Uwaga: PiS kocha ubogich

Serdecznie nie znoszę memów, te internetowe makatki, wykrzyczane wielkimi literami na kolorowym tle, wciskają się w oczy i czasem powodują ucieczkę od oglądanej strony. Bywa jednak, że coś przykuwa uwagę, albo uświadamiamy sobie, że jest interesujące, kiedy już poszliśmy dalej. Wczoraj zauważyłem wymalowaną na czerwonym tle żółtymi literami sentencję: „Łatwo być komunistą w wolnym kraju. Spróbuj być wolny w komunistycznym kraju.” Dla młodszych o dwa pokolenia odbiorców oczywistość tego twierdzenia nie jest tak nachalna, jak dla starych zgredów, którzy doświadczyli życia w komunistycznym systemie na własnej skórze. 


Obecna sezonowa wyprzedaż wolności specjalnie nie dziwi. Popyt jest mały, nie bardzo wiadomo do czego to służy i jak jej używać.

Dlaczego tak wymarzona wolność przestała rajcować? Czasami wracam myślą do artykułu Waclava Havla o niebezpieczeństwie nadmiernych oczekiwań. Ludzie chcieli mieć nadzieję, że z dnia na dzień nasz realny socjalizm stanie się idyllicznym rajem, w którym wszyscy będą bogaci, zadowoleni i szczęśliwi. Fakt, że tak się nie stało, wywoływał oburzenie i gniew. Poczucie, że zostaliśmy oszukani. Euforyczna solidarność okazała się złudzeniem, a kapitalizm otwierał niesłychane możliwości nie tylko dla przedsiębiorczych, ale i dla cwaniaków. Łatwiej było zauważyć tych drugich niż tych pierwszych.


Kochający ubogich dostrzegli swoją szansę.


Kościół kocha ubogich, ubogich kocha również komunistyczna i socjalistyczna awangarda proletariatu. Jedni i drudzy wspomagają ubogich nie swoimi pieniędzmi, pilnując starannie, żeby przypadkiem liczba ubogich nie zmalała, bo bez nich nieszczęście, sypie się Kościół, wyborcy odwracają się od awangardy zapewniającej, że kocha ubogich jeszcze bardziej niż Kościół.


Kapitaliści nie kochają ubogich. Nie zawsze jednak wiedzą, co robić, żeby było ich mniej. Masowa produkcja skłania do obniżania cen i zainteresowania się również tymi, którzy mają mało pieniędzy. Lubiłem opowiadać o historii maszyn włókienniczych. Francuzi mieli doskonałych wynalazców i cudowne maszyny do przędzenia i tkania tkanin jedwabnych, na które był wielki popyt arystokratów. Anglicy mieli mniej skomplikowane maszyny do przędzenia i tkania tkanin wełnianych dla wszystkich. We Francji lud dalej trzymał się chałupniczo wyrabianych tkanin lnianych, w Anglii len przestano uprawiać. Jeszcze ciekawsza była historia kwakierskich fortun. Ci łajdacy zarabiali na uczciwości.        


Niewidzialna ręka rynku jest kapryśna i wymaga wspomagania, bywa jednak, że wspomagający robią jej krzywdę. Na arenie politycznej szczególnie zasłużyli się socjaldemokraci. Różnili się od komunistów i socjalistów świadomością, że prywatna własność jest cenna i sporą dozą podejrzliwości wobec nacjonalizacji i centralnego planowania. Jak mi kiedyś wyjaśniał socjologicznie dyplomowany szwedzki komunista – socjaldemokraci to sługusy kapitalistów, walczą tylko o to, żeby robotnicy mieli pieniądze na kupowanie towarów wyprodukowanych w fabrykach kapitalistów. Był to doktorant profesora maoisty, który bardzo się dziwił, że mam inne zdanie. Powtarzałem wówczas systematycznie hasło, że ‘Polsce potrzebna prawdziwa socjaldemokracja’. Z czasem miałem rozbudować tę sentencję o część drugą: ‘oraz wiedza o tym jak z tym draństwem walczyć’. Zachwycająca trzecia droga zaczyna być wyboista, kiedy zajmujący się wtórnym podziałem dochodu narodowego zmieniają się z niewielkiej grupy zawodowej w całą klasę społeczną, znajdującą sens istnienia w poszukiwaniu ubogich, również (a może szczególnie), kiedy już ich nie ma.


Biskupi oraz głęboko niewierzący profesorowie socjologii walczą z równym zapałem przeciwko konsumeryzmowi. Widok ubogich idących do swoich samochodów z wózkami pełnymi towarów wpędza biskupów w depresję i ściąga czarne chmury nad biskupie pałace, jest to również prawdziwa udręka dla awangardy proletariatu. Ani prawdziwy katolik, ani prawdziwy socjalista nie może czegoś takiego zaakceptować. 


Pojawia się wówczas zapotrzebowanie na ideologię głoszącą, że ubodzy są ofiarami jakiegoś układu, że to wszystko jest oszustwem, że kraj jest w ruinie, nie ma uczciwego handlu, ani uczciwej prywatnej przedsiębiorczości. Trzeba ludzi przekonać, że są ofiarami, a potem walka z wolnością będzie już prosta.


Nieraz zdarzało mi się rozmawiać z nafaszerowaną tym bełkotem młodzieżą i próbowałem ustalić jak często są oszukiwani w sklepie spożywczym, w sklepie z elektroniką, czy kupując przez Internet. Bardziej inteligentni zauważali, że ich obraz świata nie zgadza się z ich osobistym doświadczeniem, przyznanie jednak, że handel bywa uczciwy i obustronnie korzystny, że produkty wielkich korporacji mogą cieszyć, a fakt, że są dostępne niemal dla każdego, to niesamowite osiągnięcie, które warto zauważyć, okazywał się z reguły zbyt trudny z powodu dysonansu poznawczego. Robiłem im krzywdę, domyślając się, że wiele nie zmienię. Z religijną monotonią powracali do zawodzenia o krzywdzącym ich świecie.


Kochający ubogich mają długą tradycję i znakomite doświadczenie. Wzmacnianie poczucia krzywdy i męczeństwa, jakaś jałmużna, trochę pochlebstw, obietnica świetlanej przyszłości. Stałe wmawianie, że pod ich przewodem jest o niebo lepiej niż było, że jesteśmy na dobrej drodze, że trzeba się tylko rozprawić z tymi, którzy przeszkadzają.


Jakim cudem kochający ubogich zdobywają czyjekolwiek zaufanie? Ordynarne oszustwo bije z każdego kazania. Przez całą historię ubodzy byli straszliwie doświadczani przez głoszących miłość do ubogich.


Kiedy komunizm obiecywał chłopom, że robotnikom będzie lepiej i tworzył centralnie planowaną pańszczyźnianą industrializację, żądano chleba i wolności. Nie, nie prawa do produkowania chleba i nie wolności do samodzielności. Ludzie chcieli lepszego pana, państwo miało dać chleb, a wolność miała tylko oznaczać złagodzenie terroru stworzonego przez kochających ubogich.


Dziwimy się, że suweren zaufał. Nie dziwmy się, po raz kolejny dał się nabrać na starą sztuczkę. Katolicka miłość do ubogich była intensywnie wspierana przez socjalistyczną nieufność do kapitalizmu, niewiarę w to, że powszechna dostępność środków produkcji pozwala zostać dobrym rzemieślnikiem na dowolnym polu i robić to, co naprawdę lubisz robić, że jeśli coś robisz naprawdę dobrze, to ludzie to kupią.


Niektórzy naprawdę dobrze opowiadają o swojej miłości do ubogich i ciemny lud to kupuje. Tylko co zrobiliśmy źle, że ludzie mają więcej marzeń niż ambicji i czekają na to, iż jakaś władza spełni ich marzenia. Nie ma masowego nauczania, co zrobić z wolnością od pańszczyzny, więc zapewnienia o miłości do ubogich zapraszają na drogę do poddaństwa.  


Poszukiwanie polskiej lewicy, rozumiejącej prawa rynku i walczącej o liberalizm, nie przyniosło rezultatu. Samo ostrzeżenie, że PiS kocha ubogich wiele nie zmieni.


Ktoś powie, że dzisiejsza atmosfera na świecie nie sprzyja dyskusji o liberalizmie i uczeniu sztuki korzystania z wolności. Nigdy nie ma sprzyjającej atmosfery do takiej dyskusji. Kochający ubogich wygrywają, bo nie umiemy cenić przedszkolanek. Nadal potrzebujemy prawdziwej socjaldemokracji wspierającej niewidzialną rękę rynku, nadal warto szerzyć wiarę w moc zarabiania na rzetelności i uczciwości. Nawet wtedy kiedy człowiek naraża się na wyniosły śmiech głoszących miłość do ubogich.                                                      

Listy z naszego sadu
Chief editor: Hili
Webmaster:: Andrzej Koraszewski
Collaborators: Jacek Chudziński, Hili, Małgorzata Koraszewska, Andrzej Koraszewski, Henryk Rubinstein
Go to web version