Coolidge i FDR mieli rację w sprawie pracowników państwowych i związków zawodowych

Nauczyciele publicznych szkół w Chicago strajkują od 17 października, pozostawiając na lodzie 350 tysięcy uczniów i ich rodziców. Kiedy pracownicy państwowi porzucają swoje miejsca pracy, ich celem jest zadanie maksymalnej dolegliwości zwykłym obywatelom.

Kiedy bostońscy policjanci ogłosili nielegalny strajk we wrześniu 1919 roku, gubernator Massachusetts, Calvin Coolidge, potępił ich za „porzucenie obowiązku” i zatwierdził decyzję komisarza policji o wyrzuceniu strajkujących z pracy i zatrudnieniu w ich miejsce innych. „Nie ma prawa do strajku przeciwko bezpieczeństwu publicznemu – oświadczył – przez nikogo, nigdzie i nigdy”.   


Zdecydowana postawa Coolidge'a z dnia na dzień zrobiła z niego narodowego bohatera. W listopadzie został ponownie wybrany przytłaczającą większością głosów. W rok później startował jako kandydat na wiceprezydenta u boku Warrena Hardinga, a w 1924 roku wygrał wybory do Białego Domu.

Zasadę, że pracownicy sektora publicznego nie mogą strajkować i że nie ma prawa do zbiorowych przetargów w sektorze publicznym, popierali kiedyś wszyscy politycy z całego spektrum politycznego. "Policjant nie ma większego prawa do strajku niż żołnierz lub marynarz” - pisał w artykule redakcyjnym „New York Times” podczas bostońskiego strajku. Przez dziesięciolecia był to również pogląd głównego nurtu Demokratów. „Proces zbiorowych przetargów płacowych, jak się go zwykle rozumie, nie może zostać przeniesiony do służby publicznej” – potwierdził prezydent Franklin D. Roosevelt w 1937 roku. Uważał, że rząd nie jest po prostu jeszcze jednym pracodawcą i że pozwolenie związkom zawodowym na prowadzenie negocjacji z przedstawicielami rządowymi jest zaproszeniem do nadużyć. Ronald Reagan, wielbiciel FDR i jedyny przywódca związkowy, który został prezydentem, utrzymał w mocy tę zasadę w 1981 roku, kiedy wyrzucił z pracy 11 tysięcy kontrolerów ruchu lotniczego, którzy odmówili zakończenia nielegalnego strajku – i zdobył silne społeczne poparcie dla tej decyzji.


Jakże zmieniły się czasy. Związki zawodowe i zbiorowe przetargi w sektorze publicznym są obecnie rutyną i kiedy zatrudnieni w sektorze publicznym odchodzą od swoich miejsc pracy, politycy pędzą z pochwałami dla strajkujących.  


W Chicago
nauczyciele strajkują od 17 października, pozostawiając na lodzie 350 tysięcy uczniów i  ich rodziców. W Dedham, Massachusetts. nauczyciele zastrajkowali w zeszłym tygodniu, zmuszając miasto do zamknięcia szkół w piątek. Nauczyciele w publicznych szkołach porzucili także pracę w Park County, Colorado i Murphysboro, Illinois. Niemniej, jak najdalsi od potępienia związków nauczycieli i ich członków za porzucenie ich publicznych miejsc pracy, pochodzący z wyborów politycy darzą ich pochwałami.  


Nie bacząc na niesłychane problemy, jakie spowodował w Chicago strajk nauczycieli, Elizabeth Warren, Bernie Sanders i inni czołowi Demokraci robią, co mogą, by dodawać otuchy strajkującympopierać ich żądania. W Massachusetts, podobnie jak w większości stanów, pracownicy państwowi mają prawny zakaz strajkowania. Lekceważący prawo nauczyciele z Dedham nie spotykają się jednak z żadną krytyką ze strony politycznych grubych ryb stanowych. Obaj senatorowie USA wystąpilipoparciem strajkujących, a kongresman Joe Kennedy III pojawił się na pikiecie w Dedham z kawą i pączkami. "We mnie macie sojusznika, macie orędownika" – mówił z zapałem.


W całym tym przypochlebianiu się zatraca się powód, dlaczego strajki pracowników państwowych są sprzeczne z prawem: w odróżnieniu od pracy w sektorze prywatnym strajki w sektorze publicznym nie są ekonomiczną bronią używaną przeciwko prywatnemu kierownictwu. Są polityczną bronią, która działa przez powodowanie krzywd niewinnej trzeciej stronie.


Kiedy 46 tysięcy United Auto Workers zastrajkowało niedawno przeciwko General Motors, ich celem nie było dręczenie ludzi kupujących w kraju samochody. Celem było zdobycie większego udziału w solidnych zyskach GM poprzez wyższe płace i świadczenia. Podobnie jak przy każdym strajku w prywatnym sektorze, zarówno pracownicy, jak kierownictwo stoją przed dyscypliną rynku. Im dłużej trwa strajk, tym więcej traci GM i tym dłużej bez wypłat muszą obchodzić się strajkujący. W sektorze prywatnym są granice ustępstw, jakich mogą domagać się pracownicy. Firmy potrzebują zysków, by przetrwać i ekstrawaganckie koszty pracy mogą spowodować, że firma straci udział w rynku, zmniejszy zatrudnienie, lub – w najgorszym wypadku – zostanie zamknięta.


Takie mechanizmy gwarantujące zachowanie równowagi nie istnieją jednak, kiedy strajkują pracownicy państwowi.   


To nie w kierownictwo jakiegoś resortu uderza presja, kiedy nauczyciele, kontrolerzy ruchu lotniczego lub zbieracze śmieci porzucają pracę. Dotyka to zwykłych obywateli. Strajkujący pracownicy państwowi nie starają się o ekonomiczną sprawiedliwość od obładowanych gotówką zarządców korporacji; starają się o to, by unieszczęśliwiając społeczeństwo wzmocnić polityczne naciski na publicznych funkcjonariuszy, by spełnili żądania związków.

Strajki w sektorze publicznym nie mają nic wspólnego ze zmuszaniem właścicieli do podzielenia się swoim bogactwem, są próbą wymuszenia pieniędzy od podatników, którzy nie mają w tym procesie siły przetargowej. Wszyscy chcą więcej pieniędzy i bardziej szczodrych świadczeń, ale zapłata dla pracowników państwowych jest kwestią polityki społecznej. Ta polityka powinna być tworzona otwarcie, tak samo jak wszystkie inne dziedziny pracy rządu. Społeczeństwo nie powinno być zakładnikiem w rękach łamiących prawo pracowników, by wywierać naciski na rząd, a od żadnego przedstawiciela rządu nie powinno się wymagać, by prowadził negocjacje z lobby specjalnych interesów – a do tego sprowadzają się związki zawodowe w sektorze publicznym – w sprawie warunków pracy państwowej.


FDR, Reagan i Coolidge mieli rację, choć nie jest modne mówienie, że pracownicy publiczni nie mają prawa do strajku i zbiorowe przetargi płacowe nie powinny mieć miejsca z zatrudnionymi przez państwo. Obecny system został zmanipulowany przeciwko podatnikom i przeciwko demokratycznej sprawiedliwości. Gdybyśmy tylko mieli przywódców politycznych, którzy nie boją się tego powiedzieć.


Coolidge and FDR were right about government workers and unions

30 października 2019

Tłumaczenie: Małgorzata Koraszewska


Jeff Jacoby

Amerykański prawnik i dziennikarz, publicysta “Boston Globe” od 1994 roku. 

 

Od redakcji ”Listów z naszego sadu”

Prawdopodobnie niektórzy czytelnicy przyjmą ten artykuł z oburzeniem. Warto przypomnieć, że przed wojną pracownicy państwowi w Polsce nie mieli prawa ani do zrzeszania się w związki zawodowe, ani prawa  do strajku. Argumentowano tu, że praca państwowa daje większe bezpieczeństwo zatrudnienia, płacy i świadczeń. Warunki płacowe pracowników państwowych powinny być ważną częścią politycznych sporów, tak w kampaniach wyborczych, jak i w dorocznych sporach o podział budżetu. Politycy porzucili pracowników państwowych, zdradzając ich i społeczeństwo.           

(0)
Listy z naszego sadu
Chief editor: Hili
Webmaster:: Andrzej Koraszewski
Collaborators: Jacek Chudziński, Hili, Małgorzata Koraszewska, Andrzej Koraszewski, Henryk Rubinstein
Go to web version