraj. Grupy takie jak weterani „Bracia broni” doskonale zdają sobie z tego sprawę, ale mimo to walą na oślep. To szczególnie tragiczny rodzaj „bratobójczego ognia”, który pozostawia blizny także po zagojeniu się ran.


Nie ma zwycięzców, z wyjątkiem wrogów Izraela, takich jak przywódca Hezbollahu Hassan Nasrallah, delektujący się tym przedstawieniem z boku. „W szczególności dzisiejszy dzień jest najgorszym dniem w historii tworu syjonistycznego, jak mówią niektórzy jego członkowie” – triumfował Nasrallah w poniedziałek.


Choć zdecydowana większość demonstrantów wyraźnie działa z prawdziwej pasji i troski, histeria jest podsycana w jaskiniach echa mediów społecznościowych i wspomagana przez media głównego nurtu.


Poranek po uchwaleniu ustawy zamienił się w „dzień żałoby” [nieprzetłumaczalna gra słów: „morning after” i „mourning after”, MK] dla obozu antyreformatorskiego i antyrządowego. Udostępniono zdjęcia pierwszych stron większości czołowych gazet w kraju – jednolicie czarne z białą linią tekstu na dole: „Czarny dzień dla izraelskiej demokracji”. Jeśli przyjrzysz się uważnie, zobaczysz słowo „reklama”, ale wielu nie zadało sobie trudu, by spojrzeć. Na odwrocie strony widniała informacja, że reklama została opłacona przez izraelską Hi-Tech Protest Group.


Trudniej było ustalić, kto płacił znaczne sumy, które gdzie indziej wydano na strategów PR, reklamę, transport oraz ogromne sumy potrzebne na cotygodniowe demonstracje z platformami dla mówców oraz systemami świetlnymi i dźwiękowymi.


Sianie strachu i demonizacja skutecznie alarmują. Na początku tego miesiąca, podczas pierwszego dzikiego strajku kierowanego przez Izraelskie Stowarzyszenie Lekarzy, lekarka powiedziała w wywiadzie radiowym, że jeśli klauzula rozsądku zostanie zniesiona, doprowadzi to do sytuacji, w której ona, jako kobieta, nie będzie mogła wykonywać zawodu lekarza. Wydaje się, że w panice pomyliła religijnych Żydów z talibami, a klauzulę rozsądności z nadal obowiązującą Ustawą Zasadniczą: „Wolność Zawodowa” i Ustawą Zasadniczą: „Godność i Wolność Człowieka”. Upolitycznianie systemu medycznego nie jest zdrowe, a to obejmuje zdrowie psychiczne.


Kiedy premier w tym tygodniu miał wszczepiony rozrusznik serca, musiał zaufać leczącemu go zespołowi chirurgów. Żaden pacjent nie powinien martwić się o przynależność polityczną swoich lekarzy.


Nawiasem mówiąc, strajki między innymi lekarzy, prawników, firm zajmujących się zaawansowanymi technologiami i pracowników uniwersytetów stawiają pytanie o los tych, którzy nie popierają protestów, ale polegają na tych, którzy to robią, jeśli chodzi o ich wynagrodzenie i perspektywy awansu.


Jeszcze bardziej absurdalny był poniedziałkowy strajk niektórych sieci handlowych i dużych centrów handlowych. Był jeszcze mniej demokratyczny. A co ze swobodą zawodową tych robotników i właścicieli małych sklepików, którzy nie identyfikowali się ze sprawą i z pewnością nie chcieli na nią tracić dziennego dochodu? A co z prawami konsumenckimi?


Dwa tygodnie temu sieć centrów handlowych BIG zagroziła strajkiem, ale wycofała się w obliczu sprzeciwu opinii publicznej. Kilka dni później, w cynicznym ruchu, by odzyskać twarz i przychylność, BIG znalazł się wśród nazw firm na dwustronicowej reklamie w weekendowych gazetach, deklarując: „Musimy to rozwiązać razem. Nie możemy zniszczyć wszystkiego, co zbudowaliśmy”.


Tyle warte było ich „razem”. W tym tygodniu firma zamknęła swoje centra handlowe w proteście przed wejściem w życie ustawy. Wyraźnie wyrazili swoje poglądy w BIG-stylu.


Anulowanie klauzuli rozsądności, jak na ironię, było w przeszłości uważane za kwestię konsensusu. Nie jest rozsądne, aby sędzia wydawał orzeczenia i unieważniał decyzje rządu na podstawie przeczuć, a nie na podstawie istniejących przepisów i precedensów prawnych. Z drugiej strony jest tu pewien konflikt interesów.  


„Zaniepokojenie” wydarzeniami w Izraelu, wyrażone w tym tygodniu przez spolaryzowane Stany Zjednoczone, podzieloną politycznie Wielką Brytanię i targaną zamieszkami Francję, wydawało się bardziej hipokryzją niż pokrzepieniem.


Ale były również pokrzepiające sceny. Klip wideo pokazał młodego mężczyznę – wpływowego Joni Davida – który obejmuje zarówno przeciwników, jak i zwolenników reformy. I był dosłownie wzruszający moment uchwycony w niedzielę wieczorem na jerozolimskim dworcu kolejowym Navon, gdzie demonstranci tłoczyli się na długich ruchomych schodach – ci, którzy byli na antyreformatorskiej demonstracji zjeżdżali na perony prowadzące ze stolicy, i ci, którzy uczestniczyli w ogromnym wiecu proreformatorskim w Tel Awiwie, jechali w górę w drodze powrotnej.


Nagle, pomimo podążania w różnych kierunkach, ludzie zaczęli wyciągać ręce ponad przepaścią i ściskać dłonie osobom po przeciwnej stronie. Nie ma casus belli dla wojny domowej. 

 

Link do oryginału: https://www.jpost.com/opinion/article-752813

Jerusalem Post, 27 lipca 2023

Tłumaczenie: Małgorzata Koraszewska


Liat Collins

Urodzona w Wielkiej Brytanii, osiadła w Izraelu w 1979 roku i hebrajskiego uczyła się już w mundurze IDF, studiowała sinologię i stosunki międzynarodowe. Pracuje w redakcji “Jerusalem Post” od 1988 roku. Obecnie kieruje The International Jerusalem Post.