Groza reedukacji narodowej

Zdjęcie: Creavtive commons.

Nasz minister reedukacji narodowej mówi, że w „szkołach powinno być więcej treści katolickich i patriotycznych”, mówi również o szkole „z wizją […] która uczy tego, skąd jesteśmy, skąd pochodzimy i dzięki komu żyjemy tutaj, w tym miejscu, w wolnym kraju”.


W tym samym artykule autorka cytuje ministra sprawiedliwości narodowej, który na łonie telewizji „Trwam”  również o wychowaniu narodu mówił: „Jeśli my tego teraz nie zrobimy, jeśli nie zajmiemy się edukacją, jeśli nie zajmiemy się sferą nauczania na uniwersytetach, jeśli nie zajmiemy się obszarem mediów, to przegramy bitwę o polskie dusze. Jeżeli nie podejmiemy realnych działań, to z całą pewnością w Polsce nie będzie Budapesztu, tylko będzie raczej Dublin”.

Oko.press informuje o wynikach niedawnego sondażu, z których wynika, że Polacy nie ufają publicznej oświacie. Okazuje się, że połowa pytanych wyraziła opinię, iż gdyby mogli sobie na to pozwolić, wysłaliby swoje dzieci do płatnych prywatnych szkół.    


Poziom tego niezadowolenia może się wiązać z dramatami zdalnego nauczania podczas pandemii. Jednak marzenia o posłaniu dziecka do prywatniej szkoły są prawdopodobnie prawdziwe i nie związane z pandemią.


Tego rodzaju sondaże nie mają większej wartości poznawczej i nie informują nawet, czy to znaczy, że polscy rodzice rzeczywiście zaczynają dostrzegać sens i wartość inwestycji w edukację swoich dzieci.        

Samo centralne (i jak się wydaje jedyne pytanie) tego sondażu było rozbrajające: „Czy gdyby pieniądze nie były przeszkodą posłałaby Pan/Pani dziecko do płatnej szkoły społecznej lub prywatnej?”


Wyniki pokazano w rozbiciu na grupy wiekowe. Okazało się, że młodsi nieco częściej niż starsi (gdyby tylko mieli dużo pieniędzy) zafundowaliby swoim pociechom lepszą szkołę. Respondenci z miast dużych i mniejszych oraz ze wsi też się w tym „badaniu” nieco różnią. Mieszkańcy wielkich miast byliby skłonni (gdyby nie te pieniądze) częściej niż mieszkańcy mniejszych miast i wsi dać swoim dzieciom lepszą szansę.

Bardzo ciekawie rozkładają się też głosy w podziale na elektoraty. Zdziwią się ci, którzy myśleli, że wyborca Lewicy będzie z definicji przywiązany do usług publicznych. Płatną edukację w tej grupie wybrałoby 59 proc. badanych, więcej niż wśród wyborców Koalicji Obywatelskiej (56 proc.).

Nie wiem dlaczego miałoby nas dziwić, że lewica chciałaby dać swoim dzieciom edukację lepszą niż dostaje plebs. Redakcja Oko.press wyciągnęła z tego sondażu cały worek wniosków, chociaż pokazane dane nie bardzo dawały do tego podstawę. Jak się dowiadujemy:

Chodzi więc o marzenie o elitarnej szkole, która skupia się na „najzdolniejszych uczniach” i nie traci czasu na wyrównywanie szans. Tu warto zaznaczyć, że dość powszechne przekonanie o tym, że uczniowie ze środowisk defaworyzowanych szkodzą tym z wyższym zapleczem społeczno-ekonomicznym, nie broni się w badaniach.

Nauczyłem się nowego pojęcia – „środowiska defaworyzowane” i wpadłem w zadumę nad pytaniem, czy ktoś, kto pisze takie mądrości, kiedykolwiek był w szkole w „środowisku defaworyzowanym”? Nie pytam, czy kiedykolwiek prowadził sam lekcje w takiej szkole, ale czy chociaż zna nauczycieli i rodziców uczniów z takich szkół. Gdyby znał, może zacząłby się domyślać powodów, dla których istnieje „dość powszechne przekonanie”, że jeden uczeń może poważnie obniżyć naukę w całej klasie i to nie na jednej lekcji, a przez wszystkie lata nauki, a czasem doprowadzić do decyzji nauczyciela/nauczycielki o zmianie miejsca pracy lub wręcz zawodu.

Badanie, na które autorzy Oko.press się w tym miejscu powołują, wymagałoby osobnego omówienia, ale prawdziwych badań tego zjawiska jest wiele i to w wielu krajach. Tragedia szkół w owych „środowiskach defaworyzowanych” jest widoczna w Ameryce, we Francji, w Anglii, Szwecji i w innych rozwiniętych krajach i jest świetnie opisana. Nauczyciel, który więcej czasu musi poświęcać na utrzymanie względnego spokoju w klasie niż na samo uczenie, jest bez szans. Marzenie dobrego nauczyciela o przeniesieniu się do szkoły, w której rodzice są zainteresowani nauką swoich dzieci, a dzieci są zainteresowane nauką, staje się obsesją. Tu nie chodzi o elitarną szkołę, która skupia się na „najzdolniejszych uczniach”, a o szkołę, w której nauczyciel ma prawo skupiania się na uczniach.  


Jak wynika z innych (cytowanych w tym artykule) badań koszt nauczania w szkołach społecznych, wyznaniowych czy prywatnych waha się między 200 złotych a 10 tysięcy złotych miesięcznie (te 10 tysięcy to międzynarodowa szkoła w Warszawie).  Respondentów nie pytano, czy istnieją jakieś niepubliczne szkoły w pobliżu ich miejsca zamieszkania, ani czy sprawdzali, jakie byłyby koszty posłania swojego dziecka do takiej szkoły. Odpowiedzi respondentów nie są również pokazane osobno dla różnych grup zamożności. Tak więc, nie możemy dowiedzieć się jakie są w rzeczywistości te bariery finansowe. Nie wiemy, jak się ma odpowiedź na niemądre i tendencyjne pytanie do autentycznej chęci przeniesienia dziecka do lepszej szkoły.


Kiedy poprzednia reforma spowodowała masowe zamykanie małych szkół wiejskich, w wielu miejscowościach zawiązały się społeczne komitety i sporo takich szkół uratowano. W 2013 roku pojawił się ruch „zielonej szkoły”, chodziło przede wszystkim o uchronienie dzieci z młodszych klas przed kłopotliwymi dojazdami (jak się wydaje, nikt jednak nie śledził dalszych losów tych szkół).        


W Stanach Zjednoczonych systematycznie prowadzi się badania rodzinnych nakładów na edukację w zależności od poziomu zamożności w gospodarstwie domowym, miejsca zamieszkania, wyznania, przynależności etnicznej, kraju pochodzenia (imigrantów). Najciekawsze są oczywiście nakłady na edukację dzieci w grupie najmniej zarabiających. Tu wszystkie rekordy biją imigranci z Azji (głównie południowo-wschodniej, ale również hindusi). Są to gospodarstwa domowe, w których dorośli oszczędzają na wszystkim, z wyjątkiem edukacji dzieci. Wybór lepszej szkoły nie zawsze jest możliwy, więc nakłady są często kierowane na dodatkową naukę. Efektem jest dramatyczna nadreprezentacja „Azjatów” na najlepszych uczelniach i już w drugim pokoleniu imigrantów zarobki Azjatów są wyższe niż wszystkich innych grup. (Od dawna pojawiały się sygnały o dyskretnych próbach utrudniania dostępu Azjatom do najlepszych placówek edukacyjnych, zaś ostatnio widziałem kabaretową zgoła próbę zaliczenia Azjatów do uprzywilejowanych białych, do których wcześniej oczywiście zaliczono Żydów.) Wysokość nakładów rodzinnych na edukację dzieci jest związana z kulturą danej grupy i priorytetami w tej kulturze.


Czy inwestycje w naukę dzieci bez oglądania się na państwo mają sens? W cytowanym artykule Oko.press czytamy:                       

Czy faktycznie dzieci ze szkół niepublicznych osiągają lepsze wyniki?

Szkoły samorządowe wypadają szczególnie blado, gdy porównamy wyniki egzaminów w części matematycznej i językowej. Średni wynik egzaminu ósmoklasisty w szkołach niepublicznych w 2018 roku z matematyki był o 12 pkt. proc. wyższy niż ich kolegów z placówki publicznej. W teście z języka angielskiego różnica rośnie do 16 pkt. proc.

Szkoda, że nie ma nowszych danych, prawdopodobnie te różnice są obecnie jeszcze większe, ze względu na widoczne efekty działań minister Zalewskiej i ministra Piontkowskiego.


Jak pisze w zakończeniu swojego artykułu redakcja Oko.press:

Odpływ od szkół publicznych, który dziś obserwujemy, można jednak uznać za jeden z symptomów niekontrolowanej prywatyzacji edukacji w Polsce. A to oznacza, że gdzieś po drodze zgubiliśmy jeden z głównych celów publicznej oświaty, czyli wyrównywanie szans.

Nie jestem pewien, czy jest to naprawdę taki wielki dramat, jako, że powszechne przekonanie, iż wspaniałą edukację publiczną popsuli dopiero pisowcy  „nie broni się w badaniach”.  Medal za reedukację narodową jest dwustronny, na rewersie jest napis – edukacja twojego dziecka to wyłączny obowiązek państwa, a nie twój. To chwyciło i (w szczególności w środowiskach defaworyzowanych) udało się zmienić szkołę publiczną w przechowalnię bachorów od klasy pierwszej do matury. Faworyzujący zaczynają się budzić i chronić swoje dzieci przed swoimi pomysłami. Nadzieja w niekontrolowanej prywatyzacji edukacji, a szczególnie w tym, że defaworyzowani przypomną sobie, że ich przodkowie po uwolnieniu z pańszczyzny brali sprawę edukacji swoich dzieci w swoje ręce nie czekając na państwo.            


P.S. Zawsze bawi mnie określenie "gdybym mógł/mogła sobie na to pozwolić". Wiele lat temu wracałem szosą ze sklepiku do domu, towarzyszył mi sąsiad rolnik, rozmawialiśmy o Żydach, którzy tu mieszkali i tak się zgadało, że wspomniałem o tym dziwnym zjawisku, biednych żydowskich rzemieślników pracujących po nocach, żeby zarobić na najlepsze wykształcenie swoich dzieci. Przy figurce św. Antoniego zatrzymaliśmy się, bo ja skręcałem w lewo, a on szedł dalej prosto. Spojrzał na mnie i powiedział: "A wie pan, ja chyba mam w sobie coś z Żyda".

 

Z jakiegoś socjologicznego powodu mam ochotę w tym miejscu przypomnieć piosenkę z filmu „Skrzypek na dachu” If I were a rich man.  

(1)
Listy z naszego sadu
Chief editor: Hili
Webmaster:: Andrzej Koraszewski
Collaborators: Jacek Chudziński, Hili, Małgorzata Koraszewska, Andrzej Koraszewski, Henryk Rubinstein
Go to web version