Izraelczycy, Palestyńczycy i ”Love Island”

Muszę się przyznać: jestem jednym z tych kilku dziwaków, którzy nigdy nie zawracali sobie głowy oglądaniem jakiegokolwiek odcinka Love Island. Dlatego moja wiedza o tym programie telewizyjnym jest w najlepszym wypadku z drugiej ręki; ale, prawdę powiedziawszy, używam tej metafory jako dość taniego triku, by przyciągnąć czytelników.  

Rozumiem atrakcję miłości – ale dlaczego na wyspie?  Może dlatego, że wyspy mają taki dziwny  urok: są ograniczone geograficznie, co sugeruje przymusową izolację od świata zewnętrznego i narzuconą bliskość na wyspie.

Od Gauguina do Attenborough, od Defoe do Swifta, wszystkich nas fascynują wyspy. Są typowymi laboratoriami: przykuwającymi uwagę eksperymentami przyrodniczej i społecznej ekscentryczności.  



Z ich bogatą, wybujałą wyobraźnią, propalestyńscy aktywiści w żaden sposób nie mogli nie zauważyć metaforycznego potencjału wysp. Wykorzystali ten potencjał „dla sprawy” przez przedstawianie obszarów pod zarządem Autonomii Palestyńskiej na Zachodnim Brzegu (zdefiniowanych w Porozumieniach z Oslo) jako „archipelagu” małych wysp w „morzu” izraelskich „osiedli”. Takie alegoryczne mapy rozchodzą się szeroko i daleko; ich komunikat jest wyraźny: mozaiki palestyńskich „wysp” nie można zamienić w zdolne do funkcjonowania państwo.

Nie zadowalając się tylko alegorią niektórzy aktywiści krzyczą donośnym, oburzonym, moralizatorskim głosem: jest za późno na rozwiązanie w postaci dwóch państw. Często obwiniają Netanjahu i „jego osiedla”; ale Seumas Milne (były dziennikarz a obecny dworzanin przywódcy   Labour Party, Jeremy’ego Corbyna) już 15 lat temu mówił, że nie da się już osiągnąć rozwiązania w postaci dwóch państw.

Wśród pewnych ”proizraelskich” działaczy (a także wśród niektórych Izraelczyków) takie słowa są źródłem lęku i rozpaczy. Bez palestyńskiego państwa wybór Izraela jest ponury: albo „jedno państwo”, w którym Żydzi będą (lub szybko staną się) mniejszością; albo państwo apartheidu – w którym Palestyńczycy nie będą mieli pełnych praw politycznych.  

Niedawny artykuł w „Jewish Chronicle” cytuje Tala Keinana, amerykańsko-izraelskiego businessmana i byłego izraelskiego pilota wojskowego, który twierdzi, że dla Izraela istnieją „tylko trzy możliwe zakończenia”:

"Pierwszym jest, że Izrael może anektować Zachodni Brzeg i dać arabskim mieszkańcom obywatelstwo – co znaczyłoby, że Izrael ‘otwiera się na perspektywę demograficznego samobójstwa’.  […]


Drugą opcją byłoby zaanektowanie palestyńskich terytoriów bez dawania Palestyńczykom obywatelstwa – narzucenie suwerenności na dużą liczbę ludzi bez reprezentacji.[…]


Ostatnią opcją […] jest dla Izraela wycofanie się z większości terytoriów za porozumieniem z Palestyńczykami lub bez porozumienia. Jeśli Palestyńczycy zbudują państwo, to będzie tam państwo, ale jeśli nie zbudują, to Zachodni Brzeg ‘prawdopodobnie stanie się jeszcze jedną bazą rakietową’”.

No to mamy: opcjami są niebyt, apartheid lub rozniesienie bombami na strzępy. Jak powiedziałby obecny brytyjski premier: czarna rozpacz lub katastrofa!

Można dyskutować, czy naprawdę jest zbyt późno na ”rozwiązanie w postaci dwóch państw” i czy brak ”pełnych praw politycznych” równa się „apartheidowi”. Nie chcę jednak w to wchodzić. Moje pytanie brzmi: czy te „trzy wybory” rzeczywiście są jedynymi możliwymi „zakończeniami”? Czy też prorocy katastrofy pokazują jedynie własny zatęchły proces myślenia, własny brak wyobraźni i kreatywności?  

Fascynują mnie wyspy. Są tak interesującymi miejscami! Powędrujmy więc myślami na kilka wysp – i zobaczmy, czego można się dowiedzieć.  


„Wielka” Brytania z kilkoma małymi „dependencjami”


Na początek nie wybiorę się zbyt daleko: mieszkam na wyspie Brytanii, którą niektórzy (zarówno na niej, jak poza nią) nadal czasami nazywają „Anglią”. Ale to nie jest ”Anglia” – wyspa Brytania jest częścią suwerennego państwa o nazwie Zjednoczone Królestwo Wielkiej Brytanii i Irlandii Północnej. Chociaż formalnie nie nazywa się federacją, jest w rzeczywistości państwem federacyjnym składającym się z czterech „krajów”: Anglii, Szkocji, Walii i Irlandii Północnej – każdy z nich z bardzo dużą polityczną, ekonomiczną i kulturalną autonomią. Niemniej istnieją nacjonalistyczne ruchy w każdym z tych „krajów”, aspirujące do większej autonomii, a nawet do secesji z federacji. 

Niedawno byłem w Szkocji, gdzie dokonuje się wielkich starań, by ożywić i rozszerzyć używanie szkockiego języka gaelickiego. Po powrocie do Londynu odkryłem, że nadal mam kieszeń pełną szkockich banknotów. „Szkocki funt szterling” jest wart dokładnie tyle samo, co „brytyjski (nie angielski!) funt szterling”; ale banknoty są podpisane przez Royal Bank of Scotland i mają inne wizerunki niż ich „brytyjskie” odpowiedniki. Te dziwacznie wyglądające banknoty mogą być legalnym środkiem płatniczym w całym Zjednoczonym Królestwie, ale pozwólcie sobie powiedzieć, że sprzedawcy londyńscy patrzą na nie z wielką podejrzliwością, a wielu z nich wydawało się widzieć je po raz pierwszy w życiu.

Inny ”kraj” – Walia – zajmuje półwysep na zachodzie Brytanii. Walia jest podobna do Izraela pod względem rozmiarów ale ma mniej gęste zaludnienie. Olbrzymia większość mieszkańców mówi po angielsku i zaledwie jeden na pięciu ma walijski jako język ojczysty. Niemniej walijski jest oficjalnym językiem w Walii, na równi z angielskim; nie szczędzi się żadnych wydatków – wszystko – od znaków drogowych do pozwów sądowych jest napisane w obu językach. I dzieci muszą uczyć się walijskiego w szkole, czy im się to do czegoś przyda, czy nie.  

Ale ”Wielka Brytania” nie jest równie interesująca, jak niektóre mniejsze wyspy u jej wybrzeży. Weźmy na przykład Wyspę Man, terytorium półtora razy większe od Strefy Gazy. Wyspa Man nie jest częścią Zjednoczonego Królestwa; ani nie jest suwerennym, niezależnym państwem. Zamiast tego jest definiowana jako „dependencja Korony Brytyjskiej”. Jeśli sądzisz, że to znaczy, „własność królowej” –pomyśl raz jeszcze: królowa Elżbieta Druga nie mogłaby sprzedać tej nieruchomości – powiedzmy – Donaldowi Trumpowi, nawet gdyby był zainteresowany kupnem i niezależnie od tego, jak bardzo Jej Królewska Wysokość chciałaby wyświadczyć mu tę przysługę!     

Większość mieszkańców Wyspy Man ma status ”Mańczyków”. Mańczycy są ”w zasadzie” brytyjskimi obywatelami. Tylko w zasadzie, bowiem nie mogą, na przykład, głosować w krajowych wyborach w Zjednoczonym Królestwie, a więc nie są reprezentowani w parlamencie Zjednoczonego Królestwa. Mimo że decyzje podejmowane w tym parlamencie mają olbrzymi wpływ na ich życie. Mańczycy nie mogli głosować w referendum o Brexit w 2016 roku. Chociaż jednak ta wyspa nie jest częścią Zjednoczonego Królestwa – i nie jest także częścią Unii Europejskiej – na jej gospodarkę silnie wpływa handel miedzy tymi dwoma…

Mańczycy wybierają 24 członków Izby Kluczy – niższej izby miejscowego „parlamentu”, który zajmuje się głównie sprawami wewnętrznymi. Kwestie dotyczące obrony, stosunków międzynarodowych, jak również ostatnie słowo w sprawach „dobrego zarządzania” należą jednak do kompetencji rządu i parlamentu Zjednoczonego Królestwa.

Zaciekle zależni: Mańczycy są dumnymi obywatelami „Dependencji” Korony Brytyjskiej

Po złożeniu podania Mańczycy otrzymują specjalnie wydrukowane brytyjskie paszporty. Zamiast jednak ”Zjednoczone Królestwo” te paszporty oznajmiają, że ich nosiciele są obywatelami dziwnego tworu nazwanego „Brytyjskie Wyspy – Wyspa Man”. Takie paszporty pozwalają Mańczykom na podróżowanie do – na przykład – krajów UE. Jednak w odróżnieniu od „zwykłych” obywateli brytyjskich nie są uprawnieni do podejmowania tam pracy. Ani też obywatele UE nie mogą pracować na Wyspie Man, chociaż (jeszcze) mogą pracować w Zjednoczonym Królestwie.

Korona Brytyjska posiada inne „dependencje” – włącznie z kilkoma wyspami na Kanale Angielskim/La Manche: Jersey, Guernsey, Alderney i Sark – Wyspami Normandzkimi.  Każda wyspa jest rządzona oddzielnie według własnej tradycji, na ogół trwającej od początków Średniowiecza. Ich totalną populację ocenia się na około 165 tysięcy. Żadna z Wysp Normandzkich nie jest reprezentowana w parlamencie Zjednoczonego Królestwa i z reguły ich „obywatele” nie mogą głosować w krajowych wyborach i referendach w Zjednoczonym Królestwie. Ich status, z grubsza biorąc, jest podobny do statusu Mańczyków.  


Źle się dzieje w państwie duńskim


Jeśli pozwolimy myślom popłynąć na północny wschód od Brytanii, przez Atlantyk Północny, natkniemy się na najnowszy projekt nieruchomości Donalda Trumpa: Grenlandię. Jest to najrzadziej zaludniony „kraj” – z jednym tylko mieszkańcem na 26 kilometrów kwadratowych; ale jest to także największa wyspa świata: około 10 razy większa od Wielkiej Brytanii i 100 razy większa niż maleńki Izrael.

Politycznie Grenlandia jest zdefiniowana jako ”region autonomiczny” królestwa Danii – region 50 razy większy niż sama Dania. Niektórzy nazywają ją ”krajem składowym” – podobnym w zasadzie do statusu Szkocji i Walii w Zjednoczonym Królestwie.

Szczęśliwi Grenlandczycy

Większość populacji Grenlandii (około 88%) należy do rdzennych Inuitów (dawniej zwanych Eskimosami), podobnych do tubylców z Kanady Północnej i Alaski. Mówią własnym językiem. Na resztę składają się duńscy osadnicy.  

Grenlandczycy wybierają dwóch przedstawicieli do duńskiego parlamentu z w sumie 179. Wybierają także 31 członków własnego parlamentu Grenlandii, który z kolei wybiera lokalny rząd o dużym stopniu wewnętrznej autonomii. Jednak rząd duński, siedzący w Kopenhadze, jest odpowiedzialny za decyzje dotyczące obrony i stosunków międzynarodowych, także w sprawach bezpośrednio dotyczących mieszkańców tego „kraju składowego”, Grenlandii – takich jak zezwolenie na umieszczenie broni jądrowej na wyspie.

W 1973 roku Królestwo Danii (włącznie z Grenlandią) zostało członkiem Wspólnoty Europejskiej – poprzednika Unii Europejskiej. Grenlandia jednak, która w 1979 roku uzyskała większą autonomię, w 1982 roku głosowała za porzuceniem bloku ekonomicznego, a w 1985 roku wyszła z niego całkowicie. Nie jest częścią Unii Europejskiej, choć nadal jest częścią Królestwa Danii, państwa członkowskiego Unii Europejskiej…  

Ekonomicznie Grenlandia jest od dawna w wysokim stopniu zależna od Danii. Jednak w ciągu ostatnich dziesięciu lat rząd Grenlandii pracował nad stopniowym zmniejszeniem ekonomicznej zależności z ostatecznym celem uzyskania politycznej niezależności.

Królestwo Danii „posiada” jeszcze jeden „kraj składowy”: Wyspy Owcze. Ich status jest z grubsza podobny do Grenlandii: mieszkańcy, Farerowie, wybierają dwóch członków duńskiego parlamentu, jak również wszystkich 33 członków lokalnego parlamentu. Tak samo jak na Grenlandii jest tam miejscowy rząd, na czele którego stoi premier. Jest tam także silny ruch żądający politycznej niepodległości. Osobną Konstytucję Farerską, spisaną w 2011 roku, odrzucił ówczesny rząd duński jako „nie do pogodzenia” i „nienadającą się do koegzystencji” z konstytucją duńską.


Biedny ”bogaty port”


Prawdopodobnie myślicie teraz, że wyspy o ”specjalnym statusie” są zaledwie pozostałościami średniowiecznych królestw, dziwacznym anachronizmem jakoś zachowanym do czasów współczesnych. No cóż, nie całkiem: niektóre są częścią stosunkowo młodych republik.  

Jedną z takich wysp je Portoryko (bogaty port). „Odkryta” przez Kolumba wyspa została włączona do hiszpańskiego imperium i skolonizowana przez (głównie) hiszpańskich osadników, którzy zmietli z powierzchni ziemi tubylczą populację i kulturę. Ale w roku 1898 wyspę zdobyły Stany Zjednoczone.

Określenie „kolonia” nie jest już modne, ale Portoryko nie jest stanem federalnym USA ani nie jest częścią państwa. Jest więc w dzisiejszych czasach definiowane jako  „nieinkorporowane terytorium Stanów Zjednoczonych”. W tym kontekście „nieinkorporowane” znaczy, że konstytucja USA nie stosuje się w pełni: chronione są tylko „prawa podstawowe”, a inne prawa konstytucyjne chronione nie są. W wyniku tego, choć Portorykańczycy są „w zasadzie” obywatelami USA (od 1917 roku) nie mogą głosować w wyborach prezydenckich USA i nie mają senatorów ani uprawnionych do wybierania przedstawicieli w Kongresie USA. Zamiast tego 3,2 miliona Portorykańczyków wybiera miejscowego gubernatora i dwuizbowy parlament. Jednak głową państwa jest prezydent Stanów Zjednoczonych. Jurysdykcja i suwerenność należą do Stanów Zjednoczonych Ameryki i najwyższa władza należy do Kongresu USA. Prawa przyjęte przez Kongres automatycznie obowiązują w Portoryko. Wiele federalnych agencji USA (szczególnie FBI) działa w Portoryko.   

Bardzo samotna gwiazda... Portoryko nazywa siebie Estado Libre (Wolne państwo). Nie jest jednak ani niepodległym państwem, ani stanem USA.

Jako obywatele USA Portorykańczycy mogą służyć w armii USA – w rzeczywistości byli zmuszeni do tego, gdy tylko USA wprowadzały obowiązkową służbę wojskową. Jednak Portorykańczycy mają także własną Gwardię Narodową, odrębną od Gwardii Narodowej USA. Dowódcą naczelnym portorykańskiej Gwardii Narodowej jest… prezydent Stanów Zjednoczonych.       

Przeciętnie Portorykańczycy są znacznie ubożsi niż obywatele stanu Missisipi – najbiedniejszego stanu USA.

USA rządzą kilkoma innymi „nieinkorporowanymi terytoriami o z grubsza podobnych ustrojach – i tak się składa, że one także są wyspami: Guam, Mariany Północne, Wyspy Dziewicze i  Samoa Amerykańskie.


I ”pachnący” port


Nigdy nie zauważyłem żadnego szczególnie przyjemnego zapachu, kiedy odwiedzałem Hong Kong, ale wielu wierzy, że „Pachnący Port”’ (hēung gong po kantońsku) dał początek nowoczesnej nazwie.


Hong Kong składa się z wyspy o tej nazwie i archipelagu około 200 innych wysp i dwóch małych skrawków terytorium na wybrzeżu Chin Południowych. W sumie nie jest dużo większy niż Strefa Gazy – ale jest gęściej zaludniony: 6693 ludzi na kilometr kwadratowy w porównaniu do Gazy 5203.  

Jak żyć na archipelagu: można podróżować między głównymi wyspami podziemnymi pociągami.

Teoretycznie Hong Kong jest nieodłączną częścią suwerennego terytorium Ludowej Republiki Chin. Z pewnością jednak nie robi takiego wrażenia. I nie jest to tylko kwestia innej flagi, symboli państwowych i hymnu.

Oficjalnym językiem Chin jest mandaryński – pisany uproszczonymi znakami chińskimi. W Hong Kongu jest to kantoński, pisany tradycyjnymi znakami. Co powoduje, że cokolwiek jest mówione lub pisane w Hong Kongu, jest niezrozumiałe dla większości ludzi w Chinach.

Samochody trzymają się lewej strony jezdni w Hong Kongu, nadal idąc śladami brytyjskiej tradycji; ale w Chinach jadą po prawej.  

Pięć lat temu podróżowałem z Chin do Hong Kongu. Na początek musiałem złożyć podanie o chińską wizę; a kiedy ją wreszcie otrzymałem, dowiedziałem się, że nie jest ważna w Hong Kongu – gdzie potrzeba odrębnej wizy, lub jak w wypadku mojego izraelskiego paszportu –   nie potrzebuję żadnej wizy do Hong Kongu, ale tak, konieczna jest wiza do Chin.  

Loty z Hong Kongu do Pekinu są drogie, ponieważ uważa się je za loty międzynarodowe. Poradzono mi, bym zamiast tego kupił miejsce w jednym z wielu samochodów lub autobusów, które przewożą pasażerów z lotniska Hong Kongu na lotnisko Shenzhen tuż za granicą z Chinami. Nie używam słowa „granica” lekkomyślnie: po drodze do Shenzhen dwukrotnie sprawdzano mój paszport na odcinku 50 metrów drogi: najpierw zrobiła to policja graniczna Hong Kongu, a potem chińscy funkcjonariusze straży granicznej.

Z lotniska w Shenzhen poleciałem znacznie tańszym, prawdopodobnie subsydiowanym „krajowym” lotem do Pekinu.

Za przejazd z Hong Kongu do Shenzhen zapłaciłem dolarami Hong Kongu, ale nie są one legalnym środkiem płatniczym w Chinach; musiałem więc kupić bilet lotniczy do Pekinu za chińskie „renmimbi”, które nie są akceptowane w Hong Kongu.

Wszystko to może brzmieć dziwnie, ponieważ Hong Kong nie jest niepodległym państwem. Oficjalnie Hong Kong nazywa się ”Specjalnym Regionem Administracyjnym Chińskiej Republiki Ludowej”. W takim razie jednak słowo ”specjalny” jest niedopowiedzeniem.  

Kiedy to piszę, w Hong Kongu odbywają się tłumne protesty przeciwko chińskiej ”ingerencji” – protesty wywołane przez zmianę w prawie, która pozwala na ”ekstradycję” niektórych przestępców z Hong Kongu do… innej części „suwerennego terytorium” Chin.  I bądź tu mądry!


No to co?


Teraz mogę usłyszeć zrzędzenie sporej części spośród was: co te wszystkie wyspy mają wspólnego z czymkolwiek? Izrael jest czasami nazywany „wyspą” – jak w powiedzeniu „wyspa wolności w morzu tyranii”; ale geograficznie z pewnością nie jest wyspą.  

No cóż, obawiam się, że użyłem alegorii „wysp” tylko jako sprytnego chwytu retorycznego. To nie dotyczy tylko wysp, jest wiele innych, „kontynentalnych” przykładów.

Chodzi o to, że paradygmat „suwerenne państwo/żadnego państwa” jest oparty na fałszywej dychotomii. Rzeczywistość jest dużo bardziej skomplikowana; istnieją niemal państwa, państwa w państwach, inkorporowane albo  „nieinkorporowane terytoria”, „kraje składowe”, „specjalne regiony administracyjne” i masa innych „niekonwencjonalnych” konstruktów politycznych.   

Być może żaden z istniejących modeli opisanych powyżej nie pasuje dokładnie do wymogów przyszłej izraelsko-palestyńskiej ugody. Te ”wyspy” dowodzą jednak, że istnieje olbrzymi wachlarz możliwości – zamiast dwójkowej opcji.

Ludzie są obdarzeni wyobraźnią, kreatywnością i zdolnościami rozwiązywania problemów. Są także ”plemienni” i dążą do samostanowienia: prawa do panowania nad własnym losem,  organizując się według „plemiennych” tożsamości, które zarówno jednoczą, jak dzielą. I w wyniku tego ludzkie społeczności wyewoluowały i ewoluują na wiele złożonych, niezwykłych, oryginalnych sposobów. Bo żaden człowiek nie jest wyspą; nawet na Isle of Man.


Konflikt miedzy Żydami i Arabami – lub między „Izraelczykami” i „Palestyńczykami” – jest konfliktem między twoim prawem i moim prawem. Nie jest to dylemat ani też pytanie wielokrotnego wyboru, ale projekt artystyczny, kawałek niezamalowanego płótna.   

Żyjemy w świecie niekończących się możliwości. Nie ma wąskiego wyboru, a tylko ciasne umysły; ludzkość nie zamieszkuje sztywnych, schludnych, małych pudełek – ale niektórzy ludzie tkwią w takich pudełkach.


Israelis, Palestinians and ”Love Island”

Politically-incorrect Politics, 31 sierpnia 2019

Tłumaczenie: Małgorzata Koraszewska

Noru Tsalic

Izraelski inżynier i bloger, obecnie pracuje w Wielkiej Brytanii.

 

(0)
Listy z naszego sadu
Chief editor: Hili
Webmaster:: Andrzej Koraszewski
Collaborators: Jacek Chudziński, Hili, Małgorzata Koraszewska, Andrzej Koraszewski, Henryk Rubinstein
Go to web version