Marina i reszta

Marina Abramović to artystka niezwykła pod każdym względem. Nieczęsto się zdarza, że w organizowanym przez kogokolwiek performansie chce uczestniczyć aż 750 tysięcy ludzi, jak to się zdarzyło w 2010 roku pani Abramović w Nowym Jorku.


Uczestnicząc w 2019 roku w prezentacji jej prac w Toruniu, przeżyłem zaledwie cząstkę tego, czego doświadczali odwiedzający jej wystawy dawniej, ale i to wystarczyło, bym uznał ją za jedną z najważniejszych osób, z jakimi dane mi było się spotkać. Cóż w niej takiego niezwykłego?

Otóż głównym, a w zasadzie nawet jedynym celem prezentacji M. Abramović jest człowiek i prawda o nim. Co trzeba zrobić, by tę prawdę pokazać? W zasadzie nic …


Oto opis performansu z 1974 roku z Neapolu:

… Artystka przez 6 godzin stała nieruchomo. Obok na stole położono 72 przedmioty i kartkę z informacją:

„Tutaj leżą 72 przedmioty, które mogą być użyte wobec mojego ciała w dowolny sposób. Ja jestem przedmiotem. Biorę pełną odpowiedzialność za wszystko, co zostanie mi uczynione. Czas 6 godzin”.


Na stole znalazły się przedmioty dwóch kategorii – takie, którymi można sprawić przyjemność oraz takie, którymi można zadać ból lub nawet zabić. Wśród nich były między innymi: słoik miodu, oliwa z oliwek, winogrona, ptasie pióro, woda, perfumy, wino, róża, bicz, agrafka, tabletki nasenne, świeca, zapałki, taśma, żyletka, pęseta, siekiera, szminka, szpilki, nożyczki, siarka, prezerwatywa oraz widelec, piła, obcęgi i nabity pistolet.


Przebieg eksperymentu


Marina przez sześć godzin trwania performansu stała nieruchomo i biernie znosiła poczynania publiczności. Początkowo widzowie byli nieufni i nieśmiali. W ciągu pierwszej godziny nikt nie podszedł do stołu, nie wziął żadnego przedmiotu i nawet nie zbliżył się do Mariny. Jedynie fotograf podchodził do artystki i robił jej zdjęcia.


Dopiero w drugiej godzinie zaczęły się nieśmiałe podchody – ktoś przyniósł jej kwiat i pocałował w policzek, ktoś inny oblał ciało miodem, pobrudził ciało farbą, połaskotał lub zmienił pozycję ciała. Ludzie robili sobie z nią zdjęcia, bawili się jej ciałem.


Potem obserwatorzy performance’u się rozkręcili i na dobre stali jego aktywnymi uczestnikami. Widząc, że Marina Abramović rzeczywiście na wszystko pozwala i jest jedynie obiektem, stawali się coraz bardziej agresywni. Ktoś polał jej głowę olejem. Inny uderzał ją cierniami róży. Jedna z osób zdecydowała się na pocięcie jej ubrań żyletką. Obcięto jej włosy, podano środki nasenne, odarto z ubrania. W pewnym momencie ktoś zranił artystkę nożem w szyję i zlizał jej krew. Półnagą Marinę tłum przeniósł na stół. Bezpardonowo rozchylono jej nogi i wbito nóż w stół pomiędzy nimi.


Performans trwał, a widzowie mieli coraz śmielsze pomysły. W międzyczasie oczywiście pojawili się obrońcy godności artystki, którzy próbowali okryć jej nagie ciało płaszczem lub w ramach „zadośćuczynienia” podarować jej kwiaty. W końcu jedna z osób przyłożyła artystce naładowany pistolet do skroni.


Koniec horroru


Po sześciu godzinach ogłoszono zakończenie występu. Abramović wstała naga, poraniona, ze łzami w oczach i krwią kapiącą z szyi, podeszła do publiczności. Wówczas widzowie przestraszyli się i szybko rozproszyli.


Nikt nie chciał zmierzyć się z prawdziwą, aktywną wersją do tej pory biernej postaci, którą poniżyli i skrzywdzili. Uciekli w obawie poniesienia odpowiedzialności za swoje czyny.


Po zakończonym performance artystka stwierdziła, że wiedziała o tym, że tłum byłby w stanie ją zabić.


„Ten performance ujawnił, jak szybko ktoś może się zmienić i porzucić człowieczeństwo, jeśli mu na to pozwolisz. Ktoś, kto nie walczy, staje się w oczach innych przedmiotem. To dowód na to, że część ludzi skrywa w sobie bardzo ciemne oblicze, które łatwo z „normalnego” staje się potwornym – mówiła Abramović.”


Wbrew pozorom, opis tego eksperymentu powinien zastanowić nie tylko miłośników sztuki. Polityki także, a może ich nawet bardziej.


Przecież codzienność współtworzona jest przez takich samych ludzi jak uczestnicy performansu Abramović. Czego możemy się po nich spodziewać? Strach pomyśleć, prawda? A jednak to prawda.


Kiedy dziś w Polsce żywo dywagujemy o codzienności coraz to bardziej wypełnionej absurdami niemieszczącymi się w głowie, powinniśmy chyba przeczytać raz jeszcze opis eksperymentu p. Abramovic i sprawdzić, w którym jego momencie się znajdujemy, a także jaki będzie następny.


Nasza codzienność jawi się ostatnio jako persona bierna, pozwalająca na największe idiotyzmy, które w normalnych czasach nie przyszłyby nikomu do głowy. Jaka jest tego przyczyna? Czy to trend owczego pędu, czy też wręcz przeciwnie — skrajny indywidualizm spowodował, że zachowujemy się jako społeczność kompletnie nieracjonalnie?


To dość istotne, bo tylko rzetelna odpowiedź na to pytanie może dać nam promyk nadziei. Tylko znając przyczynę choroby, znajdziemy na nią lekarstwo.


Część z nas oczekuje „masowego protestu” przeciwko polityce przestępców, którzy zagarnęli władzę w Polsce podstępem i dziś już się nawet z tym nie kryją. Problem w tym, że możliwości skutecznego protestu są dziś zdecydowanie mniejsze, niż kiedyś. Dziś, w dobie mediów społecznościowych łatwiej jest się skrzyknąć, to prawda. Ale … łatwiej jest też policzyć protestujących.


W 1980 roku nikt tak naprawdę nie wiedział, ilu nas jest po każdej ze stron. Można było domniemywać, szacować itd. Prawdziwych wielkości nie znał nikt, co mogło skutkować większymi obawami władzy o swoją skórę. Dziś stosunkowo łatwo jest policzyć protestujących i przeciwstawić im większą liczbę tych „po naszej stronie”.


Szczególnie, jeśli mafia zrobiła to przewidująco.

https://wiadomosci.onet.pl/kraj/solidarna-polska-czyli-wladcy-prawicowego-internetu/8hkdvh2


Pisałem kiedyś o klubach „Gazety Polskiej” i innych przedsięwzięciach tzw. prawicy. Przedsięwzięciach wciąż niedocenianych przez nas — naiwnych, wierzących w romantyczne opowieści z dawnych lat, nieprzyjmujących do wiadomości, że tylko długotrwała i solidna praca u podstaw jest w stanie spowodować trwały sukces. Odwracanie kota ogonem i to za nasze własne pieniądze wychodzi im coraz lepiej. A dlaczego? Tak przypadkiem? Nie sądzę.


https://iws.gov.pl/wp-content/uploads/2021/05/MOWANI1.pdf?fbclid=IwAR1DTwCHhUUzVS2QWidWERm6WGx4o-5QZ1soYsfZOCkNK0hq7_lk6QHGDzM


Zrobienie ofiary z kata to dla nich małe miki. Wmówienie, że instytucja depcząca coraz silniej gardło demokracji poświęconym buciorem to ofiara czyjejś przemocy to jakiś problem? Ależ skąd!


Babcia Kasia jest terrorystką i postrachem policji, jak to zostało ostatnio orzeczone.


Wciąż czekamy na zbawcę na białym koniu, który przybędzie i wygoni zło z naszego świata. To piękna bajka, szczególnie w wersji rosyjskiej z ich wyjątkowymi rysunkami. Ale tylko bajka, moi drodzy.


Możliwe, że sięgam zbyt głęboko, ale idąc tropem pani Abramović może by tak jednak sporządzić w miarę dokładny i wiarygodny portret Polaka Anno Domini 2021? Nie wyidealizowanego Polaka z naszych wyobrażeń, ale tego z naszego podwórka? W jakim stopniu on różni się od widzów-uczestników performansu serbskiej artystki?


Tylko wtedy będzie można z jaką taką dokładnością stwierdzić czy da się coś zrobić w pożądanym przez nas kierunku czy jest już za późno. Tak — może jest już za późno, to także trzeba założyć, jeśli chce się rozpatrzyć rzecz uczciwie.


Jako historyk mogę jedynie polecić lekturę książek mówiących o niemieckim społeczeństwie między 1933, a 1939 rokiem. Oni też uczestniczyli w swego rodzaju performansie.


A my nie?

*Pierwsza publikacja tego tekstu w Studio Opinii. 

Jerzy Łukaszewski

Historyk, pasjonat uczenia historii wszystkich, którzy mają na to ochotę, kabareciarz, publicysta (pisujący zdecydowanie zbyt rzadko).    

(0)
Listy z naszego sadu
Chief editor: Hili
Webmaster:: Andrzej Koraszewski
Collaborators: Jacek Chudziński, Hili, Małgorzata Koraszewska, Andrzej Koraszewski, Henryk Rubinstein
Go to web version