Czy przywódcy organizacji rolniczych są największymi wrogami rolników?

Źródło: blog Łukasza Sakowskiego: To tylko teoria

Krótka odpowiedź na tytułowe pytanie brzmi tak i nie. Tak, ponieważ przodują w walce z nowoczesnością w rolnictwie, nie, ponieważ ich przekonania i działania są spowodowane przez dezinformację w mediach, dezinformację płynącą z różnych ośrodków naukowych, dezinformację ze strony miejskich polityków krajowych i unijnych.


Zapytaj dowolnego mieszkańca Polski, czy zauważył, że media głównego nurtu wyciszyły swoją kampanię walki z GMO. Jest wysoce prawdopodobne, że twój rozmówca zacznie się zastanawiać i dojdzie do wniosku, że rzeczywiście od dłuższego czasu nie widział w mediach ataków na GMO.

Dalsze pytania są właściwie zbędne. Nie warto nawet pytać, czy twój rozmówca zauważył raporty Unii Europejskiej o braku szkodliwości GMO, lub jakiekolwiek teksty o tym, że biotechnologia jest kluczowa dla dalszego rozwoju rolnictwa, a w szczególności małych i średnich gospodarstw.


Od upadku komunizmu nie było w Polsce ani jednego ministra rolnictwa rozumiejącego konieczność rozwoju rolnictwa opartego na nauce. Nie było również ani jednego premiera, który by to rozumiał, ani jednego ministra gospodarki, ani jednego ministra szkolnictwa wyższego. Dziennikarzy, którzy to rozumieli, można policzyć na palcach, a w mediach znacznie łatwiej było zrobić karierę na powielaniu dezinformacji niż na pokazywaniu osiągnięć nauki.


W dzisiejszej Afryce jest więcej prezydentów państw popierających nowoczesność w rolnictwie niż w Unii Europejskiej. (Unia, podobnie jak media, przestała propagować kłamliwą propagandę na temat GMO, ale nie umie się zdobyć na przyznanie się do błędu i otwartą zmianę wcześniejszej polityki.)      


W moim miasteczku jest Zespół Szkół, dawniej była to szkoła rolnicza, ale zainteresowanie zmalało i dziś szkoła ma cztery kierunki: technik żywienia i gospodarstwa domowego, technik rolnik, technik hotelarstwa i technik handlowiec.   


Pytam stojących pod szkołą uczniów, czego ich uczą na temat GMO. Odpowiadają, że niczego, a ja zastanawiam się, czy moje pytanie jest właściwie sformułowane i mówię, że chodzi mi o genetycznie modyfikowane organizmy i biotechnologię. Śmieją się, mówią, że może będzie później, bo jak dotąd nikt o tym nie wspominał. Rozmowę przerywa dzwonek, więc biegną uczyć się dalej. 


Pytam przyjaciela, świetnego i bardzo nowoczesnego rolnika, o jego stosunek do GMO. Odpowiada, że żywności jest dosyć, że świat nie potrzebuje takich nienaturalnych metod.


Zastanawiam się, czy ta obrona „natury” jest nabyta z kazań niezbyt mądrych kapłanów w kościele, czy nabyta od równie mało rozgarniętych sprzedawców idei w telewizorze, ale wolę o to nie pytać. Stoimy przy drzewie owocowym, więc pytam, czy to drzewo jest naturalne. Mój przyjaciel jest zbyt inteligentny na to, żeby nie zauważyć podstępu i przekonuje mnie, że szczepienie drzew owocowych jest innym rodzajem manipulacji genetycznej niż wszczepianie genu świni czy ryby roślinie. Próbuję przekonywać, że gen przekazuje informację, że użycie technicznego rozwiązania z samochodu do ulepszenia roweru nie zmienia roweru w samochód, że przy pomocy takiej manipulacji możemy roślinę skłonić, żeby była bardziej odporna na suszę, albo na jakiegoś szkodnika, albo tylko, żeby była bardziej wydajna. Mój przyjaciel zastanawia się po co. Przecież mamy dość ziemi, produkujemy wystarczające ilości żywności, którą się potem wyrzuca, przeskakuje do krytyki Unii Europejskiej narzucającej zbyt drobiazgowe restrykcje na rolnictwo, ciągle wycofującej dobre środki ochrony roślin, co powoduje nieustanny wzrost kosztów.


Zmieniam temat i pytam o nawadnianie kropelkowe, którego mój rozmówca jest wielkim entuzjastą, stosuje je w swojej ogromnej szklarni, mówi, że to nie tylko zmniejsza o ponad dwie trzecie zużycie wody, ale pozwala na oszczędne i precyzyjne dostarczanie roślinom nawozów i jest dziś najbardziej ekologiczną technologią w rolnictwie. Niespełna pół hektara pod szkłem daje wielokrotnie wyższe zyski niż trzy hektary mojego sadu. Co mnie prowadzi do pytania o wydajność w rolnictwie, zarówno tym wielko i tym mało hektarowym. Przyjaciel wie, że biotechnologia pozwala na radykalny wzrost wydajności z hektara, ale mówi, że ziemi jest dość, więc nie ma powodu zabijać się o ten wzrost wydajności. Ciekawe stanowisko, a jeszcze ciekawsze w ustach bardzo inteligentnego człowieka, który ma za sobą długie lata walki o względną opłacalność małego gospodarstwa. Jest świadomy tego, że uprawy GMO dają lepsze plony, że pozwalają na redukcję oprysków, a tym samym na mniejsze koszty środków ochrony roślin, paliwa i wody, ale wpojony przez mistrzów dezinformacji lęk każe mu pominąć te argumenty i stwierdzić, że przecież to i tak tylko soja i kukurydza, więc nie ma o czym mówić. (O CRISPR już nie pytam, podejrzewając, że nawet do światłych rolników informacja o tej metodzie nie dotarła.) 


Nie mam powodu się dziwić, ponad trzydzieści lat zmasowanej dezinformacji doskonale odcina od informacji o tym, jakie rozmiary w świecie mają dziś uprawy roślin GMO, jak wiele różnorodnych roślin jest dziś modyfikowanych, jak niesamowicie rozwinęła się biotechnologia i jak wielu biotechnologów uciekło z Polski, bo to kraj bez przyszłości.


Oczywiście najszybszy rozwój obserwujemy w USA, dalej idą Chiny i Ameryka Łacińska, ale naprawdę zdumiewające rzeczy dzieją się w Afryce, gdzie zrozumiano socjologiczną stronę stawki na biotechnologię, czyli nie tylko możliwość radykalnego wzrostu produkcji rolnej i bezpieczeństwa żywnościowego, nie tylko ważny element obrony przed zmianami klimatycznymi i brakami słodkiej wody, ale podstawa radykalnej poprawy opłacalności małych gospodarstw, a tym samym walki z ubóstwem, zmiana charakteru urbanizacji, nie przez pauperyzację wsi, a przez wzrost wydajności małych gospodarstw, podniesienie ich dochodów i odpływ do innych zawodów młodego, ale już dobrze wykształconego pokolenia, a wreszcie zmianę diety wszystkich, ale w szczególności ludności najbiedniejszej, na zdrowszą i smaczniejszą.


Napaść Rosji na Ukrainę uświadomiła dziś wielu Europejczykom błąd, jakim było uleganie terrorowi pseudointelektualnej mody na zamykanie elektrowni atomowych. Pytam żony, czy pamięta, która była druga w kolejności wspólnota europejska. Wspólnotę Węgla i Stali pamiętają wszyscy, ale tego, że druga była Europejska Wspólnotę Energii Atomowej, pamięta dziś niewielu ludzi. Wspólna Polityka Rolna jest nadal najważniejsza, ale Euratom zniknął z świadomości społecznej, chociaż istnieje nadal, nadzoruje zamykanie istniejących elektrowni i bada potencjalne możliwości rozwoju. Najnowszy budżet tej instytucji na badania wynosi miliard trzysta tysięcy milionów euro. Trudno powiedzieć, kto te pieniądze i na co przeznacza, nikogo to nie interesuje. (Chociaż kto wie, czy aktywność Putina tego nie zmieni?)


Trzecia wspólnota okazała się najtrudniejsza. Prace nad Wspólną Polityką Rolną rozpoczęto w 1957 roku. Uświadomiono sobie kilka prawidłowości. Po pierwsze, podczas gdy przemysł był oparty na nauce, rolnictwo było oparte na tradycji. Wydajność w rolnictwie była znacznie niższa niż w przemyśle. Im większe zatrudnienie w rolnictwie tym pozornie tańsza była żywność, ale równocześnie ludność przeznaczała większy procent swoich dochodów na jedzenie, czyli efektywnie te produkty rolne były droższe. Rządy notorycznie subwencjonowały konsumpcję żywności, równocześnie wieś szybciej dostarczała niewykwalifikowanej siły roboczej do miast niż zwiększała wydajność swojej produkcji. Co więcej, poziom wydajności rolnictwa różnił się znacząco w krajach zdominowanych przez katolicyzm i protestantyzm.  


Po długich dyskusjach postanowiono, że zamiast subsydiować konsumpcję żywności należy wspierać rozwój rolnictwa oraz że w tym wysiłku konieczny jest solidaryzm i kraje bogatsze muszą pomóc w przyspieszeniu rozwoju rolnictwa krajów biedniejszych.


Teoretycznie sprawa jest oczywista, ale wielu bardzo trudno było zrozumieć, o co właściwie z tą wspólną polityką rolną chodzi. A jednak to wyrównująca poziom gospodarczy i cywilizacyjny wspólna polityka rolna okazała się tym mechanizmem, który zadecydował o niebywałym sukcesie Europejskiej Wspólnoty Gospodarczej. Twierdzenie, że rolnictwo musi być częścią nowoczesnej gospodarki opartej na wiedzy, było źródłem zgryzoty artystów, anarchistów, dziennikarzy i innych postępowców. Najgłośniej protestowali Brytyjczycy, którzy swoją politykę rolną zaczynali stulecia wcześniej i nie widzieli powodów, dla których nie mieliby swoich doskonałych produktów przemysłowych wymieniać za prymitywnie produkowaną żywność krajów niedorozwiniętych. To Brytyjczycy ochrzcili Wspólną Politykę Rolna EWG mianem „eurosklerozy”. Cieszyło to niesłychanie postępowych ekonomistów z krajów niedorozwiniętych, bo ich wyobrażenia rozwoju zupełnie nie kojarzyły się z rolnictwem.


Nic dziwnego, że po latach sukcesów, starzejąca się i coraz bardziej zbiurokratyzowana Wspólna Polityka Rolna zaczęła ulegać wpływom krzykliwych przeciwników nauki. Fakt, że maczały w tym wszystkim paluchy najpierw radzieckie, a potem rosyjskie służby, które wiedziały, czym poruszyć serca celebrytów, jest dość dobrze udokumentowany, ale drugoplanowy. Walka o nowoczesność w rolnictwie wykraczającą poza zmianę struktury gospodarstw, mechanizację i lepszą chemię została przegrana i pierwotne cele WPR w dużym stopniu zagubione.


Dziś przypominają o nich afrykańscy politycy robiący, co w ich mocy, żeby się pozbyć europejskich aktywistów, stających na głowie, żeby podtrzymać przy życiu afrykańską nędzę, bo tak pięknie udało im się wygrać walkę o zahamowanie rozwoju europejskiego rolnictwa.


Kiedy dziś, w krajach takich jak Polska, przywódcy organizacji rolniczych są awangardą zacofania i najgłośniej sprzeciwiają się oparciu rolnictwa na wiedzy, nie jest to tak do końca ich winą. Długo pracowali na to celebryci, artyści, dziennikarze, a nawet „eksperci” od rolnictwa, których źródła finansowania zależne były od tych, którzy szukali wiedzy tam, gdzie jej nigdy nie było.           

(0)
Listy z naszego sadu
Chief editor: Hili
Webmaster:: Andrzej Koraszewski
Collaborators: Jacek Chudziński, Hili, Małgorzata Koraszewska, Andrzej Koraszewski, Henryk Rubinstein
Go to web version