Dżihad niejedno ma imię

artykule w “Haaretz” w czwartek [31 marca] Gideon Levy lamentował, że terroryzm “jest jedyną drogą otwartą dla Palestyńczyków, by walczyć o swoją przyszłość… jedyną ich drogą, by przypomnieć Izraelowi, państwom arabskim i światu o swoim istnieniu. Kiedy nie używają przemocy, wszyscy o nich zapominają”.

 

Gideon Levy reagował na serię zabójstw w Izraelu, które kosztowały życie 11 niewinnych osób w zeszłym tygodniu i pozostawiły wielu z fizycznymi lub psychicznymi ranami. Pominął fakt, że dwa z tych śmiercionośnych ataków dokonali arabscy obywatele Izraela, którzy przysięgli wierność ISIS, nie zaś Palestyńczycy.

Chociaż Levy ma skrajnie nieprzychylny pogląd na Izrael, zna dobrze jego historię i bieżące wydarzenia. To nie ignorancja ani przeoczenie spowodowały, że pominął ten fakt.


Nie, powodem, dla którego pominął tożsamość sprawców ataków w Beer Szewie i Haderze było to, że nie mogła ona służyć jako przykład tak zwanego zła izraelskiej „okupacji”. A z pewnością nie miał zamiaru zmienić swojego stanowiska wobec islamistycznego aspektu sprawy.

 

Zamiast tego sugerował naturalne powinowactwo izraelskich Arabów z ich palestyńskimi braćmi. A jak już był na tym terenie, mógł – podobnie jak jego lewicowi koledzy – obwiniać Izrael nie tylko za brak palestyńskiego państwa, ale za złe traktowanie swoich arabskich obywateli.

 

W tym wypadku jednak rozszerzył winę na międzynarodową społeczność.  

“Kiedy [Palestyńczycy] są spokojni – napisał  - zainteresowanie ich sprawą wyparowuje i spada z porządku dnia Izraela i reszty świata”.

Następnie potępił zainicjowany przez Izrael szczyt na Negewie, gdzie ministrowie spraw zagranicznych Zjednoczonych Emiratów Arabskich, Bahrajnu, Maroka i Egiptu zebrali się na początku ubiegłego tygodnia, by wzmocnić Porozumienia Abrahamowe. Levy widział to na swój sposób. Jego zdaniem ci dyplomaci informowali Palestyńczyków o swojej obojętności: los Palestyńczyków nie jest ich troską; na porządku dnia były “pilniejsze sprawy i ważniejsze interesy”.

 

Po pierwsze, choć to historyczne zdarzenie zorganizowano, by mówić o sposobie przeciwstawienia się irańskiemu zagrożeniu, sekretarz stanu USA, Antony Blinken, zapragnął podczas tych obrad podkreślić sprawę palestyńską. Naturalnie, inni uczestnicy powtórzyli za nim mantrę o “rozwiązaniu w postaci dwóch państw”.

 

Po drugie, ambasador USA w Izraelu, Thomas Nides, podobnie jak administracja i Partia Demokratyczna , z której pochodzi, skupiał się obsesyjnie na Palestyńczykach od momentu objęcia stanowiska w grudniu. “Idea wzrostu osiedli wścieka mnie” - powiedział, na przykład, do skrajnie lewicowej NGO, Americans for Peace Now podczas webinarium 15 marca.

 

“Nie możemy robić głupich rzeczy, które utrudniają rozwiązanie w postaci dwóch państw – oświadczył. – Nie możemy mieć Izraelczyków rozbudowujących osiedla we wschodniej Jerozolimie lub na Zachodnim Brzegu. Wiecie, nie mogę zatrzymać wszystkiego. Tylko, żebyśmy mieli jasność. I muszę wybierać bitwy. [Popieranie budowy w miejskich granicach Ma’ale Adumim] E-1 było katastrofą… to jest bardzo ważny teren, który, jeśli będzie ukończony, może odciąć wszelką możliwość stolicy dla Palestyńczyków [w Jerozolimie]”.


Także podczas przygotowań do szczytu na Negewie nie umiał powstrzymać się przed wepchnięciem Palestyńczyków tam, gdzie nie przynależą. W nagranym z góry przemówieniu do Rady Biznesu ZEA-Izrael powiedział, że porozumienie o normalizacji stosunków Izraela z państwami o muzułmańskiej większości „nie zastępuje izraelsko-palestyńskiego pokoju”.

 

Blinken powtórzył to na samej konferencji. “Regionalne porozumienia pokojowe nie zastępują pokoju z Palestyńczykami” – oświadczył, kiedy widomość o kolejnej rzezi dotarła do hotelu Kedma Isrotel w Sde Boker, miejsca tego ważnego spotkania.

 

I tyle warte jest twierdzenie, że najnowsza fala terroryzmu wynika z palestyńskiej frustracji, że są ignorowani. Jest to tak niedorzeczne kłamstwo, że sam Levy demaskuje je – choć niechcący – w konkluzji swojego artykułu.


Mówiąc o słowach ministra spraw zagranicznych, Jaira Lapida do Blinkena – “Tutaj zaczęło się to wszystko” – obok grobu pierwszego premiera Izraela, Davida Ben-Guriona, Levy był typowo złośliwy.

“Co oni sobie myśleli? – zapytał – Że zrobią sobie zdjęcia, uśmiechną się i obejmą, i odwiedzą grób założyciela Izraela, dowódcy, który nadzorował nakbę [„katastrofę” założenia Izraela w 1948 roku]… a Palestyńczycy będą wiwatować?”

I tutaj to było: przyznanie, że “nakba” jest i zawsze była źródłem konfliktu, i dlatego też państwo obok Izraela nie jest rozwiązaniem, do jakiego dąży Autonomia Palestyńska. Dżihadyści nawet nie udają przed Zachodem, że pokój z syjonistycznym „tworem/wrogiem” jest ich ostatecznym celem.  

 

Niemniej Levy zastanawiał się, jak ludzie tacy jak Lapid i Blinken mogli sobie wyobrażać, “że Palestyńczycy zobaczą, jak pozostawiają ich krwawiących na skraju drogi i pozostaną spokojni lub zadowolą się kolorowymi cukierkami, jakie [izraelski] rząd rzucił im w imię spotkania na szczycie – 20 tysięcy pozwoleń na pracę dla robotników z Gazy”. 


Tak się składa, że jedynymi Palestyńczykami, którzy byli “pozostawieni krwawiący”, byli ci, których zastrzelono, kiedy mordowali Żydów, chrześcijanina, Druza i dwóch Ukraińców. A jeśli chodzi o “kolorowe cukierki”, no cóż, wiele cukierków rozdawali palestyńscy aktywiści w Gazie, Judei i Samarii, i wschodniej Jerozolimie, by świętować morderstwa i oddawać honor „męczennikom”, którzy tych morderstw dokonali.


Niestety, dla kolejnych ofiar terrorystów ta rzeczywistość nie pasuje do wściekle zakłamanej narracji, jaką Levy i jemu podobni w Waszyngtonie usilnie propagują.  


Jihad by any other name

JNS Org., 3 marca 2022

Tłumaczenie: Małgorzata Koraszewska

 

Ruthie Blum

Amerykańsko-izraelska dziennikarka, publicystka Jerusalem Post.

 

 

(0)
Listy z naszego sadu
Chief editor: Hili
Webmaster:: Andrzej Koraszewski
Collaborators: Jacek Chudziński, Hili, Małgorzata Koraszewska, Andrzej Koraszewski, Henryk Rubinstein
Go to web version