Państwo mi nie służy

Hotel „Puszcza” w (niegdyś) tajnym rządowym ośrodku wypoczynkowym w Łańsku. (Zdjęcie z broszury reklamowej.)
Chwilami mi niedobrze, albo raczej często mi niedobrze. Niedobrze mi, kiedy czytam o hajlującym narodowcu w Instytucie Pamięci Narodowej (i cieszy, że jednak zmuszono go do rezygnacji), niedobrze mi na widok Krystyny Pawłowicz w Trybunale Konstytucyjnym (inni sędziowie tego trybunału też wywołują mdłości). Niedobrze mi, kiedy patrzę na wystąpienia Wicepremiera Generalnego. Niedobrze mi, kiedy czytam gazety, niedobrze mi, kiedy patrzę na prezydenta i niedobrze mi, kiedy oglądam opozycję w Sejmie. Niedobrze mi, kiedy widzę Jacka Kurskiego podpisującego umowę państwowej telewizji z Kościołem katolickim i przedstawicieli rządu na kazaniu pana Rydzyka. Niedobrze mi wiele razy dziennie. Państwo mi nie służy, chociaż osobiście nie mam powodów do narzekań.

Można oczywiście powiedzieć, że lepsze takie państwo niż żadne. Odzyskaliśmy niepodległość i za wszystkie wady naszego państwa możemy winić tylko siebie. Lech Wałęsa, wspaniały przywódca związkowy i koszmarny prezydent, wielokrotnie powtarzał, że nie o taką Polskę walczył. To prawda, chociaż Polska, o którą walczył on i inni, jak się wydaje, była Polską onanistów podniecających się malowanymi obrazkami. Walka z komunizmem była wspaniała, dawała poczucie wspólnoty, była sportem ekstremalnym, dostarczała adrenaliny, pozwalała na marzenia. Polska miała nam służyć. Wolność straciła  cały urok odkąd nam komunizm upadł. Myślenie o tym, że polityka jest brudną grą, w której wszyscy uczestnicy obiecują służyć narodowi i niemal zawsze patrzą, jak sobie dogodzić, nie było modne. Szukaliśmy polityki opartej na kryształowych postaciach, do których wszyscy mieliby pełne zaufanie. Wymarzony pluralizm okazał się grą w podkładanie świń i szukanie haków, zdobywaniem władzy i pospiesznym rozdawaniem posad krewnym i znajomym królika, wolność prasy okazała się ciągłą pogonią za sensacją i wzajemnym opluwaniem się, myślenie polityków o państwie, myśleniem o tym jak je zawłaszczyć.


Czy było coś, co mogło łączyć mocno zwaśnione strony? Wszyscy powtarzają „nie o taką Polskę walczyłem”, ale pytać a o jaką raczej nie wypada, bo odpowiedź może być wyłącznie ckliwa i infantylna.


Chwilowo marzymy o powrocie do demokracji kulejącej. Porzuciliśmy kulawą demokrację na rzecz obietnicy prawa i sprawiedliwości. Obietnica prawa i sprawiedliwości okazała się przewrotna. Widzieliśmy potem wiele, a jednak dla mnie najsilniejszym przekazem był widok ministra sprawiedliwości oklaskującego na stojąco kapłana publicznie wzywającego do ukrywania przestępców.          


Nie jesteśmy tak piękni, jak nam się wydaje, a nasi przeciwnicy nie zawsze są aż tak karykaturalni, jak ich malujemy. Pytanie, czy tak wymarzony upadek Prawa i Sprawiedliwości może uczynić nas nieco lepszymi demokratami? Czy dalej będziemy szukać kryształowych postaci, czy zaczniemy uczyć się patrzenia na ręce ludziom, którzy z jakiegoś powodu poszli do polityki? Chwilowo mamy kłopot, kogo tu obstawić, gdzie szukać tych kryształów, czego żądać? Których obietnic słuchać z nadzieją, że zostaną dotrzymane? Żadnych. Możemy wygrać przetarg na nieco lepszy rząd, możemy żądać możliwości patrzenia politykom na ręce. Demokracja jest zawsze ułomna, doskonałe są tylko wizje oszustów.


Ponad pięć lat temu zadzwonił do mnie znakomity rzemieślnik z pytaniem, czy warto próbować wznowić walkę o prawo i sprawiedliwość teraz, kiedy mamy rząd Prawa i Sprawiedliwości? Zapewniłem go że nie warto, że narazi się na kolejną stratę czasu i pieniędzy. Zastanawiał się, czy mój werdykt nie jest przedwczesny, ja jednak pamiętałem o liście pewnej Brytyjki mieszkającej w Nepalu, która pisała między innymi: „...ludzie z Zachodu nie zdają sobie sprawy z rozmiarów jakie korupcja przybrała w tym kraju na przestrzeni ostatnich czternastu lat. Ci którzy są na miejscu oczywiście o tym wiedzą, ale obawiają się o swoją pracę, więc wolą nie robić żadnych ‘niedemokratycznych’ ruchów. Demokracji nie było tu nigdy. Partie polityczne działają jak mafia. Jeśli nie masz ‘chrzestnego’, nie masz szans na pracę, a jeśli masz już pracę, w szczególności taką, która daje dostęp do funduszy, musisz kierować ich strumień w kierunku kolegów...."


To ponury obraz obserwowany w wielu krajach mających demokratyczne fasady i długą tradycję bezkarności nepotyzmu i korupcji. Kto wie, może „małe" afery lepiej ilustrują podobieństwo naszego kraju do Nepalu niż duże. Rzemieślnik, który chciał mieć nadzieję, że Prawo i Sprawiedliwość będzie znaczyć prawo i sprawiedliwość, 20 lat temu dostał kontrakt na rządowy projekt pokrycia strzechą rządowego obiektu.


Ojczyzną rządził wtedy AWS (Akcja Wyborcza Solidarność) pod wodzą porządnego protestanta Jerzego Buzka. Rząd postanowił podnieść standard rządowego ośrodka w Łańsku. Na starych mapach z lat pięćdziesiątych – siedemdziesiątych XX wieku nie doszukamy się Łańska. Od lat 50. był to teren Urzędu Rady Ministrów, niedostępny dla nikogo poza najwyższymi urzędnikami państwa, ich gośćmi, wojskiem oraz obsługą. Od roku 1952 ośrodek w Łańsku często gościł Bolesława Bieruta, który zdecydował o rozbudowie obiektu.

Na zdjęciu Władysław Gomułka w Łańsku. (Zdjęcie archiwalne.)   

Rząd Jerzego Buzka rozpisał przetarg na pokrycie ośrodka strzechą. Przetarg wygrał Mostostal, który mostów strzechą nigdy nie krył, więc zlecił to podwykonawcy, czyli firmie Probud. Probud też niczego strzechą nie krył, więc zlecił zadanie firmie Budostyl, jednak firma Budostyl też niczego w tym stylu wcześniej nie robiła, więc zwróciła się do pana Czesława Cyranowskiego ze wsi Ostrowite, który zlecił to świetnemu fachowcowi, panu Marianowi Jamrozikowi, który kładzie strzechy nie tylko w Polsce, ale i w krajach zachodnich. Z Marianem Jamrozikiem została podpisana umowa na sumę 358 tysięcy złotych. Marian Jamrozik wszystkie prace wykonał, wysłał faktury i otrzymał… 33 tysiące złotych.


Pan Marian trochę się wahał, czy podpisywać tak poważny kontrakt z panem Czesławem, ale pan Czesław zapewniał, że to rządowa inwestycja i nie ma żadnych niebezpieczeństw.


Na pierwszej rozprawie sądowej (w lipcu 2002r.) pan Czesław, właściciel Zakładu Usługowo-Handlowego twierdził, iż powinien na wykonanie owego zamówienia publicznego otrzymać milion siedemset tysięcy złotych, a otrzymał tylko milion i w związku z tym nie posiadał środków na opłacenie rzeczywistych wykonawców. Na rozprawie nie było przedstawiciela Kancelarii Premiera (głównego inwestora), nie było przedstawiciela Mostostalu, który wygrał państwowy przetarg, nie było przedstawiciela Probudu, który był tu kolejnym ogniwem handlu owym kontraktem, zaś przedstawiciel Budostylu stwierdził, że został zmuszony do zlecenia tej pracy właścicielowi Zakładu Usługowo-Handlowego w Ostrowite (ale nie ujawnił przez kogo).


Na drugiej rozprawie Sąd Rejonowy w Olsztynie (17 września 2002r.) nie upierał się przy obecności przedstawiciela Kancelarii Premiera, nowy rząd premiera Millera nie mógł przecież odpowiadać za działania poprzedniego rządu. Urzędnicy bezpośrednio związani z tą inwestycją, a więc, stojący za czasów Jerzego Buzka na czele Departamentu do Spraw Inwestycji i Rozwoju, dyrektor Bogdan Dziewanowski oraz Dyrektor Pomocniczego Gospodarstwa Kancelarii Premiera, Marek Chodakiewicz już w Kancelarii Premiera nie pracowali, więc trudno, żeby się nowy rząd tłumaczył przed sądem za grzechy rządu starego. Kancelaria Premiera ograniczyła się do stwierdzenia, że wszelkie należności z tytułu budowy hotelu „Puszcza" zostały uregulowane z Mostostalem Gdańsk SA, z czego można wnioskować, że Kancelaria Premiera nie przejmuje ani finansowej, ani moralnej odpowiedzialności za nieprawidłowości finansowe, które przy realizacji tego zamówienia publicznego miały później miejsce, zaś ewentualne nieprawidłowości związane z przetargiem na renowację hotelu w Łańsku nie były przedmiotem badania sądu.


Historia stara, nadal aktualna, rządowy ośrodek jest dziś publicznie dostępny. Politycy wszelkiej maści chętnie go odwiedzają, bo gdzie najlepiej myśleć o naprawie Rzeczpospolitej jak nie pod kradzioną strzechą?


Państwo mi nie służy. Mdłości są w tym przypadku objawem psychosomatycznym. Przyjaciółka twierdzi, że zna tylko jeden namacalny objaw psychosomatyczny, a jest nim wzwód męski, zaś reszta to tylko teoria. Tymczasem powoli zaczynamy się przygotowywać do kolejnego przetargu publicznego na nowy rząd. Marzymy o państwie, które by nam służyło i wielu już zapewnia, że właśnie takie państwo nam zagwarantuje. Kasting na głównego męża stanu już trwa. Chwilowo mam wrażenie, że dziś, w Polsce, nikomu państwo nie służy, co nie znaczy, że jesteśmy lepiej przygotowani do publicznego przetargu na renowację władzy niż w przeszłości.        

(1)
Listy z naszego sadu
Chief editor: Hili
Webmaster:: Andrzej Koraszewski
Collaborators: Jacek Chudziński, Hili, Małgorzata Koraszewska, Andrzej Koraszewski, Henryk Rubinstein
Go to web version