Postępujący nihilizm i zgnilizna postmodernizmu na Zachodzie

Związek między filozofią i anarchią nigdy nie był bardziej widoczny.

Wiele już napisano o koszmarnym i tragicznym zabójstwie George’a Floyda i wiele napisano  o istnieniu lub nieistnieniu systemowego rasizmu w naszym kraju i wśród policji w Stanach Zjednoczonych Ameryki. Twierdzę, że rozsądni ludzie mogą mieć rozsądne różnice zdań w tej kwestii; mogą oferować rozsądne argumenty oparte na faktach i równie przekonujące repliki. Z wykształcenia jestem filozofem, a z natury mam chłodny, niesentymentalny umysł. Dlatego przyjmuję, że brak zgody w sprawach, które dalece nie są niepodważalną prawdą, może istnieć bez tego, by życie obywatelskie i społeczne zaufanie oraz spójność staczały się w kompletny chaos.

Szereg rzeczy niepokoi mnie w wojnach kulturowych, jakie toczą się na ulicach Ameryki, kiedy przysłuchuję się (nie bez życzliwości) pełnym przejęcia krzykom ludzi, którzy autentycznie cierpieli przez całe życie z powodu uprzedzeń i brutalności. Przede wszystkim jest to nieukierunkowana wściekłość i gniew, które ranią nie tylko niewinnych obywateli wszystkich ras, ale tych właśnie czarnych ludzi, w których imieniu oferowane są protesty i zamieszki jako rodzaj karzącej sprawiedliwości dla niewidzialnych ofiar skorumpowanych instytucji.


Kiedy czarni i biali demonstranci z równą pasją obalają lub pokrywają obraźliwymi graffiti pomniki handlarzy niewolników i białych abolicjonistów; kiedy Winston Churchill, bohater wojenny i niekwestionowany obrońca zachodniej cywilizacji, który wraz ze Stanami Zjednoczonymi uratował Zachód przed pazernymi spustoszeniami ekspansjonistycznych planów Hitlera zbudowania rasowo dominującej władzy aryjczyków, zostaje uznany za nieodróżnialnego od rasowych separatystów; i kiedy rasistowscy separatyści są wrzucani do jednego worka z białymi abolicjonistami, którzy oddali życie za emancypację czarnych, nie można wtedy niżej się stoczyć zarówno w kategoriach dysonansu poznawczego, jak moralnego zdeprawowania. W niedoskonałym świecie musi się czynić moralne i pojęciowe rozróżnienia. W Londynie zdewastowano pomnik Abrahama Lincolna podczas protestu Black Lives Matter.    


Lincoln był bohaterskim prezydentem, który poszedł na wojnę, by wyzwolić amerykańskich niewolników i który został za to zabity. W Waszyngtonie protestujący szaleli przeciwko admirałowi Davidowi Farragutowi, który wystąpił przeciwko separatystom w swoim stanie, Tennessee, i dołączył do Unii. Dzisiaj jest znany jako bohater Bitwy w Mobile Bay, w której zadał wielki cios stanom Konfederacji. Słowa „morderca” i „kolonizator” zostały także wymalowane przy nazwisku orędownika abolicji, Mattiasa Baldwina w Filadelfii. To był człowiek, który walczył o prawo głosu dla czarnych, który działał na rzecz edukacji dla czarnych dzieci jeszcze przed wojną secesyjną i płacił nauczycielom z własnej kieszeni. Szalejącą tutaj ignorancję pokazali protestujący w Bostonie, którzy zdewastowali pomnik 54 regimentu Massachusetts. Był to drugi w Unii regiment składający się z czarnych ochotników. Można ciągnąć listę czarnych i białych bojowników przeciwko uciskowi czarnych, których pomniki są obiektem masowych ataków.


Pomijam na chwilę kwestię etyczności i słuszności usuwania historycznych symboli związanych z uciskiem rasowym. Kiedy motłoch widzi pomnik i obala go, ponieważ przedstawia postać białego człowieka – niezależnie od moralnych wartości, jakie reprezentowała osoba przedstawiona na tym pomniku, mamy niebezpieczny rodzaj odwróconego rasizmu i biologicznego kolektywizmu; logicznym następstwem tego jest podstępny rodzaj determinizmu: koncepcja, że można użyć rasowo przypisanej tożsamości do przypisania moralnego, społecznego i politycznego znaczenia genetycznemu pochodzeniu tej osoby. Jest to rasizm starej daty, na którym opierała się supremacja rasowa białych nad czarnymi w Ameryce czasów segregacji i nad Żydami w nazistowskich Niemczech. Można by oczekiwać, że przeciwnicy wszelkiego rodzaju rasowej supremacji rozpoznają niebezpieczeństwa walki z jednym rodzajem rasizmu przy pomocy innego rasizmu, kiedy zabijasz człowieka, bo jest czarny, lub jest Azjatą, albo jest biały i robisz to tylko z tego powodu, trzymasz się zasady chemicznego przeznaczenia: idei, że jakiś rodzaj rasowej, wewnętrznej maszynerii chemicznej ciała produkuje cechy charakteru i z tego powodu musisz pozbawić tego człowiek tych cech przez zabicie go.


W wezwaniach do „dekolonizacji” programów nauczania na kampusach uniwersyteckich widzimy wypaczenie walki przeciwko prawdziwemu rasizmowi. Na kampusach jest teraz pęd do dekolonizowania programów, zapełnionych klasycznymi tekstami napisanymi (zazwyczaj) przez męskich uczonych, pisarzy, myślicieli. Jeśli można bez rozróżnienia atakować i dewastować pomniki abolicjonistów niewolnictwa i bojowników o rasową równość, takich jak Winston Churchill, David Farragut, Matthias Baldwin i Abraham Lincoln, to można również wyobrazić sobie obłąkańczą, niemoralną wyobraźnię edukatorów nawołujących do wymazania z programów nauczania męskich, białych postaci. Widać trudno sobie wyobrazić, że moralne i emancypujące słownictwo wobec ucisku mogło wyłonić się z dzieł tych klasycznych autorów, takich jak John Stuart Mill, Immanuel Kant, John Locke, Thomas Paine, Hugo Grotius, Charles Dickens, a także Arystoteles.


Zaszokowało mnie, kiedy otrzymałem email z mojej instytucji, informujący mnie o warsztatach, na których jednym z punktów była “dekolonizacja programu nauczania”. Rozumowanie opiera się na błędnej inżynierii społecznej. Nie jest to kwestia zwiększenia różnorodności programu. Oznacza dosłownie usunięcie z niego wszystkich klasycznych autorów, o których zakłada się, że byli rasistami, ponieważ byli biali i pisali w epokach historycznych, które nie celebrowały czarnej sprawczości. Pomijam oczywistą brednię  takiego rozumowania i podkreślam tezę, którą postawiłem w poprzednich esejach: nasze uniwersytety przestały być bastionami wiedzy, a stały się zagrożeniem bezpieczeństwa narodowego, dostarczycielami nie tylko odwróconego rasizmu, ale edukacyjnych bzdur  kulturowego marksizmu, gdzie panuje nienawiść do Ameryki, a najlepsze aspekty cywilizacji Ameryki są prezentowane jako systemowy i endemiczny problem.


Jesteśmy świadkami narastania wojen kulturowych, czy to na ulicach, czy w dosłownie wszystkich dziedzinach naszego systemu edukacyjnego, gdzie panuje zjadliwy nihilizm oparty na  osi moralnego i kulturowego relatywizmu.


Moralny relatywizm propaguje pogląd, że nie ma obiektywnych kryteriów do rozstrzygnięcia między konkurującymi twierdzeniami o prawdzie. Jego rządzącą zasadą jest subiektywizm. To, co się  czuje, że jest prawdą, stanowi prawdę. Logika i rozsądek, według bardziej radykalnej szkoły subiektywizmu, jest tworem rasistowskich i imperialistycznych białych konstruktów. Jeśli jednak nihilizm logicznie idzie w parze z relatywizmem, trzeba zapytać: jaka jest szkoła i filozoficzne podstawy relatywizmu? Jakie pierwsze podstawowe zasady podbudowują relatywizm, który powoduje nihilizm na naszych ulicach i w naszym systemie edukacyjnym?   


The Advancing Nihilism and Rot of Post-Modernism in the Wast

Frontpage mag., 19 czerwca 2020

Tłumaczenie: Małgorzata Koraszewska

 

Jason D. Hill

Profesor filozofii na DePaul University w Chicago. Specjalizuje się w dziedzinie etyki, filozofii społecznej i politycznej. Jest autorem wielu książek, m.in. “We Have Overcome: An Immigrant’s Letter to the American People”. Jason D. Hill przyjechał do Stanów Zjednoczonych z Jamajki w wieku 20 lat, jest krytykiem kultury cierpiętnictwa, która jego zdaniem nie sprzyja emancypacji grup dawniej dyskryminowanych.

Twitter @JasonDhill6.

(0)
Listy z naszego sadu
Chief editor: Hili
Webmaster:: Andrzej Koraszewski
Collaborators: Jacek Chudziński, Hili, Małgorzata Koraszewska, Andrzej Koraszewski, Henryk Rubinstein
Go to web version