Wojna o pokój w mediach drukowanych i elektronicznych

Ambasada „państwa” Palestyna w Warszawie. Pierwsze przedstawicielstwo Organizacji Wyzwolenia Palestyny, niemające statusu misji dyplomatycznej, otwarto w Warszawie w 1976. Stosunki dyplomatyczne nawiązano w 1982, a w 1989 zmieniono nazwę placówki OWP na Ambasadę Państwa Palestyny. 

Syryjski lekarz i pisarz, doktor Kamal al-Labwani, był więźniem sumienia. Skazany za działalność polityczną spędził wiele lat w więzieniu Adra koło Damaszku, z którego w wyniku międzynarodowych nacisków zwolniono go w 2011 roku. Jest dziś prawdopodobnie najbardziej znaną twarzą syryjskiej demokratycznej opozycji. 22 września 2020 wystąpił przed kamerami telewizji Al-Dżazira wzywając, żeby kraje arabskie porzuciły samobójczą ideologię oporu wobec Izraela. Jego zdaniem ta ideologia była wykorzystywana, żeby ukryć ucisk autorytarnych rządów, prowadziła do zbrodni wojennych w imię wyzwolenia Palestyny, a jej skutkiem była śmierć tysięcy Palestyńczyków, Libańczyków, Irakijczyków i Syryjczyków z rąk innych Arabów. Pora porzucić dogmat i pora porzucić kłamstwo.

Głos syryjskiego dysydenta wiele nie zmienia. Fakt, że jego wypowiedź nadaje katarska telewizja, która jest generalnie przeciwna pokojowi z Izraelem, też nie jest aż tak nadzwyczajny, ponieważ oni czasem próbują przedstawiać się jako bezstronne medium i prezentują głosy, które miałyby trudności z przebiciem się do mediów głównego nurtu w Europie lub w Ameryce.

5 października konkurująca z Al-Dżazirą o dusze arabskich telewidzów Al Arabiya nadała wywiad z księciem Bandarem bin Sultanem, byłym wieloletnim ambasadorem Arabii Saudyjskiej w Waszyngtonie i wpływowym członkiem rodziny królewskiej. Książę powtarza to, co można było w ostatnich dniach przeczytać w dziesiątkach artykułów w saudyjskich gazetach. A mianowicie, że Palestyńczycy są niewdzięczni, a ich przywództwo jest winne nieszczęść palestyńskiego ludu. Książę Bandar zaczyna od stwierdzenia, że obecne wypowiedzi palestyńskiego kierownictwa o krajach Zatoki są nie do przyjęcia i przechodzi do obszernego uzasadnienia arabskiej niechęci do palestyńskich władców mówiąc m. in.:

„…nie zaskakuje to, jak bardzo skorzy są ci przywódcy do używania słów takich jak “zdrada”, “nielojalność” i “wbicie noża w plecy”, bo takie są ich sposoby wzajemnego traktowania się. Przywódcy Strefy Gazy [Hamas], którzy oderwali się do AP [Autonomii Palestyńskiej], by niezależnie rządzić Gazą, oskarżają przywódców Zachodniego Brzegu o zdradę, a równocześnie przywódcy Zachodniego Brzegu oskarżają separatystycznych przywódców Strefy Gazy o wbicie im noża w plecy.”

Kolejne dwa akapity są niezwykle interesujące, ponieważ saudyjski arystokrata i dyplomata stara się bez utraty twarzy wyjaśnić arabskim odbiorcom nową politykę swojego rządu. Zapewnia, że palestyńska sprawa jest sprawiedliwa, a izraelska niesprawiedliwa. „Starania minionych lat powinny były raczej skupiać się na sprawie palestyńskiej, inicjatywach pokojowych i obronie praw palestyńskiego narodu”. Książę mówi, że ta sprawa została zagrabiona, a zagrabili ją przywódcy tak izraelscy, jak i palestyńscy. Tu pojawia się stwierdzenie, które jeszcze niedawno byłoby dla arabskich słuchaczy szokiem: „Jest także coś, co kolejni przywódcy palestyńscy historycznie mają wspólne; zawsze stawiają na przegrywającą stronę, a to kosztuje.”


Jeszcze większym szokiem dla arabskich odbiorców jest przypomnienie historii przez saudyjskiego arystokratę i dyplomatę i to na falach tak ważnej w świecie arabskim stacji telewizyjnej: 

„W latach 1930 Amin al-Husseini postawił na nazistów w Niemczech i wszyscy wiemy, co zdarzyło się Hitlerowi i Niemcom. Uzyskał uznanie Niemiec, Hitlera i nazistów za to, że stał wraz z nimi przeciwko Aliantom, kiedy nadawał przez stację radiową w Berlinie audycje po arabsku, ale to było wszystko, co uzyskał, a to w niczym nie pomogło sprawie palestyńskiej.


Idąc dalej w czasie, nikt, a szczególnie my w państwach Zatoki, nie możemy zapomnieć widoku Abu Ammara [Jasera Arafata], kiedy odwiedził Saddama Husajna w 1990 roku po okupacji Kuwejtu. Arabski naród był okupowany, a Kuwejt, obok innych państw Zatoki, zawsze witał Palestyńczyków z otwartymi ramionami i był domem dla palestyńskich przywódców. Niemniej zobaczyliśmy Abu Ammara w Bagdadzie, jak obejmuje Saddama, śmieje się i dowcipkuje z nim i gratuluje za to, co się zdarzyło. To miało bolesny wpływ na wszystkie narody Zatoki, szczególnie na naszych kuwejckich braci i siostry, którzy pozostali w Kuwejcie i stawiali opór okupacji.”

Dalej saudyjski dyplomata przypomina ostrzelanie Rijadu przez Saddama Husajna rakietami, które podobno były kupione przez Saudyjczyków, kiedy prowadził wojnę z Iranem. Przypomniał o tym, żeby powiedzieć, iż po tym ataku palestyńska młodzież z Nablusu tańczyła z radości i wznosiła portrety Saddama Husajna. Dyplomata dyplomatycznie zauważył, że Saudyjczycy nie chcieli o tym publicznie mówić, ale takich incydentów się nie zapomina. To wystąpienie jest psychologicznym majstersztykiem. Książę uczciwie przypomina, że Arabia Saudyjska przez lata popierała palestyńskie kierownictwo w imię słusznej sprawy, chociaż wiedziała, że Palestyńczycy źle robią. „Uważam, że zmieniły się okoliczności i czasy i myślę, że jest słuszne, by palestyński naród poznał pewne prawdy, o których się nie mówiło i które się ukrywało.”


Książę przypomina swoim słuchaczom, że „Palestyńczycy i Arabowie odrzucili porozumienie z Camp David”. Mówca wysuwa tu na czoło Palestyńczyków, ale nie ukrywa, że było to panarabskie odrzucenie pokoju w 1978 roku i stwierdza, że był to kardynalny błąd, który pogłębił palestyńską tragedię (Egipt wyrzucono wówczas na kilka lat z Ligi Arabskiej). Potem przyszły umowy z Oslo, w których palestyńska strona mogła wygrać własne państwo, ale wszystkie oferty konsekwentnie odrzucała.     


Izrael – mówi saudyjski książę - pracował nad rozszerzeniem swoich wpływów, podczas gdy Arabowie byli zajęci sobą wzajemnie. Palestyńczycy i ich przywódcy przewodzili tym sporom między Arabami.  

„Po umowach z Oslo zapytałem Abu Ammara (Arafata), świeć Boże nad jego duszą – co sądzi o warunkach Traktatu z  Camp David. Powiedział: “Bandar, warunki autonomii z Camp David były dziesięć razy lepsze niż umowy z Oslo”. Powiedziałem: „No cóż, panie Prezydencie, dlaczego się Pan nie zgodził na nie?” Odpowiedział: „Chciałem, ale Hafez al-Assad groził, że mnie zabije i wbije klin między Palestyńczyków, by zwrócili się przeciwko mnie”. Pomyślałem sobie, że mógł zostać męczennikiem i oddać swoje życie, by uratować miliony Palestyńczyków, ale stało się według woli Boga.”

Ten wywiad ma prawie 40 minut, są tu opowieści o izraelskich osadnikach na Wzgórzach Golan oraz w Judei i Samarii, w sumie jednak jest to głównie atak na palestyńskie kierownictwo z próbą zachowania twarzy i wykrętnego wyjaśnienia, dlaczego Arabia Saudyjska tak długo je popierała i dlaczego dłużej nie zamierza tego robić. Iran pojawia się tu marginalnie, wyłącznie przy okazji ataku na Katar i Al-Dżazirę. Celem tego wywiadu wydaje się być przekonanie arabskich widzów do Porozumień Abrahamowych, a dokładnie do tego, by Arabowie nie patrzyli na te porozumienia przez pryzmat „świętej sprawy palestyńskiej”. 


Ciekawie w kontekście tego wywiadu odczytuje się opublikowany 1 października w „Rzeczpospolitej” artykuł ambasadora „państwa” Palestyna w Warszawie, Mahmuda Chalifa.  


Ten artykuł zaczyna się tak:

„Chłód w stosunkach izraelsko-arabskich trwa już 72 lata. Poprzedziły go trzy dekady zorganizowanego terroru prowadzonego przez organizacje syjonistyczne szkolone przez mandatową armię brytyjską i wyposażone przez nią w sprzęt i ludzi. Z pewnością relacje te nie ocieplą się dzięki nagłemu podmuchowi gorącego wiatru, jakim jest porozumienie Zjednoczonych Emiratów Arabskich z Izraelem. Choć nie należy tego zdarzenia lekceważyć.”

Ktokolwiek interesował się historią Mandatu Palestyńskiego bez trudu zauważa jak wiele kłamstw palestyński dyplomata zdołał pomieścić w pierwszym zdaniu. Trzy dekady syjonistycznego terroru to lata 1918-1948. Lata aktywności wspomnianego przez saudyjskiego księcia Amina al-Husseiniego, to lata drastycznego ograniczania żydowskiej imigracji przez administrację brytyjską i napływu do Palestyny znacznie liczniejszej niż żydowska imigracji arabskiej z sąsiednich krajów. To w ostatnim okresie intensywne zbrojenie i szkolenie przez Brytyjczyków Legionu Arabskiego. Co nazywa palestyński dyplomata "chłodem"? Napaść w maju 1948 roku 5 armii arabskich na jednodniowy Izrael z otwarcie deklarowanym zamiarem wymordowania jego mieszkańców? Próbę zdławienia gospodarki izraelskiej w 1956 roku przez odcięcie dostaw ropy naftowej przez Kanał Sueski, próbę ponownego rozwiązania kwestii żydowskiej przez panarabski wysiłek zbrojny w 1967 roku, jeszcze jedną panarabską próbę zgniecenia Izraela w 1973 roku? W kolejnych dekadach „chłód” ograniczał się do palestyńskiego terroru, do setek ataków terrorystycznych z terenu Judei i Samarii organizowanych przez różne frakcje palestyńskie. Pierwsza i druga intifada to dzieło „prezydenta” Jasera Arafata. Dyplomata nie wspomina o terrorze w latach 20. i 30. ubiegłego wieku, o terrorze podczas II wojny światowej, ani o palestyńskim terrorze w późniejszym okresie, obronę żydowskiego życia prezentuje jako terror. Słowa Hamas nawet nie wymienia. Po całej kawalkadzie „nieścisłości” historycznych palestyński dyplomata zadaje pytanie: „czy osiągnięcie pokoju jest możliwe?” I udziela na to pytanie odpowiedzi: „Tak, jest możliwe, a sposób, w jaki można tego dokonać, jest jasny jak słońce. Mowa tu o rozwiązaniu dwupaństwowym z granicami z 4 czerwca 1967 r.”


Polski czytelnik mógłby się zadumać nad pytaniem co to są granice z 1967 roku? Czy dyplomata powiedziałby, że to granice z 1949 roku, a więc linia zawieszenia broni po długiej zbrojnej panarabskiej agresji, w której nie udało się wymordować Żydów? Z kim była ta „granica” z 1967 roku? Z państwem Palestyna? Co zrobił Legion Arabski po zajęciu Judei i Samarii w 1948 roku? Dyplomata tego nie mówi, więc może trzeba mu przypomnieć – wymordował mieszkających tam Żydów, niedobitki wypędził, przejął żydowską własność, zburzył synagogi, osiedlił dziesiątki tysięcy Arabów z Jordanii. (Dodajmy, że przemianował Judeę i Samarię na Zachodni Brzeg.) Czyżby pan Ambasador tej historii nie znał, czy też uważa, że polski czytelnik jego artykułu nie jest w stanie do niej dotrzeć, więc na łamach polskiej gazety może pisać dowolne kłamstwa?


Ambasador proponuje rozwiązanie w  postaci dwóch państw. Czy to znaczy, że pan ambasador mniema, że nikt w Polsce nie czytał deklaracji założycielskiej Organizacji Wyzwolenia Palestyny ani karty Hamasu? Czy ambasador sądzi, że nikt w Polsce nie widział logo OWP? Na czele OWP stoi nazywany „prezydentem” dyktator Autonomii Palestyńskiej, który też lubi mówić o rozwiązaniu w postaci dwóch państw, ale logo OWP to Palestyna bez Izraela, a statut tej organizacji mówi o celu jakim jest „wyzwolenie” Palestyny od rzeki do morza. Może ambasador „państwa” Palestyna nie mówi czytelnikom „Rzeczpospolitej” całej prawdy?


Krajom arabskim znudziła się palestyńska „walka o pokój” i nieustanne blokowanie pokoju. Ambasador kłamie, bo  mu za to płacą, dlaczego jednak uznaje, że polscy czytelnicy to idioci, którzy połkną każde kłamstwo?


Oczywiście redakcja „Rzeczpospolitej” powinna udostępnić swoje łamy ambasadorowi „państwa” Palestyna. (W Warszawie był przedstawiciel tego „państwa” jeszcze w czasach komunistycznych, a bojówki tego „państwa” miały swoje obozy treningowe w krajach Paktu Warszawskiego.) Pytanie jednak, czy nie byłoby rzeczą właściwą umożliwić czytelnikom zapoznanie się z odpowiedzią, jeśli nie ambasadora Izraela, to może ambasadora Zjednoczonych Emiratów Arabskich, albo jakiegoś arabskiego dziennikarza z Zatoki lub chociażby kogoś, kto ma elementarną znajomość historii konfliktu arabsko-izraelskiego, historii Judei i Samarii, historii narodu palestyńskiego i Organizacji Wyzwolenia Palestyny. Może moje pytanie jest jednak przedwczesne. Pewnie redakcja „Rzeczpospolitej” ma to w planach i nadal poszukuje kompetentnego autora.                                 

 

(0)
Listy z naszego sadu
Chief editor: Hili
Webmaster:: Andrzej Koraszewski
Collaborators: Jacek Chudziński, Hili, Małgorzata Koraszewska, Andrzej Koraszewski, Henryk Rubinstein
Go to web version