Credo sceptyka. Część X.


Lucjan Ferus 2023-06-25


W tym miejscu moich wywodów, należałoby zadać zasadnicze pytanie: „W jakiego właściwie Boga przyszło mi wierzyć? (mam na myśli wizerunek Boga, funkcjonujący w naszej religii, przedstawiany do wierzenia człowiekowi od dziecka, przez jej kapłanów i apologetów). Ewentualnie: „W jakiego Boga powinienem wierzyć?” Czy w tego ułomnegoktóry przyjął bardzo dziwną kon­cepcję aktywnego uczestnictwa w swoim dziele? W Boga, który zapragnął dowartościować się poprzez swoje własne stworzenie?! (które notabene właśnie do tego celu ma Mu służyć), toteż wymyślił dziwaczne rytuały, poprzez które ma ono czcić Go, oddawać Mu hołdy, adorować Go i uwielbiać?


W Boga, który bogobojność i wiarę w siebie, ustanowił jako najwyższe cnoty pośród swego stworzenia, a także jako główne kryterium jego oceny: wierzący w Niego, to ci dobrzy, ci zbawieni, których czeka Królestwo Boże po śmierci. Zaś nie wierzący w Niego, to ci źli, ci potępieni, którzy pójdą po śmierci na wieczne męki w piekielny ogień! Czy powinienem wierzyć w Boga, który popełnia błędy, a potem nieudolnie stara się je naprawić, żałując przy okazji, iż wziął się za stwarzanie istot rozumnych? W Boga, który wybiera sobie jeden naród i prowadzi go do licznych wojen z bliźnimi? Czyż nie wszyscy ludzie są Jego dziećmi?!  W Boga, który rodzi się, żyje, cierpi i umiera jak człowiek? W Boga, który ma Syna (a jakże) z ziemianką i którego to poświęcił ponoć dla dobra ludzi, ale grzesznej natury im nie zmienił?!

 

W Boga, który jest zazdrosnyo cześć oddawaną innym bogom? (najważniejsze przykazanie w Dekalogu!). W Boga, którego zadowala obrzędowy charakter wiary (na pokaz), bezmyślne powtarzanie wyświechtanych formułek przez Jego kapłanów i wyznawców? W Boga, którego czci się starym pogańskim zwyczajem, adorując posągi, figury i obrazy, dokonując przy tym obrzędów żywcem przeniesionych z dawnych szamań­skich praktyk? W Boga, który da nam wieczność, jeśli tylko zgodzimy się utrzymywać Jego kapłanów i zapewnić im dostatnie życie, bo On bez nich nie poradziłby sobie z człowiekiem. (Podobnie jak pasterz bez pomocy psów, które wymuszają rygor w bezwolnym stadzie owiec i baranów oczywiście).

 

Czy powinienem wierzyć w Boga, który jest nieprzewidujący i bezsilny jeśli chodzi o zło w swoim dziele, natomiast bardzo chętny do osądzania, potępiania i karania za nie, ba! wręcz lubujący się w karaniu! W Boga, dla którego najmilsze cechy u wierzącego to: bigoteria, daleko posunięta hipokryzja i oportunizm, a nade wszystko, ­miernota umysłowa, nietolerancja i fałszywie pojmowana „bogobojność” i „pobożność”! Czy w takiego właśnie Boga powinienem wierzyć? Czy to byłaby ta właściwa wiara, zadowalająca naszych duszpasterzy?

                                                           ------ // ------

Czy raczej powinienem wierzyć w doskonałego Boga ­Absolut? W Boga, który stworzył świat taki,  jakim go zamierzył,  „ /../ który jest Panem nieba i ziemi i nie mieszka w świątyniach zbudowa­nych ręką ludzką i nie odbiera posługi z rąk ludzkich, jak gdyby czegoś potrzebował, bo sam daje wszystkim życie, i oddech, i wszystko” (Dz 17,24-25). Czy powinienem wierzyć w Boga, którego los człowieka obchodzi w nie większym stopniu, niż los każdego ze stworzeń spośród miliona gatunków istniejących na Ziemi? W Boga, który choć wszystko może, nie zrobi nic aby ulżyć ludzkiej niedoli. Który nic od człowieka nie chce: ani miłości, ani litości, ani poświęcenia, ani czci i jest Mu całkowicie obojętne, czy ludzie w Niego wierzą czy nie, jak i to czy Go miłują, czy nienawidzą, czy też są obojętni względem Niego?

 

Czy powinienem wierzyć w Boga, który z racji swych nieskończonych możliwości, niczego od swego stworzenia nie wymaga, ani mu nakazuje, ani mu zabrania, ani domaga się, ani je osądza, ani karze - dlatego, że i tak ma nad nim absolutną władzę, a ten, kto może uczynić wszystko (i to w każdym czasie jednocześnie) nie musi niczego chcieć i wymuszać od swego stworzenia, aby i tak wszystko się działo wedle Jego woli. W Boga, którego prawdziwą potęgę możemy tylko przeczuwać, badając niezmierzony ogrom Jego dzieła - Wszechświata. W Boga, którego z racji swej ograniczoności, nigdy nie potrafimy wyobrazić sobie właściwie, ani w pełni zrozumieć.

 

W Boga, który dzięki tym wszystkim nadludzkim i abstrak­cyjnym atrybutom, jest przeciętnemu człowiekowi całkowicie obcy i niepojęty i tak naprawdę nikt w Niego nie wierzy, bo po co nam taki Bóg, z którego wierni (ale przede wszystkim kapłani) nie mieliby mieć żadnych korzyści? Czy powinienem wierzyć w Boga, którego istnienia, nigdy nie zdołamy przekonywająco udowodnić, w którego możemy tylko wierzyć, że istnieje i nic poza tym, bo cokolwiek dodamy do tej wiary, będzie to tylko tworem naszej wyobraźni? Czy raczej w takiego Boga powinienem wierzyć?

 

Może dziwne się wydawać, iż z jednej idei Boga, zrobiło mi się tyle problemów, lecz tak właśnie przedstawiany nam jest Bóg (przez tych, którzy Go ponoć lepiej znają): jako ułomny, czyli ten, który związany jest z człowiekiem różnymi zależnościami, np.: „Ja cię do bytu powołam, a ty Mi będziesz za to tak bardzo wdzięczny, iż będziesz Mi służył i czcił Mnie, do końca swego marnego żywota”. Którego atrybuty mają sens tylko o tyle, o ile można odnieść je do grzesznego człowieka. Oraz jako Bóg doskonały absolut, który z racji swych nieskończonych możliwości nie musi niczego chcieć od swego stworzenia, nawet nie musi przekonywać go o swoim istnieniu, a już tym bardziej objawiaćmu się dla „obopólnych” korzyści (o infantylnych cudach nawet nie wspomnę, bo to byłoby może dobre dla jakiegoś pośledniego demiurga, ale dla Stwórcy całego Uniwersum – nie do pomyślenia nawet!).

                                                           ------ // ------

W taki właśnie sposób rozumiem bożą ułomnośći bożą doskonałość. Dlatego według mnie nie można tych wszystkich atrybutów (które wyszczególniłem na początku), odnieść do jednego i tego samego Boga. Większość z nich wzajemnie się wyklucza i efektem tego są absurdalne wnioski z logicznych uzasadnień i konsekwencji tychże cech. A więc, proszę mi powiedzieć (zwracam się do tych, którzy z racji swego zawodu, pardon: powołania, wiedzą dużo więcej na ten temat niż ja, amator zaledwie): czy taki właśnie jest nasz Bóg? Czy taka jest prawda o naszym Bogu?! Czy to możliwe, abyśmy mieli takiego właśnie Boga?!

 

Byłaby to naprawdę przerażająca wizja naszego Stwórcy: Bóg, który po to tylko stworzył grzesznąludzkość, aby móc jej okazywać miłosierdzie (ale karanie ludzi też Mu się chyba spodobało, jak to widać w Starym Testamencie) i tym samym przydawać sobie „chwały”. Bóg, który winą za zło istniejące w Jego dziele obarcza swoje własne stworzenie, mając nieskończone możliwości, aby nie dopuścić do jego zaistnienia?Kto by chciał wierzyć w takiego Boga?! Albo Bóg, który tak bardzo „szanuje” wolną wolę ludzi, iż nie zrobi nic, aby zmienić im grzeszną naturę (której notabene jest Stwórcą i z którą nakazał ludziom rozmnażać się), prócz okrutnej ofiary odkupienia z Jego Syna, a która i tak niczego nie zmieniła w naszym świecie (tyle, że powstała nowa kasta kapłanów, nowa religia i nowy Kościół). Bóg, który choć ma nieskończone możliwości, stwarza świat pełen okrucieństwa i człowieka, który (jak pisał Pascal), miał być z założenia aniołem, a jest bydlęciem.

 

Jednakże każda z tych wersji jest dla mnie nie do przyjęcia rozumem. I na dodatek uważam, iż byłoby bardzo obraźliwe dla Boga, gdyby Jego rozumne stworzenie wierzyło w taki wizerunek swego Stwórcy. Niestety, ja nie potrafię wierzyć w Boga ułomnego, z tej prostej przyczyny, że Jego wizerunek jest tak rozbrajająco infantylny, a zarazem przerażająco okrutny, iż nie może być żadnych wątpliwości kto jest jego prawdziwym twórcą (chyba, że ma się świadomość dziecka, wtedy się tego - i nie tylko tego - nie dostrzega, po prostu). Nie potrafię także uwierzyć w tego doskonałego Boga Absolut, tego, który (prócz tych wszystkich cech Ideału), ma nieskończone możliwości działania. A to dlatego, że ani nasz świat, ani natura ludzi nie potwierdza hipotezy, jakoby ich stwórcą był rozumny Byt, świadom swych czynów. Wprost przeciwnie: wiele praw natury dowodzi, iż ewolucja życia biologicznego na naszej planecie jest ślepa i mało kiedy potrafi się uczyć na własnych błędach.

 

To fakt, że jej działania sprawiają wrażenie celowości (niegdyś koronny argument do „dowodów” na istnienie Boga), ale jaki cel miałby Bóg w tworzeniu Uniwersum, którego każda chwila, włącznie z ostatecznym końcem była/jest Mu znana od nieskończoności? Jest to raczej zasługą naszego specyficznego postrzegania świata i nie zmienia to faktu, iż jest ona bytem (o ile bytem można nazwa ciągły proces), który nie jest świadom swoich tworów i który dba o nie w minimalnym zakresie, aby zapewnić ciągłość gatunku (i to nie zawsze).

 

Gdybym miał wierzyć w Boga doskonałego: Absolut Ideał, trudno byłoby mi zaakceptować fakt, iż choć może On uczynić wszystko, nie czyni nic, aby w świecie człowieka nie panowało zło i triumfowała głupota, imma­nentna wręcz naszemu gatunkowi, nazywającemu się na wyrost: myślącym (jak na łożu śmierci powiedział ponoć, szwedzki polityk Axel Oxenstierna: „Ach mój synu, gdybyś wiedział jak małą ilością mądrości rządzony jest świat!” Nie mówiąc już o Polsce!). W takiego Boga uwierzyć nie chcę, bo ta wizja jeszcze bardziej by mnie przerażała, niż Pascala niezmierzona pustka Kosmosu. Mnie pustka Kosmosu nie przeraża, choć jestem świadom jego ogromu, natomiast przeraża mnie bezmiar głupoty i nikczemności ludzkiej. I w tym właśnie upatruję głównego dowodu na nieistnienie Boga.

                                                           ------ // ------

Jeśliby to podsumować, wyglądałoby to tak: w Boga ułomnego nie potrafię uwierzyć, gdyż jego wizerunek jest zbyt prymitywny w stosunku do świata, Jego dzieła ponoć (pochodzi on - jakby nie liczyć - sprzed paru tysięcy lat i na tamte czasy był zapewne wiarygodny). Natomiast w Boga Absolut Ideał nie potrafię uwierzyć dlatego, iż ten nasz świat jest zbyt prymitywnie urządzony, jak na Jego niczym nieogra­niczone możliwości. A najbardziej w nim nieudany jest sam człowiek ­ta, boża ponoć „korona stworzenia”. Można też krócej:

 

Nie potrafię uwierzyć w Boga ułomnego, bo Jego wizerunek wydaje misię niegodny Boga. Natomiast do wizerunku, który jest godny Boga (Absolut Ideał), nie pasuje z kolei ten świat - Jego dzieło podobno, i ten człowiek, stworzony ponoć na obraz samego Boga, a więc stworzenie niegodne swego Stwórcy. A zatem, jeśli nie mogę uwierzyć (albo nie potrafię), w żaden z funkcjonujących w naszej religii wizerunków Boga, a sądzę, iż powody tej „niewiary” (czyli te wszystkie swoje wątpliwości) wyraziłem dostatecznie przekonująco – należałoby w tym miejscu postawić sobie następujące pytanie:

 

„Jaka jest więc ta właściwa wiaraw naszego Boga?”. Dotąd uważałem, że właściwa wiara to taka, która ma oparcie i potwierdzenie w rozumie, bo to jej daje prawdziwą siłę. Zasada jest prosta: aby uwierzyć, trzeba wpierw zrozumieć! Co więcej: uważam, iż tylko taka wiara jest coś warta, która wychodzi zwycięsko z konfrontacji z analitycznym i logicznym osądem rozumu. Wiara, którą trzeba chronić przed logiczną myślą i racjonalnym umysłem, nie jest warta „funta kłaków”! (jak mawiała moja babcia). Nie dopuszczam także ani przez chwilę myśli, iż Bóg miałby mieć za złe człowiekowi (a co jakże często próbuje nam się wmówić!), że korzysta on z tego organu, który go różni od zwierząt, i który czyni go człowiekiem .

”Życiową misją człowieka jest także nieustannie i niezmordowanie zastępować przekonania nieuzasadnione przekonaniami uzasadnionymi”(jak kiedyś stwierdził pewien psychiatra).

 

Oraz, że życzyłby On sobie, aby człowiek poniechał rozumnej myśli z jej największym sprzymierzeńcem - wątpliwościami, na rzecz ślepej bezrozumnej wiary. Takie przypuszczenie byłoby zaiste żałośnie głupie i ubliżające wielkości Boga. On, Stwórca całego Wszechświata, względem którego jesteśmy tylko nic nie znaczącym pyłkiem, odrobiną materii błądzącą w nieskończonej pustce Kosmosu – miałby się bać myślącego człowieka?! Absurd! Siłę wiary można poznać tylko wtedy, kiedy nie boi się ona ataków rozumu. Cóż jest warta wiara, świadomie chroniona przed „złem” odmiennej myśli? Według mnie na tym powinna polegać właściwość wiary, i to każdej wiary, a już religijnej w szczególności!

 

Gdy tymczasem - jeśli chodzi o wiarę w Boga (albo generalnie religijną), rzecz ma się zgoła odmiennie: właściwa wiara w Niego, to wiara ślepa i bezrozumna. A że się nie mylę w swoim osądzie, przytoczę orzeczenie Soboru, dotyczące tego problemu. Wpierw jednak przypomnę to, które na początku posłużyło mi, jako jedna z zachęt ze strony Kościoła, do wejścia na drogę rozumowego poznania Boga i podążania nią aż do skutku. Oto fragment orzeczenia Soboru Wat.I: „Nie tylko wiara, i rozum między sobą nie są sprzeczne; przeciwnie ­– niosą sobie wzajemną pomoc /../ wiara zaś rozum wyzwala, od błędów, strzeże go i poucza go na różny sposób” (na powyższym przykładzie widać najlepiej, w jaki sposób miałoby się odbywać to „rozumowe” poznanie Boga). Jednak po upływie stulecia, Sobór Wat.II orzekł:

 

„Święty  Sobór podejmując to, czego uczył Sobór Wat.I, głosi, że istniej dwojaki, różny porządek poznania: mianowicie wiary i rozumu”. (No proszę! Bardzo interesujące „podjęcie” tematu!). Co prawda, zawsze wydawało mi się, iż nie można oddzielić wiary od rozumu,  jak nie można oddzielić ostrości spojrzenia od oka, lub uśmiechu od ust (chyba, że jest się kotem Alicji z Krainy Czarów), ponieważ jest ona jednym ze stanów naszego umysłu, mianowicie brakiem całkowitej pewności (w przeciwnym wypadku, po prostu jest to wiedza). Można, rozumować bez wiary w to, co się rozumuje, ale nie można wierzyć bez użycia rozumu: jest to biologicznie niemożliwe!

 

Chyba, że nie wszyscy ludzie mają jednakową biologię mózgu, co jest całkiem możliwe, biorąc pod uwagę w co też ludzie potrafią wierzyć! („Tym samym rozumem nie da się wierzyć i myśleć jednocześnie” S.J.Lec). Z tej samej  przyczyny wiara nie może rozumu pouczać, ani go strzec, ani wyzwalać od błędów (musiałaby być drugim rozumem, niezależnym od tego pierwszego, natomiast zależ­nym od prawd religijnych i na dodatek dominującym! Więc jaką rolę miałby spełniać ten pierwszy rozum? Niewolnika?). Co najwyżej, bezkrytyczna wiara w dogmaty religijne może oślepićrozum do tego stopnia, iż jakiekolwiek rozumowanie staje się niemożliwe. Seneka dobrze to ujął w swym znanym powiedzeniu: „Czy jeszcze wierzysz, czy już myślisz?”.

 

A mimo to, tacy ludzie jak np. św. Tomasz z Akwinu, czy Tertulian, który odrzucił filozofię, a „poznanie” przez wiarę pojmował jako coś gatunkowo lepsze od poznania rozumem – stworzyli ten bzdurny podział, który chyba najlepiej odzwierciedla stan umysłów osób tworzących dogmaty religijne. Wiara religijna tym się różni od jakiejkolwiek innej wiary, iż wmawia się nam, że jest ona synonimem pewności i że może ona funkcjonować w oderwaniu od umysłu, jako twór abstrakcyjny (patrz postanowienia Świętego Soboru). Różni się ona także swoim skomplikowanym pochodzeniem. Przypomnę: u mnie wynika ze zrozumienia i akceptacji, popartej logiczną argumentacją, nie posiadającą wewnętrznych sprzeczności.

 

                                                           ------ cdn. ------