Wypas środowiskowych prawd

Stara historia, Leopold Unger, sekretarz redakcji „Życia Warszawy”, znalazł się na Zachodzie w wyniku arabskiej agresji na Izrael i podjętej po klęsce agresorów wielkiej kampanii walki z syjonistami w ZSRR i krajach przymusowo zaprzyjaźnionych. Przybywszy na ów Zachód, udał się Leopold Unger z pielgrzymką do Monachium, gdzie spotkał się z Janem Nowakiem-Jeziorańskim. Jak głosi opowieść (której dokładnego źródła dziś już nie pamiętam), panowie rozmawiali o sytuacji w kraju i w pewnym momencie Nowak zapytał Ungera, czy czytał jakąś wiadomość we wczorajszym „Głosie Olsztyńskim” (tym, co to go w 1970 zamieniono na „Gazetę Olsztyńską”). Nieco zdumiony i rozbawiony Leopold Unger odpowiedział, że nie czytał „Głosu Olsztyńskiego” ani wczorajszego, ani żadnego innego. Jan Nowak-Jeziorański był zdania, że uważna lektura prasy regionalnej dostarcza istotnych informacji, których nie znajdziemy w prasie centralnej.

Anegdota wydaje się interesująca w kontekście nacjonalizacji mediów regionalnych, czyli nabycia Polska Press przez koncern naftowy „Orlen”. Wszyscy (włącznie z szefem „Orlenu”) używali określenia „przejęcie”, które mogło (a nawet powinno) kojarzyć się z nacjonalizacją najpierw majątków ziemskich i przemysłu, a następnie z „bitwą o handel” (która oznaczała nacjonalizację reszty, czyli wszystkiego włącznie z kioskami z piwem i kioskami z gazetami).


Przejąłem się tym „przejęciem”, ale w komunikacie „Orlenu” dostrzegłem, że była to jednak transakcja, czyli zakup, który, jak objaśniał w specjalnym komunikacie szef „Orlenu”,  „zoptymalizuje  koszty marketingowe i umożliwi dalszą rozbudowę narzędzi big data”. Koncern naftowy dawał do zrozumienia, że interesuje go przede wszystkim dostęp do ponad 17 milionów użytkowników portali zarządzanych przez Polska Press.


Ponieważ media (papierowe i elektroniczne) utrzymują się dziś głównie z reklam, a nie z handlu rzetelną informacją, intryguje pytanie dlaczego poprzedni właściciel sprzedał (i za ile) oraz czy biznesowe kalkulacje „Orlenu” okażą się zasadne.


Szczegóły transakcji są oczywiście tajemnicą handlową i żadna ze stron nie chce o tym rozmawiać, nieoficjalnie „Orlen” zapłacił 120 milionów złotych, co wygląda raczej na zakup masy upadłościowej. Najwyraźniej niemiecki koncern chciał się bardzo tego szczęścia pozbyć, sprzedając ten interes za cenę, którą mógł bez trudu przebić byle miliarder.      


Mamy powody, żeby kwestionować czysto ekonomiczną motywację „Orlenu” i tu pojawia się hasło „repolonizacja”.  Rozważanie tego, co ona może oznaczać, wydaje się równie istotne, jak pytanie do rozważających, czy na przykład czytali w „Gazecie Olsztyńskiej” życzenia  Arcybiskupa Metropolity Warmińskiego na Boże Narodzenie i rok 2021. (Po trzech dniach cztery komentarze, z czego trzy ironiczne.) Możemy z dużym prawdopodobieństwem powiedzieć, że arcybiskupowi nie grozi utrata kontaktu z czytelnikami GO z powodu repolonizacji. Komu zatem grozi i jak to możemy zbadać?


Bardzo pobieżnym sposobem jest wejście w ich statystykę komentarzy. W ostatnim miesiącu rekordzistą był artykuł pt. „Kwarantanna narodowa, zamknięte hotele”, który miał 153 komentarze, już na drugim miejscu był tekst (którego autor może się zastanawiać czy nie straci pracy) pod tytułem „Naszym symbolem będą parasolki”,  opublikowany 28 listopada na stulecie praw kobiet. Ten tekst miał 142 komentarze.


Kolejni rekordziści mieli poniżej 100 i dotyczyły sporu z firmą, która miała budować linię tramwajową (94), budżetu miasta (80), bezdomnego, który śpi w busie (73).


Przeglądając tytuły z ostatnich 30 dni zwracam uwagę na fakt, że średnia komentarzy jest gdzieś na poziomie 12, (większość poniżej 10). Wcielając się duchowo w jakiegoś naczelnego redaktora, zwolennika PiS-u, kandydatów do zwolnienia nie zauważyłem. (Był jeden tekst o strajku kobiet i konflikcie z policją, ale mógłby przejść na zasadzie listka figowego.)


Czy wybrałem do bliższego oglądu jakąś szczególnie bladą gazetę regionalną? Nie wiem, zaglądam okazjonalnie do „Gazety Pomorskiej” i tu sytuacja wygląda bardzo podobnie. Główna różnica polega na tym, że kujawsko-pomorskie ma na stanie Tadeusza Rydzyka, więc chociaż i tu w informacjach o sprawach regionu polityka jest w ilościach śladowych, to jednak ten regionalny celebryta jest nazbyt kuszący i znajdujemy sporo artykułów o nim samym i o jego dokonaniach. Repolonizacja „Pomorskiej” może skutkować zmianą stylu doniesień o Rydzyku. Chwilowo z mojej regionalnej gazety łatwiej dowiedzieć się jak schudnąć niż jak wyglądają w regionie międzypartyjne rozgrywki, relacji na temat  polityki krajowej praktycznie nie ma (tu najwyraźniej towarzyszy założenie, że o sprawach krajowych czytelnicy dowiadują się z innych źródeł), zdecydowanie zbyt rzadko znajdziemy tu informacje o inicjatywach regionalnych posłów w Sejmie i o tym jak mieszkańcy regionu reagują na politykę krajową (wyjątkiem są doniesienia związane z organizacją bitew z pandemią).  


Ta strategia wyprania regionalnej prasy z polityki była prawdopodobnie strategią poprzedniego właściciela, więc „Orlen” może chcieć to zmienić forsując obecność partyjno-rządowej narracji. Czy taka strategia zwiększy poczytność z bardzo niskiej na niską? Dobre pytanie, ale ani nie wiem, czy „Orlen” to zrobi, ani nie wiem jak zrobi, a już z pewnością nie mogę wiedzieć, jakie będą rezultaty tego co zrobi. Tak, czy inaczej mamy wrogie przejęcie i domyślamy się, że jest ono wrogie wobec nas. Co prowokuje do przypomnienia szkolnego dowcipu z pytaniem, co ma żołnierz pod łóżkiem? Prawidłowa odpowiedź brzmiała, że żołnierz ma pod łóżkiem zamiatać.  


Co ma dziennikarz? Dziennikarz ma przynosić zysk, bądź, w przypadku partyjnego biuletynu, stać na straży jedynie słusznej myśli, nagłaśniać i wzywać do jedności. Dziennikarz przynosi zysk trafiając w gusta i podnosząc tym samym słupki (dawniej zachęcał do kupna gazety, a teraz w mediach elektronicznych w zasadzie tylko podnosi liczbę kliknięć, jako że wysoka liczba kliknięć zachęca reklamodawców). Technika zachęcania jest zazwyczaj standardowa, ponieważ niestandardowe techniki traktowane są przez wydawców podejrzliwie. Tytuł ma być mocniejszy niż treść, ma budzić i poruszać oraz prowokować do kliknięcia (przeczytanie nie jest istotne).


Stare powiedzenie głosi, że dziennikarstwo jest nieślubnym dzieckiem plotki i propagandy, niektórzy dodają, że ma również wymagającego ojca chrzestnego. Były próby traktowania informacji jak normalnego towaru, ale z tego zostało tylko zapewnianie przez niemal wszystkie media, że to właśnie one dostarczają najrzetelniejszych informacji pod słońcem.    


Niedawno opublikowaliśmy w „Listach” esej amerykańskiego studenta z małego stanowego uniwersytetu i początkującego dziennikarza gazety „Daily Iowan” o dziennikarskich heretykach, czyli porównanie Zamiatina i Orwella. (Milej umierać mając pewność, że w kolejnym pokoleniu będzie znowu garść heretyków niezainteresowanych karierą kowboja zajmującego się wypasem środowiskowych prawd.) Riley Moore przypomina list Zamiatina z 1931 roku do Stalina, w którym pisarz wyrażał sprzeciw wobec cenzury i fałszywego przedstawiania faktów oraz poprosił o pozwolenie na emigrację – razem z żoną – aby mógł pisać bez zagrożenia przemocą lub zamknięciem ust. Wiedział, że ten list grozi rozstrzelaniem, ale, ku zdumieniu wszystkich, dyktator łaskawie przychylił się do tej prośby. Po dziesięcioleciach, w 1983 roku Adam Michnik dostał w więzieniu od generała  Kiszczaka propozycję wolności, w zamian za zgodę opuszczenia Polski. Jego odpowiedź należy do pereł polskiego dziennikarstwa.


Adam Michnik wyjaśniał:

Wiem dobrze, Panie Generale, do czego wam nasz wyjazd jest potrzebny. Do tego, by nas ze zdwojoną siłą opluskwiać w swoich gazetach jako ludzi, którzy ujawnili wreszcie swe prawdziwe oblicze; którzy przedtem wykonywali cudze dyrektywy, a teraz połasili się na kapitalistyczne luksusy. Do tego, by zademonstrować światu, że wy jesteście szlachetnymi liberałami, a my szmatami bez charakteru. Do tego, by móc Polakom powiedzieć: "Patrzcie, nawet oni skapitulowali, nawet oni stracili wiarę w demokratyczną i wolną Polskę". Do tego - przede wszystkim - by poprawić swój wizerunek we własnych oczach; by móc z ulgą odetchnąć: "Oni wcale nie są lepsi ode mnie".

Adam Michnik informował również, dlaczego przedkłada więzienie nad wolność, albo raczej dlaczego wolność byłaby niewolą, a więzienie jest zachowaniem wolności.

Dla mnie, Panie Generale, więzienie nie jest żadną szczególnie dotkliwą karą. Tamtej grudniowej nocy to nie ja zostałem proskrybowany - to wolność. To nie ja dziś jestem więziony - to Polska.


Dla mnie, Panie Generale, karą byłoby, gdybym musiał na Pańskie polecenie szpiclować, machać pałką, strzelać do robotników, przesłuchiwać uwięzionych i wydawać haniebne wyroki skazujące. Szczęśliwy jestem, że znalazłem się po właściwej stronie - wśród ofiar, a nie wśród oprawców. Ale gdyby Pan to rozumiał, nie składałby mi Pan propozycji tyleż niemądrych, co niegodziwych.

Wkrótce po opublikowaniu tego listu w krajowej prasie podziemnej biegałem po redakcjach szwedzkiej prasy regionalnej (jako prowincjusz z wyboru w mojej przybranej ojczyźnie  mieszkałem daleko od stolicy), próbując im go wcisnąć. Zaprzyjaźniony szwedzki dziennikarz opublikował krótki artykuł z kilkoma cytatami. Herezja nie kusi wydawców regionalnej prasy, ci wydawcy nie są przekonani, że przynosi zysk w postaci wzrostu nakładu.

 

Riley Moore, porównując Zamiatina i Orwella pokazuje ich wspólną fascynację językiem, nakaz ucieczki od sztampy, przywołuje esej z 1944 roku, w którym Orwell pisał:

“Zapytaj dziennikarza czym jest jarzmo, a odkryjesz, że nie wie. Niemniej, opowiada o jarzmach. Autorzy zdolni do importowania wyświechtanych komunałów, takich jak “pięta Achillesowa”, nóż w plecy”, krwawa łaźnia”, pozwolili, by esej pisał się sam gotowymi frazesami. Najwyraźniej ludzie zdolni do używania takich zwrotów, zapomnieli, że słowa mają znaczenie”. 

Oficjalna wolność słowa nie czyni jeszcze wolnych mediów platformą rzetelnej informacji i prawdziwej dyskusji. Czasem te media zmieniają się w pastwiska środowiskowych narracji, częściej ich formuła podporządkowana jest prawom rynku i pogonią za zyskiem. „Orlen” może całkiem uczciwie mieć nadzieję na zyski, a władcy  niemal z pewnością łączą słowo „repolonizacja” z nadzieją na regionalne „Trybuny PiS-u”. 


Pozostaje pytanie o regionalnych heretyków. Czy są, czy wiedzą, że niezależnie od poziomu oficjalnej wolności, a nawet terroru zawsze istnieje prawo do ja przeciwstawiającego się MY. Kiedy jego egzekwowanie jest bardzo kosztowne, wymaga to heroizmu. Kiedy grozi zaledwie utratą drobnych przywilejów, wymaga świadomości, że wolność jest wartością, tak w skali regionalnej, jak i krajowej. Czy repolonizacja regionalnych mediów zwiększy podaż heretyków na prowincji? Jeśli będą czekali na popyt lub na wsparcie państwa, to mamy gwarancję, że nie. Czasem jednak jakieś mało znaczące wydarzenie wywołuje zupełnie niespodziewane efekty. Wyraźny napis na bramie: „Wypas środowiskowych prawd” może skłonić do buntu.          

(0)
Listy z naszego sadu
Chief editor: Hili
Webmaster:: Andrzej Koraszewski
Collaborators: Jacek Chudziński, Hili, Małgorzata Koraszewska, Andrzej Koraszewski, Henryk Rubinstein
Go to web version