Marzenie o bezbożnym państwie

Źródło zdjęcia: Wikipedia
Przyjaciel zapytał mnie, czy umiem sobie wyobrazić takie zmiany społeczne, w wyniku których Kościół traci wiernych i staje się całkowicie bezzębną instytucją? Uznałem taką próbę za onanizm wyobraźni. Niedawna historia Irlandii jest ciekawa, ale mało prawdopodobne, żeby powtórzyła się u nas. Trend odchodzenia młodego pokolenia od Kościoła jest silny, działania zmierzające do powstrzymania tego trendu są intensywne, nie można przewidzieć końcowego rezultatu. Istotne jest, czego chcemy i które zmiany chcemy wesprzeć. Pytanie, czy walczyć z religią, czy może raczej walczyć o szacunek dla nauki, o maksymalnie wczesny kontakt dzieci z nauką, o zmianę postaw rodziców, bo bez nich szkoła się nie zmieni.

Wierni mogą porzucić Kościół i zakochać się w innych przesądach, ateiści nie są wolni od przesądów. Richard Dawkins w Ślepym zegarmistrzu pisze, że trudno by mu było być ateistą przed Darwinem. Oczywiście doskonale wie, że ateiści byli już w starożytności i mieli całkiem solidne powody odrzucenia koncepcji Boga, czy bogów. Nagromadzenie wiedzy było jednak zbyt skromne, żeby stawić czoła pytaniom, na które ludzie żądali odpowiedzi. W starciu hipotez, których weryfikacja nie była możliwa, ateizm nie miał szans na to, by trafić pod strzechy, a religia była zbyt wygodnym sposobem sprawowania władzy, aby dopuścić swobodę dyskusji nawet w wąskich kręgach. Religia była starciem różnych filozofii, gorsza filozofia brała górę na tą lepszą. Bliżej współczesności akceptacja teorii kopernikańskiej była powolna, ale została uwieńczona właściwie pełnym  sukcesem, nie stanowiło to jednak tak poważnego zagrożenia dla wiedzy opartej na Biblii jak teoria Darwina. Teoria ewolucji usuwała grunt spod drabiny jakubowej. (Nie było aktu stworzenia, nie było Adma i Ewy, nie było grzechu pierworodnego, krótko mówiąc nic się nie zgadza.) Akceptacja tej teorii nie osiągnęła jeszcze tego samego poziomu, co akceptacja teorii kopernikańskiej, ale i tu powoli sprawy zmierzają w dobrym kierunku.


Giganci francuskiego, brytyjskiego i amerykańskiego oświecenia próbowali trudnej sztuki wepchnięcia kamienia Syzyfa na szczyt góry przez zastąpienie biblijnego Boga Ojca mglistym deizmem, zmieniając równocześnie państwo ze strażnika wiary w strażnika swobody wyznania. (Im bardziej te próby były brutalne, tym szybciej kamień się obsuwał. Rewolucja francuska, meksykańska i rosyjska przyniosły odwrotny skutek od zamierzonego, najbardziej udana okazała się rewolucja amerykańska, gdzie zamiast prób zdławienia religijnych mitów terrorem zastosowano łagodną państwową neutralność.)


Religijna ontologia oparta jest na przednaukowych domysłach o zjawiskach przyrodniczych i trzyma współczesnego człowieka w szponach ignorancji. Oświecenie podniosło walkę kapłanów o zachowanie pieczy nad umysłami maluczkich na nowy poziom, zaś rozwój techniki dostarczył im nowych narzędzi chronienia ignorancji. Czy jest możliwe, że powszechna państwowa edukacja osłabiła głód wiedzy? Oczywiście, to co było wymarzonym celem stało się nagle nieznośnym obowiązkiem. Instytucje religijne zaczęły skuteczny marsz, najpierw walcząc o prywatne szkoły religijne finansowane przez państwo, następnie o ponowne odzyskanie wpływu na edukację państwową.


W Polsce upadek komunizmu poprzedził wybór papieża-Polaka i orgię uczuć narodowo-religijnych.  Postkomunistyczna arena polityczna kształtowała się w atmosferze walki o poparcie Kościoła jako wstępnego warunku sporów o to, kto ma budować instytucje demokratycznego państwa. Nic dziwnego, że w tych warunkach Kościół katolicki okazał się najsilniejszą partią polityczną, zaś ustępstwa na polu edukacji były najbardziej daleko idące. Konstytucyjna deklaracja o neutralności państwa w sprawach światopoglądowych była wyłącznie pozbawionym znaczenia ornamentem. Polscy chrześcijańscy demokraci, czyli inteligencja katolicka, byli (podobnie jak niegdyś nasi oświeceniowcy), nieliczni, salonowi, bez szans wpływu na szarych ludzi, jak również bez takich ambicji. W tych kręgach rozumienie tego, czym jest demokracja, sprowadzało się do gorącego pragnienia pozostania awangardą. 


Trzeba było trzech dekad, zmiany  pokoleniowej i ogólnoświatowych skandali w Kościele katolickim, żeby trend ucieczki od Kościoła zaczął być znaczący. Jest to jednak przede wszystkim antyklerykalny bunt, a nie stopniowe zastępowanie światopoglądu opartego na ignoranckich, starożytnych przesądach, światopoglądem opartym na współczesnej wiedzy o świecie. Dlatego też, chociaż krytyka religii jest potrzebna, warto pamiętać, że i bez religii daje się wierzyć w absurdalne idee. Podstawą racjonalizmu jest umiejętność krytycznego myślenia, dialogu i samodzielnego sprawdzania faktów, a tu pierwszym krokiem jest wiedza o otaczającej nas rzeczywistości.


Celowo, uciekając od naszego katolicyzmu, opatrzyłem ten tekst zdjęciem piramidy Kukulkana. Trudno o lepszy przykład filozofii opartej na niedostatecznej wiedzy o rzeczywistości. Te piramidy, to w gruncie rzeczy gigantyczne ołtarze ofiarne, służące do składania ofiar z ludzi okrutnemu bogu, który mógł łaskawie spuścić deszcz, pod warunkiem, że został obficie nakarmiony ludzką krwią. Nawet głęboko wierzącemu chrześcijaninowi łatwo dostrzec nie tylko barbarzyństwo tej świetnie rozwiniętej cywilizacji, gdzie nagromadzono dużo wiedzy o rolnictwie, nawadnianiu, astronomii, ale i opartej na fundamentalnym błędzie strzeżonej przez państwo wiary w istnienie i potrzeby jakiegoś boga panującego nad zjawiskami przyrody. Turyści zachwycają się skomplikowaną, wymagającą znajomości matematyki, architekturą wypełnioną po uszy symboliką. Suma stopni schodów prowadzących z czterech stron świata na szczyt stanowi 364, plus platforma na szczycie. Co odpowiada liczbie dni kalendarza słonecznego. (Czy ofiary z ludzi zrzucano z tych schodów z wszystkich stron, czy tylko z jednej? Nie wszystko wiemy.) O zachodzie słońca turyści mogą obserwować węża, który powoli pełznie schodami na ziemię. Imponująca wiedza służyła umacnianiu wiary w fundamentalny błąd o naturze rzeczywistości. Zbudowano tę piramidę mniej więcej tysiąc lat temu. Dziś potomkowie wyznawców Kukulkana modlą się o deszcz do chrześcijańskiego Boga. (Zmiana jednego boga na drugiego wymagała wielu ofiar w ludziach.)


O czym marzyć? Może o tym, żeby zacząć doceniać, że małe jest piękne, że możemy komuś pokazać, iż słowa nie wychowują dzieci, że dzieci naśladują dorosłych, że bez trudu zauważają, które słowa są puste, które są hipokryzją, a które ordynarnym kłamstwem; że w pobliskim przedszkolu dzieci mogą dostać porcję nauki, (nawet jeśli pałęta się tam jakiś katecheta), że w rodzicielskim komitecie w szkole mogą zaakceptować taką czy inną inicjatywę wciągającą dzieciaki w prawdziwą naukę, że, być może, od walki z Kościołem ważniejsza jest walka z ignorancją i z wzajemną nieufnością. To nie bezbożne państwo jest celem, ale ludzie, którzy przestają modlić się o deszcz, bo to nie tylko jest bez sensu, ale może kusić do karmienia boga ludzkimi ofiarami. Ta praktyka zmieniła formy, ale wbrew pozorom nie została zarzucona.          

(1)
Listy z naszego sadu
Chief editor: Hili
Webmaster:: Andrzej Koraszewski
Collaborators: Jacek Chudziński, Hili, Małgorzata Koraszewska, Andrzej Koraszewski, Henryk Rubinstein
Go to web version