Jezus z uczniami w zbożu

Niektórzy czytelnicy tego portalu byliby zapewne zdziwieni, widząc „święty obrazek” w moim mieszkaniu. Dla kogo święty, dla tego święty, jednak dla mnie, to jedna z niewielu pamiątek po mojej babci, jaka mi po niej została. W rzeczywistości jest to zasługa mojej małżonki, która choć zna moje poglądy w kwestii religijnych „świętości”, uparła się aby zachować go na pamiątkę po moich dziadkach. No, cóż, skoro takie było jej życzenie, dawno temu dorobiłem do niego owalną ramkę (w „oryginale” był to wydłużony prostokąt), oprawiłem w nią ową reprodukcję i w takiej postaci jest on z nami już od ponad pół wieku.

Mnie on nie przeszkadza, gdyż nie traktuję go jako świętości, lecz jako pamiątkę po bliskiej mi osobie. A ponieważ nie jest jakimś bohomazem (jak np. „święty obraz”, jaki dostaliśmy w prezencie ślubnym od jednej z ciotek, i którego dość szybko się pozbyliśmy), nie razi również mojego estetycznego gustu, a wręcz przeciwnie. Kiedy siedzę w swoim ulubionym fotelu, delektując się poranną kawą, mam go akurat na widoku na przeciwległej ścianie. Ostatnio nawet, „popuszczając wodze fantazji” zacząłem się zastanawiać, o czym też mogli rozmawiać uczniowie z Jezusem podczas tego dziwnego spaceru?

 

Dlaczego szli przez łany zboża, depcząc przy okazji jakiemuś rolnikowi dojrzałe już i pełne ziarna kłosy, uginające się pod ich ciężarem? Czyżby ten obraz miał być ilustracją fragmentu z Ewangelii dotyczącego Jezusa?: „W pewien szabat przechodził wśród zbóż, a uczniowie zrywali kłosy, i wykruszając je rękami, jedli” (Łk 6,1). W końcu doszło do tego, iż zapragnąłem napisać tekst, „odtwarzający” owe domniemane rozmowy Jezusa z uczniami w zbożu. Zanim jednak podejmę się tego wyzwania, postarałem się dowiedzieć czegoś więcej o tym obrazie. Wpisałem w Google: „Jezus z uczniami w życie” i oto czego się dowiedziałem.

 

Otóż jest to przedwojenny obraz (u nas jest reprodukcja, zapewne mniejszych rozmiarów) z prywatnych zbiorów w Cieślinie i nosi on nazwę „Chrystus z Apostołami wśród zbóż”, albo też „Jezus z uczniami wśród zbóż”. Jednakże nie dowiedziałem się najważniejszego: kto go namalował i co chciał nim przekazać? Choć z drugiej strony może to i lepiej, gdyż nie będę się sugerował tą wiedzą, a bardziej zaufam swej wyobraźni, intuicji i wiedzy religioznawczej, które powinny mi sporo podpowiedzieć. Rysuje się więc wiele możliwości poprowadzenia owej rozmowy Jezusa z jego wiernymi (oprócz jednego) uczniami.

 

Co zatem przedstawia konkretnie ów obrazek? Opis będzie dotyczył reprodukcji będącej w moim posiadaniu, a nie oryginalnego obrazu, który obejmuje szerszą perspektywę, a co za tym idzie jest w nim więcej szczegółów, np. jest na nim więcej uczniów, biorących udział w tym spacerze, o drobiazgach nie wspominając. Na pierwszym planie, dosłownie jakby „na wyciągnięcie ręki”, widzimy Jezusa patrzącego gdzieś w dal, przed siebie. Jego długie, ciemno-kasztanowe włosy sięgają mu do ramion, a ubrany jest w biało czerwoną powłóczystą szatę. Jego dłonie o nienaturalnie długich palcach, ułożone są w dziwnym geście.

 

Tuż obok, po jego lewej stronie, idzie zwrócony ku niemu młodzieniec przecudnej urody, wyglądający raczej na urodziwą, rudowłosą kobietę, o pięknie wykrojonych zmysłowych ustach. Wpatrzony w Jezusa takim wymownym spojrzeniem, które mogłoby świadczyć o tym, że ich rozmowa dotyczy jakiejś ważnej, a być może i intymnej sprawy. Jego dłonie złożone są (a raczej mocno zaciśnięte) jak do modlitwy, no i to jego nieme spojrzenie utkwione w obliczu Jezusa, mówiące więcej niż setki słów. Teraz taką sytuację kwituje się słowami: „Widać, że chemia jest między nimi. Bez dwóch zdań!”.

 

Można się więc domyślić, że artysta malujący ów obraz, sportretował w ten sposób najbliższego Jezusowi ucznia o imieniu Jan, który m.in. tak jest opisany w Ewangeliach: „Piotr obróciwszy się zobaczył idącego za sobą ucznia, którego miłował Jezus, a który to w czasie uczty spoczywał na Jego piersi /../ Gdy więc go Piotr ujrzał, rzekł do Jezusa: „Panie, a co z tym będzie?”. Odpowiedział mu Jezus: „Jeżeli chcę, aby pozostał aż przyjdę, co tobie do tego? Ty pójdź za Mną!” Rozeszła się wśród braci wieść, że ów uczeń nie umrze. /../ Ten właśnie uczeń daje świadectwo o tych sprawach i on je opisał” (J 21, 20-24).

 

O parę kroków za Jezusem idą dwaj jego uczniowie, trzymając w dłoniach charakterystycznie zakręcone od góry pastorały. Ich spojrzenia utkwione są w poprzedzających ich postaciach i nie można oprzeć się wrażeniu, iż z uwagą przysłuchują się prowadzonej rozmowie Jezusa z Janem. Być może nawet po cichu komentują między sobą niektóre jej fragmenty. Dalej, aż po horyzont rozciągają się łany dojrzałego zboża, a na błękitnym niebie nie widać ani jednej, nawet najmniejszej chmurki. Wyraźnie więc można zauważyć na tym tle białą aureolę nad głową Jezusa, symbolizującą w religijnym malarstwie świętość portretowanej osoby.

 

To byłoby tyle, dość ogólnego opisu tego obrazka, tak jak ja go widzę i odczuwam jego wymowę (nie muszę chyba dodawać, iż są to moje subiektywne spostrzeżenia i odczucia, a np. bardzo pobożne i bogobojne osoby, zupełnie inaczej widziałyby to i czuły). Czas na przedstawienie domniemanej, a ściślej biorąc wymyślonej przeze mnie rozmowy Jezusa z uczniami, czy też głównie jednym z nich, który być może miał najwięcej do powiedzenia z racji swej ponadprzeciętnej inteligencji i osobistego uroku (a nie zawsze idzie to w parze).

                                                           ------ // ------

Jezus do Jana: Możesz mi już zdradzić, dlaczego wybrałeś taką dziwną trasę dzisiejszego spaceru – na przełaj przez łany zboża? Mało jest tu wolnego miejsca?

Jan: Chciałem wreszcie porozmawiać z tobą w spokoju. A wiesz dobrze, że gdziekolwiek się pojawiamy, zbierają się zaraz różne kaleki z okolicy i domagają się abyś ich uzdrawiał.

Jezus: A o czym tak ważnym chciałeś ze mną rozmawiać Janie, że uznałeś to za ważniejsze od uzdrawiania przeze mnie tych cierpiących nieszczęśników?

 

Jan: Nie udawaj, że nie wiesz! Chyba wszyscy uczniowie już wiedzą, że miłujemy się z wzajemnością, prawda? A ludzi, którzy się kochają powinno łączyć coś więcej, niż jedynie słowne zapewnienia o ich uczuciach, nie uważasz?!

Jezus: Na miłość boską, Janie! Ile razy jeszcze mam ci powtarzać, że w naszym przypadku jest to absolutnie niemożliwe?!

Jan: A niby dlaczego? Możesz mi podać choć jeden rozsądny powód?

Jezus: A choćby dlatego, że obaj jesteśmy mężczyznami, a ja na dodatek złożyłem śluby nazireatu, stąd u mnie te długie włosy. Nie wystarczy ci to?

 

Jan: Co mają do tego twoje śluby?! No i w czym jest problem?! Nie pojmuję tego!

Jezus: A w tym, że oboje popełnilibyśmy wtedy ciężki grzech!

Jan: Kto odważyłby się poczytać nam to za grzech?! Jesteś przecież Synem Bożym, czyż nie?

Jezus: W tym problem, że jest ktoś taki, mianowicie mój Ojciec niebieski – Bóg Jahwe. Czyżbyś nie znał tych jednoznacznych słów z jego moralnych nauk?: „Ktokolwiek obcuje cieleśnie z mężczyzną, tak jak obcuje z kobietą, popełnia obrzydliwość. Obaj będą ukarani śmiercią, sami tę śmierć na siebie ściągnęli”. Nie wystarczy ci ten powód!?

 

Jan: Ale to chyba nie może także dotyczyć ciebie, Panie?!

Jezus: Obawiam się, że jednak może,.. znasz przecież jego apodyktyczne wypowiedzi!

 

Jan: Wybacz, ale czegoś tu nie rozumiem. Mówi się przecież, że miłość jest darem od Boga, dlatego człowiek nie ma nad nią władzy: przychodzi ona znienacka kiedy chce, czasami w najmniej odpowiednim momencie jego życia, i w taki sam sposób odchodzi. A człowiek nie może tego zmienić, choćby się starał ze wszystkich sił. Ani nie może jej wywołać sztucznie u drugiej osoby, ani też zatrzymać jej siłą gdy odchodzi. Jeśli więc uznajemy to za pewnik, dlaczego Bóg pozwala by między mężczyznami (lub kobietami) zaistniała miłość, mimo, że taki związek wg niego jest grzeszny i winien być ukarany śmiercią? Możesz mi to wyjaśnić?

 

Jezus: Hmm,..  prawdę mówiąc nie mam zielonego pojęcia…

Jan: Serio?! Ale to jeszcze nie wszystko, bowiem twój Ojciec natchnął także autorów Pisma Świętego tymi oto słowami, wychwalając samego siebie: „Nad wszystkim masz litość, bo wszystko w Twojej mocy /../ miłujesz bowiem wszystkie stworzenia, niczym się nie brzydzisz, co uczyniłeś, bo gdybyś miał coś w nienawiści, nie byłbyś tego uczynił. Jakżeby coś trwać mogło, gdybyś Ty tego nie chciał? Jak by się zachowało, czego byś nie wezwał?”.

 

Jezus (z uznaniem): No, no, Janie! Zadziwiasz mnie! Skąd u ciebie tyle teologicznej wiedzy?

Jan: Po prostu, interesują mnie te problemy. Do rzeczy zatem: czy Bóg Jahwe zamiast piętnować „obrzydliwość” jaka czasami pojawia się między osobnikami tej samej płci i skazywać za to owych nieszczęśników na śmierć (nb. niewinnych ludzi, gdyż oni sami nie mieli wpływu na to, iż dotknęło ich owo zakazane uczucie) – nie powinien w swej wszechmocy nie dopuścić do istnienia takich „grzesznych” (wg niego) orientacji seksualnych? Powiedz mi nasz Nauczycielu duchowy, co ty sam o tym wszystkim myślisz?

 

Jan ledwie dokończył swoją myśl, wpatrując się uważnie w oblicze Jezusa, jakby pragnął upewnić się czy nie na zbyt wiele sobie pozwala, gdy z tyłu za nimi rozległy się oklaski, wpierw nieco nieśmiałe, ale później coraz głośniejsze. Jezus zdziwiony odwrócił głowę i nagle oklaski ucichły. To jego dwaj uczniowie z pastorałami pozwolili sobie na ten nietakt, dając tym samym do zrozumienia, że uważnie przysłuchiwali się prowadzonej rozmowie Jana z Jezusem, oraz jakie stanowisko zajmują w tej kontrowersyjnej sprawie. Jezus po chwili odwrócił się, a na jego obliczu nie widać było śladu złości. Odparł Janowi:

 

- Nie tobie Janie, ani nawet mnie decydować o tych sprawach. To jest dzieło mojego Ojca niebieskiego i to on ma decydujący głos we wszystkim.

Jan: Rozumiem więc, iż ty nie masz tu nic do gadania i robisz tylko to, co możesz, a raczej to na co ci odgórnie pozwolono, tak? Niby jesteś Bogiem, robisz różne cuda, starasz się choć w niewielkim stopniu naprawić ten ułomny świat, ale za to, co najważniejsze, nie wolno ci się brać. Dobrze to odgadłem? Powiedz mi szczerze, bo sam już nie wiem, co o tym myśleć!

Jezus: To ty mi odpowiedz szczerze: wierzysz we mnie Janie, czy nie?

 

Jan: Ale w jakim sensie? Masz na myśli swoje czyny czy słowa, których nam nie szczędzisz, podczas każdej nadarzającej się okazji? Przyznasz chyba, że jest to jakościowa różnica?

Jezus: Masz rację Janie! Chociaż i słowa mają wielką moc, to jednak ogólnie rzecz biorąc czyny są uznawane za ważniejsze. Mimo to zacznijmy na razie od słów. Powiedz mi czy wierzysz w moje nauki? Czy są one dla ciebie jednoznacznie przekonujące, czy nie?

Jan: To zależy! Jedne są, inne nie. A już szczególnie te, które są ze sobą sprzeczne. Tego już nie potrafię pojąć w żaden sposób! Ale w końcu jestem tylko twoim uczniem i nic poza tym.

 

Jezus (śmiejąc się): No nie bądź taki skromny Janie! Abstrahując od naszych wzajemnych relacji uczuciowych, bardzo cię cenię jako towarzysza rozmów, gdyż w lot chwytasz istotę moich wypowiedzi i co ważne, że nie wstydzisz się przyznać, że nie wszystko rozumiesz i akceptujesz. Powiedz mi szczerze, które moje nauki wydają ci się wewnętrznie sprzeczne? Bo przyznam się uczciwie, że ja sam jakoś nie dostrzegam ich sprzeczności. Dlatego twoja uwaga zaniepokoiła mnie prawdę mówiąc i liczę, że mi to wytłumaczysz.

 

Jan: Postaram się, ale nie miej do mnie żalu Panie, jeśli okaże się to tylko przywidzeniem wynikającym z mojego niedostatecznego lub błędnego zrozumienia istoty tego problemu. Otóż jakiś czas temu przez przypadek słyszałem, jak mówiłeś do Piotra: „ Otóż i Ja tobie powiadam: Ty jesteś Piotr (czyli Skała), i na tej Skale zbuduję Kościół mój, a bramy piekielne go nie przemogą”. A za jakiś czas, na jego słowa: „Panie, niech Cię Bóg broni! Nie przyjdzie to na Ciebie”, rzekłeś do tego samego Piotra: „Zejdź mi z oczu, szatanie! Jesteś Mi zawadą, bo myślisz nie na sposób Boży, lecz na ludzki”. Jak to można pogodzić?!

 

Jezus: I to cię tak zbulwersowało Janie?! Niepotrzebnie! To są tylko nic nie znaczące słowa.

Jan: Prawdę mówiąc domyśliłem się, że to był tylko chwilowy nadmiar emocji. Zaniepokoiło mnie jednak coś innego: jak rozumieć te słowa w kontekście twoich dość częstych zapowiedzi rychłego nadejścia królestwa Bożego na ziemi? Np.: „Zaprawdę powiadam wam: Niektórzy z tych, co tu stoją, nie zaznają śmierci, aż ujrzą królestwo Boże przychodzące w mocy”, albo: „Nie przeminie to pokolenie, aż to wszystko się stanie”. itd., itp.

 

Powiedz mi Nauczycielu czy te słowa nie brzmią dziwnie w twoich ustach? Zapowiadasz rychłe nadejście królestwa Bożego na ziemi, inni uczniowie solidarnie ci wtórują w tych zapowiedziach, a jednocześnie przepowiadasz ustanowienie swego Kościoła na ziemi, który ma trwać na wieki i nawet piekło go nie zmoże. Czy Eschatologia i Kościół nie przeczą sobie wzajemnie? No i czy twój Kościół nie byłby wtedy konkurencją ideową dla panującego już na ziemi Bożego królestwa? Czyżbyś miał jakieś zastrzeżenia co do niego i stąd twój dziwny pomysł założenia własnego Kościoła i religii? Nie pojmuję tego…    

 

Na jakiś czas zapadła krępująca cisza. Jezus milczał, wzniósłszy oczy ku niebu, jakby stamtąd oczekiwał pomocy. Dwaj uczniowie za nimi patrzyli na siebie z niepewnymi minami, jakby nie dowierzali własnym uszom. Tylko Jan wpatrywał się z uwagą w oblicze Jezusa, a w kącikach jego pięknie zarysowanych ust błąkał się ledwie dostrzegalny uśmiech. O czym myślał? Tymczasem uczestnicy tego wyjątkowego spaceru, zafrapowani a może też nieco przestraszeni jego słowami, coraz bardziej zwalniali tempo przemieszczania się, aż w końcu  zatrzymali się w miejscu, patrząc na Jezusa w niemym oczekiwaniu od niego odpowiedzi.

 

Jednakże Jezus nie odzywał się tym razem i Jan nie doczekał się choćby jednego jego słowa, gdyż nagle rozległ się głośny okrzyk, gdzieś z tyłu:

- Spójrzcie za siebie! Spójrzcie za siebie! Nasz Pan znów cud uczynił! Chwała mu za to!

To wołali uczniowie Jezusa, maruderzy, którzy pozostali z tyłu w znacznej odległości od czołówki. Dostrzegli bowiem jako pierwsi, iż podeptane zboże po przejściu Jezusa z uczniami powstawało teraz powoli, prostując dumnie swe ciężkie kłosy wypełnione ziarnem. Uczniowie z zachwytu bili brawo swemu Nauczycielowi, a ten odwróciwszy się do Jana i napotkawszy jego pytające spojrzenie, rozłożył ręce w geście mającym zapewnie znaczyć:

 

- No cóż, Janie,.. nie mogłem pozwolić na takie marnotrawstwo zboża z powodu naszego spaceru, znasz mnie przecież? A potem pochylił się ku niemu i ściszonym głosem powiedział: - A co do twoich trafnych uwag,.. może nie powinienem ci tego mówić lecz liczę na twoją dyskrecję. Otóż zdradzę ci pewien sekret Janie: czasami odnoszę nieodparte wrażenie jakby ktoś niewidzialny i nienamacalny sterował, a wręcz manipulował moim umysłem od wewnątrz, dyktując mi co mam uczynić, jak się zachować w danej sytuacji i co powiedzieć otaczającym mnie ludziom. I dzieje się to na tyle często, iż sam już nie wiem czy ja, to rzeczywiście ja, czy ktoś się za mnie podaje, a ja tylko jestem przekaźnikiem idei wykreowanej przez kogoś innego? Nie wiem czy to jest realne, czy tylko tak wydaje mi się, nie wiedzieć czemu i z jakiego powodu?

                                                           ------ // ------

I na tym niepokojącym wyznaniu Jezusa przed Janem, skończyła się tego dnia ich rozmowa, którą zapewne potem musieli przemyśleć w spokoju. Natomiast co do pozostałych uczniów Jezusa, zajęci byli teraz opowiadaniem wszystkim ze szczegółami ostatniego cudu Jezusa: powstających z ziemi podeptanych kłosów zboża, z których nie wyleciało ani jedno dojrzałe ziarno. O tym, o czym podczas tego spaceru rozmawiał Jan z Jezusem, już zapomnieli. Takie tam pogaduszki nie warte większej uwagi. I to by było tyle.

 

Co nie oznacza wcale, że Jan za jakiś czas nie podejmie ponownej próby rozmowy z Jezusem na interesujące go tematy. A w szczególności o intrygujących go sprzecznościach tkwiących w religijnych prawdach. Może podczas następnego spaceru z Jezusem,.. kto wie?

 

Styczeń 2022 r.                                  ------ cdn-----                       

 

 

  

    

 

 

 

(0)
Listy z naszego sadu
Chief editor: Hili
Webmaster:: Andrzej Koraszewski
Collaborators: Jacek Chudziński, Hili, Małgorzata Koraszewska, Andrzej Koraszewski, Henryk Rubinstein
Go to web version