Jak odzyskać roztrwoniony dar 1967 roku

Oglądałem niedawno krótkie (10 minut), bardzo poruszające wideo o zwycięstwie Izraela w Wojnie Sześciodniowej. Ten film sugeruje, że zwycięstwo było dosłownie cudem. Może było, chociaż cuda takie jak zniszczenie sił powietrznych wroga i odebranie Starego Miasta zdarzają się tylko wtedy, kiedy z boską interwencją łączy się staranne przygotowanie, walka i poświęcenia dokonywane przez ludzi.

Ten film wzbudził we mnie olbrzymią dumę z dokonań żydowskiego narodu, państwa i armii. I choć nie wierzę w boską interwencję w sprawy ludzkie, to zwycięstwo – wraz z przetrwaniem narodu żydowskiego od czasów biblijnych – spowodowało, że zacząłem się zastanawiać czy może mylę się w tej sprawie.


 Na czym więc polega problem?

Wydaje mi się, że wzięliśmy dar, który dali nam Haszem i Izraelska Armia Obronna, i po trochu przez ignorancję i słabość woli, roztrwoniliśmy go.

Półwysep Synaju, zdobyty w 1967 roku, jest z powrotem w rękach egipskich. Tak, wiem, że zyskaliśmy „pokój” w zamian, ale lepszym opisem tego pokoju byłoby przypomnienie, że USA przekupili Egipcjan, by zostawili nas w spokoju, miliardami w środkach pomocowych, w tym militarnych, co przełożyło się na broń, która mogła być użyteczna tylko przeciwko nam.  Dzisiaj Egipt ma rząd, który widzi korzyść w utrzymywaniu zimnego pokoju; gdyby jednak Bractwo Muzułmańskie, które na krótko (2012-13) doszło do władzy przy pomocy Baracka Obamy, było bardziej kompetentne, stalibyśmy wobec wrogości nie mniej zajadłej niż w czasach Nassera. Za to zrezygnowaliśmy z zasobów naturalnych, włącznie z ropą naftową, ale, co ważniejsze, z jedynej rzeczy, której Izraelowi brak bardziej niż czegokolwiek innego i której brak najtrudniej jest zrekompensować najnowocześniejszą techniką: głębi strategicznej.  

Także Strefa Gazy wróciła pod arabskie panowanie. Obecnie jest, praktycznie rzecz biorąc, suwerennym państwem pod panowaniem Hamasu, który zaciekle uciska arabską populację i używa jej jako ludzkiej tarczy w nieustannej wojnie przeciwko Izraelowi. To stało się w wyniku dobrowolnego, jednostronnego porzucenia przez Izrael swoich osiedli i instalacji militarnych w Gazie. Gaza służy jako baza militarnych działań Hamasu oraz pretekst do międzynarodowych potępień Izraela, który od czasu do czasu musi bronić się przeciwko atakom rakietowym, urządzeniom wybuchowym i zapalającym przenoszonym przez latawce i balony oraz próbom wtargnięć terrorystów albo przez płot graniczny, albo przez tunele.   

A najświętsze na świecie miejsce narodu żydowskiego? Już w dniu zdobycia Starego Miasta Mosze Dajan rozkazał, by usunąć izraelską flagę z Kopuły na Skale i oddał administrację Wzgórza Świątynnego arabskiemu waqf. Stworzono “status quo”, w którym zarówno muzułmanie, jak Żydzi mieli mieć możliwość odwiedzania swoich miejsc świętych.  W praktyce jednak żydowskie prawa były po trochu ograniczane. Dzisiaj Żydzi mogą odwiedzać Wzgórze Świątynne tylko w ograniczonym czasie, mogą wchodzić tylko przez jedną bramę, mają zakaz modlenia się, niesienia czegokolwiek (nawet butelki z wodą), a nawet używania kranów przeznaczonych do mycia rąk dla muzułmanów. Niewiele jest ograniczeń dla muzułmanów, a arabskie dzieci czasami grają w piłkę na Wzgórzu, mimo wyroku sądowego, który tego zakazuje. Wakf zbudował kilka meczetów na i pod Wzgórzem i w trakcie tego zniszczył lub stracił bezcenne archeologicznie artefakty. Według porozumienia ma być archeologiczny nadzór nad pracami budowlanymi, ale wakf ignoruje ten wymóg.

Jeśli chodzi o pozostałą Judeę i Samarię, „międzynarodowa społeczność”, która śmiertelnie boi się terroryzmu OWP i arabskiej broni naftowej, od wojny 1967 roku pchała i zmuszała Izrael do opuszczenia terytoriów wyzwolonych spod jordańskiej okupacji. Potrzeba jednak było Szimona Peresa, który gonił za chimerycznym „Nowym Bliskim Wschodem”, by głupio ściągnąć z powrotem naszego najgorszego wroga, Jasera Arafata, z wygnania, gdzie jego organizacja starzała się i słabła, i pozwolić mu na założenie bazy terrorystycznej w biblijnym centrum państwa żydowskiego. Nawet daliśmy mu pieniądze i broń! Zapłaciliśmy wysoką cenę za tę fashla podczas drugiej intifady i nadal płacimy ją dzisiaj, kiedy Żydzi mordowani są losowo przez pokolenie młodzieży wychowanej przez system edukacyjny Arafata i jego następcy, wieprzowatego Mahmouda Abbasa.

Chociaż nie możemy winić za Porozumienia z Oslo nikogo poza samymi sobą – nawet prezydent USA, Clinton, był zaskoczony – wroga Unia Europejska uczyniła z Oslo użytek, by  realizować swój cel wypchnięcia Izraela z terytoriów. Pod pozorem pomocy „humanitarnej” dla Autonomii Palestyńskiej UE ignoruje dzisiaj izraelskie przepisy o strefach i zabudowie, i buduje publiczne budynki, by tworzyć w terenie fakty dokonane na obszarach, które – według Oslo – są pod izraelską kontrolą.

Dlaczego pozwoliliśmy na to wszystko?

Jest wiele przyczyn. Jedną jest to, że nie wiemy, jak prowadzić negocjacje. Lubimy myśleć: „jesteśmy silni, stać nas na rezygnację z (czegokolwiek) w interesie pokoju. Druga strona doceni naszą szczodrość”. Błąd. Z czegokolwiek rezygnujemy, Arabowie biorą, a potem żądają więcej. Nie rozumieją „szczodrości” – widzą ją jako słabość. Proces negocjacyjny jest jak zębatka: może iść tylko w jednym kierunku – ku Arabom – ale nie może iść w drugim.

Inną przyczyną, często zauważaną, jest to, że zakładamy, że wszyscy inni są tacy jak my. Chcemy pokoju, więc palestyńscy Arabowie muszą chcieć pokoju. Obchodzi nas bezpieczeństwo, rozwój gospodarczy, dobre życie dla naszych dzieci. Oni, z drugiej strony, chcą się nas pozbyć; nie ma znaczenia, że mieliby lepsze życie, gdyby współpracowali z nami. My chcemy niezależnego państwa narodowego, ale oni są głównie lojalni wobec swoich klanów. My szukamy rozwiązania, w którym wygrywają obie strony, ale dla nich jest zawsze ważniejsze zaszkodzenie Żydom niż pomoc Arabom.

Wreszcie, Arabowie zawsze są gotowi użyć “weto krzykacza”, lub – poprawniej w tym wypadku – „weto terrorysty”: dajcie nam to, co chcemy, albo nie będzie pokoju. Jaki izraelski polityk chce zostać oskarżony za rozruchy, które następują po stanowczej obronie naszej pozycji?

Co możemy robić inaczej? Niestety, musimy być mniej szczodrzy. Musimy stać się twardsi. Musimy ustalić granice i trzymać się ich. UE finansuje nielegalną budowę w Judei i Samarii? Zburzyć ją. Zacznijmy od Chan al Ahmar, o której nawet lewicowy izraelski Sąd Najwyższy powiedział, że musi zniknąć i którą premier Netanjahu obiecał usunąć miesiące temu. Musimy odebrać to, z czego zrezygnowaliśmy, krok po kroku, i ostro uderzyć w „weto terrorysty”. Nie odzyskamy Synaju – i na tym etapie wątpię, byśmy tego chcieli. Ale sytuacja w i wokół Gazy musi zmienić się radykalnie. Musi być wysoka cena za balony podpalaczy, cena tak wysoka, że nie zechcą jej więcej płacić.

To samo dotyczy Wzgórza Świątynnego. Kawałek po kawałku, tak jak je straciliśmy, musimy je odzyskać. Oczywiście, że będą reakcje (tj. rozruchy). Ale reakcje dzieją się dlatego, że Arabowie wiedzą, że może im to ujść na sucho. Wiedzą, że zawsze się cofniemy, jak to zrobiliśmy z wykrywaczami metalu przy bramach. Wiedzą, że boimy się konfrontacji, więc pchają mocniej.


To jest długi proces i będzie bolesny, Arabowie przyzwyczaili się do wygrywania; będzie trudno przyzwyczaić ich do przegrywania. Ale dla Bliskiego Wschodu nie ma rozwiązania, na którym korzystają wszyscy. W tej okolicy wszystkie gry są o sumie zerowej.

 

How Win Back the Squandered Gift of 1967

5 czerwca 2019

Tłumaczenie: Małgorzata Koraszewska

Vic Rosenthal


Zajmował się rozwijaniem programów komputerowych. Studiował informatykę i filozofię na  University of Pittsburgh. Obecnie Mieszka w Izraelu. Publikuje w izraelskiej prasie. Jego artykuły często zamieszcza Elder of Ziyon.   

(2)
Listy z naszego sadu
Chief editor: Hili
Webmaster:: Andrzej Koraszewski
Collaborators: Jacek Chudziński, Hili, Małgorzata Koraszewska, Andrzej Koraszewski, Henryk Rubinstein
Go to web version